Polecane

Na co liczą Rosjanie?

Moja babcia tłumaczyła, że człowiek kulturalny to taki, który niczemu się nie dziwi. Najwyraźniej ta kategoria w ocenie polityki międzynarodowej nie obowiązuje. O tym, że Rosja uderzy w pełnej skali na Ukrainę, mówiłem i pisałem wielokrotnie na długo przed 24 lutego.

Dziwiłem się jednak przygotowaniom do tej wojny. Zgromadzenie na odcinku kijowskim przez Kreml zaledwie kilkudziesięciu tysięcy żołnierzy wyglądało na czyste szaleństwo.

Zastanawiałem się, czy te przygotowania to nie jest jednak jakiś wielki blef albo czy gdzieś nie ukryto większych sił. Trzymilionowego miasta nie zdobywa się 50 tysiącami ludzi, szczególnie jeżeli po drugiej stronie jest co najmniej dwa razy tyle żołnierzy. A jednak Rosjanie to zrobili i dostali pod Kijowem największe od dziesiątek lat lanie. Jedynymi sukcesami agresora były w miarę sprawny odwrót i zminimalizowanie własnych strat na tym odcinku (do kilku tysięcy zabitych). Rosjanie po prostu liczyli na słabość ukraińskiej obrony i sprawnie przygotowane grupy dywersyjne, które miały ułatwić świetnie wyszkolonym i uzbrojonym oddziałom marsz. Armia ukraińska nie okazała się słaba, grupy dywersyjne w większości istniały na papierze, a wyszkolenie i wyposażenie rosyjskiej armii pozostawiało bardzo wiele do życzenia.

Po klęsce pod Kijowem Moskwa zaczęła prowadzić wojnę w klasycznym stylu, krok po kroku próbując zmiażdżyć przewagą ognia ukraińską obronę. Ta taktyka wydawała się bezpieczniejsza, tylko wymagała wielkich środków i czasu. Ani jednego, ani drugiego Putin nie ma w nadmiarze. Owszem, zapasy amunicji – poza precyzyjną, bo ta jest już na wyczerpaniu – być może starczyłyby na rok, ale artyleria i amunicja do niej to jednak nie wszystko. Ukraińcy krok po kroku zaczęli niszczyć Rosjanom logistykę i magazyny, uszczuplając też inne rodzaje sprzętu, a przede wszystkim zabijając i raniąc rosyjskich żołnierzy. Putin znalazł się w sytuacji hazardzisty, który już zbytnio się zgrał, by wyjść z kasyna z sukcesem, a im dłużej gra, tym więcej przegrywa.

Na co więc liczy moskiewski watażka? Na zatrzymanie pomocy Ukrainie, jej osamotnienie w wyniku zmęczenia wojną i przewroty polityczne w Europie. Kluczem jest tu postawa Niemiec. Pomoc Berlina dla Kijowa jest taka, że mogłoby jej nie być. Największe wsparcie Ukraina dostaje od USA, Wielkiej Brytanii i Polski, a procentowo również od Bałtów.

Polska pełni tutaj jednak jeszcze inną rolę – nie chodzi tylko o jakość i ilość tej pomocy, lecz także o to, że nasz kraj to centrum logistyczne dla Ukrainy. Zmiana nastawienia Polski spowodowałaby załamanie całej pomocy dla Kijowa. Dlatego Rosjanie stają na głowie, żeby doprowadzić u nas do kryzysu politycznego. Podsycają antyukraińskie nastroje, niestety bierze w tym udział wielu publicystów z prawej strony, przed tym bardzo mocno przestrzegam. Przede wszystkim jednak ludzie Putina próbują wesprzeć zmianę władzy w Polsce. Tę operację realizuje Berlin, ale jest ona wyjątkowo na rękę Moskwie. Czy słyszeli Państwo, co Tusk zamierza w sprawie Ukrainy? Ja mimo trwającej wojny niczego konkretnego się nie dowiedziałem. Słychać, że podsyca tam nastroje, gdzie Rosjanie tego potrzebują. Kwestia inflacji ściśle wiąże się z utrzymywaniem sankcji, które Polska gorąco popiera. Oczywiście tyrady Tuska osłabiają walkę o zaostrzanie sankcji, tak jak jego straszenie zalewem tanim ukraińskim zbożem. Jak na razie zboże jest bardzo drogie, a to, które do nas przyjeżdża, natychmiast wyjeżdża. Rosjanie potrzebują tu Tuska na fotelu premiera, żeby zachowywał się wobec Ukrainy tak jak rząd w Berlinie. Jeżeli ktoś dziwi się, że wspierające Tuska media idą ręka w rękę z Rosjanami w sprawie operacji „Ghostwriter”, to wyjaśniam, że Berlin i Moskwa mają w tej sprawie te same cele.

Pożądają przewrócenia tego rządu i chcą Tuska. To byłaby fatalna wiadomość dla Ukrainy i nie najlepsza dla USA. Miejmy nadzieję, że Putin i tym razem się przeliczy.
 
Tomasz Sakiewicz

za: niezalezna.pl


***

Sojusznicy Rosji

Polska wspiera – i we własnym interesie musi wspierać – Ukrainę. Zaciskamy pasa, nie ma co ukrywać, jako jeden z trzech krajów, który czyni to na największą skalę na świecie: dwa pozostałe są znacznie od nas bogatsze (USA, Wielka Brytania). Nie jest jednak naszą rolą mówić Kijowowi, co ma robić, zwłaszcza gdy chodzi o kwestię ich traktatu pokojowego z Rosją lub zawieszenia broni.

Pojawiające się ostatnio głosy np. w „Gazecie Wyborczej” namawiające Ukraińców, aby zrezygnowali z części swojego terytorium (!), są czymś niebywałym. Po pierwsze faktycznie wspierają Rosję. Po drugie mogą skłócić nas z Ukrainą. Wiem, takie głosy pojawiały się dość powszechnie w Europie Zachodniej, a także ostatnio w USA (Trump w kontekście Krymu). Są one godne potępienia. My jednak przede wszystkim powinniśmy zająć się własnym podwórkiem i sytuacją, w której strona ukraińska może zarzucić nam, że tolerujemy u nas piątą kolumnę, która chce wraz z niemałą częścią Zachodu zmusić Kijów do rezygnacji z przemysłowego Donbasu (o tym była mowa ostatnio w gazecie z ulicy Czerskiej) i Krymu. Nie obchodzi mnie, czy ktoś gra w rosyjskim scenariuszu rolę pożytecznego idioty, czy też jest świadomym, czy nieświadomym agentem wpływu. Dramatyczny efekt jest ten sam.

Ryszard Czarnecki

za:niezalezna.pl