Między hukiem a skomleniem



W poniedziałek rozpoczynający Wielki Tydzień szedłem na spotkanie z europejską kulturą, jakie co roku proponuje krakowski festiwal Misteria Paschalia.

Dzieło Josepha Haydna „Siedem słów Chrystusa na krzyżu” to szlachetna, wydestylowana z emocji, klasyczna muzyka. Tak też został zagrany. Do tego dodano jednak koszmarny tekst, przeplatający poszczególne części dzieła. Bełkot grafomana, nagrodzonego za swój agresywny antyklerykalizm Nagrodą Nobla (literacką) portugalskiego komunisty, José de Sousa Saramago. Chrystus, który nie wierzy w Boga, pluje na Ewangelię, wymiotuje obrzydzeniem do bliźniego swego – to „kreacja” doczepiona na prośbę katalońskiego dyrygenta do dzieła Haydna. Nie można pozwolić, by w krakowskim salonie europejskiej kultury wybrzmiała muzyka połączona z wiarą. Chrześcijaństwo i Europa – Never again! – mówi dzisiejsza poprawność polityczna. I oferuje tekst pretensjonalnej, komunizującej pensjonarki, wyrecytowany przez sympatycznego aktora, znanego z telenoweli, niezdolnego jednak do poprawnego wyrecytowania jednego chociaż zdania. Rozbrzmiewająca na koniec utworu Haydna część Il Terremoto (trzęsienie ziemi) środkami muzycznymi oddała zapisaną w Ewangelii grozę śmierci Odkupiciela na krzyżu. Huk po skomleniu.

Następnego dnia dobiegły nas wszystkich echa huku bardziej donośnego: zamach islamskich fundamentalistów w Brukseli. Prawdziwa tragedia setek ludzi – tych, którzy zginęli i tych, którzy stracili swoich najbliższych. Prawdziwa tragedia kilku setek milionów ludzi, którzy są spadkobiercami wielkiej cywilizacji europejskiej, ale nawet o tym nie wiedzą. Wiedzą jednak, że ich świat się wali, może się zawalić. Wiedzą, choć tak wielu udaje, że nie wie, zaciska oczy, żeby nie widzieć. Wielu – europejskich dziennikarzy, polityków, profesorów ekspertów, „terapeutów” – szuka winy w chrześcijańskiej tradycji, która jeszcze nie dość została dobita i może uwierać naszych gości z ISIS, Al-Kaidy, Boko Haram. Złapiemy się za rączki, pójdziemy pod jakiś, oświetlony barwami narodowymi, Belgii tym razem, budynek i pod ochroną tysięcy policjantów, w blasku fleszy tysiąca dziennikarzy, zaprotestujemy przeciw „prawicowemu populizmowi”. Niektórzy zmienią koszulkę z napisem: „Wszyscy jesteśmy Francuzami” na „Wszyscy jesteśmy Belgami” – i tak damy wyraz naszej odwadze… Trzęsienie ziemi nie jest w stanie obudzić tych post-Europejczyków. Nie będzie. Wstrząsający jest obraz intelektualnej miałkości, moralnego zagubienia, duchowej pustki dzisiejszej elity politycznej Europy. Jesteśmy w dobrych rękach nadkomisarza Junckera. Potraktujmy tego dobrego wujcia, pozwalającego sobie klepać premiera Orbána po policzku, jako przykład poziomu eurocentrali.

Przypomnijmy: wywodzi się z kraju wielkości trzech polskich powiatów, który jednak za czasów, kiedy pan J. pełnił w nim urząd premiera, awansował do rangi największej pralni podatkowej na kontynencie (próba wyjaśnienia roli Junckera w tym megaskandalu finansowym została oczywiście zablokowana w Parlamencie Europejskim). Polityk ten, z szeregów tzw. chrześcijańskiej demokracji –  gotowej zaakceptować każde prawo antychrześcijańskie, jeśli tylko logika gry międzypartyjnej wskazuje, że to się opłaci – wsławił się następującym, cytowanym m.in. przez „Suddeutsche Zeitung” i przez „Daily Telegraph”, publicznym stwierdzeniem: „Kiedy sprawy zrobiły się poważne – musisz kłamać” (When it became serious, you have to lie). Teraz sprawy robią się bardzo poważne. Kłamstwo będzie więc narastało. Wobec kolejnych huków eksplozji bomb podkładanych przez terrorystów z ISIS (wyposażonych albo i nie przez Łubiankę), kolejne kłamstwa liderów UE na temat rozwiązania „rzekomego kryzysu uchodźczego” będą brzmiały coraz bezczelniej i coraz bardziej żałośnie. Jak skomlenie. Jak zaproszenie do następnych eksplozji. Ludzie, którym nikt nie dał demokratycznego mandatu do władania Europą, są gotowi bronić swoich pozycji do końca. Do końca Europy. Europa musi wrócić do swych chrześcijańskich korzeni i do demokratycznych podstaw władzy w państwach narodowych, które ją tworzą. Europa musi odzyskać granice. I musi odbudować nowe elity, oparte na czterech cnotach kardynalnych, bez których nie ostoi się żadna polityczna wspólnota: roztropności, sprawiedliwości, umiarkowania i nade wszystko dzisiaj – odwagi.

Teraz rządzą: głupota, niesprawiedliwość, (skrajne) nieumiarkowanie i – nade wszystko – tchórzostwo. Radykalne tchórzostwo, niezdolne do spojrzenia w oczy rzeczywistości. Jeśli pozwolimy, by tak było nadal, nie wińmy terrorystów. Sami będziemy odpowiadać za upadek naszej wielkiej niegdyś cywilizacji – tej, do której dołączyliśmy i którą współbudowaliśmy od 1050 lat. Jeśli pozwolimy, żeby sklerotyczne skomlenie pogrobowców pokolenia ’68 zastępowało odpowiedzialną politykę, żeby łezki komisarz Mogherini zastępowały odwagę Joanny d’Arc czy choćby determinację Margaret Thatcher; jeśli pozwolimy, by Donald Tusk, Martin Schulz, Guy Verhofstadt czy wspomniany pan Juncker występowali nadal w roli przynależnej niegdyś Karolowi Wielkiemu –  pozostanie nam tylko powtórzyć za wielkim chrześcijańskim poetą T. S. Eliotem: „My, wydrążeni ludzie/ My, chochołowi ludzie/ Razem się kołyszemy/ Głowy napełnia nam słoma/ Nie znaczy nic nasza mowa […] I tak się właśnie kończy świat/ I tak się właśnie kończy świat/ I tak się właśnie kończy świat/ Nie hukiem ale skomleniem.” Terremoto nas nie minie.

Andrzej Nowak

za:gosc.pl/doc/3057624.Miedzy-hukiem-a-skomleniem