Polecane

Ewa Polak-Pałkiewicz - Kiedy czarne były nawet kwiaty

Narodowy obyczaj noszenia żałobnego stroju w okresie powstania styczniowego – i tuż przed nim oraz po jego zakończeniu – był znakiem patriotycznego zjednoczenia Polaków oraz podkreślał wspólnotę. Polki potrafiły iść pod prąd trendów w modzie bez skargi i wykrętów, podczas gdy moda światowa iskrzyła się kolorami i była niezwykle strojna. Czyniły to z wielką godnością, a przy tym z talentem i wdziękiem. Stały się w oczach Europejczyków przykładem siły charakteru, a zarazem poczucia smaku i wysokiej kultury estetycznej

Dziwny widok przedstawiał wiosną 1861 r. tłum spacerowiczów w Ogrodzie Saskim. W ubiorach kobiecych czerń zastąpiła świeże wiosenne kolory, dotyczyło to nawet kwiatów przy kapeluszach” – pisze Małgorzata Możdżyńska-Nawotka, historyk sztuki i kostiumolog. „Barwy zniknęły nawet z ubiorów dziecięcych, utrzymanych w czerni i bieli, żałobne sukienki włożono lalkom, a obręcze do zabaw okręcono czarnymi i białymi taśmami. Na wystawach magazynów mód widziało się wyłącznie artykuły czarne, białe lub w odcieniach szarości, a w czasopismach dla kobiet, które w warunkach cenzury przemycały poważne treści społeczne, w rubrykach poświęconych modzie zamieszczano zakamuflowane instruktaże (np. jako artykuł o modzie żałobnej we Francji) i omawiano wyłącznie suknie i akcesoria w stosownych kolorach. Barwne ilustracje, wykonywane według paryskich żurnali ustąpiły miejsca – po części przynajmniej – zamawianym u artystów czarno-białym drzeworytom sztorcowym, pokazującym kreacje w duchu żałoby narodowej” – dodaje.

Zaczęło się od pogrzebu Pięciu Poległych

Żałobę narodową ogłoszono w kościołach 3 marca 1861 r. Po pogrzebie pięciu Polaków zabitych podczas tłumienia przez Rosjan demonstracji na pl. Zamkowym 27 lutego arcybiskup warszawski Antoni Melchior Fijałkowski zapowiedział, że „…wszystkie części odwiecznej Polski przewdziewają na czas nieograniczony przyzwoitą żałobę. Kobiety tylko w dzień ślubu białą suknię”.

W rezultacie Polacy przyjęli zasady, jakie zalecał także „Magazyn Mód” z 1861 r.: „W przekonaniu naszym odzież żałobna powinna być nacechowana wielką prostotą i powagą. Jeżeli wdzięk niezbędny jest warunkiem w ubiorze kobiety, żałoba nawet wyłączać go nie może, ale wszak wdzięk nie polega na sztucznych wymysłach i ozdobach, od których powinna być wolną odzież wyrażająca głębokie cierpienie”.
Masakra, do której doszło 8 kwietnia 1861 r. na pl. Zamkowym w Warszawie – uczestników manifestacji patriotycznej spacyfikowały wówczas oddziały kozaków i żandarmerii – utwierdziła Polaków w konieczności zachowania żałoby.

„Ubierano się w czarne suknie z białymi dodatkami (mankietami, kołnierzykami), jak na portrecie swej żony, Julii Simmlerowej, ukazał w 1863 r. Józef Simmler (…) Za najwłaściwsze dodatki do stroju żałobnego obierano szale i chusty tarlatanowe, przykrywające głowę lub ramiona. Fryzury były równie skromne, młodym dziewczętom sugerowano staropolskie warkocze, a mężatkom włosy gładko zaczesanie do tyłu i ułożone na karku w węzeł. Nawet przypinane do kapeluszy kwiaty były czarne” – pisze Możdżyńska-Nawotka).

Aby zachować żałobę, a zarazem nie wyzbyć się całkowicie pewnej strojnej elegancji, jaka przystoi warstwom wyższym, Polacy wykazywali niemałą inwencję i pomysłowość. Biżuterię patriotyczną wykonywano z czarnego dębu i innych szlachetnych gatunków drzewa, z kości itd. „Na szyi kobiety ostentacyjnie nosiły hebanowe łańcuchy z czarnym medalionem, w którym była fotografia zesłanego na Sybir brata, ojca lub męża. Wyrabiano też małe ozdoby z rogu, z metalu – ze srebra z dodatkiem czarnej emalii i masy kazeinowej, ebonitu i wulkanitu, a nawet korale z obsydianu i czarnego onyksu. Symbolika przybierała różne formy, produkowano bransolety kajdanki, pierścionki, sygnety, kolczyki, brosze, szpile do kapeluszy z narodowymi symbolami” – pisze z kolei Barbara Romer-Kukulska.

W czarnej biżuterii, która zastąpiła złote ozdoby w kraju i na emigracji, charakterystyczne były pierścienie. Ich symboliczną wymowę rozumieli wszyscy, były znakiem wierności, miłości i pamięci Polaków osieroconych po utracie bliskich i pozbawionych ojczyzny. Żałobna moda wylansowana przez ziemianki, które w powstaniu lub na Syberii utraciły ukochanych mężczyzn, zaczęła nawiązywać coraz częściej do narodowego stroju polskiego. Mężczyźni zaś przywdziewali czamary, czarne sukmany – strój pochodzenia węgierskiego przypominający kontusz, z szamerowaniem na przodzie, z długimi rękawami i wykładanym szalowym kołnierzem.

Carski szpicel – tropiciel kolorów

Generał carski Teodor Aleksander Berg był w Polsce postacią szeroko znaną. Nie tylko pacyfikował powstanie ze szczególnym okrucieństwem i uważany był za godnego następcę Michaiła Murawiowa „Wieszatiela”, lecz także rozumiał doskonale konsekwencje żałoby narodowej dla umocnienia postawy moralnej Polaków. Zwalczał ją też ze szczególną zajadłością. Jeszcze 22 listopada 1861 r., widząc, jak szczelny jest czarny kordon żałobnych strojów, które spowijają całą warstwę wyższą na terenach Polski, wydał instrukcję na temat „ubiorów dozwolonych”. Dokument precyzował obowiązujące zasady dotyczące stroju z nadzwyczajną skrupulatnością. Zapewne po raz pierwszy w historii damskie toalety znalazły się pod specjalną kuratelą policji, i to bynajmniej nie obyczajowej. Za noszenie żałoby narodowej przewidziane były grzywny od 10 do 100 rubli. Warszawa zresztą w czasie powstania stała się miastem oblężonym, typowo policyjnym. Na 40 mieszkańców 250-tysięcznej stolicy przypadał jeden policjant. Nieustannie rewidowano mieszkania i przechodniów. Po zmroku każdy przechodzień musiał nosić przy sobie zapaloną lampkę. Tylko jednego dnia lutego 1864 r. zgarnięto z miasta 1,6 tys. osób.

Dyktator powstania Romuald Traugutt był człowiekiem rycerskim, wychowanym w domu, w którym wysoka kultura osobista obowiązywała zawsze wobec płci przeciwnej. Czuł osobistą odpowiedzialność za to, co spotyka polskie kobiety i dziewczęta na ulicach czy podczas rewizji we dworach i w mieszkaniach. To, że Polki są narażone na carskie szykany z powodu manifestowania smutku po stracie tych, których kochały, odbierał jako przejaw barbarzyństwa nie do zaakceptowania. Grubiaństwo żołdaków i niewybredne komentarze, na jakie Rosjanie pozwalali sobie w reakcji na manifestowaną kulturę, a także wyjątkową wrażliwość i delikatność Polek, wywoływały jego oburzenie.

„Do Azji precz, potomku Dżingis-chana!”

W swojej pierwszej odezwie do narodu z 28 października 1863 r. Traugutt pisał słowa pełne uniesienia: „Dziki i bezbożny wróg nasz, splugawiwszy gwałtem kościoły i schronienia umarłych, znieważywszy klasztory rozpustą, mordując i wywożąc tysiące naszych obywateli (…) targnął się na ostatnią świętość domowego ogniska, na wstyd i honor niewieści”.
Traugutt zdawał sobie sprawę, że to, co Rosjanie wyprawiają w podbitym kraju, to także atak sił przeciwnych chrześcijaństwu. „Pomordowawszy synów, mężów i braci, każą matkom, żonom, córkom naszych przywdziać różnobarwne stroje, a za suknie żałobne grożą wydaniem ich na pastwę moskiewskich zbirów”.

Echa podobnych uczuć odzywają się w słynnej powstańczej „Pieśni strzelców”: „Wzrósł liściem bór, więc górą wiara strzelcy,/(…) Lśni polska broń jak złotych kłosów fal,/
Dziś spłacim łzy sióstr, matek i wdów jęki,/Hej baczność! cel i w łeb lub w serce pal./
(…) Do Azji precz, potomku Dżingis-chana,/Tam żywioł twój, tam ziemia carskich gal./Nie dla cię, nie, krwią polską ziemia zlana,/Hej, baczność! cel i w łeb lub w serce pal”.

Jedynie polityk i żołnierz o głębokiej kulturze – a Traugutt był nie tylko zdolnym wojskowym, lecz także utalentowanym rysownikiem i człowiekiem znakomicie władającym piórem w czterech językach – potrafił dogłębnie zrozumieć rangę i znaczenie wojny urzędników oraz szpiclów wypowiedzianej uświęconemu tradycją katolicką obyczajowi noszenia żałoby. Policyjna metoda tropienia, węszenia zakazanego koloru, formy, detalu, znaku w sztuce krawieckiej, nawet w dodatkach, nakryciach głowy, była zaiste zjawiskiem zupełnie w Europie niespotykanym. Miała jednak wiele wspólnego z dzisiejszym postmodernistycznym celowym mieszaniem symboli i znaków, by zatrzeć w umysłach prawdziwe znaczenia i skojarzenia dotyczące np. istoty kobiecości oraz zniszczyć kulturę, jaką wyrażają kobiece stroje. Jaki przyniosła wówczas skutek? Wręcz przeciwny do zamierzonego.

Polki pozostały dumne i nieugięte

„Trudno jednak wygrać z kobietą na polu odzieżowej semantyki, w dziedzinie, w której społeczny konwenans czynił ją strażnikiem i znawczynią. Polki znały sposób – zgodny z ogólnoeuropejskim słownikiem mody – wybierają wstążki i przybrania fioletowe, czyli w kolorze półżałoby” – podsumowuje Możdżyńska-Nawotka.

Pomimo carskich represji i zgody Rządu Narodowego na rezygnację z czerni (naczelnik Rządu Narodowego zdecydował się oficjalnie odwołać żałobę, by nie narażać polskich kobiet na represje, zniewagi i upokorzenia) Polki pozostały dumne i nieugięte. Surowe żałobne i półżałobne suknie nosiły nadal z wysoko uniesionymi głowami. Budziły skryty podziw i zawiść wrogów. One znały pewną tajemnicę – wiedziały, że o wyglądzie kobiety decyduje tak naprawdę to, co znajduje się w jej wnętrzu.
Po śmierci Traugutta żałobny obyczaj przetrwał i zyskał dodatkowy impuls. Żałoba narodowa skończyła się ostatecznie dopiero po ogłoszeniu przez cara amnestii w 1866 r.

„Im więcej szaleństwo wroga rozpościera się nad nami, tym więcej panowania nad sobą zachować winniśmy” – słowa Romualda Traugutta to przesłanie zza grobu człowieka, który widział głębiej to, co bywa zakryte przed spojrzeniem profanów. Przesłanie także do nas, dzisiejszych Polaków, byśmy trzeźwo analizowali sytuację i potrafili się opanować. A także do polskich dziewcząt i starszych kobiet (niekiedy w wieku polskich matron), by nie zapominały, jak ważnym przesłaniem jest ich strój. Prowokacyjnym, zbyt swobodnym strojem można zniszczyć i kulturę i samą siebie.

Ze spokojem na spotkanie śmierci

Dla Traugutta kobiecość i rodzina były rodzajem świętości. Wiara, którą zaszczepiła mu ukochana babka Justyna z Szujskich Błocka, kazała mu patrzeć także na zbliżający się dzień swojej śmierci ze spokojem i z całkowitym zaufaniem Bogu. Poświadczają to jego listy pisane do żony z celi w warszawskiej Cytadeli.
Prymas kard. Stefan Wyszyński pragnął widzieć dyktatora powstania na ołtarzach. Nad przestrogami człowieka, który złożył siebie jako ofiarę za Polskę, nie można przejść, ot tak. „Wróg nasz, im więcej zniszczy tego co dobre i piękne, splugawi co szlachetne, tym czuje się bezpieczniejszy” – pisał Traugutt w jednej ze swoich odezw. Warto pamiętać o tym przesłaniu.

Rosjanie, tłumiąc powstanie, doceniali w swoisty sposób wymowę zewnętrznych znaków, w tym ubioru, munduru, gestu i dźwięku. Powstańców, których wraz z Romualdem Trauguttem miano powiesić 5 sierpnia 1864 r. w Warszawie, umieszczono w wózkach – takich, jakich używano do przewożenia gnoju. Otaczali je „żandarmi na olbrzymich siwych koniach. Jechali w błyszczących hełmach, ubrani jak na paradę, w pełnej gali, z obnażonymi pałaszami. Za żandarmami postępowała piechota (…). Grzmot bębnów i dźwięki orkiestry wojskowej, towarzyszące egzekucji, głuszyły płacz, który wstrząsał piersiami zgromadzonych tłumów” – przypomina Artur Śliwiński.

Spektakl stracenia powstańców dobiegał końca. Kronikarze odnotowali, że dźwięki walca, którego następnie zagrała orkiestra wojskowa, mieszały się z głośnym śpiewem suplikacji, którą na kolanach wykonało 30 tys. warszawiaków przybyłych na stoki Cytadeli.

Ewa Polak-Pałkiewicz

za:niezalezna.pl