Pomimo natłoku codziennych informacji na temat Ukrainy, które od jakiegoś czasu grożą banalizacją problemu, a przede wszystkim jego spowszednieniem, obejrzałem w ostatnich dniach film Siergieja Łoźnicy „Donbas”.
Film emitowany w 2018 roku przedstawia wydarzenia rozgrywające się we wschodnim regionie Ukrainy kontrolowanym przez grupy przestępcze wspierane przez Rosjan.
Ta sytuacja – jak wiadomo - miała i ma miejsce.
To właśnie na terenach republik wokół Donbasu rozgrywa się od kilku lat wojna hybrydowa–między armię ukraińską a siłami separatystycznymi wspieranymi przez rosyjskie oddziały.
Film w pewnym sensie nie epatuje grozą wydarzeń wojennych. Przedstawiane w nim obrazy są niejednokrotnie o wiele słabsze niż te, które docierają do nas poprzez informacje telewizyjne.
A jednak film poraża i przeraża. Portretuje życie codzienne ludzi w jego różnych odsłonach. Znaczną część filmu wypełnia ślub zawarty w urzędzie nowego państwa-widma Noworosji, ślub kuriozalny, który kończy się opuszczeniem sali ślubów przez część uczestników uroczystości, którzy jadą sobie gdzieś postrzelać.
Przejmująca jest scena, w której niemiecki dziennikarz. z chwilą ujawnienia jego narodowości, jest traktowany jako nazista. Jeszcze bardziej przerażająca jest scena linczu dokonanego na przedstawicielu armii ukraińskiej traktowanym także jako „nazista”.
To określenie – jak wiemy – przewija się dzisiaj w oficjalnej narracji strony rosyjskiej w odniesieniu do przedstawicieli narodu i państwa ukraińskiego. „Nazista” przyprowadzony przez dwóch żołnierzy separatystów zostaje przywiązany do ulicznego słupa.
Dramat zaczyna się stosunkowo niewinnie.
Młodzi mężczyźni przejeżdżający ulicą zatrzymują się i zaczynają kpić, szydzić z pojmanego człowieka.
Dymią mu w twarz z papierosów, szturchają, lżą.
Zdaje się że nic poważnego, ale w tej właśnie atmosferze zaczynają gromadzić się kolejni ludzie.
Wśród nich jest starsza kobieta.
Przykuśtykała wspierając się na lasce i w pewnej chwili tą laską zaczynać dźgać i bić przywiązanego człowieka. To jakby przełamuje opory przed linczem.
Chwilę potem agresja narasta.
Mężczyzna zostaje regularnie uderzany przez młodych, silnych ludzi, coraz bardziej agresywnych.
Anatomia agresji staje się wręcz modelowa.
I jeszcze jedna scena, w której właściciel luksusowego auta skradzionego przez separatystów zostaje zmuszony do tego, by napisać upoważnienie do kierowania samochodem przez złodziejską armię.
A ponadto zostaje przymuszony do wypłacenia potężnego haraczu.
Nie on jeden zresztą, bo w strzeżonym pomieszczeniu, z którego dzwoni do swoich bliskich nie jest sam. Podobne telefony wykonuje rozpaczliwie kilkunastu innych mężczyzn.
Można powiedzieć, że nie ma tu grozy znanej z filmów batalistycznych, nie ma eksplozji rozrywających ciała, tryskającej krwi, ale…
Ten obraz ma swoją grozę banalizacji zła.
Zło pojawia się na bardzo wąskiej granicy między kpiną a zbrodnią, między kradzieżą a rabunkiem, między głupotą a szaleństwem.
Nietrudno tę granicę przekroczyć.
To właśnie obserwujemy.