Publikacje polecane

W centrum polskiej historii

15 sierpnia, święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, przypomina dzień symbol, wybrany z dwóch tygodni walk wielkiej Bitwy Warszawskiej, przełomowej dla trwającej blisko dwa lata wojny polsko-bolszewickiej. W tej wojnie, w tej bitwie Polska ocaliła odzyskaną po 123 latach niepodległość. I to wystarczy, by tę datę pamiętać i czcić. Wystarczy dla każdego, kto szanuje polską niepodległość.

By lepiej, głębiej zrozumieć jej znaczenie, warto jednak przypomnieć, że 15 sierpnia stoi w centrum innych, także sierpniowych dat, które odsłaniają w pełni dramatyczny sens zmagań o niepodległość. Przed 15 sierpnia był 5 i 6 sierpnia.

Nie zapominać o Traugutcie

5 sierpnia 1864 r. na stokach warszawskiej Cytadeli Rosjanie przeprowadzili publiczną egzekucję Romualda Traugutta wraz z czterema innymi członkami władz Polski Podziemnej tamtego czasu – to był symboliczny koniec powstania styczniowego. Traugutt, dyktator powstania, niezwykle umiejętnie organizujący jego poczynania od października 1863 r. do chwili aresztowania w kwietniu 1864 r., w czasie wielomiesięcznego przesłuchania w warszawskiej Cytadeli nie wymienił ani jednego nazwiska. Swoje zeznania podsumował tymi słowami: „Celem jedynym i rzeczywistym powstania naszego jest odzyskanie niepodległości i ustalenie w kraju naszym porządku opartego na miłości chrześcijańskiej, na poszanowaniu prawa i wszelkiej sprawiedliwości (…). Idea narodowości jest tak potężną i czyni tak szybkie postępy w Europie, że ją nic nie pokona”. Za to właśnie Traugutt został stracony. Seria brutalnych prześladowań w kolejnych latach miała wybić myśl o niepodległości z polskich głów na zawsze.

A jednak – nie zapomnieli tej myśli, nie zapomnieli o 5 sierpnia, nie zapomnieli o Traugutcie. Trzy lata później urodzonemu właśnie Ziukowi Piłsudskiemu matka, pochodząca z możnego na Żmudzi rodu Billewiczów, przypominała o powstaniu styczniowym i o jego bohaterskim dyktatorze. Zaszczepiła przyszłemu Naczelnikowi Państwa poczucie obowiązku podjęcia tej samej, niepodległościowej idei – skutecznie.

Minęło 50 lat i otworzył się kolejny jej rozdział: 6 sierpnia. W tym dniu, w roku 1914, z krakowskich Oleandrów (przy Błoniach) wymaszerował oddział 144 młodych żołnierzy w szarych mundurach: 1. Kompania Kadrowa. Zorganizował ich Piłsudski. „Patrzę na was jako na kadry, z których rozwinąć się ma przyszła armia polska” – mówił do nich na ostatniej odprawie. Po sześciu godzinach doszli do granicy zaboru rosyjskiego pod Michałowicami, obalili słupy graniczne dzielące Polskę. Poszli dalej. Przez epopeję legionową, podziemną walkę POW, długie miesiące internowania, doszli w końcu w listopadzie 1918 r. do Niepodległej.

Polska przeszkodą w odbudowie wielkiej Rosji

Równo sześć lat później, w nocy z 5 na 6 sierpnia 1920 r., Piłsudski podejmował w swoim pokoju w Belwederze decyzję o wyborze planu, który miał ostatecznie zatrzymać i odrzucić Armię Czerwoną od bram Warszawy. Plan w szczegółach zwycięskiego uderzenia znad Wieprza opracował Sztab Generalny pod kierunkiem gen. Tadeusza Rozwadowskiego. Jednak to bez wątpienia sam Piłsudski – Naczelny Wódz, wybierając ostatecznie właściwy wariant, ponosił pełną odpowiedzialność za ten wybór. Wybór, który zdecydował o losach toczącej się od kilkunastu miesięcy wojny.

Ważniejsze od samego wyboru dobrego planu było jednak coś jeszcze, co wiązało się właśnie z doświadczeniem poprzednich symbolicznych dat sierpniowych. Najpierw to, które podpowiadało, że wobec nawały idącej ze wschodu trzeba wytężyć wszystkie siły – bo stawka jest najwyższa. Ta, której przypomnieniem był los Romualda Traugutta. A potem to, które symbolizowała data 6 sierpnia: trzeba samemu iść po niepodległość. Nikt nam jej nie da. Trzeba wzmacniać swoje siły, owszem, tak jak 1. Kadrowa urosła ostatecznie do całego, blisko milionowego Wojska Polskiego, zorganizowanego w ciągu zaledwie półtora roku, od listopada 1918 r. do lata 1920 r. Trzeba szukać wsparcia w grze dyplomatycznej z mocarstwami, tak jak było ono potrzebne przy stole obrad na konferencji pokojowej po I wojnie w Wersalu i jak umiał je zapewnić Roman Dmowski. Ostatecznie jednak liczy się to, czy sami chcemy walczyć o swoją niepodległość – bo w najtrudniejszej chwili nikt nam nie pomoże.

Tak było właśnie latem 1920 r. Dominująca w duecie zachodnioeuropejskich mocarstw Wielka Brytania pod kierunkiem premiera Davida Lloyd George’a była gotowa sprzedać Polskę Rosji sowieckiej – jeśli tylko Lenin zechce zatrzymać swoje armie przed granicą z Niemcami. „Wielka Brytania Polsce nie pomoże” – depeszę tej treści polecił wysłać Lloyd George do Warszawy 10 sierpnia 1920 r., kiedy bolszewicy zbliżali się do rogatek polskiej stolicy. W tym samym dniu amerykański sekretarz stanu Bainbridge Colby wydał notę, w której określił stanowisko rządu prezydenta Wilsona wobec wojny sowiecko-polskiej. Oświadczył, iż liczy się tylko to, by Polacy nie naruszyli w tej wojnie integralności terytorialnej wielkiej Rosji – tej, która dla Waszyngtonu zaczynała się od Bugu. Ameryka chciała jak najszybszej odbudowy tej wielkiej Rosji, Polska sięgająca poza Bug mogła być w tym dziele tylko przeszkodą.

Francja jedna, owszem, chciała w tym trudnym momencie pomóc Polsce – i wysłała kilkuset oficerów  (m. in. młodego kapitana de Gaulle’a), by samą swą obecnością dodali ducha polskim oddziałom. Więcej, wobec wrogości Londynu i obojętności Waszyngtonu, nie była gotowa zrobić.

Krzepiąca wiedza, że jesteśmy sami

Jak w sierpniu 1914 r. legionistom, tak żołnierzom polskim sierpnia 1920 r. pozostawała – jak to ujął Herbert – „krzepiąca wiedza, że jesteśmy sami”. Nie było jednak rozgoryczenia. Była determinacja. I było poczucie tej opieki, która nie zawodzi – a której symbolem stało się właśnie z takim nabożeństwem obchodzone przez Polaków święto Matki Boskiej Zielnej – i bohaterska śmierć w wigilię tego święta, 14 sierpnia, 27-letniego ks. Ignacego Skorupki. Zginął jako kapelan 236. Ochotniczego Pułku Piechoty, broniąc przedpola Warszawy pod Ossowem. Został emblematem „cudu nad Wisłą”.

Czcimy ten cud, wspominając rocznicę zwycięskiej Bitwy Warszawskiej, zdolność mądrej samoorganizacji, dobrego dowodzenia, skuteczność polskiej obrony, geniusz Wodza, jak to w II RP powtarzano najchętniej. Nie możemy jednak zapominać, że potrzebne było jeszcze wielkie poświęcenie tysięcy Polaków – w tej walce na śmierć i życie. Bo taka była stawka tej wojny. Rozumieli to obrońcy Ossowa i Radzymina.

Polskie Termopile, czyli rozbić dzicz bolszewicką

Rozumieli to także obrońcy wschodniego przedpola Lwowa – pod Zadwórzem. Tam, 17 sierpnia, złożony głównie z inteligencji i młodzieży lwowskiej batalion 240. Ochotniczego Pułku Piechoty odbił najpierw stację kolejową z rąk sowieckich, by następnie odeprzeć sześć szarż oddziałów 6. Dywizji Kawalerii Budionnego. Ulegli dopiero po wystrzelaniu całej amunicji, w walce wręcz. W boju poległo 318 ochotników. Dowódca, kpt. Bolesław Zajączkowski, i kilkunastu oficerów oraz żołnierzy polskich popełniło samobójstwo. Sowieci pod Zadwórzem jeńców nie wzięli. Zatrzymany na kilka godzin, podejmowany w następnych dniach szturm Lwowa został jednak odparty.

To były polskie Termopile: Ossów, Zadwórze, także Płock, broniony przez harcerzy, gimnazjalistów i oddział Służby Narodowej Kobiet. Także dziesiątki innych miejsc, w których obrońcy polskiej niepodległości gotowi byli walczyć do końca – żeby mogły przyjść polskie Plateje: wielkie zwycięstwo, które dla skrótu nazywamy Bitwą Warszawską i wspominamy 15 sierpnia.

Znaczenie tego decydującego starcia rozumiały dobrze obydwie jego strony. Gen. Tadeusz Rozwadowski wydał w przeddzień polskiej kontrofensywy, 14 sierpnia, dramatyczną „Odezwę do żołnierzy z powodu rozpoczęcia bitwy pod Warszawą”. Stawiał w niej mocną alternatywę: „Albo rozbijemy dzicz bolszewicką i udaremnimy tym samym zamach sowiecki na niepodległość ojczyzny i byt narodu, albo nowe jarzmo i ciężka niedola czeka nas wszystkich bez wyjątku. Pomni tradycji rycerskich polskich, stanęli dziś wszyscy chłopi, robotnicy i cała inteligencja do walki tej na śmierć i życie. Pomni odwiecznego hasła »Bóg i Ojczyzna«, natężmy też w tych dniach najbliższych wszystkie nasze siły, by zgnieść doszczętnie pierwotnego wroga, dybiącego na naszą zagładę. Zaprzysiągł on zgubę Polski, a łaknie zdobycia i rabunku Warszawy. Ale my stolicy nie damy, Polskę od nich oswobodzimy i zgotujemy tej czerwonej hordzie takie przyjęcie, żeby z niej nic nie zostało”.

Lenin widzi „trupa białej Polski”


W Moskwie w tym czasie obradował II kongres III Międzynarodówki komunistycznej. Przesuwane na zachód na wielkiej mapie Europy czerwone chorągiewki budziły ekscytację delegatów. Rozentuzjazmowany Lenin pisał do szturmującego Lwów Stalina o potrzebie uderzenia przez „trupa białej Polski” nie tylko na Berlin, ale i na Pragę, Budapeszt, Bukareszt, Wiedeń. Stalin odpowiadał, że jak dobrze pójdzie – dojdziemy i do Rzymu. Te nastroje i ambicje jeszcze lepiej może od depesz wielkich wodzów rewolucji oddaje zapisek w dzienniku Izaaka Babla, znakomitego reportażysty, a zarazem politycznego komisarza i pisarza 1. Armii Konnej Budionnego. Stojąc ze swoimi „czerwonymi” kozakami pod Beresteczkiem, na początku sierpnia, Babel odbierał najświeższe wiadomości: „Moskiewskie gazety z 29 lipca. Otwarcie II kongresu Kominternu, nareszcie urzeczywistnia się jedność ludów, wszystko jasne: są dwa światy i wojna jest wypowiedziana. Będziemy wojować w nieskończoność. Rosja rzuciła wyzwanie. Ruszamy w głąb Europy, aby zdobyć świat. Czerwona Armia stała się czynnikiem o znaczeniu światowym”.

Nacierający bezpośrednio na Warszawę dowódca 16. Armii Nikołaj Dowoyno-Sołłohub wierzył, że lada moment stolica Polski padnie jego łupem. Miał już przygotowany druk 12-godzinnego ultimatum do prezydenta miasta, wzywający do zaprzestania obrony i natychmiastowej kapitulacji. Jego żołnierze kolportowali przygotowaną już 5 sierpnia odezwę Tymczasowego Komitetu Rewolucyjnego Polski „do proletariatu Warszawy”. Odezwa, podpisana przez Marchlewskiego, Dzierżyńskiego i innych członków TKRP, wzywała: „Warszawa przez was samych zdobytą być winna! Sztandar Czerwony nad placem Zygmuntowskim i Belwederem przez was powinien być zatknięty, zanim Czerwona Armia rosyjska do Warszawy wkroczy. Zrzucenie rządów szlachecko-burżuazyjnych, pochwycenie władzy w swe ręce i wyjście jako wolni proletariusze na spotkanie rosyjskiej armii wyzwoleńczej jest waszym szczytnym obowiązkiem”. 15 sierpnia stacjonujący w Siedlcach sztab 16. Armii Sołłohuba wydał odezwę informującą – nieco przedwcześnie: „Armia Czerwona wkroczyła do Warszawy, wypierając białą armię Piłsudskiego”. Na uroczyste wkroczenie do stolicy oczekiwali członkowie zaplanowanego dla sowieckiej Polski rządu – TKRP, którzy przenieśli się z Białegostoku do Wyszkowa, gdzie zajęli miejscowe probostwo jako swoją ostatnią kwaterę przed Warszawą. Praca propagandowa i terror łączyły się już od tygodni w ich działalności, mającej zsowietyzować zajmowane przez Armię Czerwoną obszary. Już 4 sierpnia Dzierżyński wydał dyrektywę nakazującą przygotowanie obozów koncentracyjnych dla polskich wrogów „rewolucji socjalistycznej”. 15 sierpnia Tuchaczewski, realizując wydane dzień wcześniej wytyczne z Moskwy, podpisał szczegółowy rozkaz o formowaniu Pierwszej Polskiej Armii Czerwonej. Na jej czele został postawiony chorąży Roman Łągwa. Trzeba było jeszcze tylko zdobyć Warszawę.

Rozkaz Jeżowa, czyli sowiecki czas zemsty


I to się właśnie nie udało. I za to obrońcom Polski i Europy z 1920 r. dziękował w czasie swojej przedostatniej pielgrzymki do ojczyzny Jan Paweł II. Stając w czerwcu 1999 r. pod zbiorową mogiłą obrońców Radzymina, wypowiedział słowa najlepiej może przekazujące istotę ich ofiary: „Wiecie, że urodziłem się w roku 1920, w maju, w tym czasie, kiedy bolszewicy szli na Warszawę. I dlatego noszę w sobie od urodzenia wielki dług w stosunku do tych, którzy wówczas podjęli walkę z najeźdźcą i zwyciężyli, płacąc za to swoim życiem. Tutaj, na tym cmentarzu, spoczywają ich doczesne szczątki. Przybywam tu z wielką wdzięcznością, jak gdyby spłacając dług za to, co od nich otrzymałem”.

Co myśmy od nich otrzymali? Otrzymaliśmy 19 lat niepodległej Polski. Jedno pokolenie wychowane w patriotycznym duchu w europejskiej kulturze polskiej szkoły: tej, w której uczyli się Herbert i Baczyński, Miłosz i Gajcy, Lutosławski i Wojtyła, obrońcy Westerplatte i zdobywcy Monte Cassino. Polacy mogli mówić po polsku, mogli modlić się do Boga, mogli być gospodarzami u siebie. Polska zaznaczyła swoje miejsce na europejskiej mapie jako twórczy, żywy, aktywny na międzynarodowej arenie organizm państwowy, scalony pracą tych 19 lat po 123 latach zaborów.

I to właśnie przeszkadzało wielkim sąsiadom: sowieckiej Rosji i Niemcom. W szczególności tej pierwszej, przepoczwarzonej wkrótce w Związek Sowiecki, pamięć klęski z sierpnia 1920 r. nie dawała spokoju. Przeszkadzało polskie państwo, polska niepodległość, zuchwale zagradzająca drogę do środka Europy.

Dlatego przyszedł sowiecki czas zemsty, zaznaczony dwiema sierpniowymi datami. Jedną na ogół jeszcze pamiętamy: 23 sierpnia – pakt Ribbentrop–Mołotow (a w istocie: Hitler–Stalin), podpisany w 1939 r. na zgubę Polski i całej ocalonej 19 lat wcześniej Europy Środkowo-Wschodniej.

Rzadziej pamiętamy wcześniejszą datę sierpniową: 11 sierpnia 1937 r. Ta data, której 75. rocznica niemal niepostrzeżenie właśnie przemija, zaznacza największą pojedynczą zbrodnię na Polakach w całym okrutnym XX wieku. Tego dnia rozkazem 00485 szef NKWD Nikołaj Jeżow zarządził rozpoczęcie „operacji polskiej”: faktycznie nakaz wymordowania Polaków mieszkających w ZSRS. Na podstawie tego jednego rozkazu aresztowano 144 tys. osób. 111 091 – rozstrzelano. Pięć razy więcej niż w całej operacji katyńskiej. W tej i towarzyszących jej dopełniających cyklach prześladowań Polaków w ramach stalinowskiego Wielkiego Terroru zabito łącznie ponad 150 tys. ludzi – tylko za to, że byli Polakami. Za to, że obok była niepodległa Polska, którą państwo sowieckie traktowało jak śmiertelnego wroga. Przypominamy tę tragiczną rocznicę w najnowszym numerze „Arcanów” – w głosach najważniejszych jej badaczy: Nikity Pietrowa, Hiroaki Kuromiyi, Krzysztofa Jasiewicza, Marka Jana Chodakiewicza, Tomasza Sommera, Henryka Głębockiego i in. Profesor Marek Kornat stwierdza w tym numerze, iż eksterminacja polskiej grupy narodowej w ZSRS pokazuje, że „możliwości pokojowej egzystencji Polski z państwem Sowietów w zasadzie nie istniały (…), kierownictwo stalinowskie postrzegało Polskę jako wroga, z którym nie może być zbliżenia”.

Cena niepodległości

Nie, nie można wspominać tylko chwili triumfu – 15 sierpnia. Trzeba pamiętać także o tym, co ten triumf budowało, co go poprzedzało. I trzeba pamiętać również o tym, jaką agresję, jaką nienawiść ten triumf polskiej niepodległości z roku 1920 wywoływał. Trzeba pamiętać, jak wielką cenę miała polska niepodległość. Wtedy lepiej może zrozumiemy jej wartość. Wartość tego, co obronili dla nas żołnierze sierpnia 1920 r. – a czego nie mogli zapewnić tym Polakom, którzy pozostali poza granicami niepodległego państwa. Polacy pozostawieni poza granicami wytyczonymi pokojem ryskim w 1921 r. stali się najpierw zakładnikami, a potem ofiarami zbrodniczej polityki wrogiego państwa.

Dopóki trwało obronione w sierpniu 1920 r. państwo polskie, dopóty Polacy mogli pozostać sobą i czuć się w nim względnie bezpiecznie. Kiedy to państwo zostało zaatakowane przez dwa sąsiednie imperia, dwa totalitarne państwa, którym wolna Rzeczpospolita najbardziej przeszkadzała – wtedy wychowani w jej szkole młodzi obywatele nie mieli wątpliwości: trzeba było walczyć, nawet w beznadziejnej sytuacji. Tak było we wrześniu 1939 r. Tak było 1 sierpnia – 1944 r. W Powstaniu Warszawskim chodziło o to samo, co 15 sierpnia 1920 r. – o niepodległość, o zamanifestowanie jej woli w tym mieście, które jest jej stolicą, w Warszawie.

Kto potępia 1 sierpnia, nie rozumie znaczenia 15 sierpnia. Obydwie daty spotkały się w pamięci tych, którzy słuchali lekcji historii narodu, jakich udzielał Polakom najpierw prymas Stefan Wyszyński w milenijnych obchodach, a potem Jan Paweł II w swojej wielkiej nauce pierwszej pielgrzymki do ojczyzny w 1979 r. Obydwie daty, a może wszystkie sierpniowe daty: pamięć wielkich ofiar i wielkiego zwycięstwa – spotkały się w nadziei sierpniowego strajku w 1980 r., w nadziei Solidarności. Bez tej pamięci i bez tej nadziei nie będzie polskiej wolności.

Autor jest historykiem, sowietologiem; profesorem nauk humanistycznych, wykładowcą Uniwersytetu Jagiellońskiego

Tekst ukazał się w najnowszym numerze "Gazety Polskiej"

za:http://niezalezna.pl (kn)