Osły i uczeni

Nietrudno się domyślić, że „standard” w postaci konieczności „wpajania” dzieciom powyżej 15 lat „krytycznego podejścia” do „norm kulturowych i religijnych” ma na celu masową demoralizację narodów przeznaczonych do politycznego i ekonomicznego ujarzmienia - a zatem jest ważnym instrumentem nowoczesnej wojny. „Osły i uczeni do środka!” Ta słynna napoleońska komenda powinna zostać umieszczona przed głównym wejściem do Pałacu Staszica w Warszawie, gdzie, jak wiadomo, mieści się siedziba Polskiej Akademii Nauk. To znaczy powinna, oczywiście - ale w postaci zmodyfikowanej: osły do środka - uczeni won! No dobrze - ale jak odróżnić uczonego od osła? To trzeba wiedzieć na pewno, bo w przeciwnym razie w Polskiej Akademii Nauk pojawią się osoby niepożądane, co zakłóci panujący tam nastrój dobrego samopoczucia. Przyczynę tego nastroju już dawno wykrył Franciszek ks. de La Rochefoucauld zauważając, że „nikt nie jest zadowolony ze swojej fortuny, każdy - ze swego rozumu”. Zatem, żeby nic nie zakłócało błogiego nastroju, precyzyjna odpowiedź na pytanie, jak odróżnić uczonego od osła musi być udzielona. Nie wydaje się to specjalnie trudne. Uczony kieruje się prawdą, podczas gdy osioł kierowany jest odruchem stadnym.

Bardzo dobrą ilustracją tej prawidłowości jest przypadek pana profesora Krzysztofa Jasiewicza, który właśnie został odwołany ze stanowiska kierownika Zakładu Analiz i Problemów Wschodnich za udzielenie pismu „Focus” wywiadu, uznanego za „antysemicki”. Charakterystyczne jest, że żaden z krytyków profesora Jasiewicza nie podważył trafności ani jednego stwierdzenia z tej rozmowy, ba - nawet tego nie próbował! Ta powściągliwość pokazuje, że ci krytycy nie kierowali się żadnym kryterium prawdy, tylko odruchem stadnym. Każdy porykiwał lub pobekiwał wedle obyczaju oślego lub baraniego - w zależności od tego, do jakiej kategorii należy. Zwolnienie prof. Krzysztofa Jasiewicza z funkcji kierownika wspomnianego Zakładu dowodzi zaś, że połączone stada uznały, iż funkcje kierownicze w PAN mogą pełnić wyłącznie żydofile.

Nie jest to specjalnym zaskoczeniem, bo za komuny PAN w ogóle powstała dla roztoczenia politycznej kurateli nad polskim życiem naukowym, a wiadomo nie od dziś, że na takich kuratorów najlepiej nadają się osły albo barany. Prawdziwy uczony nigdy by się takiej policyjnej funkcji nie podjął, to jasne. Policjantowi bowiem w zasadzie wszystko jedno, czego pilnuje; czy „odchylenia prawicowo-nacjonalistycznego”, czy „antysemityzmu”, podczas gdy prawdziwy uczony, jak już wspomniałem - kieruje się przede wszystkim prawdą. Po drugie, casus pana prof. Jasiewicza dowodzi, że stado źle się czuje w towarzystwie prawdziwych uczonych, czemu skądinąd trudno się dziwić. Pamiętamy, że np. były prezydent naszego nieszczęśliwego kraju, pan Lech Wałęsa czuł się nieswojo w roli „mędrca Europy”, w jakiej obsadził go pan premier Tusk. W tej sytuacji nie można wykluczyć, ze prof. Jasiewicz w ogóle zostanie z Polskiej Akademii Nauk wyeliminowany, żeby już nic nie zakłócało stadnej harmonii.

Jako znany liberał nie mam nic przeciwko temu, by każdy swobodnie dobierał sobie towarzystwo, jakie mu odpowiada. Niejasne jest tylko jedno; na jakiej właściwie zasadzie PAN korzysta z pieniędzy zrabowanych podatnikom pod pretekstem „wspierania nauki”. Czyż taka działalność Polskiej Akademii Nauk ma cokolwiek wspólnego z nauką - oczywiście poza sprawowaniem nad nią policyjnego nadzoru? Taki nadzór nie jest przecież żadnym „wspieraniem nauki”, przeciwnie - nieuchronnie prowadzi do szamaństwa i tylko patrzeć, jak pod egidą PAN dojdzie w naszym nieszczęśliwym kraju do renesansu kultu Trofima Łysenki i rozkwitu innych, nowoczesnych zabobonów. Prezydent Putin wydał już rozporządzenie nakazujące FSB nawiązanie współpracy ze Służbą Kontrwywiadu Wojskowego, a nie ma takiej możliwości, by współpraca między razwiedkami nie przekładała się w charakterystyczny sposób na wszystkie dziedziny życia publicznego - zwłaszcza w naszym nieszczęśliwym kraju, okupowanym przez soldateskę.

Bardzo dobrym przykładem takiego przełożenia była kwietniowa konferencja zorganizowana w siedzibie Polskiej Akademii Nauk przez Ministerstwo Zdrowia oraz Ministerstwo Edukacji Narodowej w sprawie edukacji seksualnej dzieci. Do niedawna można było podejrzewać, że edukowanie seksualne dzieci to prywatny bzik pani minister Szumilas, znajdującej się w niebezpiecznym dla kobiet wieku - ale okazało się, że to nie żaden bzik, tylko wdrażanie „standardów Światowej Organizacji Zdrowia” - biurokratycznej międzynarodówki, z powodzeniem przechwytującej coraz większą władzę nad ludźmi pod pretekstem troski o ich „dobrostan”. A to ustalają dopuszczalną zawartość cukru w diecie, a to nakazują, by „dzieciom powyżej 15 roku życia wpajać krytyczne podejście do norm kulturowych i religijnych w odniesieniu do ciąży i rodzicielstwa”, a to doradzają ministrom zakupywanie szczepionek przeciwko ptasiej, czy świńskiej grypie, a to ustalą, że sodomia i gomoria nie są zboczeniami - i tak dalej.

Pewne światło na działalność WHO rzuca okoliczność, że większość forsy, jaką ta szajka dysponuje, pochodzi albo z farmaceutycznych koncernów, albo z fundacji Rockefellera, albo z fundacji Billa i Melindy Gatesów. Fundacja Rockefellera od dziesiątków lat wspiera programy depopulacyjne - oczywiście w odniesieniu do narodów uznanych za mniej wartościowe - a fundacja Billa i Melindy Gates - aborcję. Za otrzymane stąd alimenty biurokratyczna międzynarodówka WHO śpiewa z zadanego klucza - a sprawujący w naszym nieszczęśliwym kraju ministerialne funkcje Zasrancen, w podskokach to wszystko próbują realizować. Dodatkowe światło na całą sprawę rzuca informacja, że wspomniane „standardy” WHO opracowała do spółki z niemieckim Federalnym Biurem do spraw Edukacji Zdrowotnej.

Nietrudno się domyślić, że „standard” w postaci konieczności „wpajania” dzieciom powyżej 15 lat „krytycznego podejścia” do „norm kulturowych i religijnych” ma na celu masową demoralizację narodów przeznaczonych do politycznego i ekonomicznego ujarzmienia - a zatem jest ważnym instrumentem nowoczesnej wojny. Byłoby dziwne, gdyby w takim przedsięwzięciu nie uczestniczyła niemiecka razwiedka - a okoliczność, że obecny ambasador Republiki Federalnej Niemiec w Warszawie był do 2010 roku zastępcą jej szefa, stanowi dodatkową poszlakę. Z kolei skwapliwość, z jaką pani minister Szumilas i pan minister Arłukowicz namawiają się, jakby tu zgodnie z sugestiami pruskiego teoretyka wojny Karola Von Clausewitza, tę wojnę przeciwko polskiemu narodowi przenieść na nasze terytorium państwowe skłania do podejrzeń, że również oni - świadomie, albo z głupoty - wykonują zadania wyznaczone przez niemiecką razwiedkę. A Polska Akademia Nauk za wynagrodzeniem udziela takim konferencjom gościny, która w kodeksie karnym nazywana jest kuplerstwem.

Stanisław Michalkiewicz

za: http://www.michalkiewicz.pl (tgkn)