Publikacje polecane

Prof. Tadeusz Gerstenkorn - Syndrom zniewolenia i syndrom stokholmski

Dwa ciekawe artykuły prof. Tadeusza Gerstenkorna, członka OŁ KSD. Polecamy. Termin syndrom jest zwykle używany w praktyce lekarskiej i oznacza zespół cech charakterystycznych dla danej choroby lub pewnych genetycznych zmian, powodujących wyraźne odrębności biologiczne. Mówimy więc, np. o zespole Downa lub Turnera. Przyjęło się także mówić o innych, niechorobowych zespołach objawów lub cech, właściwych jakiemuś zjawisku, i to zjawisko znamionujących. W takim ujęciu mówimy o syndromie starości, o syndromie kryzysu gospodarczego, o syndromie zjawisk psychologicznych lub socjologicznych.
Pragnę zastanowić się tu, tak na swój sposób, nad syndromem zniewolenia. Termin syndrom jest wzięty z języka greckiego. Syndrome – to zbieganie się, połączenie (syn – z  i dromos – bieg). Dla jasności sprawy dodajmy, że termin zniewalać bywa używany zwykle w znaczeniu zmuszać kogoś do czegoś. Stąd mówimy, np. o zniewalającym wpływie mediów, co ma znaczyć, że wywierają one wielki wpływ na społeczeństwo, tak duży, że nie może się ono oprzeć pewnym szermowanym opiniom, poglądom społecznym lub politycznym, tak dalece, że wykonuje ono niemal bezwolnie, i jakby nieświadomie, pewne polecenia, np. głosowania według wytyczonych wskazań.
Syndrom zniewolenia to pewien zespół cech, które można wskazać w obserwowanym społeczeństwie uległym takiemu poddaniu się politycznemu, że nie postępuje ono według racjonalnych zasad dobra wspólnego, a przeciwnie, to dobro niszczy lub w najlepszym razie je lekceważy. Sądzę, że problemem tym zajmą się dokładnie fachowi socjologowie, politolodzy lub filozofowie kultury. Tutaj chciałbym zwrócić uwagę na pewne zjawiska, które – moim zdaniem – są wyraźnie rzucające się w oczy i są ogromnie społecznie niepokojące.
Kwietniowa katastrofa
W kwietniu przeżyliśmy katastrofę lotniczą, zupełnie wyjątkową. Katastrofy lotnicze zdarzały się już przedtem i zapewne będą jeszcze w przyszłości. Ta była jednak o tyle wyjątkowa, że nieznany jest dotąd przypadek w historii katastrof, by ginął jednocześnie niemal cały zespół przywódczy państwa.. Chyba każdy z nas zastanawiał się, jak można było dopuścić w rozsądnie funkcjonującym kierownictwie państwa do tego, że wyprawia się w drogę (zawsze niosącą ryzyko nieszczęścia) ważny zespół polityczny nawy państwowej; w dodatku do państwa, które dokonało niegdyś na naszym narodzie zbrodniczych aktów. I w takiej sytuacji oddaje się sprawę wyjaśnienia  wypadku w ręce obce, a przy tym trudno mówić, by przyjazne. Proszę sobie wyobrazić sytuację wypadku śmiertelnego jakiegoś przywódcy obcego państwa u nas, i my całkowicie przejmujemy śledztwo. Jakie byłyby wówczas reakcje świata, a nawet nasze. Tymczasem nie otrzymujemy nawet szczątków samolotu, które traktowane są jakby to był łup wojenny.
Jak zachowuje się społeczeństwo ? Oczywiście wysuwane są różne zastrzeżenia wobec władz, snuje się rozliczne hipotezy w prasie i w internecie, ale brakuje konkretów. Zewnętrzne, samorzutne objawy empatii społecznej były imponujące. Mogły zadziwić cały świat. Brakło jednak rzetelnej, obiektywnej oceny działalności prezydenta, jego współpracowników i innych osób z kręgu administracji państwowej, którzy zginęli, pod kątem ich działań skutkujących na pozycję Polski w Europie i w świecie. Nagle zapomniano o podpisanym Traktacie Lizbońskim i jego skutkach na losy naszego kraju.

Wybory prezydenckie

Zaledwie trzy miesiące po tragicznych wydarzeniach pod Smoleńskiem i Katyniem odbyły się w Polsce przewidziane Konstytucją wybory nowego prezydenta Państwa. Ordynacja wyborcza bardzo utrudnia start osobom nie związanym z jakimś silnym aktualnie ugrupowaniem politycznym. Zebranie 100 tys. podpisów w kilka dni dla nie posiadających przygotowanego zaplecza politycznego było wielkim wyczynem. Mimo tych niesprzyjających warunków przedstawionych zostało społeczeństwu dziesięciu kandydatów, a w tym większość reprezentujących inny niż dotychczas  reprezentowany kierunek polityki polskiej. Wachlarz poglądów  był na tyle szeroki, że w zasadzie każdy obywatel mógł znaleźć jemu mniej więcej odpowiadającego kandydata. Dostęp do mediów, a więc reprezentowania swych poglądów, planów budowy przyszłej Polski, dla kandydatów spoza wybranymi już  i lansowanymi osobami, był niezmiernie skromny. Niemniej, przy odrobinie dobrej woli, można było w miarę wystarczająco poznać poglądy i zamierzenia niekochanych przez panujące media kandydatów.
W pierwszej turze wyborów obywatele mogli uzewnętrznić swe poglądy, ustosunkować się do dotychczasowej polityki społecznej, gospodarczej i państwowej. Nie było żadnej konieczności ekstremalnego wyboru. Ze strony Kościoła oraz ugrupowań narodowo-katolickich były wyraźne apele, aby przy swym wyborze nie kierować się pustymi, nigdy nie realizowanymi obietnicami, a zwracać baczną uwagę na poglądy etyczne kandydata, jego zamiary uwarunkowane tymi poglądami i na jego dotychczasową działalność społeczną i polityczną. Należało wziąć pod uwagę stosunek do polskiej kultury i panującej religii.  Jaki był efekt tych zabiegów ?
W pierwszej turze wyborów znaczny procent głosów uzyskali dwaj kandydaci, przedstawiciele najmocniejszych obecnie partii. Także kandydat lewicy mógł się poszczycić dużym poparciem. Pozostali kandydaci otrzymali znikomy procent poparcia. Tymczasem, już 22 kwietnia (czwartek), Krystyna Czuba, znawca mediów i profesor Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie oraz w Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu w artykule pt. Wybory będą sprawdzianem naszej przemiany pisała (Nasz Dziennik nr 94 (3720, s. 12), odpowiadając na pytania red. Mariusza Bobera, czy tragedia smoleńska zmieniła Polaków, na ile i na jak długo: „Zbliżające się wybory prezydenckie, samorządowe i parlamentarne, będą miarą tych zmian. Pokażą bowiem nie tylko, kogo Polacy wybiorą, ale też jakich wartości będą chcieli i jakiej Polski”. Odpowiedź, w części dotyczącej prezydentury, Polacy już dali. Spisali się ?

U sąsiadów

Rzecz ciekawa, że na Węgrzech, gdzie katolicy nie stanowią dominującej części społeczeństwa tak jak u nas, centroprawicowa partia Fidesz 47-letniego Viktora Orbana zupełnie powaliła dotychczas rządzących (dwie kadencje) socjalistów i przejęła całkowicie władzę (Nasz Dziennik, Miażdżąca wygrana Orbana, 27 kwietnia, nr 98 (3724), s. 8), uzyskując 2/3 miejsc w parlamencie w II turze; 64,29% głosujących, 263 mandaty w 386-osobowym parlamencie.
Również w sąsiedzkich Czechach odbyły się wybory parlamentarne i duży sukces odniosły partie centroprawicowe (Obywatelska Partia Demokratyczna ODS, TOP 09 (Tradycja, Odpowiedzialność, Prosperity) oraz Sprawy Publiczne VV; wszystkie z dość podobnym wynikiem procentowym), choć socjaldemokraci Bohuslava Sobotki (CSSD), nowego lidera partii, uzyskali najwięcej mandatów (dotychczasowy lider partii, Jirzy Poroubek ustąpił; patrz: Nasz Dziennik z dn. 2-3 czerwca, sb/ndz,, nr 127 (3753), s. 11). Liderzy tych trzech partii centroprawicowych podpisali szybko (w środę 2 czerwca) wspólną deklarację o staraniach na rzecz utworzenia większościowej koalicji rządowej i zapowiedzieli przedstawienie wspólnego programu. Ustalono, że nowym premierem ma zostać Peter Neczas (Nasz Dziennik, pt. 4 czerwca, nr 128 (3754), s. 7). I tak istotnie się stało (Nasz Dziennik, Katolik premierem w laickim kraju, 30 czerwca, środa, nr 150 (3776), s. 8). Czeskie media  określały Petera Neczasa jako Mr Clean (Pan Czysty). Przydomek ten nowy premier (uprzednim był Mirko Topolanek) zyskał dzięki nieposzlakowanej opinii całkowicie wolnej od jakichkolwiek skandali korupcyjnych lub obyczajowych (ur. w 1964 r.)
Na bliskiej nam Słowacji prezydent Ivan Gaszparowicz zaprzysiągł w piątek 9 lipca nowy rząd utworzony przez koalicję czterech ugrupowań także centroprawicowych (Nasz Dziennik, 10-11 lipca, sb/ndz. Nr 159 (3785), s. 7). Na czele rządu stanęła Iveta Radiczova, jako pierwsza w tym kraju kobieta na tym stanowisku. W skład rządu weszły: Słowacka Unia Demokratyczna i Chrześcijańska Partia Demokratyczna (SDKU=DS.); z niej jest pani premier), liberalne ugrupowanie Wolność i Solidarność (SaS), Ruch Chrześcijańsko-Demokratyczny (KDH) i węgiersko-słowacka partia Most-Hid. Partie te mają 79 miejsc w 150 osobowym jednoizbowym parlamencie, tj. w Radzie Narodowej Republiki.
Przed nami wybory samorządowe i parlamentarne. Jak my się w nich przedstawimy ? Nad właściwym wyborem naprawdę warto się zastanowić.


Syndrom sztokholmski

W poprzednim artykule omówiłem pojęcie syndromu  w nawiązaniu do wybranej problematyki społecznej. Poniżej zrelacjonuję ten problem jeszcze w innym ujęciu.
W psychologii i socjologii znany jest tzw. syndrom sztokholmski. W 1973 r. w Sztokholmie po napadzie na Sveriges Kreditbank porywacze wzięli zakładników. Po ich uwolnieniu, na rozprawie sądowej, jeśli dobrze pamiętam w 1978 r., byli zakładnicy stanęli poniekąd w obronie napastników, apelując o przebaczenie im win i usprawiedliwienie ich postępków. Sytuacja więc zaskakująca i niezrozumiała. Jaki powód takiego postępowania ?
Coś w pewnym stopniu analogicznego zaszło i  u nas w pierwszej turze wyborów   prezydenckich. Kandydaci głoszący poglądy i hasła patriotyczne, narodowe, zgodne z zasadami etyki chrześcijańskiej uzyskali przerażająco niski procent poparcia, natomiast triumfowali kandydaci tych opcji, które poza widocznym bezrobociem, złudnym szczęściem na emigracyjnych zarobkach, poddaństwem obcym wpływom politycznym, niskim poziomem życia większości społeczeństwa i perspektywą jeszcze gorszej sytuacji gospodarczej (zapowiedzi podwyżek cen energii i różnych artykułów, podatków) niczego nie gwarantują. Jak można głosować przeciwko sobie ? Okazuje się, że można. 
Jeżeli urzeka kogoś partia, która nie dotrzymuje  obietnic, nie szanuje uczuć religijnych obywateli, a mając władzę dokonuje  wyprzedaży majątku  narodowego wypracowanego przez miliony obywateli, oddając go najczęściej w obce ręce, nie potrafi poradzić sobie z klęskami żywiołowymi, toleruje nieetyczne zachowania niektórych swoich członków, nie popiera rodzimego przemysłu oraz gospodarki wewnętrznej i morskiej (a patrzy bezradnie na jej upadek), nie zabiega o bardziej korzystne dla Polski relacje gospodarcze z UE, nie zapewnia odpowiedniej wielkości i potęgi naszych Sił Zbrojnych, natomiast obarcza obywateli  zwiększonymi podatkami, obniżeniem poziomu życia przez wzrost cen i kosztów utrzymania rodziny, zwłaszcza wielodzietnej, a zachwyca się takim stanem rzeczy, to jest to po prostu – moim zdaniem - przedziwny masochizm społeczny.  Bo przecież masochizm to (także) znajdowanie przyjemności w zadręczaniu się, w stwarzaniu sobie (a przy okazji i innym) różnego rodzaju   problemów.

Postawa w życiu i w nauce
Jeżeli jest tak silne u nas poparcie strony antykościelnej, antyreligijnej, to dlaczego ci wyborcy równie gorliwie nie wypiszą się oficjalnie z Kościoła, miast przy wielu okazjach domagać się pewnych ceremonii religijnych, np., pogrzebów religijnych lub ślubów, a także deliberować w prasie nad rzekomo wysokimi opłatami związanymi z posługa religijną.. Trzeba być konsekwentnym ! Jeśli ktoś jest za opcją antyreligijną, to przynajmniej nie wtrąca się swymi uwagami w sprawy Kościoła.  Szkoda tylko, że tak wiele młodzieży ulega pokusie łatwizny życia. Jest to skutek braku formacji duchowej, zaplanowanej od dawna degradacji szkoły i wychowania, braku wymagań i spełniania obowiązków szkolnych, domowych i społecznych przez młodzież.   
Przypadkowo wszedł mi w ręce kilka dni temu wycinek z Dziennika Łódzkiego z czwartku, 6 stycznia 1955 r. Znalazłem w nim swój artykuł pt. „Młodzi matematycy staną do zawodów. Trwają przygotowania do VI Olimpiady Matematycznej”. Byłem wówczas członkiem Komitetu Okręgowego tejże Olimpiady. Wspominam te czasy, tzw. „głębokiej komuny” z dziwnym uczuciem. Mimo dużego zniewolenia politycznego potrafiliśmy wówczas, w kilka lat po wojnie, zainteresować masy uczniów ścisłym myśleniem, matematyką, logiką. Po latach dało to swój efekt. Aż trudno pojąć, jak można było świadomie zmarnować wysiłek wielu tysięcy nauczycieli i naukowców., którzy doprowadzili nauczanie tego przedmiotu w Polsce do światowego, wiodącego poziomu. Proszę porównać poziom obecnej matury z matematyki ( po raz pierwszy w tym roku – na szczęście – wreszcie wprowadzonej) z którąkolwiek z dawnych lat (przechowuję skrzętnie teksty tych tematów). Kto miał wówczas w głowie pomysł zaliczanie czegokolwiek na poziomie 30%, i to jeszcze – jak teraz – przy niskim poziomie tematów ?  Jeżeli wyuczono niemyślenia, to nic dziwnego, że masy zachowują się nieracjonalnie i nie myślą o dobru swego kraju, a przez to także o własnym.
Jak potoczą się dalej nasze losy ? Kiedy zaczniemy myśleć ?