Polecane

Pogromca Mordoru

Zwycięstwo nad imperium zła następowało etapami. Pierwszym i chyba najważniejszym było samo odkrycie, zdefiniowanie i ogłoszenie światu jego prawdziwej natury. O dziwo, dokonał tego nie żaden głęboki i nieobojętny na aktualny stan świata filozof ani wyrafinowany badacz sowietolog, ani nawet bystry zawodowy polityk, od młodości szkolony w wynajdywaniu i wykorzystywaniu słabych stron przeciwnika, lecz... były aktor. A może Ronald Reagan był nimi wszystkimi naraz?

Często przypominam ignorowane lub po prostu zapomniane rocznice w przekonaniu, że wydarzenia z przeszłości odgrywają wielką rolę w zrozumieniu tego, co dzieje się dzisiaj. I oto 5 lutego minęła niezauważalnie dla polskich mediów 112. rocznica urodzin największego prezydenta USA.

Na rzecz zwykłego człowieka

Prezydenta większego od George’a Washingtona?! Sam nie ośmieliłbym się tak twierdzić, ale według sondaży tak właśnie uważa ogromna większość Amerykanów. Co istotne, w ich opinii pokonanie i doprowadzenie bez jednego wystrzału do rozpadu imperium Sowietów jest nie mniej ważne od wzorcowej polityki wewnętrznej, dziś wspominanej z nostalgią jako „złote czasy” Ameryki. Była ona pochodną zdroworozsądkowego podejścia Reagana do wszystkich kwestii, także ekonomiki, opartego na tępieniu samowoli biurokracji rządowej na rzecz zwykłego człowieka. Ten niby-prostak udowodnił „reaganomiką” w praktyce, iż twierdzenie, że obniżanie podatków powoduje wzrost dochodów państwa, naprawdę działa i to na skalę, której nikt sobie nie wyobrażał.

Gębę tępaka i brutala z prymitywnych westernów i kryminałów dorobiła Reaganowi komunistyczna propaganda. Gdy po wprowadzeniu przez bandę Jaruzelskiego stanu wojennego amerykański prezydent zorganizował wspaniałą kampanię na rzecz Solidarności i wolnej Polski pod hasłem „Let Poland be Poland” wziętym ze słynnej pieśni „Żeby Polska...” Jana Pietrzaka, urbanoidy rozklejały na ulicach okupowanych przez ZOMO miast plakaty z głupim i wstrętnym Reaganem.

Na jednym przedstawiony był razem z odzianym w krzyżacki płaszcz kanclerzem RFN Konradem Adenauerem i konnym Krzyżakiem, a obok widniało błyskotliwe hasło: „Z mroków średniowiecza. Krucjata przeciwko Polsce”, na drugim użyto tego samego nędznej jakości zdjęcia z jakiegoś westernu, gdzie nie wiedzieć czemu praworęczny aktor trzyma colta w lewej ręce, a napisy głosiły: „Świat po amerykańsku; reżyseria R. Reagan, scenariusz R. Reagan, w roli głównej R. Reagan, producent R. Reagan”. Do dziś żałuję, że nie udało mi się odkleić tego arcydzieła z muru…

Kim jest komunista

Reagan nie był wielką gwiazdą kina, ale od podszewki poznał filmowy biznes, także jako przewodniczący aktorskiego stowarzyszenia zawodowego, które przez wiele lat obdarzało go zaufaniem, a jego śmiało głoszone konserwatywne poglądy, jak sprzeciw wobec zniesienia kary śmierci, czy słynna sentencja: „Pod żadnym pretekstem nie wolno ograniczać dostępu do broni – każda próba rozbrojenia obywateli musi być powstrzymana, jeśli trzeba – siłą!”, dały mu zwycięstwo w wyborach na gubernatora Kalifornii.

Tuż przedtem stworzył swą ostatnią i najlepszą kreację jako partner Lee Marvina w słynnym filmie „Zabójcy”, gdzie jedyny raz w życiu zagrał czarny charakter. Z filmem tym wiąże się zabawna historia – gromadził tłumy widzów po pojawieniu się na polskich ekranach pod koniec lat 60. XX w., a następna po wygaśnięciu licencji i jedyna projekcja miała miejsce… w stanie wojennym! Wypatrzyłem go pod koniec 1982 r. w programie wspaniałego kina „Iluzjon”, pokazującego klasykę filmową. Nazwiska Reagan w ogóle tam nie wymieniono, gdy jednak przybyliśmy z żoną do kina, okazało się, że sala pęka w szwach, bo pocztą pantoflową rozniosło się po Warszawie, że będzie można zobaczyć na ekranie kowboja straszącego nas z propagandowych plakatów! Przy pierwszym pojawieniu się gwiazdora tego seansu publiczność zawyła zgodnym chórem: „Ronald, Ronald!” Zapalono światło, weszło ZOMO, ale jakoś udało się ubłagać naczalstwo, by dali nam obejrzeć film do końca...

Kadencja gubernatorska Reagana (1966–1974) przypadła na okres narastania lewackich buntów młodzieży, czego się nie uląkł, rozkazując wkroczyć oddziałom Gwardii Narodowej na teren rozsadnika marksistowskiej zarazy uniwersytetu Berkeley i stłumić studenckie zamieszki. Czy to wtedy wygłosił jeden ze swoich błyskotliwych bon motów, z których słynął: „Jak byście opisali komunistę? No, to ktoś czytający Marksa i Lenina. A jak określić antykomunistę? To ten, który Marksa i Lenina rozumie!”.

Słowa i czyny

Takich wypowiedzi ma na koncie bez liku, co przemówienie, to perełka! I tak naprawdę to nie bon moty, ale głębokie filozoficzne refleksje! Gdyby taki tekst podpisać zamiast nazwiskiem Reagan np. Arystoteles albo Sun-Tsy, wszyscy by cmokali z zachwytu! A smak tych wypowiedzi polega także na tym, że nie były to gołosłowne slogany, lecz stwierdzenia odzwierciedlające najgłębsze przekonania prezydenta, które realizował w praktyce. Nie udawał Napoleona, jak błazenki z Pałacu Elizejskiego, nie kreował się na ojca narodu, ale pozwalał czuć swemu narodowi satysfakcję ze współdziałania w wielkich sprawach o światowym znaczeniu: „Największym przywódcą niekoniecznie jest ten, który dokonuje wielkich czynów, ale ten, który wielkich czynów pozwala dokonywać ludziom”.

Napisałem wyżej, że udało mu się to wszystko bez jednego wystrzału. No, nie całkiem tak. Uchronił Amerykanów od przelewu krwi w najdalszych zakątkach świata i wybawił ich z wiecznego lęku przed śmiertelną łomotaniną nuklearną, ale jedną kampanię, trochę taką na pokaz, jednak przeprowadził. Była to sławetna akcja desantu na Grenadę, która miała pokazać znękanemu wojną w Afganistanie Sojuzowi siłę i zdecydowanie US Army w akcji, wzmocnione mistrzowsko zagranymi przez starego aktora strasznymi opowieściami o „Gwiezdnych wojnach”, o jakich się nie śniło George’owi Lucasowi, a tym bardziej gerontokratom z Kremla. Tego wyścigu o zbrojenie kosmosu imperium już nie wytrzymało...

Pretekstem do inwazji marines na nieduży wyspiarski kraik od kilku lat rządzony przez lewaków knujących z komunistyczną Kubą było zagrożenie życia kilkuset przebywających tam amerykańskich studentów. Całą akcję z dużą dozą humoru, ale i z mocno patriotycznym wydźwiękiem ukazał w swym filmie „Wzgórze Złamanych Serc” młodszy o pokolenie kumpel prezydenta Clint Eastwood, sam odtwarzający rolę głównego bohatera, sierżanta – weterana wojny wietnamskiej, robiącego z mięczaków prawdziwych marines. Z równym humorem określił pewną kwestię filozoficzną sam prezydent Reagan: „Niektórzy ludzie zastanawiają się, czy ich życie pozostawi w świecie jakikolwiek ślad. Marines takiego problemu nie mają”.

Prawdziwy kryzys

Dokonania Reagana zostały stopniowo niemal do szczętu zmarnowane przez dwóch kolejnych prezydentów republikańskich, ojca i syna Bushów, którym zostawił wszak Stany Zjednoczone w stanie rozkwitu i potęgi, jako dominujące mocarstwo światowe, niezagrożone ani przez upadłą Rosję, ani przez aspirujące dopiero do wielkiej gry Chiny.

Reagan wiedział już wtedy, że wcale nie nastąpił żaden „koniec historii” i trzeba być zawsze czujnym: „Wolność nigdy nie trwa dłużej niż jedno pokolenie. Nie możemy jej przekazać w krwiobiegu naszym dzieciom. Trzeba o nią walczyć, ochraniać ją i do tego samego je przyuczać. (…) Pokój utrzymujemy dzięki swej sile, słabość tylko zachęca do agresji”.

Miałem zaszczyt uścisnąć dłoń tego wielkiego człowieka, gdy po ukończeniu drugiej kadencji prezydenckiej prywatnie przybył w 1990 r. do Polski, którą tak pięknie wspierał w najcięższych dla nas chwilach. Ale nie tylko z „Trylogii” Tolkiena wiemy, że pokonane zło może stracić widzialny obraz Mordoru, lecz po jakimś czasie pojawi się ponownie pod inną postacią.

Ronald Reagan jako człowiek głęboko wierzący i czerpiący siłę duchową ze spotkań z polskim papieżem miał pełną świadomość, że wojna ze złem trwa nadal i to nie tylko na polu bitewnym: „Walka trwająca teraz na świecie nie rozstrzygnie się dzięki bombom i rakietom, armiom i sile militarnej. Prawdziwy kryzys, z którym stanęliśmy obecnie twarzą w twarz, to kryzys duchowy i jest on w istocie sprawdzianem naszej woli moralnej i wiary”.

Jerzy „Bayraktar” Lubach

za:niezalezna.pl