Stanisław Michalkiewicz: Uroczystość jakby konspiracyjna

Taki jest właśnie skutek pobłażliwości wobec zdrady i zaprzaństwa – że bezkarna zdrada się rozpiera, że zaczyna uważać się za sól ziemi i stolicę mądrości, zaś wierność i poświęcenie są lekceważone, a nawet otaczane pogardą. Po 65 latach prochy Stefana i Zofii Korbońskich powróciły do Polski ze Stanów Zjednoczonych, a konkretnie – z amerykańskiej Częstochowy (Doylestown). Stefan Korboński podczas okupacji niemieckiej był szefem Kierownictwa Walki Cywilnej, a wreszcie – delegatem Rządu na Kraj w roku 1945. „Sekret jego odwagi w czasie okupacji to ja znam: – pisze w „Abecadle Kisiela” Stefan Kisielewski. – był stale nieco zawiany. Ale był naprawdę kozak”. Ale nie tylko „kozak” – bo oto jak opisuje praktyczne efekty jego działalności na stanowisku szefa KWC Józef Mackiewicz – skądinąd surowy krytyk polityki rządu RP w Londynie w czasie wojny: „Nie było przesiąkania lecz niemal idealna linia rozgraniczająca walczący naród od okupanta. (…) Po prostu każdy Polak na bruku ulicznym był „swój”, każdy Niemiec był „wróg”, jak coś w naturze rzeczy oczywistego. Naturalnie zdawał sobie sprawę i słyszał zresztą, że zdarzają się jakieś wtyczki, agenci niemieccy, że muszą być szpicle i zdrajcy, jak bywa w każdym zbiorowisku ludzkim. Ale nie oni reprezentowali „czujność” i postrach panujących władz lecz wręcz odwrotnie; sami wystawieni byli na czujność i kontrterror walczących z władzą mas. Było coś imponującego w tej solidarności, w tym spontanicznym, zdyscyplinowanym kolektywie oddolnym, z którym zetknął się po raz pierwszy, on, który znał dotychczas jedynie kolektyw narzucony odgórnie.” (Józef Mackiewicz – „Nie trzeba głośno mówić”).

To właśnie była ta „walka cywilna”, mająca oczywiście swoje zbrojne ramię, swoją karzącą rękę, z którą tworzyła Polskie Państwo Podziemne, a którego wybitnym reprezentantem i kierownikiem był Stefan Korboński. Dzisiaj opowieści o tym, że nie było „przesiąkania”, że agenci byli wystawieni na „czujność” i „kontrterror” walczącego narodu, brzmią wręcz nieprawdopodobnie – ale taki jest właśnie skutek pobłażliwości wobec zdrady i zaprzaństwa – że bezkarna zdrada się rozpiera, że zaczyna uważać się za sól ziemi i stolicę mądrości, zaś wierność i poświęcenie są lekceważone, a nawet otaczane pogardą. Ale jakże może być inaczej, kiedy moralne przywództwo uzurpowały sobie farbowane lisy, stręczyciele amikoszonerii opakowanej w „tolerancję”, a nawet – „chrześcijańskie przebaczenie”, chociaż nikt nie poczuwa się do winy? Symbolem tego pomieszania, zatarcia tej „niemal idealnej linii” rozgraniczającej, jest choćby Order Orła Białego, którego kawalerem jest zarówno Stefan Korboński, jak i tajni współpracownicy komunistycznej Służby Bezpieczeństwa.

Uroczystość wprawdzie w katedrze polowej Wojska Polskiego – ale jakby nadal konspiracyjna. Dwie trumny otoczyły poczty sztandarowe, garstka AK-owców i asysta wojskowa. Funkcjonariuszy państwowych – jak na lekarstwo. Nie żeby ktoś im zabronił, uchowaj Boże, któż by w końcu śmiał – ale po cóż budzić upiory, po cóż tu jakieś „państwo podziemne”, po cóż wspominać o sznurze? Nawet „ludowcy” pewnie mieli ważniejsze sprawy, niż oddanie ostatniej posługi jednemu z najwybitniejszych działaczy ruchu ludowego. Trzeba z żywymi naprzód iść i z nimi kręcić lody!

Stefan i Zofia Korbońscy powrócili do Kraju. Ale to chyba już nie ten sam Kraj, do jakiego tęsknili. Zresztą – Kraj, jak kraj – ale ludzie z pewnością już nie tacy sami. Komuniści wyhodowali własną narodowość – i tak żyją w jednym kraju dwie nacje, same dobrze nie wiedząc, dlaczego i jedni i drudzy tak źle się czują w swoim towarzystwie.

Stanisław Michalkiewicz

za: http://michalkiewicz.pl