Polecane

Kto jest winny temu, że cywilizacja europejska jest bezradna i w odwrocie? Czy chrześcijaństwo przeżywa kryzys?

Swoich win jesteśmy świadomi, ale nie są świadomi swoich win ci, którzy miast Boga Stwórcy, sami siebie uczynili bogami. To jest ich kryzys, którego skutków nie są w stanie przewidzieć.

Na miejsce obecnych włodarzy Europy, zaczynających na gruzach chrześcijańskiego porządku wszystko od nowa, a nie mających żadnych wartości transcendentnych, przyjdą ludzie budujący swój porządek na wierze. Jakakolwiek by ona była.

    (…) Człowiek bez wiary żyć nie może, problem tylko, w co wierzy. Bez wiary działamy po omacku. I tu właśnie mamy przedsmak przegranej w walce z wierzącym terrorystą, z talibem, z dżihadystą.

(…) Źródło kryzysu, i to wcale nie w pierwszym rzędzie chrześcijaństwa czy Kościoła, ale współczesnego nam świata, tkwi – ograniczając się do zasadniczych czynników – w dwóch zjawiskach. Jedno to postępująca degeneracja dużej części rodzaju ludzkiego. Polega ona na zaprzeczeniu obiektywnym wartościom, streszczającym się w dwóch „przykazaniach” adresowanych do każdego człowieka, nie tylko do wierzącego w Boga i spełniającego wymogi z tym związane. Jest to „przykazanie”: bonum faciendum, malum vitandum – czynić dobro, unikać zła.

Nawet odrzucając Dekalog, choć zawiera on wskazania oczywiste dla każdego, człowiek nie dochodzi jeszcze do ściany, ale kiedy zakwestionuje naturę, zatem coś, co istnieje bez jego udziału, a odnosi się do każdej istoty żyjącej na ziemi, wchodzimy na grząski grunt względności.

    Wszystko jest względne, wszystko zależy od ludzkiego stanowienia, nic nie jest prawdą absolutną, zatem prawdy w istocie nie ma, bo jest ich ilość nieskończona – quot capita tot sensus – ile głów, tyle pomysłów. To stare powiedzenie nie zawiera treści pozytywnej, wręcz przeciwnie, mówi o braku ładu właśnie w dziedzinie prawdy.

Ani człowiek jako osoba, ani społeczność, w której żyje, nie może istnieć bez idei stanowiącej jakiś constans – coś trwałego, zobowiązującego. Europa od chwili swego powstania cementowana była chrześcijaństwem. To chrześcijaństwo inspirowało społeczności europejskie, ale bywały też chwile trudne, kiedy ono samo ulegało rozprzężeniu i kiedy władcy chrześcijańscy, nie porzucając swej proweniencji, poszli inną drogą aniżeli Kościół, do czasu jeszcze będący na Zachodzie monolitem skupionym wokół papieża. Nigdy jednak – mowa tu także o reformacji – nie odrzucono Krzyża jako symbolu tożsamości europejskiej, a zarazem chrześcijańskiej. Z zewnątrz jedyną groźbą w tym czasie był islam. Nawet najbardziej antypapiescy władcy nie uczynili nic, co by Mahometowi utorowało drogę do serca Europy. (…)

     Zatem to kryzys europejskiej tożsamości, apostazja już nie od takiego czy innego wyznania, ale od Boga Stwórcy kładzie się cieniem na chrześcijaństwie.

(…) Gdy mowa o kryzysie chrześcijaństwa, mamy na myśli w pierwszym rzędzie apostazję świata do niedawna uznającego swą tożsamość chrześcijańską. Dopiero potem idzie ten pochód ludzi małej lub żadnej wiary, którzy zwątpili, czy idąc nadal za Chrystusem, nie przegapią tego, czym wabi ich nowe pogaństwo. Chrześcijaństwo – przede wszystkim chodzi o Kościół katolicki – może kuleje? Choć czy bardziej niż w swej historii? – Ale poraniony Kościół, może najbardziej przez swoje owieczki, idzie wszakże drogą wytyczoną przez Chrystusa. Sporo owieczek ustaje w drodze, to prawda; czy pozostaną maruderami, czy nadążą za innymi? Chrystus przyzywa także takich.

    Pozostaje zatem pytanie: dla kogo kryzys, dziś tak ostry, jest zagrożeniem śmiertelnym? Oczywiste jest, że dla tego, kto sam zdecydował się na kapitulację. Świat chrześcijański, Europa w pierwszym rzędzie, gdyż choruje najbardziej, wyrzekł się swej tożsamości.

Czyli faktycznie czeka na zwycięzców. Może niecały. Jest jeszcze kilka bastionów, atakowanych bez pardonu. Dopóki nie zwabi ich kompromis, mogą się ostać.

Bez wątpienia jednym z tych bastionów jest obecna Polska. Uderzenia, jakie odbiera z zewnątrz i od wewnątrz świadczą o tym, że jest kłopotliwym progiem broniącym się przed inwazją – chwilowo nie islamu – bo w porę założyła mu szlaban, ale właśnie owej neopogańskiej rzekomo wyzwolonej – pytanie tylko z czego – rzekomo miłującej wolność i tolerancję napompowaną frazesami o ludzkości i o nie nazwanych wartościach, nowej a zarazem zestarzałej Europy.

Polska jako jeden, o ile nie jedyny z krajów europejskich, mimo ponad stuletniej niewoli w czasie rozbiorów, trudnej odbudowy po 1918 r., a zwłaszcza po tak niszczycielskim czasie, jakim były okupacje niemiecka i sowiecka, ostała się jako kraj może nie katolicki, gdyż przymiotnik taki stawia wymogi trudne do pełnego urzeczywistnienia, ale z pewnością pielęgnujący nie tylko tradycję katolicką jako dziedzictwo historyczne, lecz jako wartość kształtującą polską codzienność.

Wytyka się Polakom ich wady, zapewne nie większe niż mają inne narody, ale bardziej widoczne jest to, co widnieje na świeczniku, a katolickość Polski kłuła w oczy nie tylko świat różnowierczy, ale przede wszystkim środowiska liberalne, lewicowe.

    Ich wspólnym mianownikiem była niechęć, często nawet nienawiść do religii, a w szczególności do katolicyzmu, któremu zarzucano fundamentalizm. Jest to zarzut pozbawiony sensu, gdyż każda idea musi sięgać do swych fundamentów, być im wierna, o ile w ogóle chce być ideą, a nie pustą atrapą. Fundamentalizm oznacza niezgodę na kompromis w kwestiach zasadniczych, czego domagali się i domagają ci, którzy chcieli zmarginalizować katolicyzm.

Oskarżano go o obskurantyzm i naruszanie wolności człowieka. Pod takimi hasłami uderzał w Kościół komunizm, dążąc do jego wyeliminowania z życia publicznego. Gomułka w swych tyradach wygłaszanych pod adresem prymasa Wyszyńskiego takie właśnie stawiał mu zarzuty. Nie było tam rzeczowego ataku na religię jako taką, ale na jej oddziaływanie społeczne. Z kolei prymas, nie odrzucający całkowicie reform podejmowanych przez komunistów, nie ustępował ani na krok, gdy w grę wchodziły zasady wiary i ich wpływ nie tylko na wiernych, ale na każdego Polaka, gdyż był przekonany, że dobro publiczne i jednostek nie może się dokonać wbrew zasadom ewangelicznym.

Katolicyzm polski – nazywany słusznie, choć z pejoratywnym wydźwiękiem, ludowym, bazującym na uczuciu – trafiał po prostu do człowieka jako sprawdzona recepta na życie. Nie w pełni i zawsze ją wykorzystano, bo trafiała do człowieka ułomnego. Ważne jednak, że człowiek ten zdawał sobie z tego sprawę. Takie postawy zanikały tam, gdzie religijność spłycono kompromisami, osłabiając jej oddziaływanie na życie. Albo po prostu sprowadzano ją do mało zrozumiałej obrzędowości. Tak padło prawosławie pod ciosami ateistycznego komunizmu.

    Kościół, można powiedzieć, przeżywa permanentny kryzys od początku swego istnienia, a nawet jeszcze przed Zesłaniem Ducha Świętego. Taki kryzys miał Piotr w chwili gdy zaparł się Jezusa, Judasz zwabiony srebrnikami, niektórzy papieże, którym pomyliła się władza świecka z ich powołaniem.

Taki kryzys miał arcybiskup Paryża Gobel, kiedy przed Konwentem złożył swój biskupi urząd, ale nie był apostatą, jakim go okrzyknięto, a pod gilotyną wyznał wiarę w Boga i wierność Chrystusowi. Apostatą okrzyknęli go ci, którzy chcieli, by nim był i usprawiedliwił ich apostazję.

Kryzysy przeżywa, jak świat światem, każdy człowiek. Jeden go kryje w swym wnętrzu, inny wynosi na zewnątrz i nerwowo szuka sprawiedliwości, której się sprzeniewierzył. W świecie i u nas codziennie tracą życie dzieci zabijane „domowym sposobem”, po prostu spożytą pigułką, i potem, jak nieświeży pokarm, spłukiwane są w muszli klozetowej. To jest kryzys, ale nie chrześcijaństwa. W nim trwa modlitwa czyniąca zadość za tę wołającą o pomstę do nieba zbrodnię. Pomyślmy, ilu ją popełnia? Ten, kto ten pokarm śmierci produkuje, ten, kto sprzedaje, ten, kto spożywa. Ci ludzie, jeśli byli w Kościele, są już poza nim. To ich kryzys, nie kryzys Kościoła.  (…)

    Moraliści motywowani wrogością do religii będą walczyć o tolerancję dla każdego z wyjątkiem duchownego. To prawda, że tolerancja dla występku uderza w porządek boży. Ale im nie chodzi o zwalczanie zła, tylko religii.

Kościół od chwili swego pojawienia się musiał się sam oczyszczać i robi to raz lepiej, raz gorzej, ale dzięki temu ogromna większość (ponad 90%) jego sług, także lepiej lub gorzej, ale szczerze, służy Bogu, Ewangelii i ludziom.

I dlatego propaganda ateistyczna zawsze jest taka sama, czy to w wykonaniu Hitlera, czy Stalina, czy współczesnego nam apostoła lipnej wolności i lipnych praw człowieka, lipnej tolerancji i rzeczywistego rozpasania, herezji, seksu, perwersji wszelkiego gatunku, ogłupiającej antropologii (gender) i niszczącej wszelki ład moralny i społeczny ideologii LGBT, niosącej ze sobą zapaść rodziny (partnerstwo), niebezpieczeństwo – w najbliższej przyszłości – kazirodztwa (kto się doliczy ojca, matki w wolnej miłości?).

    Kryzys tkwi w tym wszystkim, w indoktrynacji mającej jeden program: nihilizm. To jest kryzys nie chrześcijaństwa, ale ludzkości. Chrześcijaństwo nie zawsze sobie z tym radzi, ale to wszystko. I za to płacimy apostazjami i wolniejszym miejscem w ławach kościelnych. Ale odchodzą ci, którzy nigdy w pełni nie byli obecni.

Może gdzieś w kruchcie, za filarem lub pod płotem cmentarnym. Niekiedy przychodzą, bo „co powiedzą, jeśli nie pójdę?”. Ci ludzie zawsze jedną nogą byli poza Kościołem. I wreszcie poszli. Swoich win jesteśmy świadomi, ale nie są świadomi swoich win ci, którzy miast religii, chrześcijaństwa, Boga Stwórcy, sami siebie uczynili bogami. To jest ich kryzys, którego skutków nie są w stanie przewidzieć. Chrześcijanom pozostała modlitwa i nadzieja. Dwie rzeczy, których zabrakło tamtym. Im należy się empatia.

Konkluzja

    Walka z religią ma swoją historię. Na przestrzeni dziejów ludzkości przybierała ona różną postać. Dotąd nikt jej nie wygrał. Człowiek po prostu jest istotą zbyt ograniczoną, by mógł stawić czoło Stwórcy. Ale wielu nie chce przyjąć tego do wiadomości, więc walka trwa nieprzerwanie.

Jeśli sięgamy do pamięci najstarszego pokolenia, do którego piszący te słowa należy, to znajdujemy dwa systemy, oba już przez historię podsumowane: bolszewizm i hitleryzm. Pomijając mniejsze kampanie antyreligijne, prześladowania w Meksyku w latach 20., wojnę domową w Hiszpanii – można podsumować, że mimo gigantycznych środków zainwestowanych w walkę z Bogiem, spektakularnych sukcesów nie osiągnięto. Natomiast „osiągnięciem” było cierpienie wielu ludzi, gdyż w imię rzekomego dobra ludzkości systemy te wprowadzały krwawy terror i przemoc przechodzącą wszelkie wyobrażenie. Ideologia komunistyczna, a raczej jej organy wykonawcze, przekonały się wszakże, iż ta metoda walki z Bogiem zawiodła.(…)

    W pierwszym rzędzie idzie uderzenie w rodzinę. Seriale pokazują, jak można się bez niej obyć, żyjąc w tzw. związku, będąc „partnerami”, decydując się ewentualnie na jedno dziecko, bo ważniejszy jest rozwój partnerów, przy czym milczy się o tym, na czym on ma polegać.

Na drugim miejscu stawia się propagowanie homoseksualizmu i różnego rodzaju skrzywień seksualnych, wmawiając ludziom, że jest to rzecz normalna, dlatego można takim parom powierzyć wychowanie dzieci, a raczej eksperymentowanie na nich. Ponieważ coś takiego jak sumienie nie wchodzi w rachubę, nie istnieje też pojęcie krzywdy nie do naprawienia, wyrządzonej człowiekowi, który jeszcze nie potrafi decydować o swoim losie. Wierzchołkiem tej deprawacji jest aborcja, czyli sankcjonowane morderstwo, któremu stara się nadać jak najdoskonalszą formę techniczną, żeby tę praktykę udostępnić każdemu domowym sposobem.

    Można zapytać, gdzie tu jest jeszcze ten poraniony człowiek? Każdy, kto sobie takie pytanie stawia, musi postawić także następne: gdzie jest Bóg? Wracamy więc do punktu, z którego wychodzą świętujący śmierć Boga. Człowiek oszukany w tak perfidny sposób musi sobie to pytanie zadać, gdyż wielu, nawet gubiąc wiarę, nie potrafi się wyzbyć nadziei, że poza ofertą absolutnego zła jest jednak coś, z czym można i dla czego warto żyć.

Cieniem na chrześcijaństwie kładzie się kryzys ludzkości. Tylko kto ma odwagę otwarcie to wyznać?

Zygmunt Zieliński

za:wnet.fm