Polecane

Ewa Polak-Pałkiewicz: Gdyby żył Adam Mickiewicz…

"O jednej tylko rzeczy zapomniano… – mówił w uniesieniu Adam Mickiewicz, wykazując podczas wykładu wygłoszonego w Paryżu w marcu 1842 r. nowatorstwo Konstytucji 3 maja, a zarazem ogromne ryzyko polityczne podjęte wówczas przez Polskę. – Wśród rozpraw i prac nad konstytucją zapomniano, że Polska stanowiła część Europy”.

Słuchano jego głosu w wielkim skupieniu. Mickiewicz nie tylko przypominał, jak dalece Konstytucja 3 maja przebudowywała życie kraju, lecz także ukazywał, jakim wyzwaniem była dla Europy.

Dziś brakuje nam szerokiej perspektywy, z jakiej patrzył na wydarzenia Mickiewicz. To jeden z powodów, dla których często nie docenia się fundamentalnego znaczenia, jakie ma pełne wyjaśnienie przyczyn katastrofy smoleńskiej, nie tylko dla Polski, lecz także dla całego kontynentu i szerzej – dla Zachodu. A przecież oczy Zachodu – jego politycy, eksperci, media, cała UE – śledzą z niezwykłą uwagą to, co dzieje się wokół tej sprawy.

Rozszarpana, gdy chciała się przebudować

„Nie formułując zasady nieinterwencji, Polska chciała ją ustanowić w praktyce, chciała ustanowić niejako bierną nieinterwencję. Chciała się przebudować, nieświadoma tego, że Rosja, Prusy i Austria bacznie przyglądały się wszystkiemu, co się działo, i że te państwa nie omieszkają zatrzymać jej ruchów” – mówił w Paryżu Mickiewicz nie tylko do Polaków, lecz także do dużej międzynarodowej grupy słuchaczy.

„[Jakoż], zaledwie uchwalono konstytucję, król pruski, natenczas sprzymierzony z Polską, który zawarł był z nią uroczysty traktat, który osłaniał Sejm i w każdej nocie zapewniał o swojej osobistej rzetelności, o swojej uczciwości i zbożnych uczuciach, zmienił nagle język i zrywając ów traktat, porozumiał się z Rosją, by obalić konstytucję i rozszarpać Polskę.

Rosja, która dotychczas biernie śledziła wypadki rozgrywające się w Polsce, układała się z Prusami i Austrią, aby nagle rzucić się na Rzeczpospolitą i zniszczyć ją: bo oto skądinąd wydarzenie ogromnej wagi wyświetlało cel i dążność reform polskich”.

Omawiając w Paryżu historię ostatnich dziesięcioleci niepodległego bytu Rzeczypospolitej, Mickiewicz zwracał także uwagę, jak tragiczną czyni ją silnie zaznaczona w tym okresie walka wewnętrzna tocząca się w Polsce „między poczuciem obowiązku – jak to ujmuje – a pokuszeniami ambicji i namiętności”. I dziś jesteśmy świadkami podobnej walki.

„Żywioł moralny” w państwie sumienia

Historia nieszczęść i upokorzeń, jakich Polska zaznała u schyłku XVIII w., ale i naszych wielkich wzlotów i prawdziwych osiągnięć tego czasu, była czymś zupełnie odrębnym i swoistym na tle wypadków politycznych w Europie, a zwłaszcza na tle przyjętych przez nią zasad.

Jak zaznaczył poeta, w ówczesnej Europie od wielu dziesięcioleci pomijany był w polityce „żywioł moralny”. Jakby w ogóle nie istniało dobro ani zło! Jakby wszystko było idealnie wymieszane i zespolone (jak mawiał Claudel, patrząc z pozycji ambasadora Francji na międzywojenne Niemcy: „ganz Wurst!”). Dlatego wielcy ludzie polityki – zwłaszcza ci z przełomu XV i XVI w., owi Machiavellowie, Borgiowie – stają się „po prostu narzędziami zła”, uwolnionymi w zupełności od zmagań wewnętrznych, w których do głosu dochodzi sumienie.

Dziś jest podobnie. Polska jest wciąż odmienna. Europa z nadzwyczajną uwagą śledzi każdy ruch dokonujący się w Polsce za sprawą władz Prawa i Sprawiedliwości. Wyjaśnienie katastrofy smoleńskiej jako priorytetowe zadanie państwa, podjęte przez polski rząd przed kilku laty, to przecież źrenica wszystkich zmian, które w Polsce zachodzą i które muszą być dokonane.

Tu właśnie wszystko łączy się i splata w jeden węzeł. W najwyższym stopniu nieobojętny jednak Europie, dotyczący również jej. Obserwujemy, z jaką gwałtownością zmienia się ostatnio język, w jakim niektórzy politycy niemieccy i media niemieckie komentowali i komentują przełom polityczny w Polsce 2015 r., jak coraz wyraźniej, z typowo niemiecką, a raczej pruską subtelnością, manifestowane są nieprzychylne obecnej ekipie rządzącej uczucia.

W Polsce zaś, żeby odciągnąć uwagę zwykłych ludzi od tej centralnej sprawy – ustalenia przyczyny największej w dziejach świata katastrofy lotniczej – w ramach wojny psychologicznej prowadzonej ze społeczeństwem za pośrednictwem mediów, w ogromnej większości należących do niemieckich koncernów, wymyślało się a to pilne w tym właśnie momencie pojednanie między Polakami, a to nagły wzrost niebezpieczeństwa ze strony imigrantów, a to rzekomy brak realizmu lub niesprawiedliwość przy opracowywaniu zasiłku dla rodzin z dziećmi. Rozsiewanie wątpliwości wokół członków komisji badającej przyczyny katastrofy smoleńskiej jest klasycznym objawem paniki u ludzi ignorujących w jakimś dziwnym zapamiętaniu rzeczywistość.
Gwarant pokoju dla słabych między Rosją a Niemcami

Ale nie da się tej sprawy w nieskończoność upychać do ciemnego kąta. Tak jak nie da się ignorować wymowy faktu, że między Niemcami a Rosją istnieje Polska. Jedyny gwarant pokoju w Europie, o czym w Niemczech tak jak w Rosji nie chce się pamiętać. Państwo tak różne od obu sąsiadów, biorąc pod uwagę całą jego historię… To właśnie przeszłość Polski, jak podkreślał w Paryżu Mickiewicz, nakłada obowiązek pracowania dla jej przyszłości – jej wiara, kultura, duch jej praw, obyczaje i respektowana powszechnie moralność.

Wbrew ciągle ponawianym próbom nie da się tego wszystkiego obejść – Polska triumfalnie powraca do Europy. Powraca dzięki wytrwałości i odwadze jej obecnych elit politycznych – w całej swojej odrębności. Odrębności kraju, dla którego liczą się nie tylko procedury, ale przede wszystkim zasady – tak jak wyartykułował to jasno przed wybuchem ostatniej wojny minister Józef Beck – i to, co owego kraju rząd ma do powiedzenia na temat sprawy smoleńskiej zostanie z całą pewnością w Europie dobrze usłyszane i zapamiętane.

Także dlatego, że czegoś takiego w historii Europy jeszcze nie było. „Nie zdarzyło się, żeby jedno państwo zostało w jednej chwili pozbawione swoich przywódców” – przypominał wymowę dramatu smoleńskiego minister Antoni Macierewicz, porównując odstąpienie od uczciwego śledztwa w sprawie smoleńskiej przez poprzednią ekipę rządzącą do tragedii Żołnierzy Wyklętych.
Niesforny kraj, który nie rozumie europejskiego „realizmu”

Prasa zachodnia od początku sugerowała zasadnicze wątpliwości co do możliwości wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej. Lewicowe gazety bez żenady sprowadzały państwowe śledztwo do rangi osobistej fobii grupki polityków, dodając niefrasobliwe, a wręcz infantylne komentarze o „rozkwicie kultu Lecha Kaczyńskiego”. „Ludzie bliscy klanu Kaczyńskich i PiS nadal szukają winowajców” – dodawano. Zaznaczając przy tym, że wznowienie śledztwa jest „ryzykowne”, bo przewodniczącym Rady Europejskiej jest Donald Tusk.

Znów ta sama taktyka „realizmu”, czyli insynuacji i uników: „fatalnie położona” z punktu widzenia interesów europejskich Polska, ciągle nie wiedzieć czemu skonfliktowana z dwoma potęgami przy swoich granicach, „nie rozumie” europejskiej polityki. Jest za mało finezyjna. Zbyt prostolinijna. Naiwna jak dziecko. Żąda prawdy prostej jak drut, a przecież „prawda” jest taka złożona! (pokazuje to choćby przypadek Evy Kaili). Wyłamuje się wciąż z szeregu państw dążących zgodnie do „zrównoważenia” sił politycznych, zbalansowania sytuacji, zabiegających o konsensus, dialog, pokój i spokój.

Rozbiory nastąpiły dlatego, że Polska przyjęła inną strategię rozwoju niż Europa i całkiem inną niż Rosja. Przyświecały jej inne dążenia, podkreślał w prelekcjach paryskich Mickiewicz. W dobie zachłyśnięcia się na Zachodzie dobrodziejstwami demokracji „idea zrównania wszystkich członków Rzeczypospolitej, dania im możności osiągnięcia kiedyś równości” – jak przypominał poeta – była zupełnym przeciwieństwem dążeń państw Zachodu i Wschodu.

„Szlachta – mówił poeta – stawała się od wieku XVII coraz bardziej zamkniętą w sobie kastą. Teraz postrzeżono to niebezpieczeństwo: Sejm, nie idąc na lep rozumowań XVIII w., nie mając zamiaru ścinać klas do równości, chciał, przeciwnie, nobilitować mieszczan i chłopów. Konstytucja 3 maja dawała królowi, hetmanom, a nawet samejże szlachcie jak największą łatwość nobilitowania mieszczan; według ścisłych obliczeń można było przewidzieć, że wszyscy Polacy w ciągu lat 50 zostaliby szlachtą, to znaczy wszyscy członkowie Rzeczypospolitej posiedliby te same prawa i przywileje”.

Mickiewicz zaznaczał, że „idei tej nie było w żadnej teorii politycznej XVIII w.”. Ukazanie jej podczas obrad Sejmu Wielkiego było wstrząsem dla wszystkich podmiotów politycznych Starego Kontynentu. Napawała ona Europę, która wszystko już miała dokładnie posegregowane, rozdzielone, równiutko poukładane, niemym przerażeniem.

Gdy budzi się instynkt narodowy

Idea, że prawda musi być zawsze broniona, że wyzwala ona to, co w człowieku najlepsze, że bez prawdy nie da się egzystować, że bez niej nie uda się stworzyć sprawiedliwego państwa, że społeczeństwo bez prawdy po prostu umiera, a prawo, które pozwala panoszyć się kłamstwu, nie jest żadnym prawem, że wreszcie dążenie do prawdy to nie tyle prawo, ile obowiązek człowieka, to wszystko wywołuje dziś w Europie – w powiązaniu ze sprawą smoleńską – konsternację, a gdzieniegdzie prawdziwy strach. Polska wierzga, Polska komplikuje, psuje, przewraca, demaskuje. Prawdy jej się zachciewa! Jest groźna dla nowego porządku, zagraża „ładowi europejskiemu”.

„Ostatecznie Rosja, Prusy i Austria uderzają na bezbronnych Polaków” – przypomina Mickiewicz bieg wydarzeń u schyłku wieku oświecenia. Nikt w jej sprawie nie kiwnął nawet palcem. Król daje się z łatwością zastraszyć, porzuca Sejm, odżegnuje się od szlachty i przyjmuje warunki, jakie narzuca Rosja.

I wtedy następuje coś, czego się najmniej spodziewano w sferach dyplomatyczno-rządowych, na wszystkich salonach politycznych Europy, gdzie omawiano już w szczegółach, jak niesfornej Polsce zamknąć usta, odciąć rękę, która złożyła podpis pod konstytucją: „Wówczas to instynkt narodowy, odrzucając wszystkie teorie, wszystkie systematy, odwołuje się do szlachetnych uczuć narodu; wybucha powstanie, którego wyobrazicielem był jenerał Tadeusz Kościuszko”.

Dziś sytuacja jest analogiczna – powstanie w Polsce także ma miejsce; wyobrażają je wszystkie wolne wybory wygrane przez Prawo i Sprawiedliwość, poprzedzone ogromną mobilizacją sił patriotycznych, przebudzeniem społeczeństwa obywatelskiego, wykrzesaniem całej jego szlachetności. Trwa ono do dziś.

Stłumić je – pod dyktando i pod dyrekcją sił obcych niechętnych Polsce – próbują wszyscy ci, którzy odrzucają wynik wyborów i próbują zdezawuować legalne polskie władze. Czynią to albo wprost, albo z użyciem perfidnej, sączonej stopniowo kłamliwej argumentacji. Odsłania się scena strategii podejrzeń, które wyrzucają z siebie posłowie opozycji i kupieni dziennikarze: że władze państwa polskiego nie wypełniają złożonych wyborcom obietnic, zbaczają z drogi, kluczą, kręcą, wyhamowują przemiany, tłumią entuzjazm społeczny, słowem – czynią to, co zawsze czynili w Polsce ludzie niesuwerenni, sprzedajni i podli.

Ludzie wolni i niewolni

Insynuacje tego rodzaju po latach komunizmu łatwo się przyjmują. Negatywny obraz drugiego człowieka, zwłaszcza polityka, buduje się bez większego wysiłku; jest to następstwo dziesięcioleci, podczas których cały system propagandy nastawiony był na tropienie wroga wewnętrznego i zohydzanie postaci suwerennych, nonkonformistycznych wobec sowieckiego reżimu jako wrogów klasowych.
Zgrzytać zaczynają ukryte sprężyny zazdrości. Odbudowują się fobie. Ale ta cała misterna konstrukcja demagogii używanej przeciw władzom państwa wywodzącym się z Prawa i Sprawiedliwości napotyka na podatny grunt tylko u osób sfrustrowanych, z manią wielkości, patologicznie podejrzliwych lub też szukających alibi dla swojej bierności, wygodnictwa i chroniących swoje nie najczystsze interesy.

Adam Mickiewicz był niezwykle wyczulony na ten typ ludzi w Rzeczypospolitej. Wiedział, że z reguły są sprawnym narzędziem sprytniejszych i bardziej cynicznych od siebie. Są łatwi do prowadzenia na smyczy rozbudzanych wprawną ręką ambicji i nieujarzmionych namiętności związanych z chęcią błyszczenia, z niezaspokojoną miłością własną.

Gdyby Adam Mickiewicz żył w naszych czasach, potrafiłby opisać ich prężące się dziś do skoku muskuły, ich szeregi zatrute myślą o własnej wielkości, która nie została doceniona. Odróżnić człowieka wolnego od zniewolonego jest łatwo, człowiek zniewolony zawsze obwinia innych o to, co go spotkało. Z takich ludzi łatwo jest uczynić sprawne narzędzia.

Zdrada zawsze towarzyszy wielkości

Mickiewicz wiele miejsca w wykładach paryskich poświęcał zdradzie. Zdrada towarzyszy wielkości. Rodzi się tam, gdzie jest jakaś wielka, potężna misja. Zjawia się ona w dziejach dopiero wraz z chrześcijaństwem. Zaznacza się silnie w czasach wypraw krzyżowych. („We wszystkich romansach rycerskich obok bohaterów, obok rycerzy wiernych występują zdrajcy”).

Dla poety zjawisko to zawsze dowodzi tylko wielkości posłannictwa, jakie dany naród otrzymał z rąk Stwórcy. To dlatego Polska jest „może nawet przeznaczona”, jak sądzi Mickiewicz, „by wydać kiedyś arcytyp zdrajcy politycznego, podobnie jak chrześcijaństwo wydało niegdyś typ zaprzańca religijnego”.

W dobie powstania narodowego, z jakim mieliśmy i nadal mamy do czynienia w Polsce, walki o prawdę, strzec się trzeba zdrajców udających przyjaciół. Wielkiej sprawie nie potrafią – jak powiada wieszcz – służyć ludzie „pospolici, a nawet średniej miary”, tacy, którzy polegają tylko „na teraźniejszości, na rachubach, na sile kombinacji ludzkich”. Lub tacy, którzy musieli gwałtownie rozstać się z marzeniem o własnej karierze. Tak jak niektórzy zawiedli się w miłości i nie potrafią z tym żyć. Bywają niebezpieczni, bo zaślepia ich zranione uczucie.

Gdyby żył Adam Mickiewicz, opisywałby wielu z nich. Dziś muszą nam wystarczyć własne, szeroko otwarte oczy.

Ewa Polak-Pałkiewicz

za:niezalezna.pl