Publikacje polecane

Bo koledzy mi powiedzieli

Skandal w REM
Fragment rozmowy z Magdaleną Bajer, przewodniczącą Rady Etyki Mediów Dzień dobry, nazywam się Katarzyna Orłowska-Popławska. Jestem zastępcą redaktora naczelnego "Naszego Dziennika". Widziałam Państwa oświadczenie w PAP. Chcę spytać, czy czytała Pani w "Naszym Dzienniku" domniemany artykuł dotyczący rzekomego telefonu ppor. Jacka Surówki do żony?
- No nie, nie czytałam, ale koledzy mi mówili.

Aha, koledzy Pani mówili i podpisała się Pani pod oświadczeniem krytykującym "Nasz Dziennik" za artykuł, którego nie widziała Pani na oczy i nie ma Pani pewności, że w ogóle takowy był? Jak można w ten sposób postępować?!
- No, a nie pisaliście?

Proszę Pani, tak się składa, że jestem odpowiedzialna za wszystkie publikacje w dziale "Polska", i zapewniam Panią, że nigdy takiego artykułu, powtarzam - nigdy - na taki temat nie było. Nigdy żaden z naszych dziennikarzy nawet nie użył nazwiska ppor. Surówki w tekście. Nazwisko podporucznika nigdy nie padło w żadnej z naszych publikacji.
- No to może było w innych działach...

Nie, nie było. Jest Pani w stanie podać tytuł i datę takowej publikacji?
- No nie, ale w takim razie skąd to wszystko się wzięło?

Pani pyta mnie, skąd "to się wzięło". To chyba ja jestem uprawniona do zadawania takich pytań i oczekuję wyjaśnień. Więc pytam: skąd "to", czyli Państwa oświadczenie, "się wzięło"? Dlaczego krytykują Państwo "Nasz Dziennik" za artykuł, który nigdy się w "Naszym Dzienniku" nie ukazał?
- No, ale przecież piszecie o katastrofie.

Owszem. O katastrofie piszemy, jak najbardziej. Ale jest różnica między pisaniem o katastrofie a pisaniem o konkretnym telefonie ppor. Surówki. Oczekuję od Pani wyjaśnień i zapewniam, że nie zostawimy tej sprawy niewyjaśnionej.
- No dobrze, wyjaśnię to.


***

"Nasz Dziennik" nigdy nie opublikował ani jednego artykułu dotyczącego oficera BOR ppor. Jacka Surówki, nie mówiąc już o jego telefonie do żony

Co Bajer w maglu usłyszała


Magdalena Bajer, szefowa Rady Etyki Mediów, w sprawach etyki powinna zamilknąć raz na zawsze. Dlaczego? W sobotę sfabrykowała bezpodstawne oskarżenie pod adresem "Naszego Dziennika" za nieistniejącą w rzeczywistości publikację dotyczącą jakoby telefonu jednego z oficerów BOR. Sprawa jest prosta jak drut. Otóż w "Naszym Dzienniku" NIGDY takiego artykułu nie było. Jednak powielone kłamstwo przez weekend żyło własnym życiem, kolportowane na portalach, m.in. "Gazety Wyborczej". Można by rzec, że to nie pierwszy megawygłup Rady zabierającej głos na temat wydarzeń, które nigdy nie nastąpiły. Sprawa ma jednak drugie dno. "Nasz Dziennik" najwyraźniej bardzo uwiera rządowe media i pseudodziennikarskie gremia realizujące zlecenia władzy, stąd próba podważenia wiarygodności gazety, która na temat katastrofy smoleńskiej nie musiała wycofać się z żadnej przekazanej Czytelnikom informacji.

Zarzuty stawiane "Naszemu Dziennikowi" przez Radę Etyki Mediów świadczą o skrajnej, wręcz niewyobrażalnej nierzetelności tej instytucji. - Najpierw należałoby dokładnie sprawdzić fakty, a potem oceniać - uważa dr Hanna Karp, medioznawca z Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej. REM zarzuciła "Naszemu Dziennikowi" naruszenie zasady rzetelnego dziennikarstwa, nie upewniając się jednak, czy rzeczywiście do jej naruszenia doszło. Rada przyjęła oświadczenie dotyczące publikacji, której nigdy nie było.
Według oświadczenia Rady Etyki Mediów, publikacje "Gazety Polskiej" i "Naszego Dziennika" na temat funkcjonariusza BOR Jacka Surówki (zginął w katastrofie smoleńskiej), który miał dzwonić do żony zaraz po rozbiciu się samolotu pod Smoleńskiem 10 kwietnia br., naruszyły podstawową zasadę rzetelnego dziennikarstwa, tj. zasadę prawdy. Rada zaznacza, że informacjom tym zaprzeczyła wdowa po Jacku Surówce. "Nie ma żadnych danych potwierdzających tę hipotezę, zatem autorzy publikacji naruszyli podstawową zasadę rzetelnego dziennikarstwa, tj. zasadę prawdy. Kłamliwe artykuły naruszają także inne zasady zapisane w Karcie Etycznej Mediów: zasadę uczciwości, szacunku i tolerancji, która nakazuje liczyć się z wrażliwością osób będących bohaterami publikacji medialnych oraz zasadę kierowania się dobrem odbiorcy" - można przeczytać w oświadczeniu, które w sobotę REM przesłała Polskiej Agencji Prasowej. Na tak ohydnie spreparowanej dezinformacji z lubością pasożytowały przez weekend największe portale, m.in. "Gazety Wyborczej". Co ciekawe, Rada nie zamieściła komunikatu na swoich stronach internetowych.
- Przecierałam oczy ze zdumienia, kiedy w sobotnie przedpołudnie zobaczyłam w PAP oświadczenie REM. Rada ma wprawdzie na swoim koncie wiele kompromitujących sytuacji, ale ta gargantuicznych rozmiarów manipulacja poraża swoim prymitywizmem. Nigdy w "Naszym Dzienniku" nie było nawet strzępu artykułu na temat pana Surówki - mówi Katarzyna Orłowska-Popławska, zastępca redaktora naczelnego. - W osłupienie wprawiła mnie pani Bajer, która w rozmowie ze mną przyznała wprost, że nie czytała takiego artykułu w "Naszym Dzienniku", nie widziała go na oczy, ale koledzy jej powiedzieli o takowym, a tak w ogóle to przecież piszemy o katastrofie. Pytam, czy gdyby pani Bajer usłyszała na bazarze, że na stadionie Orły Zielonka wylądowało UFO, to też by napisała oświadczenie? To jest arcykompromitująca sytuacja dla całej Rady. Jestem ciekawa, jak REM teraz z niej wybrnie. Bo zaręczam, że "Nasz Dziennik" wyciągnie wszelkie przewidziane prawem konsekwencje - dodaje redaktor.
Oświadczenie Rady to prostacka próba podważenia wiarygodności "Naszego Dziennika". - W przeciwieństwie do niektórych gazet dziennikarze, którzy pracują w "ND", nie są najemnikami, którzy napiszą wszystko, za co im się zapłaci. To młody i rzutki zespół ludzi potrafiących myśleć samodzielnie i wyciągać wnioski z tego, co widzą. Żadna z tych osób nigdy nie napisałaby czegokolwiek, co mogłoby urazić czy zakłócić powagę żałoby rodzin ofiar katastrofy pod Smoleńskiem. Zastanawiam się, dlaczego Rada nie grzmi, kiedy gazety szargają honor gen. Andrzeja Błasika czy mjr. Arkadiusza Protasiuka. Gdzie była pani Bajer, kiedy pewien poseł na P. nie potrafił uszanować cierpienia dzieci Przemysława Gosiewskiego. Uśmiechnięci "eksperci" lotniczy w studiu TVN 24 prawie codziennie z lubością roztrząsają rzeczy, o których nie mają pojęcia, sugerując, że absolwent Wydziału Cybernetyki Wojskowej Akademii Technicznej nie potrafi przeliczać stóp na metry i nie zna zasady działania wysokościomierza. Zachęcam panią Bajer do zajęcia się tymi kalumniami - mówi Orłowska-Popławska.
Oświadczenie REM wprawiło też w osłupienie medioznawców. - Członkowie REM po prostu nie czytają "Naszego Dziennika" dokładnie, nawet nie za bardzo umieliby wskazać numer. Zostało to podane w sposób niezweryfikowany i niesprawdzony, tak jak dziennikarz ma za zadanie wszystko dokładnie sprawdzić, zanim opublikuje tekst, tak Rada powinna przeprowadzić analogiczną procedurę - mówi dr Hanna Karp. - REM, mówiąc krótko, dała bardzo złe świadectwo, jest nierzetelna, niedokładna, nie sprawdza wiadomości i na tym przykładzie wychodzi, jak bardzo jest powierzchowna w swoich sądach. To jest przypisanie komuś czynu niepopełnionego - dodaje.
Od przewodniczącej REM można by oczekiwać większej staranności i dbałości w ferowaniu wyroków, zważywszy na fakt, że ledwie tydzień temu została laureatką nagrody TOTUS przyznaną przez fundację Dzieło Nowego Tysiąclecia. Magdalena Bajer została nagrodzona w kategorii "Osiągnięcia w dziedzinie kultury chrześcijańskiej" za, jak napisano w uzasadnieniu, "odważne i konsekwentne kształtowanie wrażliwości moralnej, niezbędnej dla dialogu kultur w rozumieniu Jana Pawła II".
Jak poinformowała nas Helena Kowalik-Ciemińska, sekretarz REM, oświadczenie zostało przyjęte większością głosów. Jednak jak się dowiadujemy, nie wszyscy członkowie Rady uczestniczyli w jego przyjęciu. Jedną z takich osób był Tomasz Bieszczad. - Nie uczestniczyłem w powstaniu tego oświadczenia, było to bardzo pospiesznie zrobione. Dla mnie to oświadczenie jest przedwczesne, bo Rada nie jest gronem fachowym do orzekania o takich sprawach, o jakiej się pisze w oświadczeniu, bo to jest sprawa dla śledczych. Jest to objaw jednostronności w niektórych posunięciach REM - mówi nam Bieszczad. Według mecenas Krystyny Kosińskiej, takie oświadczenie narusza dobre imię i wiarygodność "Naszego Dziennika", bo fakt telefonu do rodziny nie był przedmiotem żadnego artykułu i cała okoliczność zdarzenia nie była poruszana, dlatego zarzut pod adresem dziennika jest nieprawdziwy. Rada miała wydać to oświadczenie na prośbę prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich Krystyny Mokrosińskiej. Według redaktora Wojciecha Reszczyńskiego, wygląda na to, że REM nie bada faktów, tylko ocenia sytuację zgodnie z tym, jak układ środowiskowy każe jej się zachować. - REM nie wypowiadała się np. przeciwko czystkom, jakie nastąpiły w ubiegłym roku w największych mediach - podkreśla Reszczyński. Według Hanny Karp, dobrze by było, żeby na przyszłość REM była bardziej rzetelna, ponieważ to właśnie takie sądy przynoszą wiele krzywdy. Jak przypomina medioznawca, "Nasz Dziennik" od początku "konsekwentnie przedstawia sprawę tego tragicznego wydarzenia, jego szczegóły, dociera do nowych świadków, ma ciekawe wywiady". W jej opinii, jeśli gremium, którego zadaniem jest dbałość o rzetelność i prawdę, sam narusza ten kanon, "to mamy do czynienia z bardzo przykrą sytuacją".
Jak zapewnia mecenas Kosińska, "Nasz Dziennik" ma prawo oczekiwać sprostowania od Rady Etyki Mediów, każdego z jej członków, którego nazwisko widnieje pod komunikatem, a także wszystkich gazet i portali, które dezinformowały w tej sprawie. Z racji, że naruszona została wiarygodność "Naszego Dziennika", sprawa będzie miała swój dalszy ciąg w sądzie.
Paweł Tunia

za: NDz z 18.10.2010 Dział: Polska (kn)

***

OŚWIADCZENIE CZŁONKÓW RADY ETYKI MEDIÓW

My, niżej podpisani (Teresa Bochwic, Tomasz Bieszczad) postanowiliśmy wystąpić z Rady Etyki Mediów i zakończyć nasz udział w jej pracach z dniem dzisiejszym. Od wielu miesięcy niepokoi nas brak obiektywizmu i merytorycznej symetrii w opiniach Rady (wyrażanych poprzez kolejne oświadczenia, a także w czasie comiesięcznych spotkań i drogą mailowych konsultacji). Jeśli już Rada formułuje negatywne stanowisko pod adresem mediów z tzw. „głównego nurtu”, chodzi zazwyczaj o drobne uchybienia, a krytyka jest oględna. Można odnieść wrażenie, że REM nie chce zadzierać z gigantami rynku, za to chętnie porywa się na media opozycyjne lub niszowe (bo to nic nie kosztuje). Część oświadczeń z minionego półrocza skupia się na ogólnych wezwaniach – „żeby było lepiej”.
Nie spotkaliśmy się natomiast z pozytywną reakcją na nasze próby wydania oświadczenia, w którym Rada odniosłaby się np. do roli, jaką duże media odegrały w atakach na byłego Prezydenta RP – co naszym zdaniem przyczyniłoby się do poprawy medialnego klimatu w Polsce.
Również w łonie samej Rady źle funkcjonuje system ustalania wspólnego stanowiska REM. Wyrażane w mailach lub na zebraniach stanowiska i opinie, niezgodne z linią obraną przez Zarząd, nie były brane pod uwagę i nie miały szans, by stać się elementem choćby wewnętrznej dyskusji.
Uznajemy zatem, że nie ma sensu dłużej uczestniczyć w pozorach pluralizmu i kończymy nasz udział w Radzie Etyki Mediów (której obecna kadencja kończy się w listopadzie br).

TERESA BOCHWIC,  TOMASZ BIESZCZAD
17 października 2010
za: www.katolickie.media.pl