Publikacje polecane

Marek Czachorowski - Sezon demonów

Jednym z najważniejszych elementów człowieka jako istoty rozumnej, wolnej i "komunijnej" jest wpierw jego cielesność. Tędy bowiem biegnie droga kształtowania się naszej rozumności, wolności i nawiązywania najgłębszych relacji z innymi. Poznanie zmysłowe dostarcza tworzywa poznaniu umysłowemu, a pragnienia zmysłowe stanowią tworzywo ludzkiej wolności, czyli samostanowienia. Także nasze relacje z innymi nawiązujemy poprzez cielesne uczty, pielgrzymki, mocne lub delikatne uściski dłoni, a w granicznym przypadku poprzez oddanie swojego ciała albo Bogu, albo drugiemu człowiekowi, otwartemu także swoją płciową odmiennością na ten właśnie dar. Działanie aniołów realizuje się zupełnie inaczej, ale bytami bezcielesnymi nie jesteśmy ani nie powinniśmy starać się być, nawet jeśli zapanował dzisiaj sezon na anielskość. Po kilku stuleciach przekonywania siebie, że jesteśmy tylko maszynami czy też wyżej wyspecjalizowanymi zwierzętami, nadeszła epoka aniołów (ewentualnie demonów). Zadomowiła się przecież szeroko akceptacja in vitro, a zatem i przekonanie - zapowiadane w "Fauście" Goethego - że tak doskonałej, duchowej istocie jak człowiek nie godzi się wkraczać w istnienie cielesnym sposobem, jakoby niewspółmiernym duchowi ludzkiemu. Nasi telewidzowie też nabrali przekonania, że handel ludzkim ciałem - codziennie uprawiany w mediach przez tabuny celebrytów - nie jest tym samym, co handel samym sobą. Wdzięczą się zatem prawie wszędzie w mediach wysokim poziomem swojego człowieczeństwa kobiety publiczne, specjalizujące się w wyścigach zrzucania z siebie ubrania, a co określa się dzisiaj "odważnymi sesjami zdjęciowymi", czyli praktykowaniem cnoty kardynalnej męstwa. Ciało dla tego towarzystwa to tylko zewnętrzny dodatek do ducha, rzecz ostatecznie nieważna.
Ambicje bycia aniołem mogą się jednak zakończyć sukcesem: poniżenie ciała sprowadza człowieka rzeczywiście na inny niż ludzki, ale i poniżejzwierzęcy poziom, który Arystoteles określił w swojej "Etyce" jako "bestialski". Zabrakło mu pewnie słowa oznaczającego przeciwieństwo poziomu "boskiego", a który określić należy raczej jako poziom demona, czyli upadłego anioła.
Trzeba się zatem pilnować, aby nie ponieść się takim "anielskim" ambicjom dowolnego traktowania ludzkiego ciała, o których to ambicjach zdaje się zapominać w "Tygodniku Powszechnym" red. Artur Sporniak. Przekonuje on - pewnie z sukcesem - że z tzw. czystością i jej wymaganiami jest inaczej niż z pozostałymi cnotami kardynalnymi. Jeśli te ostatnie (np. sprawiedliwość) wymagają bezwzględnie obowiązujących sposobów działania, to jakoby nie da się określić jakichkolwiek zawsze i wszędzie obowiązujących wymagań czystości, czyli zawsze i wszędzie niesłusznych zachowań seksualnych. Tak ma być - według red. Sporniaka - odnośnie do współżycia przedmałżeńskiego i wszystkich innych kwestii w tej dziedzinie. Zamiast starać się o formułowanie tutaj zawsze i wszędzie obowiązujących zakazów, należy odczytywać sens wymagań dotyczących sfery seksualnej w księdze ewolucji przyrodniczej. Tak bym streścił logikę proponowanej przez dziennikarza "bioetyki seksu".
Co jakiś czas red. A. Sporniak sięga zatem po jakiś podręcznik zoologii i przeprowadza zoologiczne tłumaczenie jakoby tylko warunkowej obowiązywalności norm moralnych dotyczących życia seksualnego. I tak wymaganie trwałości małżeństwa (monogamii) tłumaczy koniecznością bardziej absorbującej matkę troski o potomstwo, w tym i uciążliwego noszenia go na rękach m.in. z powodu utraty przez człowieka sierści. To utracone dobrodziejstwo pozwoliłoby potomstwu utrzymać się samemu przy matce, a jej oddać się jakimś ekonomicznym zajęciom i rozrywce. W ten oto sposób kobieta zmuszona została do zatrzymania przy sobie mężczyzny, aby wspomógł ją w trudach opieki nad dzieckiem. To znane już od Rousseau tłumaczenie pojawienia się monogamii (nieznanej w "stanie natury", gdzie nie było problemów ekonomicznych) pozwala na obronę twierdzenia, że wymóg nierozerwalności małżeństwa obowiązywać może tylko do czasu uzyskania samodzielności przez potomstwo lub też w stosunku do kobiet niemogących samodzielnie utrzymać swojego potomstwa. Nie ma co się zatem przejmować wymaganiami nierozerwalności małżeństwa (i wszystkimi innymi), jeśli rację ma red. Sporniak. W oparciu o podręcznik zoologii tłumaczy on także piękno i immanentny sens kobiecych piersi ich jakoby podobieństwem do pośladków (a nie związkiem z prokreacją), co jednak jeszcze raz wskazuje na aktywność raczej anielskiego niż ludzkiego umysłu.
Nieprecyzyjna byłaby jednak diagnoza, że podręcznik zoologii zastępuje red. Sporniakowi podręcznik etyki, co by oznaczało, że popełnia on błąd nazywany "biologizmem". Zwierzęta nie są w stanie ukierunkowywać się na poszukiwanie przyjemności - a co ostatecznie proponuje omawiany autor - do czego jest zdolny tylko człowiek dzięki swojej duchowości. Zoologia ustawiona została tutaj raczej w roli zasłony ułatwiającej istocie rozumnej, wolnej i cielesnej zapomnienie osobowego sensu własnego ciała jako środka osobowej komunikacji. Czyżby zatem red. Sporniak uprawiał jakąś demonologię, naukę o nieprzejmowaniu się osobowym sensem ludzkiego ciała?

za:  Nasz Dziennik, 7 XII 2010 (xwk)