Upadek sztuki a definicja sztuki. Za co płacimy artystom?

Jeśli ktoś kręci głową i ubolewa nad stanem sztuki współczesnej w Polsce lub chciałby zdiagnozować jej kondycję ma do wyboru co najmniej kilka ścieżek. Może zacząć od np. analizowania

liczby muzeów czy galerii w naszym kraju lub liczby i profilu ich bywalców, może prześledzić, rzecz bardzo pouczająca, zmianę kanonów sztuki lub historię stylów i trendów czy przemijania epok – a więc odrobić lekcję z historii sztuki, może także zapytać samych artystów, jaka wizja sztuki im przyświeca. I oto mamy te dane. Polscy artyści chcą głównie „walczyć z tabu” –  wynika z raportu Narodowego Centrum Kultury.

Pytanie o ideały, cele i wartości sztuki to rzecz niezwykle  kluczowa i chyba najlepiej oddająca istotę rzeczy. To jak rentgen, który pozwala prześwietlić każde dzieło, niezależnie od jego formy artystycznej, niezależnie od czysto opisowych funkcji sztuki (symboliczna, ludyczna, ekspresywna, użytkowa, poznawcza, identyfikacyjna, integracyjna, terapeutyczna, metafizyczna itp.). To jak zejście do maszynowni i sprawdzenie kondycji silnika. Jeśli ktoś w tym miejscu zapragnie dyskutować, czy koncepcja ideałów przyświecających sztuce nie kłóci się przypadkiem z wolnością artystyczną – pragnę pośpieszyć z wyjaśnieniem, że „przypadkowość” i brak ideałów, jest także jakimś symptomatycznym ideałem, oznacza wówczas „cokolwiek”. A „cokolwiek” to opiewanie „bylejakości”. Zedrzyjmy więc te kolejne warstwy, za którymi kryją się idée fixe sztuki współczesnej i sprawdźmy, co jest pod spodem.
Etyka, czyli Prawda, Dobro i Piękno

Prawda, dobro piękno – ta klasyczna złota triada, wywodząca się ze starożytności, wydawało się, że niczym niezużywające się, ogromne słońce, będzie wiecznie przyświecać cywilizacji łacińskiej. Grecy mieli swoją kalokagathia – nierozerwalne połączenie dobra z pięknem, estetyka nie funkcjonowała więc bez etyki, a jedynie ściśle z nią współpracowała (np. w szkołach czytano poezję, szukając w niej inspiracji moralnej). Choć zmieniały się style i gusta, przez wieki, gdzieś w tle, niczym pozłota swym tajemniczym, nieuchwytnym blaskiem oświecała odbiorców sztuki przynajmniej chęć wprawienia ich w zachwyt/zdumienie/zastanowienie i chęć działania – czyli emocje, które odzwierciedlały prawdę, dobro lub piękno. Wciąż prześcigano się w pięknie, wciąż rywalizowano w zdumieniu lub refleksji.

Co dziś zostało z tego kroczenia ku tym zaszczytnym ideałom? Oto Narodowe Centrum Kultury w 2017 roku przeprowadziło badanie polskich artystów (raport „Sytuacja artystów w Polsce”), gdzie zadano owo niezwykle istotne pytanie nt wizji sztuki i pozostawiono dwie opcję do wyboru. Pytania brzmiały: „Czy zgadza się Pan(i) ze zdaniem, że rozwój sztuki, to przekraczanie granic i walka z tabu?” oraz drugie: „Czy zgadza się Pan(i) ze zdaniem, że rozwój sztuki, to pielęgnowanie i udoskonalanie tradycyjnych wzorców?”. Pytania te zadano szeroko definiowanej grupie artystów – zaliczając tu i artystów plastyków i kompozytorów, muzyków, czy śpiewaków, aktorów, reżyserów, ale także dziennikarzy czy literatów.

Otóż, chyba łatwo się domyśleć, że zdecydowanie wygrała opcja nr 1. Otóż polscy artyści, w 69% poparli opcję „walki z tabu” i „przekraczania granic” jako wizji sztuki, która im przyświeca (44% odpowiedziało „zdecydowanie się zgadzam”, a 25% wybrało opcję drugą w kolejności – czyli zdaje się „zgadzam”). 49% (30%+19%) optowało za pełnieniem funkcji strażników tradycji. Łamanie tabu – to jednak pasożytnicza wizja sztuki: kierunek na dekonstrukcję wartości, grup społecznych, szukanie dziury w całym, często zohydzanie, podważanie, życie w wiecznej kontrze. Pytanie tylko czemu to służy?
Prawo do oczekiwań

Czy należę do wyjątków, oczekując po wizycie w placówce kulturalnej, że coś mnie uwzniośli, skieruje moje myśli, ku temu co istotne lub przyciągnie moją uwagę i odświeży moje spojrzenie (uwaga! to klucz do rozumienia zwłaszcza sztuki abstrakcyjnej, być może dla większości odbiorców niestrawnej) lub sprawi, że zapragnę zrobić coś dobrego, natchnie mnie do działania? Czy jestem tu zatęchłym „tradycjonalistą” i naiwnym odmieńcem? Czy mam prawo oczekiwać, aby artysta, bardzo często finansowany za publiczne pieniądze, okazał się dla społeczeństwa w tak minimalnym stopniu użytecznym? Czy mam prawo oczekiwać choćby minimum: delectare (napawać pięknem), docere (uczyć), movere (poruszyć do działania, myślenia itp.)?

Pragnę zauważyć, że „walka z tabu” i „przekraczanie granic” to wartości w rzeczywistości funkcjonalne i doraźne, bez kierunku, odpowiedzialności, zobowiązań w umowie społecznej między artystą a odbiorcą, które pogrążają w wiecznej tymczasowości, bylejakości, ale co gorsza nakierowane na destrukcję, a nie budowanie spójności społecznej. Zamiast uszlachetniać, pogrążają w beznadziei i cynizmie, wiecznym podważaniu. A dlaczego niby tak? Kto to powiedział, napisał? Zdaje się, że artyści powinni odbyć przynajmniej minimalny kurs filozofii, aby przewidzieć ku jakiemu horyzontowi prowadzą w ten sposób społeczeństwo, bo owszem, prowadzą nieustannie.
Bez wartości

Filozofia dekonstrukcji, przewrotnie nazywana emancypacją, czy „wyzwoleniem” zieje w rzeczywistości stęchlizną pustki, bylejakości, kłamstwa o wyłącznie niecnych zamiarach człowieka. To w imię tej filozofii i „walki z tabu” pluje się coraz częściej na rodzinę, świętości, Boga, ojczyznę, małżeństwo, a nawet miłość. Bo „walka z tabu” będzie opiewać przemoc domową, a nie pokazywać przykładnego ojca i matkę, prędzej opowie o kazirodztwu czy pedofilii (bo przecież należy złamać tabu kochającej się rodziny), niż o nastolatce, która zgadza się urodzić swoje, przypadkowo poczęte dziecko. Częściej będzie hańbić symbole chrześcijańskie, niż opowie, jak biskup zarządzał onegdaj obleganym czy pogrążonym w epidemii miastem. Nie, nie chcę przez to stać się zwolennikiem automatycznego idealizowania, czy bezkrytycyzmu, owszem o patologiach trzeba także umieć rozmawiać i nie odwracać od nich oczu.

Mam jednak przesyt tymi wyziewami śmierci we współczesnej sztuce i chwała tym artystom, którzy mają odwagę być piewcami prawdy, dobra i piękna. Już na pierwszy rzut oka kłuje jednak w oczy brak symetrii – współczesna sztuka szuka swoich „ofiar” raczej po stronie tradycyjnych norm i wartości, nie jest jednak w tym samym stopniu skora do rozprawiania się ze swoim własnym tabu lub tabu współczesnych ideologii: artysty-narcyza do wynajęcia, grzechu, który jest obecnie chyba największym tabu współczesności, lęku przed ideałami, programowego cynizmu czy programowego wzmacniania odmienności. Tak, to też są, jakże wymierne współczesne tabu. Ponieważ, w miarę narastania dorobku sztuki, artyści muszą mierzyć się z coraz większą konkurencją („to już było”), wygląda na to, że zwykła, prymitywna chęć zwykłego wyróżnienia się bierze po prostu górę. Szokowanie  – bierze górę nad sensem. Czy jest gdzieś kres w tym szaleństwie? Estetyka, niczym koń urwała się z uwięzi greckiej paidei (kultury i wychowania), porzucając zaprzęg etyki i biegnie na oślep, byle gdzie. Zaliczenie sztuki do pojęć otwartych, które stanowią luźny zbiór desygnatów bez cech wspólnych, owo postmodernistyczne otwarcie, które zaliczając do sztuki wszystko – zbanalizowało ją i anulowało. To czysta logika. Tylko czy logiki uczą dziś na ASP lub w szkołach filmowych?

Agnieszka Marianowicz-Szczygieł

za:afirmacja.info