Polecane

Czkawka po beatyfikacji

Zdrowy naród posiada kilka ideowych filarów, które – poza ekstremistami i furiatami – nie są atakowane i stanowią fundament zbiorowego myślenia. Do niedawna mogło się wydawać, że i w Polsce funkcjonuje niepisany „treuga Dei” wokół kilku postaci i wydarzeń, które po prostu uznawane są za kanoniczne dla naszej wspólnoty.

Tak mogłoby być, gdyby nie wzmożona aktywność inspirowanych przez Rosję i Niemcy ośrodków ideologicznej dywersji i rozwalania narodowego poczucia pewności. Wokół prymasa Stefana Wyszyńskiego – w sercach przygniatającej większości Polaków – panuje zgodność: to postać z najwyższego diapazonu, która – jak niewielu – potrafiła jednoczyć Polaków i wyznaczać im realne, acz dalekosiężne cele. Wyszyński jest dla Polaków symbolem mądrego oporu i upartego trwania prowadzących do zwycięstwa. Przy okazji beatyfikacji Prymasa Tysiąclecia ujawniły się jednak postaci i poglądy, które będą teraz znaczące dla niszczenia i rozmontowywania wszystkiego, co jeszcze Polaków spajało i inspirowało.

„Beatyfikacja Wyszyńskiego stanowi legitymację obecnych rządów” – rozpoczyna organ umysłowej michnikowszczyzny, czyli „Gazeta Wyborcza”.

Aha… więc Wyszyński (w „GW” nie należy mu się żaden tytuł) był ideowym i umysłowym protoplastą dzisiejszego PiS-u.

Michnikoidzi, formułując taką opinię, nie widzą nawet, jak dodają rządzącej partii nieoczekiwanych skrzydeł, no ale brnijmy w te elukubracje, czytajmy dalej: „W wynoszeniu Wyszyńskiego na ołtarze wyraża się koncepcja Kościoła polskiego, błogosławiącego nacjonalizm i antysemityzm – pisze czytelnik” – wyjaśnia nam organ neokomunistów. Cóż, istotnie potężniejący cień kardynała Stefana Wyszyńskiego jest dla „GW” wprost obezwładniający. Jeśli bowiem Wyszyński miał rację, to kim są michnikoidzi? – zapytam, bezczelnie parafrazując słynny dylemat generała Wojciecha Jaruzelskiego, który z takim dramatycznym pytaniem odnosił się do problemu współczesnej recepcji generała Ryszarda Kuklińskiego.  

„Wyborcza” to jednak już tylko wersja light lewackiego myślenia, ot, taki popkomunizm dla „dziadersów”; jeśli chcemy głębiej zanurzyć się w wybroczynach nadających sens życia „młodym, wykształconym, ze słoikami w świadomości”, to pożeglujmy w kierunku „Krytyki Politycznej”. Tu neotowarzysze wyrażają swoje urojenia z proletariacką szczerością.

Niejaki Jacek Leociak, na łamach tego periodyku, twierdzi wprost: Wyszyński nie chciał zauważać cierpienia Żydów w czasie II wojny światowej. Sprytny autor za jednym razem piecze – w jednym tekście – dwie tłuste gęsi dla siebie. Po pierwsze, dokłada „kultowi Wyszyńskiego”, a więc i Kościołowi, a po drugie – już czuje na ramionach czułe poklepywania za podnoszenie – po raz kłamliwie tysięczny – problemu „polskiej bezczynności wobec zagłady Żydów”.  Leociak jest na tyle sprytny, że pozuje w tym wszystkim na niezależnego intelektualistę i przemyca swoje twierdzenia w modnie udrapowanych frazach. Dostało się nawet samemu Adamowi Michnikowi za to, że „aprobatywnie” wyrażał się o nauczaniu Wyszyńskiego w swojej grafomańskiej esejadzie „Kościół – lewica – dialog”. „Prymasowi [w kazaniach wygłoszonych w warszawskim kościele Świętego Krzyża – przyp. WG] chodziło nie o odnowienie nacjonalizmu, ale o jego uzdrowienie” – zgrzyta zębami Leociak. Jakie jest zatem dziedzictwo prymasa? O, tu już Leociak nie pozostawia najmniejszych wątpliwości:
„Na wałach jasnogórskich płoną pochodnie, przed ołtarzem pochylają się sztandary z symbolem Falangi, a biskupi i księża głoszą do pielgrzymów Słowo Boże”.

Celowo skupiam się na tekstach jako tako – po logicznym odprasowaniu – kwalifikujących się jako rozważania o ideach, a nie na ekscesach Jachiry, Senyszyn czy innej postaci wypełzłej z kąta niedobitego marksizmu, gdyż właśnie z takich tekstów wypływają potem hasła rzucane w ekrany telewizorów, głośniki radia lub wprost – z sejmowej mównicy.

Bardzo znamienne jest to, że autorzy tych bezkompromisowych rozpraw z Wyszyńskim ostro smagają go za… katolicyzm (sic!) i nacjonalizm, jednocześnie jednak na paluszkach przechodzą wobec ostrych, religijnych przecież, wypowiedzi przedstawicieli społeczności żydowskiej czy nawet… muzułmańskiej. Tym sposobem możemy zobaczyć więc koniec smyczy, na której wodzi się autorów tych rozpraw, i dłoń, w której ona spoczywa. Beatyfikacja prymasa Wyszyńskiego rozjuszyła lewackie bębny, po raz kolejny ukazała bowiem realną sytuację tych odmieńców, którzy zewsząd otoczeni są morzem polskiego żywiołu. Istotnie może to być i frustrujące, i przerażające jednocześnie. Tyle lat ideologicznej roboty, miliony deutsche euro i rubelków i wszystko wsiąka jak atrament w krowę. Nic, Polacy nieporuszenie trwają wokół swoich wielkich postaci. To naturalnie irytuje także sponsorów… No ale to już odrębna historia. Lekkie życie kawiorowej lewicy w Polsce nie jest usłane różami, dopóki miliony słuchają Wojtyły czy Wyszyńskiego.

Witold Gadowski

za:niezalezna.pl

***

A kto jeszcze przytomny uznaje Giewu za wyrocznię, jak bywało lat temu...wiele...?...

k