Z teorii i praktyki gier

Nie wiem, czy Putin umie grać w szachy albo w pokera (choć pewnie umiejętność stosowania odpowiednich technik przy zachowaniu kamiennej twarzy wchodziła w skład szkoleń w KGB), w każdym razie zachowuje się tak, jakby umiał. Przewiduje kilka ruchów naprzód, trzyma karty przy orderach i blefuje na potęgę, co rusz zaskakując zarówno swoich przeciwników, jak i obserwatorów.

Ci zresztą mają poważne kłopoty ze zdefiniowaniem własnej roli – czy grają w tę grę, czy tylko jej kibicują. I w ogóle co to za gra? Proste bierki, „Wilk i owce”, „Karambol”, a może już „Wojna”? Do rozgrywki w „Chińczyka” dojdzie zapewne w dalszej kolejności.

Wspomniana sytuacja rodzi bolesne konsekwencje – nie da się wygrać ani nawet zremisować, nie wiedząc, w co się gra. A w dodatku nie chcąc grać na serio. W każdej grze – a polityka do nich należy – funkcjonuje kilka zasad, których zlekceważenie może mieć tragiczne skutki.

Po pierwsze, trzeba chcieć zwyciężyć, i obojętnie od wysokości stawki grać tak, jakby od każdego posunięcia zależało własne życie lub los świata.

Po drugie, trzeba mieć nieustannie inicjatywę, wyprzedzać ruchy przeciwnika, a nie wpadać w osłupienie po każdym ruchu, który należało przewidzieć. Wbrew pozorom, to nie Putin utracił kontakt z rzeczywistością, to rzeczywistość z trudem mieści się w głowach ospałych przywódców wolnego świata, którzy ze wszystkich elementów składowych gry najbardziej nie lubią ryzyka.

A kto nie ryzykuje, daleko nie ujedzie. Gra musi być ofensywna, co nie znaczy, że awanturnicza – impas, przymus (widziałem już asy, które trzeba było zrzucać na blotki) są duszą rozgrywki. Podobnie jak gambit w szachach, nagła roszada czy błyskawiczne przerzucenie gry na drugą stronę pola.

Politycy Zachodu przypominają zasobne, doskonale wyekwipowane szyki rycerskie, które stojąc przed błotnistym polem, boją się ubrudzić rynsztunku, przekonani, że w najgorszym razie wykupią się swoją gigantyczną kasą. Przykłady z dawniejszej historii Polski – rejterada pod Piławcami czy rzeź pod Batohem – dowodzą, że tak kalkulując, można stracić i honor, i kasę, i życie.

Ci, którzy liczą głównie, ile punktów giełdowych można stracić, grając ostro, nie wyobrażają sobie, że pewnego dnia wskutek ich kunktatorstwa może przestać istnieć cała giełda. I tym różnimy się od nich my, ludzie Międzymorza, którzy przerobiliśmy ten wariant już parokrotnie. I potrafimy po odgłosach poznać. że wbrew nazwie nie gra się w ruletę, lecz jedynie w salonowca.

Tylko że nas nie wpuszczą do Światowego Kasyna, gdzie toczy się najważniejsza rozgrywka. Nawet w roli portierów. Za duże ryzyko, że któryś mógłby porzucić nagle uniform ze skórki leminga i chwyciwszy awanturującego się i szachrującego bezczelnie Euroazjatę za twarz, wywalić go za drzwi.

Marcin Wolski

za: http://niezalezna.pl/54465-z-teorii-i-praktyki-gier