Krok po kroku. Dr Marek Czachorowski-Walka z pedofilią czy z Kościołem?

Po opublikowaniu głośnego listu pasterskiego Benedykta XVI do Kościoła w Irlandii nie milkną głosy nade wszystko niezadowolonych z dobrego rozwoju wydarzeń. Ale nie o dobry rozwój wydarzeń chyba niektórym chodziło, lecz o to, by Ojciec Święty publicznie "rozszarpał na strzępy" całe irlandzkie duchowieństwo. Tymczasem Papież obciąża tamtejsze duchowieństwo odpowiedzialnością za występki seksualne w jego szeregach.

Wzywa też do wzięcia odpowiedzialności za te czyny, do duchowej przemiany i proponuje służące temu niezbędne środki przewidziane prawem kanonicznym i świeckim. Zamiast o likwidacji - pewnie przez niektórych oczekiwanej - irlandzkiej hierarchii kościelnej i zastąpienia jej jakimś trybunałem rewolucyjnym, Benedykt XVI mówi o poczuciu "zdrady" doświadczanym przez wielu z powodu "grzesznych i zbrodniczych czynów", które "przyćmiły światło Ewangelii do takiego stopnia, jakiego nie znały nawet wieki prześladowań". Dlaczego ta papieska reakcja na ujawnione czyny niektórym nie wystarcza i niektóre ofiary tych "zbrodniczych czynów" mówią o "rozczarowaniu listem", twierdząc, że są to tylko "słowa", a "liczą się czyny", chociaż Papież pisze o odpowiedzialności winnych nie tylko przed Bogiem wszechmogącym, ale także przed sądami ustanowionymi specjalnie do wymierzania sprawiedliwości. A może chodzi o gratyfikację finansową? Czyżby o nią nade wszystko się rozchodziło? Czy dla osiągnięcia dobra konieczne było też zdymisjonowanie niektórych hierarchów, tak jakby wspólnota chrześcijańska niczym nie różniła się od spółki akcyjnej, gdzie dymisja zarządu jest koniecznym warunkiem przezwyciężenia kryzysu finansowego?
Wygląda na to, że niektórych aż ręce świerzbią do restytuowania sprawiedliwości po swojemu, co zdaje się mieć na myśli także jeden z polskich katolickich publicystów prognozujący w związku z papieskim listem "ciszę przed burzą" dla polskiego Kościoła. Wynikałoby stąd, że Benedykt XVI nie rozejrzał się po świecie i jeszcze nie wysłał do Polski żadnych inkwizytorów, aby ogniem i mieczem wytępić zło do samych korzeni. Póki co ów publicysta raczy nas własnymi, ostatecznymi wyrokami w niektórych głośnych w Polsce sprawach przeciwko duchownym. Czyżby do orzekania o winie nie było odpowiednich sądów, grzeszników powinniśmy wieszać sami? Czyżby byli wśród nas spragnieni widoku krwi kapłańskiej? Takie głosy nie różnią się naprawdę niczym od tych, które Kościołowi katolickiemu życzą jak najszybszego zniknięcia, a o istnieniu takich życzeń można wnioskować z wymownego milczenia traktatu z Lizbony na temat pozytywnego znaczenia chrześcijaństwa w dziejach Europy.

Samosądy czy sądy?


Upodobania do linczów niektórzy "chrześcijanie" przejmują z obyczajów innych wspólnot. W starożytności to mieszkańcy Aleksandrii od samego początku założenia tego miasta (przez Aleksandra Macedońskiego) lubowali się w krwawych samosądach dokonywanych na ulicach; ich zwyczaj przejęli nawet tamtejsi niektórzy "chrześcijanie". Przekonani, iż słynna Hypatia (bohaterka filmu "Agora") uprawia czarną magię - zakazaną w rzymskim Prawie XII Tablic pod groźbą kary śmierci - rozszarpali przed kościołem tę 60-letnią filozofkę. W 457 roku ciało jednego z zamordowanych biskupów - jak podaje Ewagriusz Scholastyk - wleczono po całym mieście, "przy czym nie wzdrygali się nawet, zupełnie jak dzikie zwierzęta, spróbować smaku samych wnętrzności".
Z chrześcijaństwem nie mieli ci samowolni "sędziowie" tak naprawdę nic wspólnego. Niestety, zepsuli opinię chrześcijaństwu, o czym wspomina Sokrates Scholastyk, świadek zamordowania Hypatii, według którego: "Zbrodnia ta ściągnęła na Cyryla i na Kościół w Aleksandrii niemało hańbiących zarzutów. Bo ci, co żyją według religii Chrystusowej, nie mają absolutnie nic wspólnego z morderstwami, bitwami i podobnymi do tych sprawami". Do dzisiaj te hańbiące brudy pozostały po owych "gorliwych" egipskich neofitach, którzy z szatanem i jego sługami zapragnęli wojować z nożami, kamieniami poprzez rozrywanie grzeszników na części. Za przyczyną tego aleksandryjskiego prymitywnego tłumu dzisiaj nawet sami chrześcijanie (i to w poważnych encyklopediach i monografiach naukowych - warto sprawdzić!) obciążają odpowiedzialnością za mord Hypatii samego św. Cyryla Aleksandryjskiego, jakoby nie zauważając straszliwej rangi tego bezpodstawnego oskarżenia.
Czyżbyśmy dzisiaj także chcieli zastąpić odpowiednie sądy jakimś ludowym trybunałem sądzącym upadłych duchownych? Benedykt XVI postuluje natomiast udział sądów cywilnych i kościelnych, a najpierw apeluje o publiczne uznanie własnych win: "Kościół w Irlandii, aby wyleczyć tę bolesną ranę, musi przede wszystkim wyznać przed Panem i przed ludźmi, że popełnił ciężkie grzechy wobec bezbronnych dzieci". Do istoty kary - według jej klasycznej koncepcji - należy też jej wymiar uzdrawiający. W zapale wykorzeniania zła nie mogą zginąć na wieki sami czyniący zło, stąd też w przypadku zarzutów o nadużycia seksualne należne są zawsze: delikatność, dyskrecja oraz domniemanie niewinności, dopóki wina nie zostanie udowodniona.

Narzędzia walki z Kościołem

Ostrożność Kościoła w sprawie podnoszonych zarzutów dotyczących upadków seksualnych osób duchownych podyktowana jest z pewnością także tym, że poprzez takie właśnie oskarżenia na przestrzeni dziejów regularnie walczono z Kościołem. W oświeceniu, które szczególnie wsławiło się w tępieniu katolicyzmu - czołowi intelektualiści (Monteskiusz, Beccaria, Voltaire, Diderot) twierdzili, że Kościół katolicki jest rozsadnikiem homoseksualnego zboczenia. Jego przyczyną miałby być brak możliwości kontaktów płciowych z kobietami. Usunięcie tej przeszkody miałoby niejako zlikwidować zjawisko homoseksualizmu. Wmawiano zatem, że klasztory katolickie, seminaria i internaty są wylęgarnią homoseksualizmu. Dość przypomnieć sobie jeden z wątków wciskanego naszej młodzieży w ramach obowiązkowej szkolnej lektury, również w szkołach katolickich, "Kandyda" Voltaire'a. Oświecenie francuskie zatem odchodzi od dotychczasowych poglądów na sprawę sodomii (widzących w niej konsekwencję rozpustności), a rewolucyjna Francja jako pierwsza w Europie zniosła kary za ten czyn. Tę zmianę przypieczętował Kodeks Napoleona, w którym nie pojawił się już występek sodomii i przewidziana zań kara. Nie tyle jednak ulitowano się nad losem wcześniej surowo karanych sodomitów (karą stosu), ale potraktowano ich jako "owoc" katolicyzmu. Voltaire twierdził w swoim "Słowniku Filozoficznym", że wystarczy zlikwidować katolicki stan duchowny i związany z nim celibat, zamknąć klasztory i seminaria duchowne, aby zniknął homoseksualizm, nawet przez tego słynnego libertyna oceniany (co warto wiedzieć) - jako zdecydowanie hańbiący i katastrofalny występek. Także Diderot w powieści "Zakonnica" straszył homoseksualizmem w żeńskich klasztorach. Ta retoryka skutecznie wykorzystywana była wtedy jako pretekst do kasaty zgromadzeń zakonnych.
Według historyków, także w III Rzeszy traktowano prawny zakaz homoseksualizmu jako wygodne narzędzie do niszczenia przeciwników politycznych, a w szczególności stosowano go wielokrotnie wobec katolickiego duchowieństwa. Podaje się, że w latach 1935 i 1937 urządzono w Niemczech dwa pokazowe procesy, aby wywołać wrażenie, że w Kościele katolickim szerzy się homoseksualizm.

Dziwna nadgorliwość w tropieniu upadków


Benedykt XVI w swoim liście zwraca także uwagę na przyczyny ostatniego załamania się irlandzkiego Kościoła, pomimo tak znakomitej, gorliwej katolickiej przeszłości tego kraju, począwszy od św. Kolumbana. Przyczyną tego było między innymi przyjmowanie świeckiej mentalności i sądów o rzeczywistości bez wystarczającego odniesienia do Ewangelii. Nad tą diagnozą trzeba nam się wszystkim dobrze zastanowić, zwłaszcza tym, którym wydaje się, że akurat oni, niejako genetycznie "sprawiedliwi", z pewnością nigdy nie upadną.
Dziwna ta dzisiejsza nadgorliwość w tropieniu seksualnych upadków akurat duchowieństwa katolickiego połączona z brakiem jakiegokolwiek zainteresowania w identyfikowaniu codziennych molestatorów naszych dzieci. Wystarczy tylko włączyć telewizor, wejść na internetowe strony dla dzieci i młodzieży, pójść do kina z katechetami np. na "Quo vadis" i zorientować się, kto i gdzie wciąga dzieci w orgie seksualne godne przyjęć u Nerona. List Benedykta XVI powinien być zatem odczytany z uwzględnieniem i tych faktów. Także w Polsce tolerujemy głośne lekceważenie moralnego nauczania Kościoła przez niektórych duchownych i katolickich publicystów, zachwalających pod niebiosa małżeńską antykoncepcję, nazwaną miękkim NPR-em, stosowanie prezerwatyw i innych praktyk, niezgodnych nie tylko z Ewangelią, ale i zdrowym rozsądkiem. Ostatnio też możemy przeczytać, że w londyńskiej katolickiej szkole Świętego Serca daje się młodzieży prezerwatywy do wypróbowania (por. J. Smeaton, Girls are told to taste flavoured condoms in Catholic London school, SPUC Wednesday, 10 March 2010).
Tego elementu przesłania Benedykta XVI jeszcze z pewnością nie wzięliśmy sobie do serca, w czym nas już wyprzedzili irlandzcy biskupi ostro występujący ostatnio przeciwko próbie narzucenia przez władze tamtejszemu Kościołowi obowiązku błogosławienia homoseksualnym związkom. Oto widzimy, jak błogosławiona może być wina, jeśli tylko zostanie właściwie zrozumiana.

za: NDz z 26.3.10  Dział: Myśl jest bronią (kn)