Polecane

Niech truchleje!

W jednej z najpiękniejszych polskich kolęd pióra Franciszka Karpińskiego, zbudowanej na surrealistycznych oksymoronach – „Ogień krzepnie, blask ciemnieje,/Ma granice Nieskończony” – już pierwsze słowa ustawiają sens tego hymnu: „Bóg się rodzi – moc truchleje”. Każda moc niezrodzona z Ducha. Przeminęły potężne imperia z czasów Jezusa, ślad nie pozostał po następnych – w proch się obróci i dzisiejsze imperium zła.

Nawet jednak gdy taka jest wola Boska, na Ziemi musi współuczestniczyć w jej wypełnieniu człowiek. Pierwszym krokiem jest rozpoznanie zła, co wcale nie jest takie proste, jak dowodzi choćby stosunek mocarstw zachodnich do Rosji, również tej nam współczesnej. Z reguły był on pozytywny, niezależnie od zbrodni kolejnych moskiewskich władców, o których nawet wiedziano, nawet się oburzano i… podejście „business as usual” wkrótce znów wracało.

Etyka westernu kontra niemieckie okulary

Taka optyka nie brała się z przypadku, bo chęć robienia gigantycznych interesów skwapliwie usprawiedliwiali pomagierzy kremlowskich bandytów, też chętni do udziału w ich zyskach ze zbrodni. W przedmowie do znakomitej książki o „polskich sprawach” („Letters on Polish Affairs”, wydanie polskie z 1923 r. w tłumaczeniu Jadwigi Sienkiewiczówny) Charlesa Saroléi z 1921 r. inny wielki przyjaciel naszego kraju Gilbert Keith Chesterton z typową dlań przenikliwością tak to objaśniał: „Nazywano niegdyś Pietrograd, noszący do niedawna znamienne miano Petersburga, oknem wybitym na Zachód. Można by z równą słusznością powiedzieć, że Berlin był dotychczas jedynym oknem patrzącym na Wschód. Innymi słowy, narody zachodnie, a szczególnie ludy trudniące się handlem jak Amerykanie i Anglicy, patrzyły dotychczas na wschodnią Europę poprzez okulary niemieckiego profesora. A te złośliwe szkiełka miały tę właściwość, że o ile niekiedy powiększały świadomie Rosję, o tyle Polskę ukazywały zawsze w dziwnie umniejszonej postaci”.

I dziwnie długo udawało się to Niemcom, którym lekkomyślnie darowano winy za dwie straszliwe wojny światowe, a ewidentnie wrogiej kulturze zachodniej Rosji wciąż na nowo zawierzano kosztem jej ofiar – podbitych i zniewolonych narodów. Trzeba było zastosowania prostej etyki westernu przez wielkiego Ronalda Reagana, aby dojść do zdumiewającego odkrywczością wniosku: imperium zła nie może być dobre!

Rozpoznanie zła skutkowało właściwą diagnozą i wyborem zwycięskiej drogi walki z nim, ale przyrodzone człowiekowi tchórzliwość, konformizm i pazerność doprowadziły do zmarnowania dorobku Reagana przez jego niefortunnych, choć też niby konserwatywnych, następców, którzy tak jak Bush starszy, widząc wszystkie symptomy upadku Związku Sowieckiego, wcale się tym nie radowali, a nawet – podobnie jak kanclerz Niemiec Kohl – ze wszech sił starali się temu zapobiec. Warto przypomnieć, że gdy w 1990 r. wszystko się już sypało, prezydent USA pofatygował się aż do Kijowa, przestrzegając Ukraińców, by nie ośmielili się sięgać po niepodległość i pozostali w związku z Moskwą!

Bohaterstwo Ukraińców przebudziło Pentagon

Nie będę się już pastwił nad Clintonem i Obamą z ich „resetami”, które nieuchronnie kończyły się kolejnymi ekscesami i zbrodniami rozzuchwalonych Moskali, bo i niby trzeźwo myślący Trump nabrał się na miny Putina, a dzisiejszego gospodarza Białego Domu zmusiło do radykalnej zmiany dopiero trzęsienie ziemi po haniebnej klapie w Afganistanie, gdy wodze polityki zagranicznej ujęli jako przedstawiciele Deep State stratedzy z Pentagonu.

Albowiem najeżdżając Ukrainę w 2022 r. z oczywistym zamiarem jej całkowitego podboju, Putin bynajmniej nie przeholował – całkiem realistycznie oceniał zdolność Zachodu do kontrakcji, czyli zero chęci i mało możliwości. Po prostu niespodziewanie stał się – kolejny po tym nad Wisłą w 1920 r. – cud, tym razem nad Dnieprem. Ten cud to wola walki o niepodległość za wszelką cenę, czego Zachód w ogóle nie rozumie i co niezbyt lubi, jak to pokazał wobec Polski i w 1920, i w 1944 r., oddając najlepszego sojusznika na pastwę Rosji. O tej postawie pisał w 1919 r. z wściekłą goryczą angielski pisarz, nasz rodak Joseph Conrad w artykule o znamiennym tytule „Zbrodnia rozbiorów”: „Warto pamiętać, że niepodległość Polski, ucieleśniona w Państwie Polskim, nie została podarowana przez jakąkolwiek działalność dziennikarską, nie jest wynikiem jakiegoś szczególnie nawet życzliwego nastawienia, ani też jasno uświadomionego poczucia winy. Wiem dobrze, co mówię, kiedy twierdzę, że pierwotną i jedynie wpływową koncepcją była w Europie idea oddania losów Polski w ręce rosyjskiego caratu. A pamiętajmy, że zakładano wówczas, iż będzie to carat zwycięski. Myśl ta była wypowiadana otwarcie, rozważana poważnie, przedstawiana jako dobroczynna, z dziwaczną ślepotą na jej groteskowy i koszmarny charakter. Była to idea wydania ofiary z dobrodusznym uśmiechem i pewnym siebie zapewnieniem, że wszystko będzie dobrze, w ręce całkowicie niepoprawnego mordercy, który po stu latach gwałtownego podrzynania jej gardła miał teraz ponoć zawrzeć z nią przyjaźń i na mistyczną rosyjską modłę ucałować w oba policzki. Był to szczególnie koszmarny wymysł polityki międzynarodowej...”.

No więc warto też pamiętać, że mając przed oczami tysiące koszmarnych zbrodni popełnionych przez Moskali na Ukrainie, przywódcy Niemiec i Francji cynicznie robili wszystko, by świat zachodni usankcjonował podboje rosyjskie, jak wcześniej – z tego samego poduszczenia – dokonał tego wobec Czeczenii i Gruzji. I gdyby nie wspomniana faktyczna utrata steru przez Bidena na rzecz wojskowych realistów, pewnie by im się udało, a Ukrainy już by nie było mimo całego bohaterstwa jej narodu.

Pomóc ziszczeniu się proroctwa Conrada

Bogu dzięki zło zostało jednak wreszcie nazwane po imieniu i napiętnowane, a niedoszli wspólnicy Putina z Berlina i Paryża zostali mocno szarpnięci za uzdę przez USA i wbrew woli muszą grać z nimi w jednej, antyrosyjskiej drużynie. Gdyby teraz znów próbowali swoich gierek typu „natychmiastowe rozmowy pokojowe Ukrainy z Rosją”, na oczach świata okazaliby się nie tylko nadętymi durniami, ale po prostu łajdakami. Bo przecież sporo przed I wojną światową, w 1905 r., Conrad w tekście „Autokracja i wojna” pokazał już Zachodowi prawdziwe oblicze Moskwy: „Wiele najwybitniejszych umysłów Rosji po bezowocnej walce ze złym urokiem padało na kolana przed beznadziejnym despotyzmem, jak człowiek pod wpływem zawrotu głowy skacze w przepaść. Uważne przyjrzenie się literaturze rosyjskiej, Kościołowi, systemowi administracyjnemu oraz prądom umysłowym musi doprowadzić do wniosku, że dzisiejsza Rosja nie ma prawa zabierać głosu w żadnej absolutnie sprawie dotyczącej przyszłości ludzkości, ponieważ od początku całe jej istnienie opierało się z konieczności na brutalnym niszczeniu w naturze ludzkiej godności, prawdy, uczciwości i wszystkiego, co szlachetne. Wydaje się nie ulegać wątpliwości, że Rosję czeka koniec równie nędzny, jak niegodziwym było jej poczęcie i haniebne życie”.

Ślepocie i gnuśności Zachodu zawdzięcza Moskwa to, że ponad 100 lat minęło, nim się zaczyna spełniać proroctwo naszego wielkiego rodaka. Samo się to jednak nie zrobi. Ukraińcy muszą walczyć o każdą piędź swojej ziemi, my i nasi sojusznicy musimy ich wspierać ile sił, nawet kosztem poważnych ograniczeń we wzroście poziomu życia własnych obywateli, a przede wszystkim trzeba głośno mówić prawdę o zbrodniach – o zbrodni rozbiorów, o niszczeniu i polskości, i ukraińskości, o sowieckiej i niemieckiej okupacji. Rachunki zaczynają być wystawiane i zbrodniarze mydleniem światu oczu już nie wykręcą się od ich spłacenia.

Jerzy „Bayraktar” Lubach

za:niezalezna.pl