Polecane

Nienarodzony będzie błogosławiony

Beatyfikacja nienarodzonego dziecka Józefa i Wiktorii Ulmów będzie precedensem w historii Kościoła katolickiego. Męczennik za wiarę zabity w łonie matki może stać się patronem dzieci zmarłych przed urodzeniem.

Papież Franciszek zatwierdził 17 grudnia dekret o męczeństwie rodziny Józefa i Wiktorii Ulmów z Markowej oraz ich siedmiorga dzieci. Zostali oni zamordowani przez niemieckich żandarmów za ukrywanie w swoim domu w czasie drugiej wojny światowej ośmiorga Żydów. Decyzja Franciszka oznacza, że mogą zostać beatyfikowani.

Historia rodziny Ulmów jest wyjątkowa. Nie ulega wątpliwości, że dali dowód wielkiej miłości, wypełniając słowa Chrystusa: „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” (J 15,13). Ich niezwykłość polega również na tym, że męczeńską śmierć za wiarę poniosło siedmioro ich dzieci, w tym jedno nienarodzone.

Dzieje rodziny Ulmów są dobrze udokumentowane i raczej powszechnie znane. Natomiast nie dość znany jest wymiar religijny ich czynu, który był badany w czasie procesu beatyfikacyjnego, rozpoczętego w 2003 r. w archidiecezji przemyskiej, na której terenie leży wieś Markowa, gdzie mieszkali i ponieśli śmierć Ulmowie. Był częścią procesu 88 męczenników II wojny światowej. W 2017 r. Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych zezwoliła jednak na jego wyodrębnienie i rozpoczęto nowy proces. Co więcej, zgodziła się na uwzględnienie w nim także nienarodzonego dziecka. W 2021 r. komisja historyczna Kongregacji pozytywnie oceniła positio, czyli dokument mający m.in. udowodnić, że rodzina Ulmów poniosła śmierć za wiarę w Chrystusa.

Śmierć męczeńska

W Kościele katolickim męczeństwo definiuje się jako dobrowolnie przyjętą śmierć zadaną z nienawiści do Chrystusa. W czasie procesu beatyfikacyjnego badane są trzy wymiary takiego męczeństwa. Pierwszy dotyczy sposobu, w jaki umiera kandydat na ołtarze. W przypadku męczeństwa śmierć musi być zadana w sposób gwałtowny, bardzo brutalny, bez żadnej możliwości obrony. – Dokładnie tak było w przypadku rodziny Ulmów – podkreśla w rozmowie z GN postulator w ich procesie beatyfikacyjnym ks. dr Witold Burda. Oddział oprawców składał się z czterech żandarmów niemieckich – członków plutonu egzekucyjnego – i czterech „granatowych” policjantów. Żandarmi wpadli do domu Ulmów znienacka 24 marca 1944 r. świtem i od razu zaczęli strzelać w sufit, zabijając troje z ośmiu ukrywających się na poddaszu od dwóch lat Żydów. Następnie wywlekli z chałupy na podwórko pozostałych oraz rodzinę Ulmów i natychmiast wykonali egzekucje. Najpierw zastrzelili Żydów, potem Wiktorię i Józefa na oczach ich dzieci.

Nienawiść do wiary

Drugim aspektem badanym w czasie procesu jest ustalenie, co kierowało prześladowcą, że pozbawił życia ofiarę. O męczeństwie mówimy wówczas, gdy oprawca kieruje się nienawiścią do wiary – odium fidei, albo do jakiejś cnoty z tej wiary wynikającej. Ksiądz dr Burda podkreśla, że w tym przypadku prowadzono gruntowne badania różnych materiałów, przede wszystkich formacji ideologicznej niemieckich żandarmów, którzy zamordowali rodzinę Ulmów. Z zeznań jednego z oprawców – Józefa Kokotta – wynika, że wszyscy ci funkcjonariusze w czasie wojny uczestniczyli raz w miesiącu w całodniowych szkoleniach ideologicznych opartych na doktrynie nazistowskiej. Jedną z zasad tej doktryny był głęboki antysemityzm, czyli kształtowanie nienawiści do Żydów. Ideologia nazistowska, którą im wpajano, ze swej natury jest również wroga Panu Bogu, chrześcijaństwu, człowiekowi. Bezpośredni odpowiedzialny za mord w Markowej – por. Dieken w 1941 r. przeszedł gruntowne szkolenie ideologiczne, po czym awansował na komendanta żandarmerii w Łańcucie. W tym samym roku wystąpił z Kościoła ewangelickiego, co jest dowodem, że antychrześcijańskie szkolenie w duchu ideologii narodowosocjalistycznej przyniosło pożądane efekty. To Dieken zdecydował o zabiciu także dzieci. Z zeznań świadków wynika, że wspomniany J. Kokott w czasie zabijania Ulmów krzyczał: „Patrzcie, jak giną polskie świnie, które przechowują Żydów”, i osobiście zabił troje lub czworo dzieci. Dla okupantów niemieckich było oczywiste, że Polak to katolik, a rodzina Ulmów była znana w Markowej z przywiązania do wiary i tradycji katolickiej. – To wszystko pokazuje wyjątkową nienawiść funkcjonariuszy żandarmerii niemieckiej do rodziny Ulmów jako ludzi wierzących, i to było powodem ich męczeńskiej śmierci – podkreśla ks. dr Burda.

Śmierć za wiarę

Trzecim aspektem badanym podczas procesu jest ustalenie, co kierowało ofiarą, że przyjęła w sposób dobrowolny śmierć zadaną jej przez prześladowcę. W naszym przypadku chodziło o odpowiedź na pytanie, co kierowało Ulmami, że przyjęli do swojego domu ośmioro Żydów, choć wiedzieli, że może ich za to spotkać śmierć.

Józef i Wiktoria działali w parafialnych kółkach. Znani też byli z serdeczności do ludzi, szczególnie w stosunku do prześladowanych Żydów, którym udzielali bezinteresownej pomocy. Józef był człowiekiem inteligentnym, oczytanym, miał w domu biblioteczkę z 250 książkami, część dotyczyła uprawy rolnictwa. Prenumerował również czasopisma na ten temat. W osobistym egzemplarzu Pisma Świętego na czerwono podkreślił sformułowania: „miłość Pana Boga i miłość bliźniego” oraz „miłosierny Samarytanin”. Wiktoria zajmowała się wychowaniem dzieci, prowadziła dom, angażowała się też w różnych wspólnotach parafialnych. – Proces wykazał, że motywacją pomagania Żydom była ich miłość do ludzi płynąca z wiary – tłumaczy ks. dr Burda

Rodzi się jednak pytanie, czy takimi samymi wartościami żyła siódemka dzieci Ulmów, z których najstarsze miało osiem lat. Ojciec prof. Zdzisław Kijas OFM Conv z Dykasterii Spraw Kanonizacyjnych, który był relatorem w procesie beatyfikacyjnym Ulmów, nie ma w tej sprawie wątpliwości, także wobec dziecka, które zmarło w łonie Wiktorii. – Dzieci współuczestniczyły w męczeństwie razem z rodzicami, ponieważ one razem z rodzicami tych Żydów ukrywały i nikomu tego faktu nie zdradziły. Uczestniczyły w tajemnicy swoich rodziców, a więc stanowiły z nimi rodzaj wspólnoty duchowej, współuczestniczyły w dobru czynionym przez rodziców, w ten sposób upodobniły się do nich i razem poszły na śmierć – dowodzi w rozmowie z GN.

Tajemnice nienarodzonego

Wyniesienie na ołtarze dziecka, które zmarło przed urodzeniem, będzie wyjątkowym wydarzeniem w historii Kościoła. – To będzie pierwszy przypadek beatyfikacji nienarodzonego dziecka – podkreśla o. prof. Kijas. – To jest zupełny precedens, nigdy nie słyszałem o takim wydarzeniu – mówi nam postulator w procesie kanonizacyjnym Jana Pawła II ks. dr Sławomir Oder. Jego zdaniem, gdyby taka sytuacja już była, na pewno byłoby o tym głośno, a tak nie jest.

Nienarodzony Ulma nie był ochrzczony, a jak powiedział sam Chrystus (por. J 3,5), chrzest jest konieczny do zbawienia. Jednak Katechizm Kościoła Katolickiego stwierdza, że „ci, którzy ponoszą śmierć za wiarę, nie otrzymawszy chrztu, zostają ochrzczeni przez swoją śmierć dla Chrystusa”. Jest to tzw. chrzest krwi, który „przynosi owoce chrztu, nie będąc sakramentem”. W trakcie procesu uznano, że najmłodszy Ulma właśnie przyjął chrzest krwi.

Parę dni po pogrzebaniu Ulmów w dole obok ich chaty kilku mieszkańców Markowej wróciło na to miejsce pod osłoną nocy, aby złożyć ciała do czterech drewnianych trumien. Musieli się ukrywać, gdyż Niemcy wydali surowy zakaz ruszania grobów. Mimo niebezpieczeństwa odkopali ciała i ułożyli je w trumnach, po czym zakopali z powrotem. Jeden z uczestników ponownego pochówku Franciszek Szyler spisał świadectwo z tego wydarzenia, w którym czytamy m.in. takie słowa o Wiktorii: „Zorientowałem się, że była w zaawansowanej ciąży, bo z jej łona wystawała główka i piersi dziecka”.

Czy ten fakt oznacza, iż w takcie egzekucji zaczął się poród? Lekarze wątpią w taką ewentualność. – Świadkowie egzekucji i złożenia do grobu ciała Wiktorii Ulmy widzieliby, że jest akcja porodowa, a nikt o tym nie wspomina. Scenariusz mógł być taki, że dziecko zmarło zaraz po śmierci matki, a częściowe wypchnięcie go z jej łona nastąpiło na skutek skurczu pośmiertnego – tłumaczy ginekolog prof. Bogdan Chazan. Z kolei genetyk prof. Ireneusz Sołtyczewski zwraca uwagę na inną możliwość. – W trakcie procesów gnilnych następuje wypchnięcie płodu i nie ma to żadnego związku z naturalnym porodem, lecz jest efektem zachodzących przemian pośmiertnych – wyjaśnia.

Nie wiadomo też, w którym miesiącu życia nienarodzonego doszło do męczeńskiej śmierci. Świadkowie mówią o zaawansowanej ciąży Wiktorii, współcześnie niektórzy interpretują to jako dziewiąty miesiąc, a inni jako siódmy. Oczywiście nieznana jest także płeć dziecka.

Być może odpowiedzi na te pytania poznamy po ekshumacji szczątków przyszłych męczenników i procedurze rekognicji kanonicznej, czyli rozpoznania kanonicznego ich ciał, mającego się wkrótce odbyć na lokalnym cmentarzu, na który przeniesiono szczątki rodziny zimą 1945 r. Jednak ustalenie po prawie 80 latach płci czy wieku dziecka, które zmarło w łonie matki, jest mało prawdopodobne. – Materiał kostny takiego maleństwa to są drobinki, naturalne procesy rozkładu z pewnością je zniszczyły. Gdyby jednak zachował się jakiś materiał kostny, ustalenie płci byłoby możliwe, natomiast wieku – nie. Gdyby cokolwiek z tego dzieciaczka zostało, to byłby cud, choć życie dostarcza wielu zaskakujących sytuacji – mówi prof. Ireneusz Sołtyczewski z pracowni genetyki Zakładu Medycyny Sądowej Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Ksiądz dr Burda zwraca uwagę, że w dzisiejszych czasach człowiek chce wszystko wiedzieć, a czasem trzeba uznać w pokorze, iż coś jest tajemnicą.

Mówiąc o ekshumacji Ulmów, trzeba dopowiedzieć, że szczątki Żydów zostały ekshumowane z podwórka w 1947 r. i przeniesione do nekropolii w przysiółku Jagiełła-Niechciałki nieopodal Przeworska, gdzie spoczywają do dziś.

Wspólnota świętych

Józef i Wiktoria Ulmowie oraz ich dzieci Stanisława, Barbara, Władysław, Franciszek, Antoni, Maria i nienarodzone noszą tytuł czcigodnych sług Bożych. Wyniesienie ich na ołtarze będzie oznaczało oficjalne potwierdzenie ich świętości oraz tego, że są zbawieni. Ojciec prof. Jacek Salij wyjaśnia, że kult świętych oznacza zdecydowanie więcej niż tylko podanie wzoru do naśladowania. – Święci, którzy zbawienie już osiągnęli i są bez reszty zjednoczeni z Bogiem, a zarazem są szczególnie wybranymi członkami naszej Bożej wspólnoty, modlą się za nas, tym bardziej że są już niewyobrażalnie blisko Boga i najdosłowniej przepełnieni Chrystusem – tłumaczy. Beatyfikacja Ulmów rozszerzy krąg świętych, do których będziemy mogli zwracać się o wstawiennictwo. Szczególne nadzieje związane ze wstawiennictwem najmłodszego Ulmy wiążą rodzice i bliscy dzieci, które zmarły przed urodzeniem. Te z nich, które były kochane i oczekiwane, najczęściej cały czas są w jakiś sposób obecne w życiu ich rodzin. Te, które nie były chciane i zostały zabite na skutek aborcji, nie są zapomniane, bo w ich intencji modli się Kościół, a często żyją też w świadomości matek, które pozbawiły je życia, jako wielki ból i wyrzut sumienia. Po beatyfikacji nienarodzonego Ulmy ci rodzice zyskają w niebie orędownika, przez którego wstawiennictwo będą mogli prosić Boga o łaski dla swoich nienarodzonych dzieci.

Bardzo prawdopodobne jest też, że kult nienarodzonego Ulmy tak mocno się rozwinie, że zostanie on ogłoszony patronem dzieci nienarodzonych. Wynosząc na ołtarze najmłodsze dziecko Ulmów, Kościół podkreśli również, że nienarodzony człowiek jest istotą ludzką, której należą się godność i wszelkie prawa z niej wynikające

Bogumił Łoziński

za:www.gosc.pl