Publikacje polecane

Przemodlona decyzja

Decyzją przełożonego polskiej prowincji Zgromadzenia Księży Marianów ks. Adam Boniecki ma na razie ograniczyć swoje wystąpienia medialne jedynie do "Tygodnika Powszechnego".
Z ks. prof. Waldemarem Chrostowskim rozmawia Karolina Goździewska - Jakkolwiek boleśnie to brzmi, ta decyzja była spodziewana i w pewnym sensie oczekiwana. Wiele wypowiedzi ks. Adama Bonieckiego wywoływało dezorientację wiernych oraz niemałe zamieszanie. Zabierał on głos zawsze w tych samych mediach i na zaproszenie tych samych dziennikarek czy dziennikarzy, co sprzyjało temu, że - świadomie bądź nieświadomie - wychodził naprzeciw określonym zapotrzebowaniom, którym, według przekonania tych, którzy go odpytywali, chciał i potrafił sprostać. Ale żaden kapłan nie powinien zasklepiać się w jakimś jednym środowisku czy kręgu, zwłaszcza nieustannie krytykanckim i roszczeniowym wobec Kościoła, a nawet mu nieprzychylnym. Tymczasem wywiady udzielane przez ks. Bonieckiego miały charakter wyjątkowo środowiskowy i na palcach jednej ręki można policzyć dziennikarzy, którym permanentnie ich udzielał.

W obronie ks. Adama Bonieckiego stanęła Monika Olejnik. To po udziale w jej programie Zgromadzenie Księży Marianów nakazało ks. Adamowi Bonieckiemu ograniczenie wypowiedzi w mediach. Czy to przypadek, że właśnie ta dziennikarka broni "wolności słowa" redaktora seniora "Tygodnika Powszechnego"?


- Ubolewanie, że postępowanie przełożonych zakonnych ks. Bonieckiego przypomina czasy PRL, można skwitować krótko. Jest wiele osób w Kościele katolickim w Polsce, które mają sporo do powiedzenia, ale redaktor Monika Olejnik nigdy ich nie zaprosiła ani nie wysłuchała. To w jej postępowaniu daje wyraźnie znać o osobie cenzura, która nie pozwala na przedstawianie odmiennych punktów widzenia niż te, które preferuje ona i jej środowisko.
Stanowisko przełożonych zakonnych nie pojawiło się znienacka. Wiem, że zostało starannie przemyślane, przedyskutowane i przemodlone. Dobrze wiedzą, co robią i dobrze wiedzą, że ich decyzja natrafi na silny sprzeciw osób, które do tej pory konsekwentnie promowały i nagłaśniały opinie i poglądy ks. Bonieckiego.

Nie każdy jednak z duchownych przyjmuje zaproszenia dziennikarzy, którzy nie kryją negatywnego stosunku do Kościoła.

- Wielu obserwatorów życia publicznego i kościelnego dziwił fakt, że ks. Adamowi Bonieckiemu było znacznie bliżej do osób wywodzących się z kręgów, które wręcz Kościołowi szkodzą i podmywają jego autorytet, oraz do wyznawców innych religii, często nieprzyjaźnie wypowiadających się o Kościele i Polsce, wreszcie do przedstawicieli innych wyznań chrześcijańskich, którzy nie ukrywają swej powściągliwości wobec Kościoła katolickiego i otwarcie go krytykują, aniżeli do większości katolickich współwyznawców. Mam wrażenie, że trudno tu mówić o osobistej orientacji i odpowiedzialności ks. Bonieckiego, trzeba raczej wskazać na priorytety i odpowiedzialność środowiska i kręgów, które on w pewien sposób współtworzy.
Szczególnie w ostatnich latach uczyniono bardzo wiele, by kreować i pogłębiać bardzo bolesne podziały w Kościele katolickim w Polsce. Na łamach "Tygodnika Powszechnego", tak samo jak na łamach "Gazety Wyborczej", bo są to czasopisma, które współbrzmią ze sobą i w których piszą ci sami autorzy, nie brakowało niechęci i pogardy wobec tych nurtów katolicyzmu polskiego, którym przylepiano rozmaite ośmieszające i lekceważące etykiety. Dziwna jest także instytucja redaktora seniora w "Tygodniku Powszechnym" imitująca instytucję biskupów seniorów. O ile wiem, w żadnym innym czasopiśmie takiej instytucji nie ma. Albo ktoś jest redaktorem naczelnym, albo ustępuje miejsca następcy, który kieruje profilem czasopisma.
Po ostatnich, często radykalnych wypowiedziach ks. Adama Bonieckiego, którym wtóruje kilku innych duchownych, głównie zakonników, można było odnieść wrażenie, że istnieje w Polsce swoisty "Kościół w Kościele", nad którym nie ma żadnej władzy. Zawsze te same osoby stawiają się na telefon z kilku skoligaconych finansowo i ideowo redakcji prasowych i telewizyjnych, rzadziej radiowych, a wypowiadają się w rozmaitych drażliwych sprawach, nie biorą żadnej odpowiedzialności za swoje słowa ani nie liczą się zbytnio z wiarą i wrażliwością tych, których te słowa dotyczą.

W 2005 r. Konferencja Episkopatu Polski wydała normy dotyczące postępowania duchownych i osób zakonnych w audycjach radiowych oraz telewizyjnych. Zgodnie z nimi duchowni i zakonnicy winni głosić naukę Jezusa Chrystusa. Czy taki charakter miały wypowiedzi ks. Adama Bonieckiego?


- Stajemy obecnie w Polsce wobec konkretnych trudnych wyzwań, ponieważ Kościół katolicki zmaga się z nasilonymi atakami, posądzeniami i oskarżeniami. Ich autorzy nie przebierają w środkach. W zmaganiach z tymi wyzwaniami potrzebna jest jednoznaczność. W moim przekonaniu, takiej wyrazistej jednoznaczności brakowało w wypowiedziach ks. Adama Bonieckiego, zwłaszcza wtedy, gdy była szczególnie potrzebna i oczekiwana. Co więcej, w ważnych kwestiach przedstawianych jako dyskusyjne i sporne, zarówno o charakterze etycznym, jak i doktrynalnym oraz duszpasterskim, jego głos często pozostawał na usługach niebezpiecznej hermeneutyki podejrzliwości. Jej sens można sprowadzić do mnożenia i zasiewania wątpliwości: czy aby na pewno nauczanie Kościoła jest zasadne i trafne, czy aby na pewno nauczanie Papieża i biskupów trzeba respektować, czy raczej dopuszczalna, a nawet wskazana, jest daleko posunięta swoboda. Sporo jego wypowiedzi mogło być łatwo wykorzystywanych do zasiewania dezorientacji, relatywizmu i niepewności. Brakowało im przejrzystości, jaka jest oczekiwana od człowieka liczącego się w Kościele.
Należy pamiętać, że w latach 80., czyli zanim ks. Adam Boniecki związał się na stałe ze środowiskiem "Tygodnika Powszechnego", był redaktorem naczelnym polskiej wersji "L´Osservatore Romano". To go w znacznym stopniu uwiarygodniło. W latach 90. i po roku 2000 dawał do zrozumienia, że to, co mówi i pisze, ma związek z tym, czym się zajmował wcześniej. Tamta funkcja nakłada na niego znacznie większą odpowiedzialność. Jednak po śmierci Jana Pawła II przeszedł na bardziej skrajne pozycje, a część jego poglądów wyrażonych w medialnych wypowiedziach jest po prostu nie do przyjęcia.

Jeżeli mówimy, że chcemy rozmawiać z niewierzącymi, jeśli uczymy ich o miłości nieprzyjaciół, to chyba musimy z szacunkiem traktować prawdziwych niewierzących i prawdziwych nieprzyjaciół - pisał do ks. bp. Wiesława Meringa ks. Adam Boniecki. Czy to zła dewiza?


- Wszystko to prawda! Ale jeśli ktoś wypowiada takie słowa, to nie są one jedynie napomnieniem kierowanym do innych, w tym przypadku do biskupa katolickiego, lecz powinny być także postulatem realizowanym przez tego, kto je wypowiada. Od dłuższego czasu widać, że "Gazeta Wyborcza" i "Tygodnik Powszechny" osiągnęli perfekcję w robieniu rachunku sumienia... innym. Wyraźnie brakuje natomiast ich refleksji nad własną działalnością i jej wielorakimi skutkami.
Przypomnijmy, że w połowie lat 90. Jan Paweł II skierował list do Jerzego Turowicza, ówczesnego redaktora naczelnego "Tygodnika Powszechnego". Napisał, że Kościół nie czuje się wystarczająco miłowany, a przecież ma prawo i liczne powody do lojalności i wdzięczności ze strony tego środowiska. Należało oczekiwać, że redakcja potraktuje poważnie odpowiedzialność za kształtowanie katolickich postaw i poglądów w naszej Ojczyźnie. Niestety, tamte słowa przez kilka tygodni nie ukazały się na łamach "Tygodnika Powszechnego" i upubliczniła je dopiero Katolicka Agencja Informacyjna. Jednak ani wtedy, ani później nie doczekały się podjęcia i należytego rozważenia. W tym nurcie znalazła się również działalność ks. Adama Bonieckiego, który szczególnie w ostatnich latach znacznie się zradykalizował. Za pontyfikatu Jana Pawła II powstrzymywał się ze skrajnymi lub dwuznacznymi opiniami, licząc się zapewne z tym, że dotrą do Watykanu.
Byłoby lepiej, gdyby odpowiednio wcześniej ks. Boniecki i grono jego zwolenników wzięli sobie do serca krytyczne głosy, jakie od dawna podnoszono. Trzeba też w końcu zauważyć, że przełożeni zakonni nie zabronili ks. Bonieckiemu wypowiadania się na łamach "Tygodnika Powszechnego". To wielka szansa, którą ten kapłan powinien roztropnie i odpowiedzialnie wykorzystać.

Dziękuję za rozmowę.

za: http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20111104&typ=wi&id=wi09.txt (kn)

***

Obrońcy nieodpowiedzialności?

Komentarz


Decyzja władz zakonu marianów co do ograniczenia działalności ks. Adama Bonieckiego niemal natychmiast wywołała dezaprobatę.

Lament w związku z decyzją prowincjała Księży Marianów podnieśli "Gazeta Wyborcza", redaktorzy naczelni "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Więź" oraz "gwiazdy" TVN z Szymonem Hołownią, ks. Kazimierzem Sową i szczególnie zatroskaną o sprawy Kościoła Moniką Olejnik. "Brońmy ks. Bonieckiego! Każą mu milczeć, ma zakaz występowania w mediach po poniedziałkowej "Kropce nad i". Jak za komuny" - napisała na swoim profilu Olejnik, jakby zapominając, że to właśnie swojej sympatii wobec komunistycznego reżimu w Polsce zawdzięcza początek kariery... Abstrahując od tego faktu, już sam skład głównych obrońców ks. Bonieckiego dowodzi, że decyzja księdza prowincjała była jak najbardziej słuszna. Przełożonemu Księży Marianów wypada tylko życzyć wytrwałości, zważywszy na fakt, że w najbliższym czasie wszelkiej maści tzw. postępowi katolicy nie będą szczędzić mu krytyki...
O szkodliwej działalności ks. Adama Bonieckiego w antyklerykalnych mediach pisałem na łamach "Naszego Dziennika" wielokrotnie, więc decyzja jego przełożonego nie jest zaskoczeniem. Po pierwsze, medialne wypowiedzi byłego redaktora naczelnego "Tygodnika Powszechnego" wprowadzały dezorientację wśród katolików. Jak choćby wtedy, gdy z ust ks. Bonieckiego usłyszeli, że sprawa zakazu aborcji nie zawsze jest oczywista, że w kwestii w sprawie zapłodnienia in vitro Kościół może się mylić, a obecność w telewizji publicznej promotora satanistycznych treści nie powinna być problemem, tak samo jak usunięcie krzyża z sali sejmowej. Po drugie, wypowiedzi te wprowadzały w błąd również ludzi innych wyznań czy niewierzących, którzy poprzez nie otrzymywali zafałszowany obraz nauki Kościoła katolickiego.
Wszystkim, którzy dziś tak jak Monika Olejnik wyrażają ogromny niepokój o los byłego redaktora naczelnego "TP", wypada przypomnieć, że ks. Adam Boniecki jest zakonnikiem, który swym przełożonym ślubował posłuszeństwo, a zatem decyzja prowincjała Księży Marianów w żaden sposób nie narusza jego wolności. A jeśli już o niej mówimy, to warto może przypomnieć słowa kardynała Josepha Ratzingera, który we wstępie do swojej książki pt. "Prawda w teologii" napisał: "W ramach odpowiedzialności sumienia wobec prawdy każdemu dana jest wolność myślenia i mówienia tego, co uznaje za słuszne, zgodnie z ową odpowiedzialnością. Ale nie każdemu wolno uważać, że to, co mówi, prezentuje teologię katolicką".

Sebastian Karczewski

za: http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20111104&typ=wi&id=wi07.txt (kn)