Publikacje polecane

Krok po kroku. Demontaż cywilizacji łacińskiej.

Wyrok strasburskiego, europejskiego, trybunału w sprawie krzyży, to nie "wypadek przy pracy" (tak jak i wiele innych - zda sie nieprawdopodobnych w swojej szalonej agresji - zdarzeń). To konsekwentny demontaż świata wyrosłego z greckiej filozofii, rzymskiego prawa i chrześcijańskiej perspektywy oglądu rzeczywistości, którego jesteśmy świadkami, uczestnikami i w efekcie ofiarami.  Ofiarami niezaleznie od wyznawanego światopoglądu i chwilowych - bywa - "uzysków" z uczestnictwa w tej rozbiórce.

W tym miejscu będziemy publikowali niektóre wybrane teksty związane z  budowaniem "Nowego ładu".

 

-Jezus Chrystus i Jego krzyż są większe od europejskich biurokratów. pisarz Vittoro Messori
- Europa, zabraniając krzyży we włoskich szkołach, daje nam tylko dynie na Halloween. kard. Tarcisio Bertone, sekretarz stanu Stolicy Apostolskiej.
- Jakiej pomocy możemy oczekiwać od tych, którzy w Europie usuwają symbole swej tradycji dziejowej i religijnej? bp Shlemon Warduni biskup pomocniczy Bagdadu.
- Jeśli będziemy iść tą drogą co Trybunał w Strasburgu, Unia Europejska na pewno się rozpadnie. bp Piotr Jarecki, wiceprzewodniczący Komisji Episkopatów Wspólnoty Europejskiej (COMECE)
- Dzisiaj domagają się zdjęcia krzyży ze ścian szkolnych w krajach kultury katolickiej. Jutro zażądają usunięcia chrześcijańskich znaków z historycznej, państwowej symboliki krajów europejskich. o. Filaret Buliekow przedstawiciel Patriarchatu Moskiewskiego przy strukturach UE.

 

1.Prymas Glemp: Cień totalitaryzmu nad Europą


za: Fronda.pl * Kategoria: Kościół,     * niedziela, 22 listopada 2009 14:58

To właśnie Lenin rzucił hasło rozdziału religii od szkół – przypomniał kard. Józef Glemp. Hierarcha komentując orzeczenie Trybunału w Strasburgu odnośnie krzyży we włoskiej szkole podkreśla, że krzyż deptały kiedyś totalitaryzmy, nazizm i komunizm. Teraz czyni to demokratyczna Unia Europejska.

- Waiadomo co z krzyżami robił nazim, a potem komunizm - mówił kard. Glemp.- Waiadomo co z krzyżami robił nazim, a potem komunizm - mówił kard. Glemp.

- Odepchnąć krzyż to tworzyć przed sobą straszliwą pustkę – stwierdził prymas na Jasnej Górze w trakcie uroczystej mszy z okazji jubileuszu 25-lecia biskupstwa metropolity częstochowskiego, abpa Stanisława Nowaka. Przypomniał, że biskupim zawołaniem metropolity częstochowskiego jest: "Maryjo, stać z Tobą pod krzyżem".

Zdaniem emerytowanego metropolity warszawskiego to wezwanie podpowiada chrześcijanom reakcje na wyrok Trybunału strasburskiego. - Im więcej będzie wrogości wobec krzyża chrystusowego, tym wierniej będziemy z miłością stać przy znaku, który odsłania sens życia – apelował kardynał. - Krzyż rozumiany jako życiowe kłopoty i znoje jest czyś nieuniknionym dla człowieka. Zarówno wierzącego jak i niewierzącego.

Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburga orzekł 3 listopada, że wieszanie krzyży w klasach to naruszenie "prawa rodziców do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami" oraz "wolności religijnej uczniów". Orzeczenie sędziów spotkało się z bardzo ostrą krytyką w całej Europie. Swoją dezaprobatę dla tej decyzji wyrażali politycy, hierarchowie kościelni, intelektualiści, publicyści.

W Polsce, tydzień temu znana głównie ze swojej antyklerykalnej fobii, eurodeputowana Joanna Senyszyn zapowiedziała wystąpienie do rządu o wydanie rozporządzenia nakazującego usunięcie krzyży z polskich szkół. Jej zdaniem, w polskich instytucjach publicznych nie ma miejsca dla żadnych symboli religijnych i zasada ta powinna dotyczyć wszystkich wyznań.

Senyszyn zapowiadała, a posłowie koła parlamentarnego Polska Plus napisali projekt uchwały sejmowej odcinającej się od orzeczenia trybunału. Projekt trafił do marszałka Bronisława Komorowskiego, a oprócz inicjatorów podpisali go posłowie PO, PiS, PSL i parlamentarzyści niezrzeszeni.

mm/Kontakt/KAI

***
2.Włosi odpowiadają na wyrok Strasburga. Wieszają jeszcze więcej krzyży


za: Fronda.pl  * Kategoria: Świat    * piątek, 13 listopada 2009 09:48

Jaki jest rezultat orzeczenia Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, który nałożył na Włochy karę za krzyż w klasie szkolnej? We włoskich szkołach pojawiły się krzyże nawet tam, gdzie ich dotąd nie było.

Potwierdziła to włoska minister oświaty Maria Stella Gelmini. Jej zdaniem, jest to „wyraz oburzenia tym irracjonalnym wyrokiem” ze Strasburga.

Pani minister przypomniała, ze ponad 90 proc. uczniów we Włoszech uczęszcza na lekcje religii. Podkreśliła, że po kontrowersyjnym orzeczeniu stwierdzającym, że krzyże naruszają „prawa rodziców do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami” i wolności religijnej uczniów - włoska młodzież szeroko dyskutowała na ten temat.

- Z przyjemnością stwierdzam, że ze strony zarówno katolików, jak i niewierzących podniosły się głosy powszechnego oburzenia, co umocniło pozycje krzyża, który nie został usunięty z klas - powiedziała Gelmini.

Szefowa ministerstwa powtórzyła, że orzeczenie z 3 listopada stanowi dla Włochów „obrazę” i jest dowodem, że „zamiast Europy narodów mamy Europę biurokracji”. W świetle tego przekonania rząd Silvio Berlusconiego podjął decyzję o odwołaniu się od wyroku, który „jest całkowicie bezsensowny i obraża narody i tradycje”, powtórzyła minister Gelmini.
AJ/KAI
-----------------------------------------------------------------------------------------------

Teksty prof. Piotra Jaroszyńskiego, prof. Grzegorza Kucharczyka, Tadeusza Rynkiewicza, Ewy Polak Palkiewicz opublikowane w Naszym Dzienniku z 7-8 listopda 2009 r. a zebrane w konieczny do lektury zestaw  "Długi marsz światowej rewolucji. "

Ich lektura może rozjaśnić, zda sie absurdalny i chaotyczny, pęd którego jesteśmy świadkami i ...ofiarami.

3. Nowa Lewica, czyli marksizm wiecznie żywy


Prof. Piotr Jaroszyński


Pomimo upadku komunizmu sowieckiego marksizm trwa nadal w swych rozlicznych mutacjach, zarówno w Polsce, jak i w świecie zachodnim. Jego główne centra znajdują się w kręgach inteligenckich, zwłaszcza w ośrodkach akademickich, których przedłużenie stanowią media opanowane przez ich absolwentów i zwolenników Nowej Lewicy. Walka z totalitaryzmem sowieckim nie była walką o pełną wolność, ale była to walka o wolność dla Nowej Lewicy i jej wersji marksizmu. Nowa Lewica jako mutacja marksistowska stanowi ciągłe zagrożenie dla rodziny, narodu i Kościoła, ponieważ jej celem strategicznym jest utworzenie społeczeństwa homunkulusów - bez rodziny, bez narodowości i bez wiary.

Gdy po II wojnie światowej Polska została poddana Związkowi Sowieckiemu, wiązało się to nie tylko z zależnością polityczną czy ekonomiczną, ale również ideologiczną. Było to pewnym novum w stosunku do zaborów rosyjskich, jakich doświadczaliśmy wcześniej przez ponad 120 lat, gdy można było mówić o ekspansji religijnej (prawosławie) czy cywilizacyjnej (turańszczyzna), ale nie stricte ideologicznej. Wówczas na plan pierwszy wysunęła się ideologia. Był nią komunizm.
W związku z tym, że komunizm był nam narzucany przez Sowietów, stąd większość z nas sądziła, że komunizm i Związek Sowiecki to jedno i to samo i że jeśli świat zostanie opanowany przez komunizm, to będzie to komunizm właśnie sowiecki. Takie spojrzenie było nieprecyzyjne, a nawet mylące.
Po pierwsze, komunizm nie był wynalazkiem sowieckim, gdyż pomijając genezę sięgającą jeszcze starożytnej Grecji, pojawia się w kręgach XIX-wiecznych intelektualistów zachodnich, takich jak John Goodwyn Barmby (Anglia), Henri de Saint-Simon (Francja) czy Marks (który - jak pamiętamy - swój "Manifest Komunistyczny" napisał w jednej z kamienic Starego Miasta w Brukseli).
Po drugie, mimo że Polska i świat odczuwały potęgę komunizmu sowieckiego, to przecież komunizm zalągł się w innych potężnych państwach jak choćby Chiny.
Po trzecie, mimo że trwała zimna wojna i stały naprzeciw siebie dwa obozy: blok zachodni (Europa Zachodnia, Ameryka Północna, Australia) i blok sowiecki, to w krajach zachodnich legalnie działały partie komunistyczne, które miały swoich członków, zwolenników, media, wydawnictwa, etc. Zachodnie partie komunistyczne działały w porozumieniu z Kremlem, a nawet były przezeń finansowane lub dofinansowywane, co znaczyło, że były po prostu sowiecką ekspozyturą. Ale na tym nie koniec.

Szkoła frankfurcka kuźnią Nowej Lewicy

Na Zachodzie komunizm niezależnie od dominacji sowieckiej kiełkował w ramach bardzo wielu organizacji, stowarzyszeń nawiązujących głównie do Marksa, którego dzieła stanowiły niewyczerpane źródło inspiracji. Środowiska te znajdowały najbezpieczniejszą przystań w kręgach uniwersyteckich. Sprzyjała temu z jednej strony podatność młodych umysłów i gorących serc studenckich na hasła zwiastujące nadejście nowej epoki wolności i sprawiedliwości, a z drugiej umiejętne podsycanie takich nastrojów przez nauczycieli akademickich, wśród których prym wiedli właśnie marksiści, zwłaszcza ze szkoły frankfurckiej. Szkoła ta, założona w początkach lat 20. ubiegłego wieku, została wraz z dojściem Hitlera do władzy zdelegalizowana, a jej profesorowie wyemigrowali głównie do Stanów Zjednoczonych, by tam objąć katedry uniwersyteckie i poszerzać pole swej działalności. Niektórzy z nich wrócili po zakończeniu II wojny światowej do Europy, inni pozostali w Ameryce. Ale wszędzie był to potężny wpływ marksizmu na kolejne pokolenia młodych elit, które po zakończonych studiach obejmowały coraz to ważniejsze stanowiska w strukturach państwa i organizacji międzynarodowych.

Rewolucja komunistyczna trwa

Na Zachodzie dojrzewał marksizm, który był różny od komunizmu w wydaniu sowieckim, i to do tego stopnia, że gdy miała miejsce najpierw inwazja na Węgrzech (1956), a potem w Czechosłowacji (1968), to operacje te spotkały się ze zdecydowaną krytyką wielu zachodnich środowisk lewicowych. Co więcej, poszły za tym przetasowania organizacyjne: oficjalne partie komunistyczne zaczęły tracić członków na rzecz Nowej Lewicy. Właśnie wtedy na przełomie lat 50. i 60. wobec krytyki metod sowieckich krystalizuje się i umacnia nowa postać marksizmu, którą coraz częściej nazywa się Nową Lewicą, by przeciwstawić ją Starej Lewicy, czyli komunizmowi w wydaniu sowieckim. Ruch ten dojrzewa głównie w środowiskach akademickich, a apogeum jego działalności to są różnego rodzaju rewolty znane pod datą roku 1968. Rewolty te objęły różne kraje i różne kontynenty, miały też różne odcienie ideologiczne, bo różne grupy lewicowe chciały upiec tu swoją pieczeń, nie wyłączając samych Sowietów. Przypomnijmy, że trwała wówczas wojna w Wietnamie, w której stroną był również Związek Sowiecki, więc nic dziwnego, że Sowieci różnymi kanałami popierali studenckie ruchy pacyfistyczne, by psychologicznie osłabić społeczeństwo amerykańskie i w efekcie doprowadzić Amerykę do ustąpienia z Wietnamu, co się przecież udało. Ale z drugiej strony rewolta z roku 1968 uderzyła po raz pierwszy tak mocno w tradycyjne zasady i wartości rodziny amerykańskiej, co z kolei było zwycięstwem profesorskich guru ze szkoły frankfurckiej (Herbert Marcuse), którzy w swym programie dążyli do rozbicia rodziny na rzecz promowania związków luźnych i wszelkich dewiacji. W ten sposób rozpoczęła się nowa rewolucja komunistyczna, która mierzyła wyżej niż interesy Związku Sowieckiego, i miała inną wykładnię marksizmu. Doprowadziło to do bardzo ostrej konfrontacji ideologicznej, która zakończyła się zwycięstwem Nowej Lewicy. Albowiem Związek Sowiecki upadł, upadł też sowiecki marksizm. Ale nie upadł marksizm Nowej Lewicy.

Nowa Lewica z polskiej perspektywy

Idee Nowej Lewicy trafiały na bardzo podatny grunt ze strony wielu "naszych" marksistów, z którymi Polska Zjednoczona Partia Robotnicza łączyła wielkie nadzieje, i stąd otwierała przed nimi szerokie perspektywy działania, zarówno naukowego, jak i politycznego. Dość przypomnieć takie nazwiska jak Zygmunt Bauman, Leszek Kołakowski czy Adam Schaff. Były to pupilki systemu - profesorowie, szefowie katedr, instytutów, a nawet, jak w przypadku Schaffa - członkowie KC PZPR, czyli najwyższego kręgu władzy. A jednak gdy do władz, reprezentujących przecież linię sowiecką, dotarło, że owi profesorowie angażują się w Nową Lewicę, zaczęto odbierać im przywileje, ograniczać wpływy, a w końcu wyrażono zgodę na emigrację (Bauman, Kołakowski), co faktycznie pozwoliło im na zrobienie kariery światowej. Modna wówczas była bowiem krytyka marksizmu sowieckiego z pozycji Nowej Lewicy.
Dlatego tak ważne i wręcz pilne wydaje się poznanie genezy, metod i celów Nowej Lewicy, by bronić tych wartości, które stanowiąc cel jej ataków, są ciągle zagrożone.
Dla przedstawicieli Nowej Lewicy rewolucja się nie skończyła, ona trwa. Jeśli nie są to barykady, to są to sale wykładowe, jeśli nie jest to karabin, to jest to wycelowane oko kamery.
Ideologia ta zatacza coraz szersze kręgi, a ponieważ "idzie przez instytucje", to zachowuje pozory legalności, ponieważ "idzie przez uniwersytety", to zachowuje dostojeństwo wykładowców, ponieważ "idzie przez media", to oddziałuje masowo, a nawet próbuje zdobyć szańce katolickie, głosząc ideologię Kościoła otwartego. To wszystko są pułapki. Trzeba więc rozpoznać Nową Lewicę, by umieć się przed nią bronić. Dlatego powstał ten dodatek.

***

4. Dwie rewolucje - 1789 i 1968


Prof. Grzegorz Kucharczyk


Rewolucja 1968 roku - rozumiana jako zespół przemian cywilizacyjnych dotykających zarówno obyczajowości tzw. kultury popularnej, jak i "kultury wysokiej" - była kolejną odsłoną w całej serii wstrząsów rewolucyjnych, które rozpoczęły się w naszym kręgu cywilizacyjnym wraz z tzw. Wielką Rewolucją Francuską w 1789 roku. Przewrotu, który nie tyle był rewolucją w sferze politycznej, co przede wszystkim wielkim (i bardzo negatywnym z perspektywy cywilizacji chrześcijańskiej) przełomem kulturowym. W tym właśnie tkwi najgłębszy, wspólny fundament tych dwóch zjawisk - rewolucji 1789 i rewolucji 1968 roku.

Zanim zdobyto Bastylię, rewolucja od kilkudziesięciu lat trwała w salonach i kawiarniach paryskiej socjety dającej chętnie posłuch wszelkim "modnym" prądom intelektualnym. Przy czym modę rozumiano tutaj jako zachwyt nad wszelkimi antychrześcijańskimi prądami intelektualnymi, na których autorstwo monopol mieli tzw. philosophes typu Wolter, Diderot czy Rousseau. Nazwa zresztą myląca, bo nie byli to filozofowie, co raczej publicyści wprawiający się w tropieniu dawnych "zbrodni Kościoła" i nawołujący do "zniszczenia niegodziwości" (Wolter), czyli promowania ateizmu i oderwanej od chrześcijaństwa obyczajowości.

Uczniowie de Sade'a
Ten ostatni aspekt był niezmiernie ważny, ponieważ dominujący model życia codziennego oddziałuje nie tylko na elity (umysłowe, towarzyskie), ale promieniuje na całe społeczeństwo. Pod tym względem jednym z wybitnych rewolucjonistów w XVIII-wiecznej Francji okazał się osławiony markiz de Sade - od którego pochodzi nazwa zboczenia seksualnego. Zresztą, z powodu prowadzenia trybu życia dokładnie ilustrującego tę właśnie dewiację zdemoralizowany arystokrata na prośbę własnej rodziny został osadzony w słynnej Bastylii, która pod koniec XVIII wieku pełniła już tylko taką rolę - przytułku dla obłąkanych albo utracjuszy. De Sade został zwolniony z Bastylii krótko przed 14 lipca 1789 r., a po jej zdobyciu i rozpoczęciu rewolucji szybko zaangażował się w tworzenie "nowej Francji". Został członkiem lokalnej sekcji klubu jakobińskiego (najbardziej radykalnego stronnictwa rewolucyjnego). Podczas jego obrad wygłaszał tyrady przeciw monarchii, ale główny wysiłek polemiczny koncentrował na atakowaniu Kościoła, a szczególnie papiestwa.
De Sade - rewolucyjny "filozof", teoretyk i praktyk zboczonego życia seksualnego - jest archetypem rewolucjonistów, którzy ujawnili swoje destrukcyjne (antychrześcijańskie) programy i zaangażowanie polityczne począwszy od drugiej połowy lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. W ich przypadku rolę bezpośrednich mentorów spełnili odpowiednicy dawnych oświeceniowych "filozofów", czyli intelektualności niekryjący swojego ideowego przywiązania do marksizmu, ale przenoszący marksowską kategorię "walki klas" i "alienacji człowieka współczesnego" na płaszczyznę zachowań seksualnych. Uczynienie z seksu - czego domagał się w XVIII wieku de Sade - centrum, punktu odniesienia wszelkich zachowań (także politycznych) to zasługa takich XX-wiecznych intelektualistów, jak: Herbert Marcuse, Michel Foucault czy Wilhelm Reich.
Ich prace - takie jak "Eros i cywilizacja" Marcuse'a czy "Historia seksualności" Foucault - należały do najważniejszych źródeł inspiracji dla rozpoczętej w latach 60. XX wieku rewolucji. Nie bez przyczyny zwanej "rewolucją seksualną". Termin ten został zresztą rozpropagowany w pracy z 1945 r. autorstwa Wilhelma Reicha pod tym samym tytułem. Reich był austriackim freudystą, jeśli zaś chodzi o sympatie polityczne - komunistą. W swojej wcześniejszej książce z 1936 r. "Seksualność w walce kulturowej" wprost stwierdzał, że koniecznym przygotowaniem do rewolucji komunistycznej musi być rewolucja w obyczajowości, przede wszystkim młodzieży: "Swoboda seksualna młodzieży oznacza upadek małżeństwa (w sensie przymusu małżeństwa), a ucisk seksualny młodzieży ma zapewnić jej zdolność do zawierania małżeństw. (...) Nowy porządek życia płciowego musi się rozpoczynać od reedukacji dziecka".
Reich wprowadził do obiegu takie kategorie jak "ucisk seksualny", "rewolucja seksualna", które będą podchwytywane przez innych (np. Marcuse'a) intelektualnych ojców rewolucji lat 60. To był mariaż Freuda i Marksa. A jeśli dodamy do tego kolejny tekst programowy tej rewolucji - "Osobowość autorytarną" Theodore'a Adorno (1950), która argumentowała, że źródłem wszelkiej opresji jest rodzina - mamy kontynuatorów de Sade'a w komplecie.
By zilustrować wpływ de Sade'a zapośredniczonego przez Marcuse'a, Adorno i Foucault, jeden cytat z ich uczniów. Jerry Rubin, jeden z przywódców "pokolenia '68" na amerykańskich uniwersytetach stwierdzał: "Jak można oddzielać politykę od seksu? Przecież to jedno i to samo". I kontynuował: "Purytanizm doprowadza nas do Wietnamu. Brak pewności siebie w seksie skutkuje supersamczym wybrykiem zwanym imperializmem. Amerykańska polityka zagraniczna, szczególnie w Wietnamie, jest bezsensowna, chyba, że rozpatruje się ją w kategoriach seksu. (...) Rewolucja wypowiada wojnę Grzechowi Pierworodnemu, dyktaturze rodziców wobec dzieci, moralności chrześcijańskiej, kapitalizmowi i supersamczym wybrykom".
Przeciw "purytanizmowi" rozumianemu przez lewicowców z amerykańskich kampusów jako chrześcijańska moralność protestowali beatnicy - poeci i pisarze będący idolami dla rodzącego się ruchu hippisowskiego. W twórczości Allena Ginsberga czy Jacka Kerouaca (obydwaj aktywni homoseksualiści) znajduje się apologia tego, co Marcuse nazywał "odrodzeniem polimorficznej seksualności" (czytaj: rozwiązłości w myśl hasła: róbta co chceta i z kim chceta) będącej w opozycji do "represyjnych nakazów seksualności prokreatywnej" (czytaj: Dekalogu i nauki Ewangelii).

Kult młodości i przemocy
Należy zresztą zauważyć, że kult młodości jest kolejną cechą wspólną rewolucji francuskiej i rewolucji lat 60. Przecież czołowi, najbardziej radykalni działacze rewolucji nad Sekwaną, to ludzie młodzi. Desmoulins czy Saint-Just byli ludźmi niespełna trzydziestoletnimi, gdy głosili swoje tyrady o tym, że "nie ma wolności dla wrogów wolności". Podobnie w latach 60. - Tom Hayden, Marc Rudd, Jerry Rubin w Ameryce, Daniel Cohn-Bendit, Rudi Dutschke w Europie - to ludzie młodzi (przeważnie studenci). Rewolucyjna młodzież, jak uczył już W. Reich, powinna być jednak odcięta od "opresyjnej moralności", przejść "reedukację seksualną" wiodącą do właściwego "uświadomienia społecznego". I taką drogę - jak widzieliśmy - przywódcy rewolucji 1968 roku przeszli.
Wzorem swoich rewolucyjnych poprzedników z Francji również zafascynowani byli przemocą. Rewolucjoniści francuscy w XVIII wieku traktowali obalenie monarchii i zgilotynowanie króla nie jako cel sam w sobie, ale jako wstęp do wykonania zasadniczego zadania - wychowania ludzi do życia w "republikańskiej cnocie". Kto zaś nie mieścił się w prokrustowym łożu "republikańskiej wolności", wtedy do właściwych rozmiarów "przykrawała" go gilotyna. Takie było uzasadnienie jakobińskiego terroru wobec "wrogów wolności" (Saint-Just).
W podobny sposób zachowywali się rewolucjoniści z lat 60. XX wieku. Cytowany wcześniej lider lewicowego ruchu studenckiego w USA J. Rubin przyznawał: "Nasza taktyka polega na wysyłaniu Murzynów i długowłosych szumowin, by nacierali na domy klasy średniej, pieprzyli się na podłodze w salonach, rozbijali żyrandole, rozpryskiwali spermę na podobiznach Jezusa, niszczyli meble i na zawsze rozwalili tę szkółkę niedzielną zwaną Ameryką, w której żyłach płynie napalm".
Dobroduszne, kochające pokój dzieci-kwiaty - oto legenda, nad której utrwaleniem pracuje od kilkudziesięciu latach tzw. kultura masowa (w dużej części opanowana zresztą przez pokolenie '68, vide: Hollywood). Ale to legenda. Przemoc była od początku w ruchu, który nazywa się kontrkulturą lat 60. Takie terrorystyczne ugrupowania jak amerykańskie "Czarne Pantery" czy "Weathermen" lub działające w Europie: Frakcja Czerwonej Armii (RFN) czy też "Czerwone Brygady", wywodzą się właśnie z tamtych czasów. Głównym wrogiem były "świnie" - jak nazywano przedstawicieli tzw. klasy średniej, która w każdym społeczeństwie stanowi socjologiczny fundament jego trwałości.
Marc Rudd - jeden z liderów amerykańskiej organizacji "Studenci na rzecz Demokratycznego Społeczeństwa" (SDS), która była w awangardzie lewicowych manifestacji na amerykańskich uczelniach w drugiej połowie lat 60. - stwierdzał bez ogródek: "To wspaniałe uczucie zabić świnię albo wysadzić jakiś budynek". Z zadaniem "zabijania świń" działała w USA na przełomie lat 60. i 70. grupa Charlesa Mansona, która była autorem makabrycznej zbrodni w domu Romana Polańskiego - w bestialski sposób zamordowano wtedy żonę reżysera będącą w zaawansowanej ciąży. Dzieje zachodnioniemieckiej grupy terrorystycznej Baader-Meinhoff także dobrze ilustrują proces przechodzenia od zaangażowania publicystycznego na rzecz "nieopresyjnego społeczeństwa" do "rewolucji w warunkach miejskich", tj. mordowania niewinnych ludzi, zatrudnionych w biznesie lub strukturach NATO.

To, co najgorsze - czyli dziedzictwo rewolucji
Józef de Maistre - jeden z najważniejszych kontrrewolucyjnych myślicieli w XIX-wiecznej Europie - stwierdził, że "najgorszym złem, które wyrządziła rewolucja [francuska - przyp. G.K.] nie jest bynajmniej to, co zniszczyła, ale to, co stworzyła". Przenikliwa uwaga. Wszak trwanie we Francji przez niemal dwadzieścia lat (Napoleońskie cesarstwo było tutaj pod wieloma względami kontynuatorem czy utrwalaczem rewolucji) władz i programu rewolucyjnego, w decydujący sposób przyczyniło się do dechrystianizacji, zarówno w znaczeniu religijnym, jak i kulturowym, "najstarszej córy Kościoła". Dość przypomnieć sobie sytuację, jaką zastał w swojej parafii w Ars święty proboszcz Jan Maria Vianney. W tym kontekście można powiedzieć, że był on kontrrewolucjonistą w najlepszym tego słowa znaczeniu. To znaczy był przeciw dziedzictwu rewolucji, bo wzywał do nawrócenia - a co ważniejsze, dawał osobiste świadectwo, że jest to możliwe.
Nasze czasy są świadkami przenoszenia w sferę decyzji politycznych, doktryn, którymi żyło rewolucyjne pokolenie '68 po obu brzegach Atlantyku. Takie postacie, a przede wszystkim realizowana przez nich polityka, jak: Bill Clinton, Tony Blair czy teraz Barack Obama i Jose Luis Zapatero, są dowodem na to, że "marsz przez instytucje" tego pokolenia wchodzi w krytyczną fazę. Idee rzeczywiście mają konsekwencje. To, o czym przed laty pisał Wilhelm Reich czy Herbert Marcuse, a co w latach 60. i 70. było na razie sloganami w programach lewackich organizacji studenckich, obecnie staje się obowiązującym prawem w najważniejszych państwach Zachodu. Postęp rewolucji jest rzeczywiście ogromny. De Sade praktykował swoje dewiacje w piwnicach i za nie był zamykany w Bastylii, dzisiaj karze się (z paragrafu o homofobii) tych, którzy "ośmielają się" przypomnieć, że zboczenie jest zboczeniem. Bez pokolenia '68 taki postęp nie byłby możliwy. Jak bardzo potrzebujemy nowych Janów Vianneyów - mistrzów prawdziwej kontrrewolucji.

***

5. Rewolucja nowej generacji



Tadeusz Rynkiewicz


Panuje dzisiaj powszechne przekonanie, że wraz z upadkiem państw komunistycznych, na czele z ZSRS, komunizm definitywnie się skończył. Wyprowadzono sztandar PZPR z Sali Kongresowej w Warszawie i komuniści w niesławie opuścili "arenę dziejów". Być może z wyjątkiem odległych Korei Północnej czy Kuby, może Chin. Nic bardziej błędnego. Obalenie muru berlińskiego czy ogłoszenie w telewizji w 1989 roku przez znaną aktorkę końca ery komunizmu to były wielkie spektakle medialne świadczące o skuteczności oddziaływania komunistycznej propagandy. Komunizm nie tylko nie upadł, ale wręcz przeciwnie, przybierając znacznie groźniejszą postać, odrodził się jak feniks z popiołów.

Komunizm zmutował. "Tradycyjny" marksizm został co prawda zarzucony jako nieskuteczny, ale dzisiaj jego miejsce zajęła "diabelsko" pomyślana i dalece skuteczniejsza od "starego", "zużytego" komunizmu ideologia. Jest nią neomarksizm. Nazwa "neomarksizm" jest trochę myląca, ponieważ kojarzy się ze zbankrutowaną ideologią marksistowską. Jednak neomarksizm niewiele przypomina swoje korzenie. Prawdę mówiąc, tylko nazwa jest podobna. Neomarksizm stoi w opozycji do marksizmu. Neomarksizm "skasował" i wyrzucił "dziadka" Marksa z jego koncepcją rewolucji na czele. Z bardzo prostego powodu: bo się nie sprawdziła albo też, jak chcą inni, wyczerpał się jej rewolucyjny potencjał. Rewolucja zaprojektowana przez Marksa miała bowiem polegać na wykorzystaniu zbuntowanego proletariatu, czyli robotników i chłopów, do tego, by siłą obalić państwo burżuazyjne i odebrać władzę kapitalistycznym "krwiopijcom". Dokładnie tak, jak zrobił to Lenin w Rosji w 1917 roku, podczas rewolucji październikowej. Otóż obalanie "kapitalizmu" leninowskimi metodami, przy użyciu przemocy, nie interesuje neomarksistów. Oni pozakładali garnitury i posłali swoje dzieci do elitarnych szkół, ponieważ stosowanie przemocy w praktyce rewolucyjnej nie przyniosło spodziewanych rezultatów. "Jest jedna rzecz - pisał czołowy ideolog neomarksizmu Herbert Marcuse - którą możemy powiedzieć z całkowitą pewnością. Tradycyjny model rewolucji i tradycyjna strategia rewolucji się skończyły. Te pomysły są staromodne (...). To, co musimy przedsięwziąć, to jest typ przenikającej i rozproszonej dezintegracji systemu"1. Co to oznacza w praktyce? Oznacza zniszczenie, by użyć marksistowskiego slangu, "burżuazyjnej kultury z jej instytucjami stanowiącymi źródło zniewolenia dla człowieka", czyli destrukcję religii, rodziny, szkoły, tradycyjnych norm moralnych, obyczajowych i estetycznych. Skuteczną metodę przeprowadzenia - jak to ujął Marcuse - "dezintegracji systemu" wymyślił, trzeba to podkreślić, najgenialniejszy w XX wieku marksistowski strateg. Był nim włoski marksista Antonio Gramsci. Jeszcze przed II wojną światową dokonał kluczowego dla istoty neomarksizmu odkrycia, mianowicie zdefiniował rozstrzygające znaczenie "nadbudowy", czyli kultury, dla sprawy zwycięstwa socjalizmu, opracowując niezwykle groźną strategię obalenia przez socjalizm państwa kapitalistycznego bez użycia przemocy.

Strategia emancypacji mas
Proletariat, któremu Marks przeznaczył "zaszczytną" rolę awangardy rewolucji, zawiódł komunistów. "Lud pracujący miast i wsi" okazał się "niewdzięczny" i nie pokochał komunizmu szczerą miłością. Gramsci odkrył przyczynę tak niefortunnego obrotu spraw. To chrześcijaństwo, które "zdominowało" cywilizację europejską, stało się tym "zaczynem demoralizacji" klasy robotniczej. Aby "idee socjalizmu" zwyciężyły, należy uprzednio wykorzenić chrześcijaństwo z duszy "robotnika". Klasa robotnicza - przekonuje Gramsci - musi uzbroić się w cierpliwość, droga do zwycięstwa prowadzi bowiem przez "zainfekowanie" kultury poszczególnych narodów "(za)duchem" socjalizmu, zamiast stosowania nieskutecznej na dłuższą metę przemocy. Ten powolny proces rewolucyjny ma ostatecznie doprowadzić do emancypacji "mas ludowych", czyli do trwałej zmiany mentalnej społeczeństwa w taki sposób, aby świadomie, demokratycznie, z własnej i nieprzymuszonej woli odrzuciło "stare" normy moralne, obyczajowe, estetyczne, odrzuciło tradycyjne wartości i utożsamiło się z nowymi, socjalistycznymi, uznając je za swoje własne. Ten plan programowej dechrystianizacji Gramsci nazwał hegemonią kulturową. Proces mentalnej transformacji społeczeństwa musi trwać dość długo, gdyż nowoczesne państwa demokratyczne - tłumaczy protoplasta neomarksizmu - posiadają skomplikowaną strukturę obronną przypominającą "system okopów i fortyfikacji" w "wojnie pozycyjnej"2. "Szkolnictwo wszystkich stopni i Kościół to w każdym kraju dwie najpotężniejsze organizacje kulturalne" - pisał na temat wspomnianej struktury w "Zeszytach więziennych". "Po nich idą dzienniki, czasopisma, wydawnictwa, prywatne instytucje wychowawcze, zarówno te, które są uzupełnieniem szkoły państwowej, jak i instytucje kulturalne typu uniwersytetów ludowych. Inne zawody (...) stanowią pewien nieobojętny fragment życia kulturalnego. Należą tu na przykład lekarze, oficerowie armii, pracownicy sądownictwa. (...) Najbardziej typową z tych kategorii intelektualistów jest kler monopolizujący przez długi czas (...) rozległą i ważną dziedzinę: ideologię religijną, czyli filozofię i naukę epoki wraz ze szkołą, nauczaniem, moralnością, wymiarem sprawiedliwości, dobroczynnością, opieką społeczną itd."3. W innym miejscu Gramsci stawia pytanie: "Cóż może przeciwstawić klasa nowatorska temu gigantycznemu kompleksowi szańców i fortyfikacji klasy panującej?". I odpowiada: "Ducha rozłamu" [spirito di scissione]4, czyli stopniowe fabrykowanie "demokratycznej zgody", "przyzwolenia", "konsensusu" w społeczeństwie na dominację idei socjalistycznych. Owo "fabrykowanie zgody" odbywa się poprzez "naturalizację" ideologii socjalizmu, gdy zostaje ona "znaturalizowana", postrzegana jest przez społeczeństwo jako zespół "zdroworozsądkowych" i "przezroczystych" poglądów. Jednak emancypacja nie może się dokonać wysiłkiem samego "ludu". "Masy" bez udziału inteligencji - podkreślał Gramsci - nie mogą samodzielnie wypracować świadomości rewolucyjnej. To zadanie powierzył "intelektualistom organicznym", czyli grupie ludzi nadających swoim działaniem charakter i kierunek rozwoju społeczeństwa. To ludzie zajmujący "kierownicze" stanowiska w newralgicznych, ze względu na prawidłowe funkcjonowanie społeczeństwa obywatelskiego, instytucjach. A więc dyrektorzy różnego typu szkół, rektorzy, nauczyciele, przedstawiciele instytucji religijnych, prezesi fundacji, przedstawiciele mediów, kierownicy domów kultury, właściciele dyskotek, prezesi wspólnot mieszkaniowych, a nawet tak - wydawałoby się - marginalnych "odcinków frontu ideologicznego", jak związki wędkarskie, miejskie biblioteki czy punkty skupu buraków. Są po to, aby kontrolować dobór i ekspozycję książek w tejże bibliotece lub określać sposób ustalania cen płodów rolnych dostarczanych do skupu przez rolników. Wywołany przez owych "intelektualistów organicznych" "ruch zbiorowy" stanowić ma "proces molekularny", który doprowadzi do "intelektualnej i moralnej reformy całego społeczeństwa", czyli do odchrześcijanienia, i to jeszcze zanim "klasa robotnicza" przejmie władzę polityczną w państwie5.

Socjalizm jest religią...
Strategia emancypacji społeczeństwa, czyli odchrześcijanienia, opracowana przez Antonia Gramsciego, posiada swoje głębokie uzasadnienie ideologiczne, ale przede wszystkim religijne. Włoski marksista, kładąc podwaliny pod współczesny neomarksizm, był przekonany o niemożności pogodzenia wiary chrześcijańskiej i socjalizmu. W 1916 roku polemizując z poglądami pewnej grupy młodych socjalistów, którzy naiwnie usiłowali łączyć socjalizm z chrześcijaństwem, dowodząc, że socjalizm jest spadkobiercą słów Chrystusa o "miłosierdziu i braterstwie", Gramsci stwierdza zdecydowanie przeciwstawność tych dwóch wizji świata. "Idea socjalizmu chrześcijańskiego to kwadratura koła. Socjalizm jest teoretyczną negacją i praktyczną likwidacją religii: SOCJALIZM JEST WŁAŚNIE RELIGIĄ, która musi zabić (ammazzare) chrześcijaństwo"6. I dalej tłumaczy: Socjalizm jest religią, "ponieważ wyparł ze świadomości ludzi transcendentnego Boga katolików, zastępując go wiarą w człowieka i jego najlepsze siły twórcze jako jedyną rzeczywistość duchową. Naszą ewangelią jest ta filozofia nowoczesna, (...) która obywa się bez hipotezy Boga w wizji świata, która tylko w historii upatruje swą podstawę, w historii, której jesteśmy wytworami, jeśli chodzi o przeszłość, i twórcami, jeśli chodzi o przyszłość"7. Antonio Gramsci w powyżej zacytowanych zdaniach, pochodzących ze zbioru artykułów opublikowanych pod wspólnym tytułem "Sotto la mole", klarownie określił relację socjalizmu do chrześcijaństwa, a w szczególności do katolicyzmu. Dla włoskiego marksisty to nie zbór protestancki czy synagoga, ale Kościół katolicki jest siłą antyrewolucyjną, wrogą wobec socjalistycznego ruchu robotniczego.

"Osobowość tolerancyjna" antytezą "autorytarnej osobowości"

Kościół katolicki, jak też i inne instytucje kulturotwórcze społeczeństwa obywatelskiego w cywilizacji Zachodu, stanowią - wedle ideologii neomarksistowskiej - struktury tak zwane autorytarne. Ten charakterystyczny dla neomarksistowskiego języka termin pochodzi od szkoły frankfurckiej, która zaatakowała "autorytet" jako najgroźniejszą przyczynę społecznych patologii. Jeżeli Marks w swojej teorii rewolucji piętnem "wroga klasowego" naznaczył "kapitalistę" i "kułaka", to ideolodzy neomarksizmu tę samą rolę przypisali tak zwanej "osobowości autorytarnej". Okazało się, że praprzyczyną tego - jak twierdzą - "zaburzenia psychicznego" jest tradycyjny dla cywilizacji Zachodu model rodziny oparty na autorytecie władzy rodzicielskiej wobec dzieci, który prowadzić ma do wykształcenia w dziecku "niebezpiecznej" i "wadliwej" "osobowości autorytarnej". "Autorytarne" relacje pomiędzy rodzicem i dzieckiem mają charakter represyjny wobec dziecka, ponieważ tłumią jego naturę, co w konsekwencji pociąga za sobą - jak twierdzą neomarksiści - stłumienie w ogóle ludzkiej natury. Skutkiem tego jest ujawnienie się postaw autorytarnych w całym społeczeństwie i w państwie. Taką genezę posiadał narodowy socjalizm w Niemczech. Te same konotacje - wedle neomarksistów - miała epoka średniowiecza chrześcijańskiego, czyli czasów "religijnej hegemonii", które to okresy stanowią czas nasilonego antysemityzmu. Ludzie wychowani w oparciu o tradycyjny model wychowawczy, czyli posiadający "osobowość autorytarną", to wrogowie klasowi neomarksistowskiej rewolucji kulturalnej. "Patologiczne" skłonności tych "osobników" prowadzą do całej gamy najróżniejszych "odchyleń", między innymi: nietolerancji, ksenofobii, rasizmu, nazizmu, nacjonalizmu, homofobii, faszyzmu, na czele z niewybaczalną "zbrodnią" antysemityzmu. Aby wykorzenić "osobowość autorytarną" ze społeczeństwa, jednym z podstawowych "dogmatów" neomarksizmu jest doprowadzenie do rozbicia tradycyjnego modelu rodziny. Uczeni ze szkoły frankfurckiej głosili, że: "Nawet częściowe zachwianie autorytetu władzy rodzicielskiej w rodzinie mogłoby przyczynić się do zwiększenia gotowości młodego pokolenia do tego, by mogło zaakceptować społeczne zmiany"8. O jakie zmiany zatem chodzi? Jaki model osobowości (czy społeczeństwa) proponuje neomarksizm, zamiast "wadliwej" i "niebezpiecznej" "osobowości autorytarnej"? Antytezą "wroga rewolucji", czyli tak zwanej autorytarnej osobowości, jest "nieautorytarna osobowość". Jest to z kolei "odwołująca się do natury", "nonkonformistyczna", "refleksyjna jaźń", "osobowość niedogmatyczna", "osobowość tolerancyjna" wobec wszelkiej odmienności, a jednocześnie stojąca w opozycji do społeczeństwa. Neomarksiści doszli do przekonania, że to właśnie "osobowość tolerancyjna" stanie się siłą zdolną do "realnej zmiany istniejącego porządku". Osobowość ta przetrwała jedynie w samej indywidualnej jednostce, która przyjęła postawę krytyczną wobec tradycyjnych norm kulturowych9.

Nowy proletariat
Zdaniem Gramsciego, jakakolwiek klasa, która pragnie dominować w nowoczesnych warunkach, musi wyjść poza obszar swoich własnych, wąsko rozumianych "ekonomiczno-korporacyjnych" interesów, i w celu osiągnięcia intelektualnego i moralnego przywództwa musi zawrzeć sojusze, a także pozostawać w gotowości do kompromisów z wieloma siłami społecznymi. Sojusz ten - pisze Gramsci - stawia na porządku dziennym "zagadnienie 'hegemonii proletariatu', czyli społecznej bazy dyktatury proletariatu i państwa robotniczego. Proletariat może stać się klasą robotniczą i dominującą w tej mierze, w jakiej uda mu się stworzyć system sojuszów klas, który by mu pozwolił zmobilizować przeciwko kapitalizmowi i państwu burżuazyjnemu większość ludności pracującej"10. Gramsci wskazywał na konieczność zawiązywania sojuszy z niekomunistycznymi ugrupowaniami lewicowymi, co miałoby być niezbędnym warunkiem dla zwycięstwa komunistów. W skład tych ugrupowań wchodzą między innymi ruchy feministyczne, ekstremistyczne organizacje ochrony środowiska, tzw. ruchy obrony praw obywatelskich, propagatorzy internacjonalizmu, zwolennicy Kościoła tzw. otwartego. Te grupy, wraz z organizacjami jawnie komunistycznymi, tworzą razem jednolity, szeroki front walki ideologicznej w celu przeprowadzenia transformacji "starej" kultury chrześcijańskiej poprzez kryptorewolucyjny proces emancypacji społeczeństwa.
"Tradycyjny" komunistyczny proletariat - jak twierdził Gramsci - został zepsuty przez chrześcijaństwo, ale także przez kapitalizm lub faszyzm - dopowiadają uczeni ze szkoły frankfurckiej - ponieważ rozwój dużych przedsiębiorstw przemysłowych i przemysłu kulturalnego w okresie późnego kapitalizmu zniszczył u większości ludzi wewnętrzną wrażliwość, zdolność refleksji, która umożliwiłaby "zrozumienie własnej winy" i stawiłaby opór siłom wiodącym do antysemityzmu11. Kto zatem stawi opór "siłom wiodącym do antysemityzmu" i nada się do pełnienia roli nowej "klasy rewolucyjnej" w neomarksistowskiej rewolucji? Ten, kto będzie ucieleśnieniem "osobowości tolerancyjnej". Ów warunek wypełnia doskonale nowa "klasa uciśniona" przez "autorytarne" społeczeństwa Zachodu, a więc wszystkie "ofiary" tak zwanej nietolerancji i dyskryminacji: kobiety, studenci, dzieci, młodzież, kryminaliści, mniejszości seksualne, etniczne, narodowe, imigranci, nie wyłączając lumpenproletariatu12. Ich opozycja - zdaniem Marcusego - będzie miała rewolucyjny charakter nawet wtedy, gdy nie będą mieli tej świadomości, bowiem "są oni podstawową siłą, która naruszy elementarne reguły gry"13. Należy zwrócić uwagę na to, że pomiędzy wymienionymi powyżej "mniejszościami" występuje swoista wspólnota interesów. Pisze na ten temat Agnieszka Kołakowska w artykule zatytułowanym "Brygady politycznej poprawności": "Teza, że zjawiska antysemityzmu i mizoginizmu są w jakiś podstawowy sposób spokrewnione, opiera się na założeniu, iż (a) przynależność do grupy mniejszościowej określa nas w sposób podstawowy; (b) najważniejszym doświadczeniem takiej przynależności jest doświadczenie prześladowania; (c) doświadczenie prześladowania - jak wynika z (a) i (b) - jest tym, co w podstawowy sposób określa i łączy wszystkich członków wszystkich tych grup; (d) jedynie człowiek, który należy do (jakiejś) mniejszości, może zrozumieć innego człowieka, który należy do (tej lub innej) mniejszości. Innymi słowy: 'Prześladowani wszystkich mniejszości, łączcie się!'. Wszystko jedno, o jakiego rodzaju prześladowanie chodzi: obowiązkiem prześladowanych, czyli mniejszości, jest solidarność wobec wszelkich innych mniejszości, czyli prześladowanych. (...) Ja zatem, jako (wiecznie prześladowana) kobieta, powinnam popierać wartości, dążenia i roszczenia wszystkich innych prześladowanych, czyli mniejszości. Okazuje się jednak, że mniejszości nie tylko p o w i n n y być między sobą solidarne, lecz po prostu takimi s ą, z samej swojej natury. (Niejasne jest, co było założeniem, a co wnioskiem: czy powinny takie być, ponieważ takie są, czy też takie są, ponieważ takie być powinny. W obu wypadkach logika wywodu jest, mówiąc delikatnie, wadliwa). Członek mniejszości, który nie solidaryzuje się wyraźnie z innymi 'prześladowanymi' tego świata, który pozwala sobie na kwestionowanie ich wartości, dążeń czy roszczeń, jest postrzegany jako perwersyjny, zwyrodniały. Jeszcze krok podobnej logiki i już za powyższym (d) czyha (e): człowiek, który należy do (jakiejś) mniejszości, n i e m o ż e n i e rozumieć człowieka należącego do (tej lub innej) mniejszości. Tak też, pokrętną i logicznie dość zaskakującą drogą, można dojść do przekonania (...), że kobieta w sposób aprioryczny n i e m o ż e być antysemitą"14. Owe mniejszości połączono "wspólnotą" interesów, a następnie zaprzęgnięto je do rewolucyjnej walki - jak pisał Marcuse - niekoniecznie w sposób przez nie uświadomiony, jako ów nowy proletariat. Owe "prześladowane mniejszości" cynicznie wykorzystywane były i są przez neomarksistów do "kreciej roboty", do podkopywania i obalenia tradycyjnych norm kulturowych poprzez uderzanie w zbiorowości ludzkie, takie jak chrześcijaństwo, naród i rodzina, które powstały - jak chcą neomarksiści - w wyniku wykształcenia się patologicznej "osobowości autorytarnej". To na tym polega pozorny chaos wokół nas, na tym polega "rozproszona dezintegracja systemu", o której pisał Marcuse, kiedy mówił o nowej koncepcji rewolucji.

Nowe społeczeństwo odporne na antysemityzm
Multimilioner Hermann Weil, handlarz zbożem z Ameryki Południowej, doradca cesarza niemieckiego Wilhelma II, w roku 1923 finansuje powołanie do życia pierwszego w Europie Zachodniej15 instytutu marksizmu pod nazwą Instytutu Badań Społecznych, popularnie nazywanego "szkołą frankfurcką". Paradoksem jest jednak to, że "czystej krwi" kapitalista finansuje przedsięwzięcie stawiające sobie za cel "ożywienie marksizmu", marksizmu, który przecież ustanowił tegoż kapitalistę swoim głównym wrogiem klasowym! Okazuje się więc, że pierwszy w Europie, ale także niezwykle wpływowy instytut marksizmu nie powstał z inicjatywy marksistów, ale z inicjatywy wielkiego kapitału! Paradoks ów próbuje wyjaśnić Antoni Malinowski w książce "Szkoła frankfurcka a marksizm", pisząc: "Jak wiadomo, jednym z argumentów mających nakłonić Hermanna Weila do sfinansowania utworzenia Instytutu był argument o potrzebie prowadzenia studiów nad antysemityzmem w Niemczech. Realizację tego zadania rozpoczęto dopiero w połowie lat czterdziestych"16. Problem narastającego antysemityzmu i faszyzmu w Europie stał się wówczas dla uczonych ze szkoły frankfurckiej bodaj najbardziej palącym, a zarazem aktualnym. Jego rozwiązanie miało stanowić opracowanie teorii "osobowości autorytarnej" jako przyczyny i źródła "postaw antysemickich" w społeczeństwach Zachodu. Jest to jeden z ważniejszych jeśli nie najważniejszy element neomarksistowskiej doktryny rewolucyjnej. W swoim najgłębszym wymiarze działania neomarksistowskich uczonych ze szkoły frankfurckiej są nakierowane na przemianę zachodnich społeczeństw, tak aby stały się odporne na antysemityzm. Dlatego, że koniec antysemityzmu jest postrzegany przez neomarksistów jako konieczny warunek wstępny do dzieła "wyzwolenia ludzkości" i zbudowania utopijnego "społeczeństwa przyszłości". W przyszłym społeczeństwie "osobowość tolerancyjna" zajmie miejsce potępionej "osobowości autorytarnej", stając się jednocześnie niezbędnym wzorcem kulturowym w budowie doskonałego ustroju państwa. Społeczeństwo uwolnione od "patologii antysemityzmu" będzie społeczeństwem hołdującym radykalnemu indywidualizmowi i akceptacji pluralizmu. Ma to być ustrój, w którym wszystko, co ludzi w jakikolwiek sposób ze sobą integruje, od patriotyzmu poprzez religię, aż do rodziny i rasy, zostanie odrzucone jako przejaw społecznej lub indywidualnej patologii, której źródło stanowi "osobowość autorytarna". Dlatego "receptą" neomarksizmu dla przyszłego ustroju państwa nie jest klasyczny marksistowski socjalizm, ale jego mutacja w postaci socjalizmu liberalnego17, gdyż jest ideowo "nieprzychylny" budowaniu społeczeństwa jako spójnej, jednolitej zbiorowości. Natomiast wszelka "odmienność" w projektowanym "społeczeństwie przyszłości" będzie traktowana jako norma kulturowa.
Na obecnym "etapie dziejów" w państwach tak zwanej demokracji liberalnej mamy do czynienia z intensywnym procesem rewolucyjnym zwanym "transformacją ustrojową". Decyzja o transformacji ustrojowej, którą w Polsce rozpoczęto w 1989 roku, sprawiła, że wszyscy marksiści, komuniści, leniniści, trockiści i pezetpeerowcy, błyskawicznie, jak za "dotknięciem czarodziejskiej różdżki", "przeflancowali się", stając się "rasowymi" liberałami i zagorzałymi zwolennikami ustroju demokratycznego. Chyba nikt dzisiaj nie ma już złudzeń co do szczerości tej nagłej metamorfozy. Była to odpowiedź na wezwanie "ducha czasu" do kontynuowania "pochodu rewolucji", aż do pełnego zwycięstwa. Dzisiaj owi "wieczni rewolucjoniści" mają nowego "Marksa". Jest nim Marcuse i szkoła frankfurcka. Rewolucja marksistowska "zmutowała", ale nadal trwa i ma się tak dobrze, jak nigdy dotąd w historii ruchu rewolucyjnego. Wczoraj walczyli o demokrację socjalistyczną, dzisiaj "biją się" o demokrację liberalną. Zrezygnowano z Marksa i Lenina, ale "zaprzęgnięto" do pracy Antonia Gramsciego, który z procesu "transformacji" społecznej w obszarze kultury uczynił najpotężniejszą broń skierowaną przeciwko społeczeństwu.

1 H. Marcuse, La sociedad carnivora, Galerna, Buenos Aires, 1969; za: Raymond V. Raehn, The Historical Roots of Political Correctness, The Free Congress Research and Education Foundation, s. 3; zob. też: Patrick J. Buchanan, Śmierć Zachodu: jak wymierające populacje i inwazje imigrantów zagrażają naszemu krajowi i naszej cywilizacji, tłum. Danuta Konik, Jerzy Morka, Jan Przybył, Wrocław, Wektory 2005, s. 86.
2 Zob. A. Gramsci, Pisma wybrane, t. I, tłum. B. Sieroszewska, Książka i Wiedza 1961, s. 585-586.
3 Tamże, s. 26.
4 A. Gramsci, Pisma wybrane, t. II, tłum. B. Sieroszewska, Książka i Wiedza 1961, s. 429.
5 Zob. S. Krzemień-Ojak, Wprowadzenie, do: Antonio Gramsci, Zeszyty filozoficzne, tłum. B. Sieroszewska i J. Szymanowska, PWN 1991, s. XXIII.
6 A. Gramsci, Audacia e fede (1916), Sotto la mole 1916-1920, Einaudi, 1960, 1971, s. 148, za: M. Nowaczyk, Marksizm a religia w młodzieńczych pismach Gramsciego, "Euhemer - przegląd religioznawczy", 1973, nr 3 (89), s. 64.
7 Tamże.
8 Zob. M. Jay, The Dialectical Imagination. A history of the Frankfurt School and the Institute of Social Research 1923-1950, Canada 1973, s. 135.
9 J.B. Maier, Contribution to a critique of Critical Theory, w: Foundations of the Frankfurt School of Social Research, red. J. Marcus i Z. Tar, New Brunswick 1984, s. 45.
10 A. Gramsci, Sprawy Południa, w: Pisma wybrane, t. II, dz. cyt., s. 154-155.
11 T.W. Adorno, The Authoritarian Personality, s. 198, za: K. MacDonald, The Culture of Critique: An Evolutionary Analysis of Jewish Involvement in Twentieth-Century Intellectual and Political Movements, Praeger 1998, s. 159-160.
12 H. Marcuse, Der eindimensionale Mensch. Studien zur Ideologie der fortgeschrittenen Industriegesellschaft, Neuwied-Berlin 1967, s. 267, za: tamże, s. 360.
13 Tamże.
14 A. Kołakowska, Brygady politycznej poprawności, w: "Rzeczpospolita" (29.01.2000).
15 Instytut Badań Społecznych we Frankfurcie nad Menem powstał w oparciu o założony wcześniej w Rosji bolszewickiej w Moskwie Instytutu Marksa - Engelsa.
16 A. Malinowski, Szkoła frankfurcka a marksizm, Warszawa 1979, s. 65-66.
17 Zob. H. Kiereś, Trzy socjalizmy, Lublin 2000.


***

6. Dzieci rewolucji, czyli lista przyszłych laureatów Pokojowej Nagrody Nobla



Prof. Grzegorz Kucharczyk

Za pierwszego z polityków ukształtowanych przez ideały "pokolenia '68", a oczekujących w kolejce po pozytywną decyzję Komitetu Noblowskiego w Oslo, należy uważać Billa Clintona - 42. prezydenta Stanów Zjednoczonych (w latach 1993-2001). Urodzony w 1946 r., student Georgetown, Yale i Oxfordu, wzrastał w atmosferze lewicowego buntu dominującego wówczas na amerykańskich uczelniach. To wtedy przyszły prezydent - jak sam przyznał po latach - "palił marihuanę, ale się nie zaciągał".

Prezydentura Clintona to doskonały przykład "marszu rewolucji przez instytucję". Już w trzecim dniu po swojej pierwszej inauguracji (1993) Clinton zalegalizował dystrybucję w USA wczesnoporonnej pigułki RU 486. Przez osiem lat swojego urzędowania Clinton systematycznie (i niestety skutecznie) wetował wszelkie próby zakazu lub ograniczenia aborcji w bardzo późnych fazach rozwoju życia płodowego (partial abortion). W 1993 r. zatwierdził legislację (uchwaloną przez zdominowany przez Demokratów Kongres) zezwalającą na wykorzystywanie tkanek pobieranych z dzieci zabitych w czasie aborcji do tzw. badań naukowych.
Clinton udostępnił fundusze amerykańskie do promowania cywilizacji śmierci w wymiarze globalnym (pod hasłem "planowania wzrostu populacji"). Odrzucił politykę miasta Meksyku z 1984 roku, czyli dyrektywę w myśl której amerykańska administracja nie będzie wspierać instytucji międzynarodowych jawnie popierających aborcję. Clinton rozpoczął więc finansowanie z funduszy federalnych Funduszu Ludnościowego ONZ odpowiedzialnego m.in. za patronat nad polityką przymusowych aborcji w komunistycznych Chinach. Na zorganizowanej w 1994 r. pod egidą ONZ Konferencji Ludnościowej w Kairze przedstawiciele rządu Clintona zajmowali zdecydowanie proaborcyjne stanowisko.
W myśl starej rewolucyjnej zasady, że "nie ma wolności dla wrogów wolności", administracja Clintona zakazała przedstawicielom ruchów pro-life demonstrowania sprzeciwu wobec cywilizacji śmierci przed klinikami aborcyjnymi. Konstytucyjną wolność wypowiedzi w tej mierze skutecznie knebluje podpisana przez Clintona w 1993 roku Ustawa o swobodnym dostępie do klinik aborcyjnych - "The Freedom of Access to Abortion Clinic Entrances Act".
Liczne skandale obyczajowe towarzyszące Clintonowi (zob. oskarżenia Pauli Jones o molestowanie seksualne przez Clintona, a zwłaszcza afera z Moniką Levinsky) dowodzą, że wziął on sobie do serca nauki Marcuse'a o konieczności "polimorficznej ekspresji seksualnej".
Niewykluczone, że pokojowy Nobel przypadnie dwóm osobom o nazwisku Clinton. Przecież Hillary - żona Billa - także spełnia wszelkie warunki. Opracowywany w 1993 r. przez zespół pod jej kierownictwem pierwszy wielki plan reformy służby zdrowia w USA zakładał nie tylko wielką ekspansję rządu federalnego, ale również finansowanie z funduszy federalnych aborcji "na życzenie". Teraz jako członek administracji Baracka Obamy Hillary Clinton gruntownie wspiera jego plan reformy służby zdrowia - niewiele zresztą odbiegający od jej wcześniejszego projektu, i to także w kwestii uczynienia aborcji "bezpieczną i dostępną".

Drugi w kolejce po pokojowego Nobla jest Tony Blair - laburzystowski premier Wielkiej Brytanii (w latach 1997-2007; na czele Labour Party 1994-2007). Jego dziesięcioletni pobyt na Downing Street przeorał Wielką Brytanię, gdy chodzi o przygotowanie gruntu pod zasiew cywilizacji śmierci - do tego bowiem sprowadzają się najważniejsze postulaty rewolucji '68.
Podobnie jak Clinton, Blair hojnie wspierał międzynarodowe instytucje opierające swoją "politykę ludnościową" na aborcji. Służyły temu sformułowane przez jego rząd jeszcze przed 2000 r. Millenium Development Goals (Rozwojowe Cele Milenijne), które umożliwiły dopływ milionów funtów do wspomnianego już Funduszu Ludnościowego ONZ czy Planned Parenthood Federation (Federacja Planowanego Rodzicielstwa). Rząd Blaira "uczcił" 2000-lecie urodzin Chrystusa szczodrobliwością dla aborcyjnego lobby.
W 2005 roku rządowi Blaira udało się przeforsować w parlamencie Mental Capacity Act (Ustawa o Poczytalności Umysłowej), która nie tylko otwiera drogę do eutanazji, ale dodatkowo stwarza możliwość penalizacji tych lekarzy (pielęgniarek), którzy utrzymują przy życiu pacjenta "wbrew jego woli".
Zainaugurowany przez Blaira "socjalizm z szampanem" okazał się wreszcie wielkim wsparciem dla homoseksualistów. Oto bowiem przyjmowane przez rząd Blaira w latach 2003-2007 i zatwierdzane przez zdominowany przez Partię Pracy parlament Sexual Orientation Regulations (regulacje ws. orientacji seksualnej) zalegalizowały związki homoseksualne, dając im również prawo do adopcji dzieci; wytoczyły również wojnę tym, którzy - jak np. chrześcijanie wierni Ewangelii i Kościołowi - przypominają, że homoseksualizm to dewiacja. Uchwalone w marcu 2007 r. Sexual Orientation Regulations of Equality Act (w skr. Prawo o Równości) nakazuje np. katolickim instytucjom adopcyjnym umożliwienie adopcji także parom homoseksualnym. Te agencje, które odmówią, muszą liczyć się z sankcjami (do tej pory wiele katolickich organizacji adopcyjnych zaprzestało działalności, nie chcąc przyczyniać się do oddawania dzieci sodomitom).

A czyż na pokojowego Nobla - w myśl obowiązujących obecnie w Oslo kryteriów - nie zasługuje premier Hiszpanii (od 2004), socjalista José Louis Zapatero (z racji fizycznego podobieństwa do Rowana Atkinsona zwanego pieszczotliwie "Jasiem Fasolą")? Już w 2004 r. jego rząd zalegalizował tzw. małżeństwa homoseksualne. Potem przyszło usunięcie religii ze szkół, a obecnie przychodzi czas na legalizację aborcji "na życzenie", także dla nastolatek; już dzisiaj pod pozorem "troski o psychiczne zdrowie kobiety" dokonuje się ok. 100 tysięcy aborcji.

A cóż powiedzieć o tegorocznym "czempionie pokoju" i przyszłym zdobywcy licznych Oscarów? Bo dlaczego niby nie? - dobry aktor, Hollywood go kocha. Obama już zadeklarował swoje zaangażowanie na rzecz homoseksualnego lobby. Obiecał uchylenie obowiązującego od 1996 r. Prawa o obronie małżeństwa i zapowiedział zniesienie "dyskryminacji seksualnej" w armii USA. Wzorem przyszłego laureata pokojowego Nobla (B. Clintona) również laureat obecny "odmroził" fundusze federalne, zablokowane przez Busha Juniora, dla międzynarodowych organizacji promujących aborcję.
A przecież to dopiero pierwszy rok jego prezydentury. Drżyjcie najsłabsi i najbardziej bezbronni - oto nadchodzi "Człowiek Miłujący Pokój"


***

7. Postmodernizm kradnie język



Ewa Polak-Pałkiewicz


Wiadomość sprzed niewielu dni: pewien polski prokurator został publicznie zganiony za to, że w uzasadnieniu oskarżenia napisał, iż czyn oskarżonego narusza siódme przykazanie Dekalogu. Publicznej reprymendy udzieliła mu m.in. Helsińska Fundacja Praw Człowieka. Domaga się ona wyciągnięcia "konsekwencji służbowych wobec prokuratora", udzielenia nagany i wpisania jej do akt. Skąd tyle krzyku? Czy prokurator powiedział coś nieprawdziwego, kogoś obraził? Czy kojarząc przestępstwo z grzechem, nie wypowiedział najoczywistszej, wręcz - chciałoby się powiedzieć - banalnej, a zarazem podstawowej dla naszej kultury, prawdy?

Rzecz w tym, że - zdaniem krytyków - poszedł pod prąd i wszedł z butami w sam środek starannie wysypanej piaskiem i zagrabionej ścieżki, która wiedzie od traktowania norm uniwersalnych - powszechnie zrozumiałych, precyzyjnie określonych i obowiązujących, do zastąpienia ich zupełnie nowymi terminami.
Zasadniczą cechą tych nowych terminów jest niejasność i dwuznaczność. Nietrudno się domyślić, że wyłączność interpretacyjna przypadnie tym, którzy trzymają mocno pod butem świadomość szerokich, aczkolwiek łatwowiernych i pozwalających sobą sterować, rzesz.
Czy na Dekalog nie można już się powoływać? Kto jest w stanie tego zabronić? Gdzie się znajduje ta instancja? Czyżby powróciła cenzura? Każdy ochoczo zaprzeczy, że słowa "Dekalog" nie można używać. Ocena niewidzialnego trybunału (raz nim będzie jakaś fundacja, raz wpływowa gazeta, znana osobistość czy komisja, która zatwierdza tytuły naukowe) zależy od tego, w jakim kontekście użyje się tego słowa. W prześmiewczym, zabawowym, ironicznym - tak jak przyzwyczajają nas kabarety, teatry, seriale - bardzo proszę. W tym kontekście Dekalog staje się czymś innym. Odbiera się mu jego treść i znaczenie. O Dekalogu nie można wspominać jako o najważniejszym punkcie odniesienia. Broń Boże powiązać go z prawdą albo z prawem. Z obowiązującą w naszej kulturze normą.
Język ma zapomnieć o istnieniu takich "nieaktualnych" już i "przeżytych" pojęć jak Dekalog, w jego prawidłowym rozumieniu - w naszej kulturze niezmiennym od dwóch tysięcy lat. Tak działa prawdziwa policja myśli. To jest rewolucja.

"Mówimy Lenin, myślimy partia..."
Marguerite A. Peeters w swojej "Nowej etyce", wydanej niedawno przez Wydawnictwo Sióstr Loretanek - oraz w książce przygotowywanej do druku w tej oficynie ("La mondialisation de la rewolution culturelle occidentale. Concept - clefs, mecanismes operationnells") - podaje inne przykłady takich "dramatycznych przesunięć paradygmatu" (czyli znaczeń), w języku, którym wielu ludzi, także w Polsce, posługuje się z dużą biegłością - mniej więcej od dwudziestu kilku lat - w tzw. debacie publicznej. Od rządu do "współrządzenia", od autorytetu do "autonomii i praw jednostki", od szczęścia do "jakości życia", od rodziców do "osób zapewniających reprodukcję", od macierzyństwa do "praw kobiet", od obrony życia do "zdrowia reprodukcyjnego", od tożsamości kulturowej do "różnorodności kulturowej", od głosowania na zasadzie większości do "kompromisu", od konfrontacji do "dialogu", od normy do "wyboru", od władzy instytucjonalnej do "praw jednostki", od wiedzy obiektywnej do "umiejętności życiowych", od hierarchii do "równości", od religii do "duchowości", od życia ludzkiego do "życia we wszystkich swych formach (roślinne, zwierzęce...)", od edukacji do "treningu", od tradycji do "wolności kulturowej", od prawdy do "prawa do błędu", od szczęścia do "jakości życia" itd.
Autorka wyjaśnia: "Postmodernizm zastępuje rzeczywistość wytworami socjolingwistyki. (...) tworzy on nowy język, którego celem jest przekształcenie tego, co istnieje, w tekst wymagający interpretacji - tekst, który można poddać jakiejkolwiek interpretacji, ponieważ zdaniem ideologów postmodernizmu, wszelkie wybory nie podlegają ocenie moralnej i mają taką samą wartość. Postmodernizm czyni język sferą swobodnej interpretacji, narzędziem 'wyzwolenia' ludzi od osobistego zaangażowania, od rzeczywistości życia i od 'zobowiązań' wynikających z treści rzeczywistości: poszczególne jednostki mogą więc tworzyć własne istnienie w rzekomo 'dowolny' sposób. Postmodernistyczna zasada wolności wyboru wyraża się za pomocą semantyki, która dopuszcza nadawanie słowom znaczeń w zależności od potrzeb" (tłum. Grzegorz Grygiel).
Co się dzieje z pojęciami, które zostają zastąpione innymi "nowoczesnymi" terminami? Wychodząc z obiegu, pozostawiają pustkę w świadomości. To pozwala meblować umysł człowieka "fałszywkami". Ich sens jest niewyraźny, mylący. Są dwuznaczne, ambiwalentne. Treść, którą wkładają w nie arbitrzy - politycy, ideologowie, instytucje, media - może być groźna, także przez swoją "nijakość". (Dwuznaczne wyjaśnienia składane przez niektórych przedstawicieli Rycerzy Kolumba, podczas gdy członkowie tej organizacji głosowali w polskim Sejmie za in vitro, są najlepszą ilustracją).

Coraz mniej słów
Ten proces rozłożony jest na etapy, nowe zasady użycia języka i nowe paradygmaty wtłaczane są do głów cierpliwie i konsekwentnie. Jak by chodziło o pacjentów jakiegoś wielkiego szpitala. Trzeba ich traktować z wyrozumiałością, poprawiać i korygować, gdy się jeszcze mylą (poprawność polityczna zawiera w sobie dozę takiej niezbędnej dydaktyki). Przypomina się okres stalinowski i czas tzw. rozwiniętego socjalizmu. Rewolucja wkroczyła gwałtownie na łamy gazet, pism, podręczników szkolnych. Wszystko zaczęło się od słów. Żeby z pamięci wyrzucić bohaterskiego żołnierza AK, trzeba było go nazwać "zaplutym karłem reakcji", właściciela ziemskiego - "wrogiem ludu", "obszarnikiem", chłopa - "kułakiem", człowieka, który nie potrafił odnaleźć się w realiach komunistycznego państwa - "pasożytem", ludzi wierzących, którzy nie wstydzą się swojej wiary - "religiantami". Jednak te zmiany nie były głębokie. Polacy posługujący się od pokoleń kategoriami pojęciowymi ukształtowanymi przez moralność i kulturę chrześcijańską doskonale czuli i rozumieli sztuczność i fałsz tych zabiegów. Glebą ich myśli i sumień od tysiąca lat jest chrześcijaństwo. A więc także logicznie skonstruowany system pojęć i znaczeń.
Rozumieli to też niektórzy komuniści. Wiedzieli, że system jest fasadowy i opiera się na spróchniałej od środka, nieskutecznej propagandzie. Potrzebne były działania subtelne, rozłożone w czasie. Zrozumiał to doskonale Antonio Gramsci i w ślad za nim twórcy Nowej Lewicy, przedstawiciele tzw. szkoły frankfurckiej. Żeby takie zmiany, jakie dziś obserwujemy w oficjalnym języku (gazet, umów międzynarodowych, dyskusji telewizyjnych, nagłaśnianych utworów artystycznych), mogły zaistnieć, musi z niego wyparować większość "starych" pojęć. Cały zorkiestrowany system dekonstrukcji, czyli rozbierania na części dawnego języka - a więc normalnego sposobu myślenia i porozumiewania się ludzi - tak, by z rozsypanych elementów składowych złożyć zupełnie inną całość, odnosi się do tradycji judeochrześcijańskiej. Dekonstrukcja to obok destabilizacji jedno z kluczowych pojęć postmodernizmu. Ma ona na celu rozbicie "jasnych definicji, treści językowych", a także wszystkiego, co odnosi się do naszej tożsamości: przeszłości i teraźniejszości, naszego bycia tu i teraz, jak tradycja, byt, instytucje, obiektywna wiedza, "tego wszystkiego, co w powszechnym mniemaniu ma charakter uniwersalny, czyli w konsekwencji również wartości judeochrześcijańskich i treści pochodzących z objawienia Bożego" (por. M. Peeters, "Nowa etyka").
Zróbmy test. Zauważmy, czy ktoś z dzisiejszych polityków, urzędników, sportowców, gwiazd filmowych, modelek (także one bywają przepytywane!), piosenkarzy, publicystów, a coraz częściej również wykładowców akademickich, nauczycieli w szkole, używa słów (pojęć) takich jak: moralność, sumienie, grzech, rozsądek, serce, dziewictwo, skromność, czystość, małżonek, matka, ojciec, objawienie, rzeczywistość, moralność, wola, rozum, posługa, autorytet, hierarchia, sprawiedliwość, definicja, prawo, przykazanie, dogmat, wiara, miłosierdzie, nadzieja, cierpienie, przyjaciel, wróg, natura? (por. M. Peeters, tamże). Ze słownika angielskiego wyciekają lawinowo pojęcia takie jak "Bóg", "król", "monarchia", "rodzina", "Biblia".

Kulturalne tsunami

Kurczy się nie tylko zasób słów, których używamy, by określić podstawowe prawdy moralne, gdy grzech określany bywa jako "choroba", zbrodnia jako "zachowanie antyspołeczne", przestępcy nazywani są "liderami środowisk kryminalnych", ale coraz mniej jest takich, za pomocą których człowiek odpowiada na podstawowe pytania dotyczące jego własnej ludzkiej kondycji: kim jest, do czego zmierza, jaki jest cel i sens jego egzystencji, jakie są jego obowiązki, kim jest wobec Boga. Znikają słowa, które dotyczą natury świata. Jasność i precyzja jest czymś niemal wyklętym nie tylko z nauk humanistycznych (zobaczmy, jak wygląda język podręczników szkolnych i akademickich nowej generacji). Ewolucjonizm jako zlepek mętnych, niejasnych pojęć i pokrętnych argumentów święci triumfy na wszystkich szczeblach oświaty i popularyzacji nauki. Coraz więcej nauczycieli wykładających przedmioty humanistyczne, zwłaszcza język polski, historię według dawnych - a więc zwyczajnych, prawidłowych - reguł ma kłopoty w szkole. I na uczelniach. Uważa się ich za staroświeckich i "nawiedzonych". Zachęcanie uczniów do uważnej lektury arcydzieł, do zastanawiania się nie tylko nad sensem słowa, logiką konstrukcji zdaniowych, ale do rozeznawania kontekstów, znaczeń, do pochylania się nad warsztatem twórców, zwłaszcza klasyków, co razem składa się na szukanie prawdy w dziełach literackich (w dziejach człowieka, cywilizacji, państw, kultury, sztuki) budzi niechęć i podejrzliwość instancji kontrolujących ich pracę. Kręci się nosem na ich rzekome "odrywanie się od realiów życia". Nagradza się przeciętność, miernotę, poprawność (oczywiście nie nazywając jej wprost "polityczną"). A jednocześnie podejmowane są starania, by wkraść się w świadomość młodego człowieka (poprzez dziedzinę szkolnej humanistyki, kultury, nagłaśniane imprezy rozrywkowe, modne książki, filmy) z miernotą, nudziarstwem i trywialnością, a także z jawnym gorszycielstwem i antychrześcijańskimi treściami ("Harry Potter", Madonna). Jerzy Owsiak oświadcza publicznie (w wywiadzie prasowym), że jest "patriotą" i "konserwatystą", tylko ludzie go nie rozumieją.
"Światowa potęga niektórych zachodnich mediów, a szczególnie technologiczna rewolucja internetowa połowy lat 90. umożliwiły natychmiastowe rozpowszechnianie nowego języka po całym świecie" - zauważa Marguerite Peeters. "Nowe paradygmaty szerzyły się jak pożar szalejący we wszystkich kierunkach, od Zachodu po Wschód i z Północy na Południe, z poziomu globalnego do szczebla lokalnego (...) nawet do wspólnot religijnych, od Nowego Jorku po najodleglejsze wioski afrykańskie. Ani jedna instytucja nie oparła się wpływom nowych paradygmatów. Kulturalne tsunami wstrząsnęło ludzką mentalnością, stylem życia i wzorcami we wszystkich częściach świata. Pomimo swej skuteczności rewolucja kulturowa przeszła w dużej mierze niezauważona". I dalej: "Nowe paradygmaty łączy wewnętrzna logika. Są one współzależne, niepodzielne i mają charakter interaktywny: wzmacniają się nawzajem, tworząc całość - system, w którym wszystko jest ze sobą połączone". Nowe paradygmaty odwołują się do wspólnej etyki.
Jak zauważył amerykański wydawca James F. Cooper, błagając rodzimych konserwatystów, by odzyskali kulturę zawłaszczoną przez lewicę: "Kontrolując kulturę, lewica nie tylko dyktuje odpowiedzi, lecz decyduje o tym, jakie zadawać pytania. W skrócie - kontroluje kosmologiczny aparat pojęciowy, dzięki któremu większość Amerykanów rozumie znaczenie zdarzeń [podkr. - E.P.P.]. Ta kosmologia oparta jest na dwóch wielkich aksjomatach: pierwszym, że we wszechświecie nie istnieją wartości absolutne, nie ma standardów piękna i brzydoty, dobra i zła. Drugi aksjomat jest taki: we wszechświecie pozbawionym Boga lewica utrzymuje wyższość moralną jako ostateczny arbiter działań ludzkich".
Przykład Wielkiej Brytanii nie jest tu przypadkiem. Spełnia się na naszych oczach orwellowska wizja: "Nie widzi pan, że prawdziwy cel nowomowy to zwężenie granic myśli? W końcu dojdziemy do tego, że zbrodnia myślą popełniona stanie się niemożliwa, ponieważ nie będzie już słów do jej popełnienia (...). Każdego roku coraz mniej słów i przestrzeń myśli coraz bardziej się kurczy (...). Rewolucja zostanie zakończona, kiedy język stanie się doskonały. Nowomowa jest anglosocem (angielskim socjalizmem), a anglosoc jest nowomową - dodał z pewnym rodzajem mistycznej satysfakcji" (G. Orwell, "Rok 1984").
"Zbrodnią" dla ustanowionych przez Nową Lewicę trybunałów jest dawny język - nasza normalna, tradycyjna polszczyzna. Język chrześcijańskiego kulturowego dziedzictwa
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------

***

8. Zachodnia rewolucja ideowa


Ks. prof. Czesław S. Bartnik

Dążyliśmy do wspólnoty państw, narodów, kultur i wyższych idei. Zaczęliśmy od zjednoczenia sił obronnych w NATO, a następnie od powiązania gospodarek, polityki, zniesienia przeszkód dla przepływu ludzi, dóbr i kapitałów. Marzyliśmy o stworzeniu Europy wielkiego ducha, kultury, miłości społecznej, sprawiedliwości, pomocy wzajemnej oraz o pokonaniu nienawiści, egoizmów narodowych i wojen i o wielkim otwarciu na siebie nawzajem. I to wszystko w obliczu Boga i wysokiej moralności ogólnoludzkiej.

Antyidee
Są pewne osiągnięcia w dziedzinie materialnej i administracyjnej, ale w dziedzinie kultury duchowej spotkała nas raczej klęska i głębokie rozczarowanie. Przyszło i do nas coś, co pani Marguerite A. Peeters ("The Globalization of the Western Cultural Revolution", London 2007, "Nowa etyka w dobie globalizacji wyzwaniem Kościoła", Warszawa 2009, Wydawnictwo Sióstr Loretanek) i prof. Maciej Giertych nazwali "zachodnią rewolucją kulturalną" przypominającą w pewnym sensie chińską rewolucję kulturalną, która miała zburzyć do końca wszelką rozumną tradycję (zob. M. Giertych, "Opoka", nr 69, 2009 r., s. 3-8).
Owa rewolucja kulturalna zaczęła się już od połowy ubiegłego wieku, od niszczenia małżeństwa i rodziny stanowiących świętość dla wierzących chrześcijan. Tradycyjna rodzina, od wielu tysięcy lat, przechodzi w przypadkowe i mało ważne spotkanie ludzi goniących tylko za przyjemnością i interesem. Zarzuca się pojęcie związku małżeńskiego, nie tylko kościelnego, ale często i cywilnego, a przyjmuje się związek partnerski bez zobowiązań, bez zachowania wierności i moralności, i coraz częściej tymczasowy. W ogóle w miejsce wartości humanistycznych i duchowych przychodzą wartości jedynie materialne, niższe, pozbawione ambicji doskonałościowych.
Upada zatem autorytet rodziców, którzy raczej tracą prawa do świata dzieci, a na czoło wysuwają się prawa dzieci, wyższe niż prawa rodziców do swych dzieci. Wynika to z wyraźnej opozycji do Dekalogu. Miejsce Przykazań Bożych i praw natury zajmuje dowolność postępowania i zachowań. Na przykład feministki prawie powszechnie mówią, że one same decydują, co jest moralnie dobre, a co złe, nie społeczność, nie religia, nawet nie Pan Bóg. Dopełnianie się kobiety i mężczyzny w życiu i w małżeństwie zastępowane jest próbą maskulinizacji partnerki i to z akcentem buntu i agresji przeciwko partnerowi, choćby on był jak najlepszy.
W ślad za destrukcją i upadkiem małżeństwa - głównie z braku dobrego wychowania, samodyscypliny i silnego charakteru - następuje coraz częściej rozbicie, nieustanne konflikty, zacięta walka o prymat władzy, rozpusta, ucieczka dzieci z domu, niechęć lub też pogarda wobec rodziców, pokusa niszczenia ludzi starych w rodzinie i lodowata obcość domu. Dzieci coraz częściej mają głębokie zaburzenia emocjonalne: narodzone in vitro, niemające znanej genealogii, niepewne ojca, a nieraz i matki, innych rodziców biologicznych. Żeby się przed tym bronić, zdarza się w kulturze euroatlantyckiej, że unika się - lub zakazuje - terminów: "ojciec", "matka".
Nie mogą się rozwinąć osobowościowo dzieci żyjące z jednym rodzicem lub nie ze swoim rodzicem w sposób ukrywany i dzieci adoptowane przez związki homoseksualne. Mnożą się ucieczki z domów, nie tylko dzieci, samobójstwa dzieci, przestępstwa młodocianych, nawet zabójstwa bez wyrzutów sumienia, dla zdobycia silnych wrażeń lub dla zabawy, pojawiają się poczucie pełnej samotności, depresje, ucieczka w narkotyki, alkohol, seks, nieludzkie sekty, już nie mówiąc o utracie wiary w Boga. Bardzo często dzieci i młodzież z rodzin rozbitych i patologicznych dokonują ciężkich zbrodni (M. Giertych, "Opoka", s. 3-4).
Już i w Polsce co piąte dziecko rodzi się poza małżeństwem, nie tylko kościelnym, ale i cywilnym. W Anglii i Francji niemal połowa małżeństw, także cywilnych, rozpada się już po kilku latach. U nas też już prawie połowa par żyje ze sobą po małżeńsku bez ślubu, "na próbę". W Anglii, gdzie propaguje się nachalnie i urzędowo środki antykoncepcyjne dla młodzieży, rocznie ok. 30 tys. nieletnich dziewczynek ma dzieci lub dokonuje aborcji. U nas podobno rocznie ok. 10 tys. nieletnich ma dzieci. Ludzie bogaci i różne gwiazdy zawierają nowe małżeństwa niekiedy co kilka lat. Rozwija się na dużą skalę handel dziećmi, których rodzice nie chcą, porywanie, a także i zabijanie dla zdobycia organów na przeszczepy. W Afryce zaś i w niektórych krajach Małej Azji robi się z dzieci całe oddziały okrutnych wojowników, bo są bardziej odważne i bezwzględne niż starsi.

Nowa "religia" i "etyka"
Niepostrzeżenie dla słabych głów niektórych współczesnych inżynierów nowej Europy bez Boga Bogiem staje się technika, rzekomo najbardziej istotna dla człowieka, łaskawa i wszechmocna, no i pozwalająca zapomnieć o nieuchronnej śmierci. Bóg religii staje się niepotrzebny ani do równowagi ducha, ani do szczęścia, ani dla pomyślnego losu, ani do zbawienia i sensu życia. Zbawia jedynie technika: extra technen nulla salus - poza techniką nie ma żadnego innego zbawienia. Niektórzy nawet wierzą, że technika może przedłużyć życie człowiekowi o setki lat.
W ramach życia technicznego coraz częściej człowiek "nowoczesny" wierzy w pieniądz. Tutaj rolę kapłanów pełnią "herosi" finansjery światowej. Toteż w sytuacji kryzysu gospodarczego ratuje się przede wszystkim banki, bo one mają stanowić krwioobieg organizmu ludzkości. Bez pomyślności bankowej ginie świat, upada gospodarka globalna oraz gospodarki państwowe i narodowe. Ratuje się banki miliardami i bilionami dolarów ściąganymi od niezamożnych ludzi.
Czyni się to, mimo że banki upadły z powodu chciwości bankierów i ich niekontrolowanej swobody (Benedykt XVI). Z tych też powodów i nasi, zakochani w pani Brukseli, tak nalegają, byśmy jak najszybciej przyjęli euro i oddali się w macierzyńską niewolę gospodarczą tamtym bankom.
Świecki raj techniki i pieniądza może być osiągnięty tylko przez rewolucję obyczajową i kulturalną. Na miejsce "starej" etyki musi powstać nowa. Ma być ona zbudowana na nieograniczonej wolności człowieka, na dowolnym kształtowaniu ludzkości jak plasteliny, na sterowaniu reprodukcją ludzkości, łącznie z prewencją i zabijaniem, na prymacie dobrobytu materialnego, na użyteczności działań, na przyjemności, ideologii i na fantastyce architektów nowego świata. No i kluczem do układania sobie życia i dobrych stosunków z innymi ma być kłamstwo, spryt i chytrość, jak w niektórych cywilizacjach azjatyckich, przewrotność tej nowej etyki zakrywa się demagogicznymi hasłami, jak: globalizm z ludzką twarzą, zrównoważony rozwój, równy dostęp, zdrowie reprodukcyjne, społeczna odpowiedzialność, wielokulturowość, solidarność itp. Natomiast unika się takich konkretnych słów, jak: prawda, dobro, piękno, miłosierdzie, miłość duchowa, rodzina, ojciec, matka, mąż, żona, sumienie, skromność, pokora, zło, grzech, nie mówiąc już o terminologii religijnej.
Tę nową etykę i mętny nowy język wprowadzają głównie różne ośrodki i organizacje międzynarodowe pozarządowe, jak ONZ, Międzynarodowa Federacja Planowania Rodzicielstwa, świeckie organizacje charytatywne, także niektóre ideologie polityczne, lewicowe i liberalistyczne. Mają one swoich apostołów i kaznodziei w postaci różnych ekspertów, agitatorów, lobbystów, pionierów, filozofów, politologów, dziennikarzy i tzw. autorytety społeczne (zob. M. Giertych, "Opoka", s. 4-5; B. Fedyszak-Radziejowska, "Nasz Dziennik", 25-26.04. 2009).

Rewolucja seksualna
Największym źródłem degeneracji moralnej jest panseksualizm. Mit wolnej miłości erotycznej rozbija życie małżeńskie i rodzinne i zamiast radości rzekomo niezagrożonej przynosi nieokiełznany seksualizm, nowe choroby jak AIDS, pustkę wewnętrzną, szeroką prostytucję, deformację sztuki i literatury, zezwierzęcenie ogólnych obyczajów. Dopuszcza się przy tym wszelkie perwersje seksualne jako etyczne, choć są głęboko nieetyczne i niszczące osobowość. "Ta rewolucja erotyczna - pisze prof. Maciej Giertych - doprowadziła do dekonstrukcji rzeczywistości, kultury, cywilizacji, tradycji, autorytetu, rządów prawa, obrazu ojca i matki, moralności, religii, prawdy, dobra i zła, racjonalności, wiedzy obiektywnej, osobowości, świadomości nieśmiertelności, miłości bliźniego, przyjaźni, czułości. Hasłem przewodnim stała się wolność od wszelkich norm: moralnych (prawa Boże, prawa natury), religijnych (dogmaty, autorytet Kościoła), kulturowych (tradycja), społecznych (wszelkie tabu), politycznych (troska o suwerenność), nawet semantycznych (jasne definicje)" ("Opoka", s. 4).
Wolne, rozpasane życie seksualne rozbija ostatecznie cały kodeks etyczny i społeczny, zaślepia rozum, niszczy poczucie prawdziwej godności, osłabia wiarę w Boga i zaciera bodajże wszystkie wyższe wartości, pojęcia i idee.

Przewrócenie świata dotychczasowego
U podstaw dzisiejszej naszej sytuacji duchowej jest nie tyle postęp i nauka, co raczej nowa ideologia redukcyjna sprowadzająca wszystko do jednej idei czy tezy, choć to się dzieje w określonych warunkach społeczno-gospodarczych. Oświecenie w XVIII wieku ogłosiło wyłącznie zimny rozum jako hasło życia i kultury. Romantyzm zaraz odwrócił to i głosił, że najważniejsze w życiu jest żywe i silne uczucie ludzkie. Pozytywizm z kolei postawił na trzymanie się prostych sprawdzalnych faktów. A dzisiejsza umysłowość stawia na irracjonalny żywioł, przyjemność i zysk. To wszystko niezadługo się znów odmieni, ale ta fala zbierze jeszcze dużo ofiar, i to głównie spośród inteligencji, która szczególnie żywi się "świeżymi" ideami.
Na fali liberalizmu ożywił się znacznie i rozwinął skrajny feminizm, który też chce przewrócić dotychczasowy świat: życie społeczne, politykę, prawo, język, wartości, etykę, religię. Feministki chcą nie tylko wolności i nadrzędnej władzy, ale także w ogóle chcą się przemienić w mężczyzn - i to we wszystkich dziedzinach - nie bacząc na różnice w uwarunkowaniach somatycznych, biologicznych i psychologicznych. Coraz częściej podejmują niektóre role aż ponad ich siły, jakby z zazdrości do mężczyzn, i niszczą ideał kobiety. Już nie tylko przysłowiowo jeżdżą na traktorach, fedrują węgiel, ale także uprawiają ciężkie, brutalne sporty, jak boks, uczestniczą w gangach zbrojnych, biorą udział w bitwach z bronią w ręku, a niekiedy są nawet terrorystkami-samobójczyniami. W każdym razie odrzucają klasyczny ideał kobiecości: szlachetną miłość, piękno, łagodność, dobroć, subtelność, opiekuńczość, ofiarność, idealizm, misyjność, a forsują brutalność, przemoc, pogardę innych, złośliwość, przewrotność i podstępność, czego wzory czerpią, na swoją szkodę, z antyfeministycznych, przeważnie hollywoodzkich filmów amerykańskich. Skrajne feministki akceptują w całej rozciągłości - już także i u nas - homoseksualizm damski, biseksualizm, transwestytyzm i perwersje seksualne. Ale najgorsze, że to wszystko w atmosferze buntu przeciwko Kościołowi katolickiemu, bo tylko on jeden stanowi realną przeszkodę do opanowania kultury euroatlantyckiej przez różnego rodzaju degeneracje. Zresztą nawet feministki pozostające w Kościele chciałyby niekiedy przewrócić całą tradycję i zdobyć nad nim pełną władzę.
Skrajny feminizm współgra dobrze z całą atmosferą nowego świata. "Prawa rodziny" są powoli redukowane tylko do "praw kobiet". Planowanie rodziny jest zastępowane już "zdrowiem reprodukcyjnym", co oznacza przede wszystkim środki antykoncepcyjne czy poronne oraz aborcję, jakby człowiek był równy zwierzęciu. W tym jest dużo też przewrotności i głupoty. Na przykład u nas Irena Cieślińska, zalecając środki antykoncepcyjne, pisała: "Środki, które wymyślono, by zapobiegać niechcianej ciąży, są dziś czymś więcej - chronią zdrowie i pielęgnują urodę kobiet" ("Gazeta Wyborcza", 26.09.2008 r.).
I tak "prawa kobiety" wiąże się ściśle z "prawem" do zapobiegania narodzinom i do aborcji, do edukacji seksualnej dzieci i młodzieży, do wolnej miłości, do pornografii i do powszechnej prostytucji. To jest już popierane przez różne instytucje i rządy UE. Na przykład 14 stycznia 2009 r. Parlament Europejski przyjął rezolucję wzywającą wszystkie kraje UE do zalegalizowania aborcji "na życzenie" kobiety oraz do wprowadzenia eutanazji i związków homoseksualnych.
Europa i Ameryka wszystko to narzucają od dłuższego już czasu krajom Trzeciego Świata. Na przykład Protokół Praw Kobiety Afrykańskiej zawiera wszystkie owe liberalistyczne "wolności". Przy tym pomoc materialna i medyczna Europy i Ameryki jest uzależniona od przyjęcia owych "demokratycznych wolności". Toteż kiedy Ojciec Święty Benedykt XVI zakwestionował ową truciznę w pomocy, został zaatakowany przez liczne rządy europejskie, także parlament Belgii, która duchowo bardzo podupadła, wystosował ostre potępienie Papieża. Belgia bowiem również zarabia miliardy na produkcji środków antykoncepcyjnych i leków przeciwko AIDS, wysyłanych do Afryki. Jest znamienne, że szczególnie partie lewicowe i liberalne dbają o ubogich w ten sposób, że ubogim krajom każą zalegalizować aborcję i w ten sposób pomóc ubogim, że będzie ich mniej.
Co do lewicy i Francji to trzeba pamiętać, że krwawi i ludobójczy przywódcy Khmerów w Kambodży byli wyedukowani przez francuską lewicę i studia na Sorbonie.
Poza tym też niektóre organizacje pseudocharytatywne zastrzegają z góry, że nie dadzą pomocy materialnej i medycznej, jeśli dany kraj nie zalegalizuje aborcji i innych środków zmniejszania populacji. Tego ducha wspiera również Karta Praw Podstawowych, którą tak ochoczo chcą przyjąć w całości i bez zastrzeżeń PO i SLD. Jest potężny nacisk na cały Kościół katolicki, by te poglądy poparł "wśród ludu". Jednocześnie bardzo się wyolbrzymia przypadki homoseksualizmu i pedofilii wśród duchownych, szantażując tym cały Kościół, żeby go zmusić do wyrzeczenia się - jak mówią - faryzeizmu i do uznania owych praktyk za nieuniknione, legalne i etyczne. Jest charakterystyczne jednak, że aborcja płynie głównie z ideologii ateistycznej, która obronę życia uważa za religijny pogląd katolicki, a nie za rzecz zdrowego i powszechnego rozumu. Świętej pamięci o. Mieczysław A. Krąpiec mówił, że za rządów ateistycznych w Polsce po wojnie dokonano ok. 20 mln aborcji. Straszne, że i poza czasami wojen światowych szatan tak masowo zabija człowieka rękami człowieka. Budzi zgrozę fakt, że zwolennicy aborcji tego zła nie widzą. Jak to wytłumaczyć?

Walka o prawa człowieka

Cała perfidia leży w tym, że zwolennicy wszystkich owych niemoralności chcą je wprowadzić do kodeksów prawnych jako prawa. I tak cała walka o "prawa człowieka" jest dziś skażona moralnie. Jest ona w tych punktach akurat odwróceniem nauki Kościoła katolickiego i Jana Pawła II. Nie można pojąć, że do słusznych praw: do wolności, do edukacji, do równości, do udziału w życiu publicznym, do wolności sumienia i słowa itd., doczepia się na tym samym niejako poziomie: prawo do swojego ciała, łącznie z samobójstwem, prawo do seksu bez żadnych ograniczeń, prawo do aborcji i eutanazji, prawo dostępu do środków antykoncepcyjnych, do edukacji seksualnej dzieci i młodzieży w formie zdegenerowanej, do niesłuchania rodziców w sprawach seksu i ciąży, do pornografii, do zapłodnienia in vitro, do zabijania chorych dzieci w łonie matki, do wolnej orientacji seksualnej, prawo do wolności od ograniczeń religijnych i etycznych. "Prawo wyboru" zaś ma dać wolność uciskanym, czyli kobietom, homoseksualistom, nieletnim, mniejszościom etnicznym, niepełnosprawnym, chorym umysłowo, chorym na AIDS i innym. Jest to w ogóle słuszne, tylko że rewolucja kulturalna chce im przyznać prawo dyktatu, żeby zdezorganizować życie zbiorowe. Na przykład jeden ekolog może wstrzymać odbudowę całego kraju mającego oryginalną florę i faunę. A tego już nie można nazwać prawem. Całkowicie wypaczone zostało tzw. prawo równości, które ma znieść wszelkie autorytety i wszystkich zrównać: dzieci i rodziców, uczniów i nauczycieli, pracowników i pracodawców, poddanych i przełożonych (M. Giertych, "Opoka", s. 6). Dzisiaj atakowany jest szczególnie autorytet przełożonego, zarówno świeckiego, jak i kościelnego. Wspaniałą naukę biblijną, że przełożony ma służyć, przewraca się w ten sposób, że poddany ma panować. Takie pojęcie jak "posłuszeństwo" całkowicie wypadło ze współczesnego języka.
Mamy za złe obecnym czynnikom rządowym, że wszystkie owe pseudoprawa narzucane przez różne samozwańcze ośrodki i organizacje zaczyna powoli, ale coraz wyraźniej, traktować jako oficjalne prawa UE i włącza je do owych 80 procent ustaw i uchwał, które Unia narzuca państwom członkowskim, choć traktat lizboński jeszcze nie obowiązuje. Jeśli tak będzie, to niezadługo w Sejmie i w Senacie wystarczą tylko prezydia, sekretarki i woźni, a wszelkie ustawy i uchwały będą brane z Unii i interpretowane przez samorządy terytorialne. Po pełnej ratyfikacji owego traktatu, gdy Polska czegoś nie posłucha, to najpierw będzie oskarżona o "antysemityzm", jak w przypadku krytyki komunistów sowieckich, a następnie będzie niszczona przez media służące zagranicy, karana finansowo, co się już dzieje w przypadku zamknięcia stoczni, a wreszcie eliminowana z salonów europejskich, co się już zaczęło w fakcie dyskryminacji Polaków na wyższe urzędy w UE.

Najgorsze, że i w Polsce za słabo przeciwstawiamy się owym błędom i niemoralnościom. Chcielibyśmy tego od dobrych dziennikarzy, polityków, intelektualistów, naukowców. Ale nie wszyscy to rozumieją.
Może nawet olbrzymia większość jest jakoś zaczadzonych rzekomą "nowoczesnością". Nie widzą w owej ideologii niczego złego i tak uczą społeczeństwo. I znajdują niemały posłuch u ludzi zdezorientowanych intelektualnie. Ktoś powie, że przedstawiony tu obraz rewolucji kulturalnej jest przesadzony i zbyt pesymistyczny. Rzeczywiście, na Zachodzie występuje już coraz bardziej pewne przebudzenie i poza tym obłęd ten nie obejmuje całego społeczeństwa, zwłaszcza niższych warstw społecznych. Jednak choroba musi być trzeźwo i bystro rozpoznana, aby mogła być leczona. I to zanim z kręgów inteligencji przejdzie do dolnych warstw społecznych (M.A. Peeters). U nas owa rewolucja kulturalna staje się coraz bardziej pociągająca, zwłaszcza w kręgach lewackich, liberalnych i niewrażliwych na wyższe wartości i idee. Marksizm nas zniszczył bardziej, niż się to wydaje. Toteż szlachetni i mądrzy ludzie pytają coraz bardziej natarczywie, jak się ustrzec owych głębokich patologii, tym bardziej że gdyby się one ewentualnie jeszcze bardziej rozwinęły, to może dojść do wielkich zaburzeń w świecie, a może nawet, nie daj, Boże, do nowej wojny światowej (O. Baehr). Trzeba odpowiedzieć jedno: naszemu głoszeniu prawdy o Bogu i człowieku i naszemu życiu tą podstawową prawdą musi w pewnym momencie towarzyszyć odebranie mediów tym szalonym ludziom, którzy w ten sposób służą diabłu, a nie człowiekowi ani światu.

za: Nasz Dziennik 2-3 05.2009 (Dzial: Myśl jest bronią)


***
9. Prawa człowieka przeciw człowiekowi




Z księdzem Michelem Schooyansem
, profesorem filozofii politycznej na Uniwersytecie Katolickim w Louvain, członkiem Papieskiej Akademii Życia, autorem znanej książki "Aborcja a polityka", rozmawia Franciszek L. Ćwik

Księże Profesorze, tzw. prawa człowieka, które dla wielu ludzi są biblią nowoczesnego humanizmu, stają się często narzędziem skierowanym przeciw ludzkości. Powołując się na nie, dokonuje się zabijania poczętych dzieci, eutanazji, klonowania, zapłodnienia in vitro, legalizuje się "małżeństwa" homoseksualne. Czym można wytłumaczyć ten paradoks?
- Istnieją dwie diametralnie różne koncepcje praw człowieka: realistyczna, wypływająca z prawa naturalnego, za którą opowiada się m.in. Kościół, oraz oświeceniowa, nawiązująca do koncepcji Guillaume'a Occama (1285-1349), zakładająca, że zarówno wola Boga, jak i wola człowieka są czymś niestałym, nieprzewidywalnym, uzależnionym od tego, co użyteczne w danej chwili. Ta druga koncepcja otworzyła wrota do współczesnego pozytywizmu prawnego. Zgodnie z nim ludzie powinni odejść od wymierzania sobie nawzajem sprawiedliwości, a funkcję tę oddać w ręce śmiertelnego boga - Lewiatana, który miałby określać, co jest sprawiedliwe, a co niesprawiedliwe, w co należy wierzyć, a w co nie. W myśl tego podejścia człowiek nie ma możliwości odwołania się do własnego rozumu, ponieważ nie ma on zdolności dotarcia do wiedzy o tym, co jest prawdziwe, ani do tego, co jest sprawiedliwe. Według obecnych interpretacji tej idei ludzie co najwyżej mogą domagać się od Lewiatana prawnej legalizacji swoich potrzeb i pragnień, niezależnie od tego, jaki one mają charakter. Koncepcja ta połączona z indywidualizmem i agnostycyzmem twierdzi, że istnieją prawa człowieka wynikające z wcześniejszej zgody na nie między poszczególnymi stronami. Procedura prowadząca do tego porozumienia musi być uprawomocniona przez wolę ogółu, wyrażającą się w normie najwyższej, postulowanej i przeznaczonej do zatwierdzenia lub nie.

W jaki sposób traktowane są prawa człowieka w tradycji odwołującej się do prawa naturalnego?
- Kościół zawsze opowiadał się za tradycją realistyczną, różniącą się zasadniczo od tradycji nominalistycznej i oświeceniowej. Tradycja ta uznaje istnienie naturalnego, ustrukturyzowanego porządku, rozpoznawanego przez rozum ludzki. Człowiek zajmuje szczególne miejsce w świecie. Jego życzenia również wpisują się w porządek naturalny. Ma on oczywiście potrzeby; pragnie żyć, ale wie, że jest śmiertelny. Jego potrzeby nie wypływają z kaprysów jednostek. Wywodzą się z porządku naturalnego, porządku stworzenia, porządku rządzącego ludzką egzystencją, porządku chcianego przez Boga. W wymiarze dotyczącym człowieka ten porządek naturalny wyraża się w prawie naturalnym, które chroni życie ludzkie, godność i wolność każdej osoby. Według antropologii tomistycznej człowiek jest przez swoją naturę osobą: bytem zdolnym do racjonalnej aktywności, zdolnym do dokonywania wyborów i ich hierarchizacji. Tych wyborów dokonuje on w sposób wolny, ale wolność ta wpisuje się w naturalny porządek rzeczy. Człowiek nie jest dla siebie ani dla innych Bogiem. Godność ludzi wynika z ich wspólnej natury, która realizuje się w wielości osób. Respektowanie prawa naturalnego nie jest niczym więcej, jak tylko oddaniem każdemu człowiekowi tego, co mu się należy z racji bycia osobą, a nie wyłącznie bytem cielesnym.

Zwolennicy coraz bardziej rozpowszechniającej się oświeceniowej wizji praw człowieka ograniczają się do fizycznej, cielesnej sfery ludzkiej egzystencji. Jakie to ma konsekwencje?
- Kiedy w przypadku człowieka odrzuca się lub ukrywa związek istniejący między jego ciałem a faktem, że jest on osobą, zmienia się sens słowa "natura". Wówczas naturę ludzką sprowadza się do czystej cielesności, oddzielonej od istnienia osobowego. Ginie wypływająca z porządku naturalnego hierarchia bytów. Rozum ludzki już nie odkrywa prawa naturalnego i nie tworzy prawa, w jakim ono mogłoby się konkretyzować. Zaczyna dominować niczym nieograniczony pęd do władzy, a ciało człowieka staje się zwykłym obiektem, podlegającym władzy jednostki. Moralność bytu rozumnego jest zastąpiona przez etykę sytuacyjną, a prawo już nie mówi, co jest słuszne, nie ustanawia porządku zachowań, zgodnie z którym istniałyby sprawiedliwe relacje między osobami. Mówi zaś, że nie ma już limitów dla naszej wolności. Przyjmuje się następnie "nowe prawa" człowieka autonomiczne w stosunku do natury ludzkiej.

Można mówić o realnej rywalizacji owej "nowoczesnej" koncepcji praw człowieka z realistyczną, klasyczną koncepcją tych praw?
- Jestem o tym przekonany. Wystarczy przyjrzeć się, jakimi metodami wprowadza się "nowe prawa" dotyczące aborcji, eutanazji, manipulacji genetycznych, homoseksualizmu itp. Bardzo łatwo jest też udowodnić, że tworzenie tej koncepcji praw człowieka ma negatywny wpływ na stosunki ekonomiczne, przyczyniając się m.in. do rabunkowej eksploatacji zasobów naturalnych.

Wydaje się, że nowa koncepcja praw człowieka i jej ideologiczna baza znalazła wsparcie w polityce Baracka Obamy i może mieć wpływ na stosunki międzynarodowe. Wyborcy Obamy byli chyba bardziej skoncentrowani na jego obietnicach socjalnych niż na wizji praw człowieka i obrony życia...

- Niestety tak. Wyborcy nie dostrzegli dwuznaczności jego deklaracji w tych zasadniczych kwestiach. Bazując na obietnicach Baracka Obamy, Amerykanie oczekiwali, że poprawi on pomyłki poprzedniego prezydenta. Używano przesadnych sformułowań, stwierdzających np., że obecnie przyszedł czas "odbudowy" Stanów Zjednoczonych lub reorganizacji porządku międzynarodowego. Widać tu wpływy Saula Alinsky'ego, jednego z głównych intelektualnych mistrzów nowego prezydenta i Hillary Clinton. Nie można też nie dostrzec żarliwości zwolenników Obamy w diabolizowaniu prezydenta Busha, żądających jak najszybszego odejścia od polityki, jaką prowadził.
Tymczasem pierwszym posunięciem Baracka Obamy po wyborze na prezydenta było odwołanie decyzji prezydenta George'a W. Busha o zakazie dofinansowywania z funduszy federalnych działalności klinik aborcyjnych. Prezydent Obama wprowadził w ten sposób prawo dyskryminacyjne, "umieszczając poza nawiasem" część istot ludzkich. Pokazał w ten sposób, że nie będzie dążyć do tego, aby prawo do życia i wolności było w USA uznawane i chronione. Podważył również argumenty swoich braci, przedstawicieli rasy czarnej, którzy słusznie domagali się prawa uznającego taką samą godność, równość i wolność dla wszystkich mieszkańców Ameryki.

Rzeczywiście George Bush był złym prezdentem, jak stara się wmówić opinii publicznej większość zachodnich środków społecznego przekazu?
- Z pewnością administracja George'a Busha poniosła szereg porażek, co jednak wcale nie oznacza, że jej polityka nie zasługuje w pewnych aspektach na uznanie. Prezydent Bush zrobił krok w kierunku zapewnienia prawnej ochrony człowiekowi poczętemu oraz zagwarantował personelowi medycznemu klauzulę sumienia.

Wspomniana decyzja Baracka Obamy nie stanowi zagrożenia dla amerykańskiej demokracji, która była wzorem dla całego świata?
- Decyzje prezydenta oznaczają regresję amerykańskiej demokracji. Społeczeństwo uważające się za demokratyczne, którego rząd powołuje się na subiektywne "nowe prawa", zezwalające na eliminowanie określonych istot ludzkich, jest społeczeństwem, które w pełni weszło na drogę totalitaryzmu. Według Światowej Organizacji Zdrowia, corocznie dokonuje się 46 mln aborcji. Anulując zakaz finansowania klinik aborcyjnych, Obama wydłuży cmentarną listę ofiar kryminalnych ustaw.

Czy według Księdza Profesora polityka Obamy oznacza również wzrost liczby aborcji na świecie?

- Jest czymś oczywistym, że decyzje prezydenta Obamy zwiększą liczbę zabijanych dzieci poczętych. Prezydent George Bush wstrzymał subwencje dla programów zawierających aborcję, zwłaszcza poza granicami USA. Nowe decyzje administracji Obamy, limitujące prawo personelu medycznego do działania zgodnie z sumienieniem, pozwolą na zwiększenie subwencji dla publicznych i prywatnych organizacji rozwijających program kontroli urodzeń, "macierzyństwa bez ryzyka", "zdrowia reprodukcyjnego", wprowadzających aborcję jako metodę antykoncepcyjną. Prezydent Obama jawi się bezdyskusyjnie jako jeden z głównych polityków odpowiedzialnych za starzenie się populacji USA i nacji "korzystających" z programów kontroli urodzeń. Pytam: Jak to jest możliwe, że dobrze poinformowany przywódca może ignorować prawdę o tym, że społeczeństwo, które zabija swoje poczęte dzieci, jest społeczeństwem niszczącym swoją przyszłość? Decyzje podjęte przez Obamę będą mieć reperkusje w skali światowej.

"Mesjanizm" północno-amerykański tradycyjnie schlebiał sobie oferowaniem światu najlepszego modelu demokratycznego. Jednak dziś to już chyba historia?

- Wraz ze zgodą na legalne zabijanie niewinnych istot ludzkich owo mniemanie znacznie się przyćmiło. Na jego miejscu wyrasta "mesjanizm" zapowiadający niszczenie zasad moralnych zawartych w Deklaracji Niepodległości (1776) i w Konstytucji Stanów Zjednoczonych (1878). Według słów Obamy, prezydent nie musi się już odnosić do tradycji moralnej i religijnej ludzkości. Jego wola jest źródłem prawa. Odrzucone zostało więc jakiekolwiek odwoływanie się do Stwórcy. Biorąc pod uwagę znaczenie USA na scenie międzynarodowej, zwłaszcza w Organizacji Narodów Zjednoczonych, można przewidzieć, że wcześniej czy później aborcja zostanie zaprezentowana przez ONZ jako "nowe prawo ludzkie". Konsekwencją tego będzie brak uregulowań prawnych umożliwiających np. lekarzowi odmowę wykonywania aborcji z powołaniem się na klauzulę sumienia. Ta sama procedura pozwoli prezydentowi wpisać na listę subiektywnych, "nowych praw" eutanazji, homoseksualizmu, narkomanii itp.

Czy prezydent Obama może liczyć na poparcie innych wpływowych światowych polityków?
- Ważnego poparcia udziela mu para Blair - Booth. Think tank utworzony przez byłego premiera Wielkiej Brytanii pod nazwą Tony Blair Faith Foundation ma wśród swoich celów przeorganizowanie wielkich religii, tak jak Obama chce przeorganizować światowe społeczeństwo. W tym celu fundacja ta ma rozpowszechniać "nowe prawa" za pośrednictwem światowych religii, przystosowując je do nowego zadania. Religie te muszą być zredukowane do wspólnego mianownika, tzn. pozbawione swojej tożsamości. Może to się odbyć jedynie poprzez ustanowienie prawa międzynarodowego inspirowanego przez Kelsena (1881-1973), zaadaptowanego przez suwerenne narody. Prawo to musi być także narzucone światowym religiom w ten sposób, by nowa "wiara" miała w pierwszym rzędzie na celu unifikację światowego społeczeństwa. "Wiara" ta powinna przyczynić się do postępu w realizacji tzw. milenijnych celów rozwoju. W ich programie znajdują się m.in. "Promowanie równości płci i równouprawnienia kobiet" oraz "Ochrona zdrowia matki-rodzicielki". Wszyscy wiemy, co znaczą te hasła.
W rzeczywistości projekt Tony'ego Blaira rozszerza i wzmacnia inicjatywę zjednoczonych religii, która pojawiła się wiele lat temu. Dołącza jednocześnie do deklaracji na rzecz planetarnej etyki, której Hans Küng jest jednym z głównych inspiratorów. Plan ten może się zrealizować kosztem wolności religijnych, narzuceniem "poprawnie politycznej" lektury Pisma Świętego i sabotażem naturalnych fundamentów prawa. Już Machiavelli zalecał używanie religii do celów politycznych...

Tony Blair przeszedł niedawno na katolicyzm. Myśli Ksiądz Profesor, że naprawdę się nawrócił?

- Bardzo medialne "nawrócenie" byłego premiera Wielkiej Brytanii na katolicyzm, jak również jego wywiad dla gejowskiego przeglądu "Attitude" (kwiecień 2009) pozwala lepiej zrozumieć jego intencje dotyczące religii, zwłaszcza katolicyzmu. Wypowiedzi Ojca Świętego Benedykta XVI, zwłaszcza na temat prezerwatyw, sprawiły, że "nawrócony" nie wahał się wyjaśnić Papieżowi, nie tylko, co powinien mówić, ale też, w co ma wierzyć! Czy w związku z tym Blair jest katolikiem, skoro nie uznaje władzy Papieża? Jesteśmy świadkami powrotu do czasów Hobbesa i Cromwella: to władza cywilna decyduje o tym, w co ma się wierzyć. Religia wypłukana ze swojej doktryny jest tylko resztką moralności zdefiniowanej przez Lewiatana. Nie mówi się, że trzeba negować Boga, ale odtąd Bóg nie ma znaczenia w historii ludzi i ich praw. Bóg jest zastąpiony przez Lewiatana. To on ma zdefiniować, jeżeli chce, religię cywilną. Jego rolą jest interpretacja, jeżeli chce i jak chce, tekstów religijnych. Kwestia prawdy religijnej nie odgrywa tu już żadnej roli. Teksty religijne, szczególnie biblijne, muszą być rozumiane w ich czysto "metaforycznym" sensie, co zalecał Hobbes. Ewentualnie tylko Lewiatan może interpretować Pismo Święte. Dlatego trzeba zreformować instytucje religijne, by je zaadaptować do tych zmian.

Jak w ten program wpisuje się wizja praw człowieka?
- Prawa człowieka takie, jakie były zdefiniowane przez tradycję realistyczną, zostają zniszczone. Wszystko jest zrelatywizowane. Pozostają tylko prawa zdefiniowane przez Lewiatana. Pozostaje tylko prawda określona przez Lewiatana. Tylko on sam decyduje o tym, jak powinna następować zmiana prawa.

Z tego wynika, że realizacja tego planu doprowadzi do zaostrzenia konfliktu między państwem i Kościołem.
- Projekt Blaira nie może być realizowany bez podważenia zarówno obecnego rozróżnienia między Kościołem a państwem, jak i stosunków między nimi. Jego wprowadzanie w życie stwarza ryzyko regresji, powrotu do epoki, w której władza polityczna przypisywała sobie misję promocji jednej religii lub jej zmiany. W przypadku Tony Blair Faith Foundation chodzi o promowanie jednej i jedynej religii, jaką jest uniwersalna, globalna władza narzucona całemu światu. Projekt ten przypomina ewidentnie historię anglikanizmu i jego utworzenia przez "obrońcę wiary", Henryka VIII. Projekt zjednoczonych religii zredukowanych do wspólnego mianownika jest jeszcze bardziej dyskusyjny niż projekt Henryka VIII. Jego realizacja postuluje utworzenie rządu światowego i globalnej policji idei. Gdyby został on zrealizowany, agenci rządu światowego narzucą przez nowy akt supremacji jedną religię, uprawomocnioną przez interpretatorów najwyższej woli, której wikariusz generalny jest być może już wyznaczony (Hobbes, III, XXXVI).

Z tego, co Ksiądz Profesor powiedział, wynika, że decyzje Baracka Obamy i projekt Tony'ego Blaira tworzą sojusz dwóch zbieżnych ze sobą zamiarów: ujarzmienia prawa i ujarzmienia religii. Jakie to może mieć konsekwencje dla ludzkości?
- Ta podwójna instrumentalizacja jest śmiertelna dla wspólnoty międzynarodowej, co widać po różnego rodzaju doświadczeniach realizowanych w ramach "państwa opatrznościowego". Starając się na siłę podobać jednostce, państwo to mnoży subiektywne "prawa", np. w kwestii rozwodów, seksualności, rodziny, populacji itp. Czyniąc to, "państwo opatrznościowe" przyczynia się do powstania licznych problemów, z którymi nie może sobie poradzić. Rozciągając te prawa na forum światowe, problemy niepewności jutra, marginalizacji powiększą się na taką skalę, że żadna władza światowa nie będzie mogła ich rozwiązać.

Możemy więc mówić o niebezpieczeństwie terroryzmu polityczno-prawnego?

- Prezydent Obama przy wsparciu Tony'ego Blaira, kandydata na prezydenta Unii Europejskiej, jest w trakcie promowania całkowicie zeświecczonego nowego mesjanizmu północno-amerykańskiego. Rolą prezydenta USA miałaby być legalizacja tzw. prawa narodów i prawa relacji między narodami, wynikających z zsekularyzowanego mesjanizmu, regulujących nowy porządek światowy. W ślad za tym miałoby być ogłoszone "Trzydzieści Dziewięć Artykułów" nowej religii jego brytyjskiego kolegi. Od szczytu tej piramidy wola "Księcia" ma płynąć międzynarodowymi kanałami ONZ do kanałów poszczególnych krajów. Procedura ta ma na celu zniszczenie władzy parlamentów krajowych i ich niezawisłości. To z tych racji, zgodnie z logiką Obamy, trybunał międzynarodowy wzywany jest do rozszerzenia swojej roli, by mógł karać opornych, np. katolików, którzy odrzucą tę wizję władzy i prawa.

Czy tylko Kościół ma bronić prawa człowieka do życia?

- Szacunek dla prawa człowieka do życia głoszony był przez największe tradycje moralne i religijne ludzkości, często wcześniejsze od chrześcijaństwa. Kościół uznaje w pełni argumenty dostarczane przez rozum dotyczące życia ludzkiego. Dopełnia je argumentami, korzystając z dorobku teologii, a więc traktuje człowieka jako obraz Boga; głosi miłość bliźniego jako nowe przykazanie itd. Argumenty te są często przedstawiane w licznych dokumentach dotyczących tych kwestii. Kiedy jednak najwyższe władze państwowe, a nawet największe mocarstwo, zagrażają prawom człowieka, obowiązkiem Kościoła jest wezwanie wszystkich ludzi dobrej woli, by utworzyli jednolity front na rzecz obrony życia każdego człowieka.

Co konkretnie powinniśmy zrobić w tej sprawie?
- Obowiązkową postawą wszystkich musi być korzystanie z prawa do sprzeciwu sumienia, nawet jeśli to prawo, jak w przypadku prezydenta Obamy, byłoby ograniczane. Sprzeciw ten musi być wsparty zaangażowaniem w sferze polityki, w mediach i na uniwersytetach. Sytuacja wymaga wielkiej mobilizacji stawiającej sobie za cel miłość bliźniego, zwłaszcza tego najbardziej wrażliwego i słabego.

Dziękuję za rozmowę.

za: Nasz Dziennik 9-10 05. 2009 (Dział: Myśl jest bronią)

***

Hiszpania będąca krajem katolickim traktowana jest jako szczególny poligon doświadczalny, na którym są testowane techniki dechrystianizacji wypracowane przez ludzi "oświeconych" w ich "laboratoriach idei"
Zapateryzm, czyli antykatolicyzm

10. Działania socjalistycznego rządu José Louisa Rodrigueza Zapatero są ewidentnym znakiem kampanii antyreligijnej i antykulturowej



Jan Maria Jackowski

Po objęciu władzy przez José Zapatero religia została wyrugowana ze szkół publicznych, a z programów nauczania zostały usunięte wszelkie odniesienia do chrześcijaństwa i moralności chrześcijańskiej. Rząd dokonał rewizji wydatków budżetowych na Kościoły i związki wyznaniowe, faworyzując kosztem katolików inne wyznania: muzułmanów, protestantów oraz gminy żydowskie. Władze popierają de facto - na razie wbrew obowiązującemu prawu - aborcję na żądanie. Nastąpiła "liberalizacja" procedury rozwodowej, zalegalizowano na szczeblu krajowym "małżeństwa" homoseksualistów wraz z prawem adopcji dzieci przez takie związki. Nasuwa się pytanie, dlaczego w tym katolickim kraju tak silny jest fundamentalizm laicki i następuje tak ostra polaryzacja społeczna?

Odpowiedź na to pytanie jest oczywista. Hiszpania - podobnie jak Polska - jest krajem tradycyjnie katolickim. I właśnie dlatego jest szczególnie poddana agresywnemu i wyjątkowo brutalnemu antykatolicyzmowi o rodowodzie oświeceniowym. Zorganizowana walka z Kościołem trwa w Hiszpanii od XVIII wieku i ma swoją krwawą historię. Nasiliła się wyraźnie w XIX wieku wraz ze wzrostem znaczenia ruchów sekciarskich, masońskich, socjalistycznych, anarchistycznych i liberalnych.
Apogeum niszczenia Kościoła nastąpiło jednak w latach 30. ubiegłego wieku. Było to spowodowane faktem, że w liberalnych środowiskach politycznych, które stanowiły trzon lewicowego rządu utworzonego w 1931 roku, kluczową rolę odgrywały osoby powiązane z masonerią ideologicznie przeciwną religii katolickiej.

Zbiorowe barbarzyństwo
W pierwszej połowie lat 30. ubiegłego wieku został przygotowany grunt pod działania mające na celu eksterminację hiszpańskiego duchowieństwa i ludzi wierzących. Skala okrucieństwa i nienawiści, jakiej dopuścili się republikanie, była porażająca. Dorównuje niechlubnej rewolucji francuskiej oraz rzezi Wandei, a także rewolucji bolszewickiej i zbrodniczemu antyreligijnemu terrorowi stalinowskiemu. We wprowadzonej przez rząd republikański konstytucji nastąpiło drastyczne ograniczenie swobód religijnych i wolności sumienia. Państwo dokonało kasaty wielu zakonów i skonfiskowało ich mienie. Religia została usunięta ze szkół. Zakazywano "propagandy religijnej", czyli katolickich procesji, pogrzebów i ślubów.
Antykatolickie działania rządu wywołały reakcję biskupów hiszpańskich. Już 6 maja 1931 r. doszło do bardzo ostrego wystąpienia ks. kard. Pedro Segury y Sáenza, arcybiskupa Toledo i Prymasa Hiszpanii. W specjalnym liście pasterskim napiętnował on antykościelną i antyreligijną politykę władz republiki i wezwał do oporu, z jasnym realizmem napominając: "(...) Jeśli pozostaniemy 'cisi i bezczynni', jeśli pozwolimy poddać się 'apatii i strachowi' (...) to nie będziemy mieli prawa lamentować, gdy gorzka rzeczywistość pokaże nam, że zwycięstwo należało do nas, lecz nie wiedzieliśmy, co to znaczy walczyć jak dzielni rycerze gotowi iść na śmierć w chwale". Kilka lat później okazało się, jak wiele racji miał kardynał, który napominał, że strach apostoła rozzuchwala zło.
Punktem kulminacyjnym prześladowań Kościoła był jednak okres wojny domowej. W latach 1936-1939 nasiliła się akcja niszczenia krzyży, burzenia i palenia świątyń. Zamordowano jedną czwartą duchowieństwa całego kraju. Z rąk rewolucyjnych oprawców, jak obliczyli historycy, zginęło 13 biskupów, 4184 księży, 2365 zakonników oraz 283 siostry zakonne. W niektórych diecezjach wymordowano ponad 90 procent kapłanów! Uśmiercono również ponad 300 tys. świeckich katolików. Rozmiary i różnorodność działań władz republikańskich przeciwko Kościołowi i religii wywoływały rosnące wzburzenie. "Oceniając w sposób ogólny ekscesy rewolucji komunistycznej w Hiszpanii, można stwierdzić, że nie ma w historii narodów zachodnich drugiego takiego zbiorowego barbarzyństwa, takiego nagromadzenia zamachów na podstawowe prawa Boga, społeczeństwa i osoby ludzkiej" - napisali biskupi hiszpańscy w 1937 r. w orędziu do biskupów całego świata.

Testament Azany
Od tamtych tragicznych wydarzeń upłynęło ponad 70 lat, a socjalistyczny rząd, który sprawuje władzę w Hiszpanii od wyborów w 2004 r., najwyraźniej nawiązuje do niektórych elementów tradycji wojującego antyklerykalizmu. Urodzony w 1960 r. José Luis Rodríguez Zapatero, lider socjalistów i premier hiszpańskiego rządu, jest reprezentantem tzw. trzeciej generacji europejskich socjalistów. Pierwsza, której sztandarowymi postaciami byli Willy Brand, kanclerz Niemiec, i Fran?ois Mitterand, prezydent Francji, lansowała "socjalizm z ludzką twarzą". Druga, reprezentowana przez premiera Wielkiej Brytanii Tony'ego Blair'a i kanclerza Niemiec Gerharda Schroedera, proponowała "kapitalizm z czerwonymi ornamentami socjalnymi". Trzecia proponuje zamiast koloru czerwonego gejowski tęczowy i "szczęście bez Marksa i Jezusa" - rewolucję seksualną i zideologizowane państwo opiekuńcze.
José Zapatero po objęciu władzy zaproponował ostry kurs antykatolicki. W grudniu 2007 r. przyjęto w Kortezach ustawę o pamięci historycznej podnoszącej na piedestał walkę z Kościołem, czyli sztandarowy element tożsamości hiszpańskiej lewicy. Zrehabilitowano republikanów, a więc inspiratorów antykatolickiego barbarzyństwa z lat 30. Socjaliści i komuniści, mimo oczywistego udziału w zbrodniach na katolikach, nadal nie przyznają się do winy. Religia została wyrugowana ze szkół publicznych, a z programów nauczania zostały usunięte wszelkie odniesienia do chrześcijaństwa i moralności chrześcijańskiej. Rząd dokonał rewizji wydatków budżetowych na Kościoły i związki wyznaniowe, faworyzując kosztem katolików inne wyznania: muzułmanów, protestantów oraz gminy żydowskie. Władze popierają de facto - na razie wbrew obowiązującemu prawu - aborcję na żądanie. Nastąpiła "liberalizacja" procedury rozwodowej, zalegalizowano na szczeblu krajowym "małżeństwa" homoseksualistów wraz z prawem adopcji dzieci przez takie związki.
Działania socjalistycznego rządu Zapatero są ewidentnym znakiem kampanii antyreligijnej i antykulturowej. Inspirowane są ideologią "neutralności światopoglądowej" i polegają na administracyjnym uprzywilejowaniu przez państwo przekonań antychrześcijańskich i ateizujących, a dyskryminacji przekonań wynikających z chrześcijańskiej tożsamości Hiszpanii. Mają charakter planowych i długofalowych działań dechrystianizacyjnych. Hiszpański rząd konsekwentnie prowadzi aktywną politykę "liberalizacji praw obyczajowych" i "laicyzacji sfery publicznej". Dzieci na lekcjach wychowania obywatelskiego są przymusowo indoktrynowane, jak to wspaniale być gejem. Przedstawiciele władz prowadzą kampanię propagandową na rzecz likwidacji "niezaprzeczalnych przywilejów Kościoła katolickiego" i rewizji układu państwo - Kościół katolicki z 1979 roku. Zamierzają znieść m.in. dotacje na utrzymanie świątyń oraz ulgi podatkowe dla zakonów, sprzeciwiają się obecności krzyży w budynkach publicznych.
José Zapatero i jego partia konsekwentnie starają się realizować testament republikańskiego prezydenta Azany z października 1931 roku. Ten fanatyczny antyklerykał - będąc pełen zachwytu dla sukcesów ofensywy antykatolickiej w tym kraju - publicznie wyraził radość z tego, że Hiszpania jakoby "przestała być katolicka". Jednak celem, jaki obecnie stawiają sobie socjaliści, jest stworzenie państwa już nawet nie laickiego, ale "laicystycznego". W ten sposób intencje socjalistów określił na łamach popierającego rząd Zapatero lewicowego dziennika "El Pais" Gregorio Peces-Barba, rektor opanowanego przez antyklerykałów państwowego uniwersytetu Carlosa III w Madrycie i jeden z głównych doradców premiera. Zamierzenia socjalistów spod znaku Hiszpańskiej Robotniczej Partii Socjalistycznej (PSOE) oraz popierającą ich partię komunistyczną Izquierda Unida (IU) oraz katalońskich lewicowych nacjonalistów z Esquerra Republicana de Catalunya (ERC) jeden z komentatorów bardzo trafnie określił mianem Kulturkampfu.

Każde życie się liczy
W lipcu 2008 r. (po wygranych ponownie w marcu wyborach) socjaliści zapowiedzieli szybkie uchwalenie liberalnej ustawy o aborcji, legalizację eutanazji, rewizję konkordatu z 1979 r. oraz zmniejszenie obecności przedstawicieli Kościoła oraz symboli religijnych na uroczystościach państwowych. Jednak w lutym 2009 roku prace nad projektami szczególnie drażliwych ustaw, takich jak projekt ustawy o rewizji konkordatu oraz o eutanazji, złożone przez lewicowych sojuszników partii socjalistycznej, zostały zawieszone. Stało się to w okresie wizyty w Hiszpanii sekretarza stanu Stolicy Apostolskiej ks. kard. Tarcisia Bertonego. Włoski hierarcha wygłosił konferencję o prawach człowieka w nauczaniu Benedykta XVI. Spotkał się nie tylko z hiszpańskimi biskupami, dając wyraz poparcia Stolicy Apostolskiej dla krytycznego wobec rządu stanowiska hiszpańskiego Episkopatu wyrażonego m.in. w "Nocie w sprawie ukierunkowania moralnego". Odbył również spotkania z premierem José Zapatero i wicepremier Marią Teresą Fernández de la Vegą. Apelował i prosił, aby bronić życia ludzkiego, oraz przypominał, że rodzice mają prawo do wychowania swoich dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami.
Jednak po chwilowym wstrzymaniu działań przeciwko życiu ludzkiemu we wrześniu 2009 r. rząd zaproponował ustawę jeszcze bardziej liberalizującą zabijanie dzieci poczętych. W jej świetle kobieta będzie mogła dokonać aborcji w ciągu pierwszych 14 tygodni, a nawet w ciągu 22 tygodni, "jeśli płód zagraża zdrowiu lub życiu matki bądź jest zdeformowany". Dostęp do aborcji mają uzyskać już 16-letnie dziewczęta, które bez wiedzy rodziców będą mogły zabić swoje dziecko, mimo że jako nieletnie - według obowiązującego prawa - nie mają praw wyborczych i nie mogą na przykład kupić alkoholu czy prowadzić samochodu. Poza tym ma zostać zniesiona klauzula sumienia, co oznacza, że jeśli lekarz odmówi wykonania zabójstwa poczętego dziecka, to może zostać pozbawiony prawa do wykonywania zawodu.
Antyludzki wymiar tego projektu oraz determinacja rządu, by go wprowadzić, doprowadziły do szerokiej krytyki działań rządu. Należy zwrócić uwagę, że socjalistyczny rząd doprowadził kraj do trudności gospodarczych, bezrobocie osiągnęło najwyższy wskaźnik z wszystkich krajów UE i dlatego kosztem niewinnego życia ludzkiego za wszelką cenę próbuje odwrócić uwagę opinii publicznej od istotnych problemów. Nie dziwi zatem, że nawet sondaże pokazały brak społecznej zgody dla tego projektu w kraju, który od lat jest poddawany sekularyzmowi oraz "dyktaturze relatywizmu moralnego". Dlatego tak masowy był udział Hiszpanów 17 października w marszu poparcia dla "życia, kobiety i macierzyństwa" oraz sprzeciw wobec rządowej ustawy o aborcji. Pod hasłem "Każde życie się liczy" (Cada vida importa) zorganizowano w Madrycie ogromną manifestację, w której uczestniczyło 2 miliony ludzi.
Zapateryści znaleźli się w defensywie. Według badań w 2008 r. ich projekty popierało 57 proc. respondentów, a przeciwko było 30 procent. W październiku br. - według danych opublikowanych w dzienniku "La Vanguardia" - na nieograniczoną aborcję zgadzało się już tylko 44 proc. badanych, przeciw rządowemu projektowi opowiedziało się natomiast aż 46 proc. Hiszpanów. Ten wynik to kubeł zimnej wody dla socjalistów, którzy twierdzili, że ich pomysły cieszą się poparciem większości społecznej. W dość zgodnej ocenie komentatorów, na zmianę postaw Hiszpanów miały istotny wpływ marsze dla życia organizowane przez organizacje pro-life. Manifestacja z 17 października była kolejną z rzędu, jednak punktem zwrotnym była manifestacja w Madrycie w 2005 roku. Wówczas po raz pierwszy na ulice Madrytu wyszły setki tysięcy ludzi, by wystąpić w obronie podstawowych praw człowieka. Kolejna manifestacja odbyła się 30 grudnia 2007 r. i wywołała wściekły atak na hiszpańskich biskupów, których intencją miała być rzekoma chęć przywrócenia "moralności frankistowskiej". Socjaliści podjęli wówczas również próbę podziału duchownych na "postępowych" i "reakcyjnych". Zupełnie jak w Polsce w czasach PRL i III RP.

Produkty hiszpańskiej laicyzacji
Czy ostatnie wydarzenia w Hiszpanii oznaczają, że mamy do czynienia z przesileniem i rząd wycofa się ze swoich agresywnych pomysłów? Sprawa jest bardziej złożona. Trzeba sobie jasno powiedzieć, że procesy laicyzacyjne w Hiszpanii są bardziej zaawansowane niż w Polsce. Usystematyzowana sekularyzacja w tym kraju trwa od wielu lat. Socjaliści rządzili Hiszpanią w latach 1982-1996 i od 2004 roku. Regularnie w niedzielnej Mszy św. uczestniczy poniżej 25 proc. wiernych. Jedynie niecała jedna piąta wiernych modli się codziennie, religia nie ma też większego wpływu na podejmowanie istotnych życiowych decyzji. Według statystyk trzy na cztery małżeństwa się rozwodzą. Dramatycznie niski jest wskaźnik powołań kapłańskich, fatalna sytuacja demograficzna i zaledwie jedna trzecia Hiszpanów deklaruje odpis podatkowy w wysokości 0,5 proc. na potrzeby materialne Kościoła.
José Zapatero i jego ekipa, którzy pierwsze zwycięstwo wyborcze w 2004 r. osiągnęli niespodziewanie dzięki serii tragicznych zamachów terrorystycznych 11 marca 2004 r. w Madrycie, byli nieprzygotowani do objęcia władzy. Krwawe ataki Al-Kaidy na pociągi dowożące ludzi do pracy w Madrycie, które pochłonęły 200 ofiar, sprawiły, że Hiszpanie zagłosowali na socjalistów nie tyle dla ich programu, ile dlatego, że PSOE opowiadała się za natychmiastowym wycofaniem hiszpańskich wojsk z Iraku. Poza tym socjaliści dobrze wyczuli, że Hiszpanie są zmęczeni 8-letnimi rządami Partii Ludowej i premiera José Marii Aznara. Brak pomysłów ekonomicznych w polityce społecznej oraz polityki względem separatyzmów (baskijskiego, katalońskiego - spraw tak drażliwych w Hiszpanii) i migracji oraz brak sukcesów w polityce zagranicznej postanowili zrekompensować uderzeniem w Kościół. Dlatego zaproponowali antykatolickie reformy. Trafnie odczytali przy tym nastroje społeczne. Bo według badań większość Hiszpanów popiera obyczajową i religijną politykę rządu - 62 proc. jest za "małżeństwami" homoseksualnymi, 60 proc. za likwidacją lekcji religii, 72 proc. za ułatwieniami w uzyskiwaniu rozwodów. W mediach publicznych nie ma programów religijnych, a udział Kościoła w debacie publicznej jest ograniczony.
W dość zgodnej opinii znawców tematu, José Zapatero nie jest "bezwzględnym lewakiem" nieliczącym się z opinią publiczną, lecz raczej produktem hiszpańskiej laicyzacji. Doktor Paweł Skibiński zwraca uwagę, że socjalistyczny premier postąpił tylko krok dalej niż poprzedniczka PSOE u steru rządów - Partia Ludowa (PP), nazywana u nas "konserwatywną". To ona cierpi na kompleks "frankizmu" i swoiście podejmowanego progresizmu. Panicznie obawia się przyklejenia łatki "tradycjonalizmu". To Partia Ludowa dopuściła do legalizacji związków homoseksualnych na szczeblu regionalnym, m.in. w tradycyjnie prawicowej Nawarze, gdzie jej przedstawiciele w decydującym głosowaniu wstrzymali się od głosu. To za jej panowania powszechnie tolerowano praktykę obchodzenia ustawy antyaborcyjnej. To pod koniec kadencji Aznara doszło do pierwszej adopcji dziecka przez parę jednopłciową. Katolicy pozostają w PP mniejszościowym lobby, którego ta nie chce całkiem stracić, ale które ma coraz mniejszy wpływ na linię ugrupowania. Partia Ludowa rządziła osiem lat i niczego nie zrobiła, by zahamować rozkład rodziny przez zmianę ustaw uchwalonych jeszcze przez socjalistów pod wodzą premiera Gonzalesa.
W Hiszpanii działają zatem podobne mechanizmy jak w Polsce. Na przestrzeni ostatnich 20 lat były i są w naszym kraju partie, które powołują się na chrześcijańską inspirację, ale gdy są u władzy i przychodzi godzina próby, to swoimi działaniami pokazują, że nie liczą się z katolicką wrażliwością.

Spór o generała Franco
Politycy tzw. prawicy i lewicy przeliczyli się jednak w ocenie sytuacji Kościoła w Hiszpanii. Otóż po okresie prób dialogu i poszukiwania kompromisu z liberalną demokracją Episkopat Hiszpanii, któremu przewodniczy arcybiskup Madrytu ks. kard. Antonio Maria Rouco Vareli, nastąpił powrót do postawy cytowanego wcześniej ks. kard. Pedro Segury y Sáenza, arcybiskupa Toledo i Prymasa Hiszpanii w latach 30. ubiegłego wieku. Hierarchowie zaczęli się wypowiadać bardziej stanowczo. Masowo pojawiały się wydawnictwa przybliżające stanowisko Kościoła w istotnych sprawach społecznych oraz nauczanie Kościoła w aspekcie bioetyki i etyki seksualnej. Zwiększoną aktywność zaczął przejawiać laikat oraz organizacje i stowarzyszenia świeckich katolików. Pojawiała się czytelna odpowiedź na antykatolickie działania rządu. Od kilku lat organizowane są masowe demonstracje katolików przeciwko polityce rządu i zbiera się podpisy pod petycjami w obronie lekcji religii w szkołach.
Z drugiej strony w Hiszpanii nadal żywe są podziały z przeszłości. Należy pamiętać, że krwawy terror i antyklerykalizm czasów II Republiki oraz dramatyczna wojna domowa skłoniły wielu duchownych do sprzyjania generałowi Francisco Franco. Więź ta, mimo późniejszych prób zerwania, pozostaje w pamięci wielu Hiszpanów i do dziś używana jest jako argument przeciwko Kościołowi. Środowiska centrolewicowe, a zwłaszcza lewicowe, oskarżają Kościół o brak neutralności oraz rozdrapywanie ran, np. przez beatyfikację kilkuset męczenników prześladowań religijnych z lat 1931-1939.
Jest to argument ideologiczny i polityczny podporządkowany antyklerykalizmowi. Ksiądz prałat Vicente Cárcel Ortí, autor znakomitej książki "Mrok nad ołtarzem. Prześladowania kościoła w Hiszpanii w latach 1931 - 39", słusznie podkreśla, że "beatyfikowane ofiary nie są określane jako męczennicy wojny domowej, lecz męczennicy prześladowań religijnych, gdyż księża, seminarzyści, zakonnice nie brali udziału w wojnie, lecz byli mordowani z nienawiści do wiary! Od początków swego istnienia Kościół oddawał cześć męczennikom i będzie to nadal czynił. Instytucje państwowe i wojskowe wspominają 'poległych w wojnie' i 'ofiary represji politycznych', zarówno z obozu nacjonalistów, jak i republikanów, i nikt nie zarzuca im, że otwierają stare rany. Chociaż czasami niektóre partie w sposób ewidentny instrumentalizują te wydarzenia. (...) Należy także wyjaśnić rzecz zasadniczą - kto w tamtych latach walczył o republikę, nie bił się o demokrację i wolność, lecz o wprowadzenie reżymu na wzór sowieckiego! Dlatego gen. Franco miał rację, gdy twierdził, że walczy z komunizmem. Jeżeli nie zwyciężyłby Franco, w Hiszpanii mielibyśmy hiszpański Związek Sowiecki".

Przebudzenie
Zapateryzm, czyli wojujący antykatolicyzm, stanowi eksperyment wnikliwie analizowany w całej Europie. José Zapatero - po klęsce socjaldemokratów w ostatnich wyborach w Niemczech, kiepskiej kondycji brytyjskiej Partii Pracy i bezbarwności jej lidera premiera Gordona Browna - urósł na główną gwiazdę socjalistycznej międzynarodówki. Jest podziwiany przez bywalców europejskiego różowo-tęczowego salonu. Stanowi źródło inspiracji i natchnienia dla wszelkiej maści antyklerykałów i dechrystianizatorów nie tylko w całej Unii Europejskiej, lecz również w Polsce.
Zapateryzm, a szczególnie przeciwdziałanie temu groźnemu zjawisku, jest jednak również wnikliwie analizowane w środowiskach ludzi zatroskanych o przyszłość Europy i naszej cywilizacji. Wiele wskazuje na to, że w coraz szerszych kręgach ludzi wierzących mija okres fascynacji opacznie rozumianym dialogiem i chowaniem głowy w piasek, by nie "drażnić" i nie "narzucać przekonań". "Przestraszone" i "kapitulanckie" chrześcijaństwo w zderzeniu z agresywnym laicyzmem i zjawiskami dechrystianizacyjnymi było używane do "neutralizacji" Kościoła. Na marginesie należy zauważyć, że do uderzania w Kościół wykorzystywani byli również "postępowi" i "liberalni" teologowie oraz różnej maści "odnowiciele" i "reformatorzy", a także "życzliwe media", które mniej lub bardziej nachalnie proponowały swoistą wizję "Kościoła otwartego".
Obecnie, gdy już gołym okiem widać skalę i skutki rozmiękczania, następuje wyraźna zmiana. Wystarczy obserwować, do jakich reakcji nie tylko we Włoszech, lecz także w wielu innych państwach doprowadził skandaliczny wyrok Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, który otworzył możliwość usuwania krzyży z przestrzeni publicznej w krajach Unii Europejskiej. Jasny i jednoznaczny jest głos pasterzy Kościoła. Papież Benedykt XVI w końcu października br. mówił do przedstawicieli Unii Europejskiej: "Nasz kontynent nie może przetrwać bez chrześcijaństwa. Nie wolno nam zapominać o korzeniach". Z kolei ks. kard. Walter Kasper, przewodniczący Papieskiej Rady do spraw Popierania Jedności Chrześcijan, po orzeczeniu Trybunału strasburskiego apelował: "Nie śpij Europo! Chrześcijanie, podnieście głos!".
W tym szerszym kontekście trzeba spojrzeć również na Hiszpanię, katolicki kraj traktowany jako szczególny poligon doświadczalny, na którym są testowane techniki dechrystianizacji wypracowane przez ludzi "oświeconych" w ich "laboratoriach idei". Czyżby jednak nastąpiło przegrzanie i atak na Kościół doprowadził do przebudzenia katolików, którzy laicyzatorom wydawali się już bezbronni i spacyfikowani? Czyżby antykatolicka fobia José Zapatero i jego popleczników wywołała reakcję odwrotną do zmierzonej? Czyżby zamiast paraliżu spowodowała u ludzi dobrej woli odruch koniecznej obrony zagrożonych pryncypiów?

za: NDz 24.11.09 (Dział: Myśl jest bronią)

***

 

11. Trybunał w Strasburgu walczy z krzyżami

Dariusz Kowalczyk SJ


Pamiętają państwo Miętne? To miejscowość pod Garwolinem słynna z konfliktu o krzyże wiszące w tamtejszej szkole Zespołu Szkół Rolniczych. Na fali działalności NSZZ „Solidarność” w roku 1980 uczniowie szkoły zawiesili we wszystkich szkolnych pracowniach krzyże. Po wprowadzeniu stanu wojennego krzyże zaczęto usuwać. Pod koniec roku 1983 ostały się jedynie krzyże w kilku salach. PRL-owskie władze oświatowe i partyjne naciskały na dyrekcję szkoły, aby ostatecznie rozwiązać kwestię krzyży. I wtedy zbuntowała się młodzież, która stanęła w obronie symbolu chrześcijaństwa i europejskiej historii.
Komitet Wojewódzki PZPR postanowił nie ulegać żądaniom uczniów i stwierdził, że w sprawie krzyży „nie można się cofnąć”. W rejon Miętnego skierowano siły ZOMO. Po blisko pięciu miesiącach konfliktu władze jednak trochę ustąpiły i zawarto kompromis, na mocy którego m.in. mógł zawisnąć krzyż w pomieszczeniu bibliotecznym szkoły. Opór w Miętnem był jednym z etapów drogi do wolnosci. I oto 20 lat po upadku PRL-u mamy nasz, europejski, Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu, który... z powodzeniem kontynuuje komusze tradycje walki z krzyżami.
Ów Trybunał uznał, że wieszanie krzyży we włoskich szkołach to naruszenie „prawa rodziców do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami” oraz łamanie „wolności religijnej uczniów”. Do takiego orzeczenia doszli sędziowie w Strasburgu rozpatrując skargę pochodzącej z Finlandii obywatelki Włoch. Co więcej, ta mająca awersję do widoku krzyża obywatelka ma otrzymać 5 tysięcy euro odszkodowania za straty moralne. Przypomnijmy, że chodzi o ten sam Trybunał, który nakazał wypłacić Alicji Tysiąc 25 tysięcy euro zadośćuczynienia za to, że w Polsce odmówiono jej prawa do aborcji, a ona nie miała gdzie się od tej odmowy odwołać.
W Internecie można wyczytać, że w skład Trybunału wchodzą najwybitniejsi znawcy problematyki ochrony praw człowieka w Europie. A ja się zastanawiam, czy nie są to czasem ludzie charakteryzujący się zoologiczną nienawiścią do Kościoła i chrześcijańskiej tradycji Europy. PZPR-owskie urzędasy uzasadniały walkę z krzyżami w Miętnem dobrem socjalistycznej ojczyzny, ładem i pokojem społecznym. Sędziowie Trybunału swoje zwalczanie krzyży uzasadniają wolnością religijną uczniów. Ech! Głupi byli ci komuniści. Powinni znaleźć w szkole w Miętnem jednego ucznia (jakby się nie znalazł, to zawsze można by kogoś zastraszyć), aby powiedział, że jest niewierzący i krzyż razi jego ateistyczne uczucia, a wtedy komuniści okrzyknęliby, że bronią praw mniejszości. Krzyże by zlikwidowali i jeszcze wyszli na takich, co bronią praw człowieka.
Minister oświaty we Włoszech, Mariastella Gelmini, stwierdziła dobitnie: „W naszym kraju nikt nie narzuca religii katolickiej, a już w żadnym razie nie czyni tego poprzez obecność krzyża. Równocześnie nikt, nawet zideologizowany trybunał europejski, nie zdoła przekreślić naszej tożsamości”. Minister Gelmini podkreśliła ponadto, że krzyż jest nie tylko symbolem katolicyzmu, ale także włoskiej tradycji i tożsamości. Nasuwa się pytanie: Czy Trybunał w Strasburgu odwołuje się w swoim orzecznictwie do jakiegoś obiektywnego prawa, czy też raczej do – wyznawanej przez większość swoich członków – lewacko-liberalnej, antychrześcijańskiej, a szczególnie antykatolickiej, ideologii?
Sędziowie Trybunału w swoim ideologicznym zacietrzewieniu nie rozumieją, na czym polega wolność i wzajemne poszanowanie. Otóż nie polega na wyrzucaniu z przestrzeni publicznej symboli religijnych, ale na zdolności ich przyjęcia w duchu autentycznego pluralizmu. Ponadto prawem mniejszości nie jest niszczenie tożsamości (np. katolickiej) tworzącej daną społeczność większości. Mniejszość powinna cieszyć się swobodą, ale to nie znaczy, że ma prawo – przy pomocy sądów – pluć na symbole większości.

"Idziemy" nr 46/2009

***
12.  Nie zdejmą krzyża
Ks. Henryk Zieliński

Paradoksalnie największy problem ma teraz chyba nie kto inny jak Europejski Trybunał Praw Obywatelskich w Strasburgu. Zresztą na własne życzenie. Bo po co było wydawać absurdalny nakaz zdjęcia krzyża w jednej z włoskich szkół? I jeszcze nakładać karę na państwo, które dopuszczając umieszczanie krzyży w miejscach publicznych działa zgodnie ze swoją wielowiekową tradycją, poczuciem cywilizacyjnej tożsamości i wolą większości swoich obywateli? Sytuacja stała się kłopotliwa dla autorów strasburskiego wyroku z chwilą, kiedy premier Włoch w imieniu swojego rządu zadeklarował, że żadna siła nie zmusi państwa włoskiego do usunięcia krzyży. Stanowisko szefa rządu w tej sprawie podziela większość włoskiego społeczeństwa, a nie brak mu również poparcia w wielu, nie tylko europejskich, krajach.
Co w takiej sytuacji może zrobić strasburski trybunał? Realnie nie ma żadnych instrumentów, aby wymusić na Włochach podporządkowanie się wyrokowi. Nie zorganizuje chyba międzynarodowej interwencji nad Tybrem na wzór tej w Iraku czy Afganistanie. Zaś próba wyeliminowania Włoch z Rady Europy z powodu rzekomego łamania praw człowieka ośmieszyłaby tylko do reszty autorów pomysłu. Bo co wtedy powiedzieć choćby o Rosji, która w Radzie Europy zasiada, choć wolność mediów i dziennikarzy traktuje dość „swoiście”? A o Litwie, gdzie w odniesieniu do mniejszości polskiej łamane jest nawet prawo do zachowania własnych nazwisk w ich oryginalnym brzmieniu i zapisie? Francję też trzeba by wtedy z Rady Europy usunąć za niezgodę na muzułmańskie chusty, Szwajcarię za blokowanie budowy minaretów przy meczetach, a Polskę… za brak uznania dla związków homoseksualnych na równi z małżeństwem.
Ostatnią nadzieją dla sędziów ze Strasburga wydaje się już tylko apelacja od nieszczęsnego wyroku z 3 listopada, którą może złożyć włoski rząd. Może, ale nie musi. I teraz to od Włochów zależy, czy dadzą trybunałowi szansę na wycofanie się z poprzedniego orzeczenia i na zachowanie twarzy. Równie dobrze mogą przecież uruchomić międzynarodową lawinę ignorowania strasburskich wyroków.
Dostrzeżenie kłopotliwej sytuacji, w której niespodziewanie znalazł się strasburski trybunał, nie jest bynajmniej dla nas zachętą do spoczęcia na laurach. Determinacja chrześcijan w obronie prawa do obecności naszych symboli religijnych i cywilizacyjnych w przestrzeni publicznej jest ciągle potrzebna. Wyrok w sprawie krzyża we Włoszech jest bowiem w moim odczuciu tylko sondowaniem granic naszego przyzwolenia na antychrześcijańskie zapędy ze strony wojujących chrystianofobów. Niebawem pozwolą sobie na więcej, jeśli ich rozzuchwalimy swoją biernością.
Najnowsza historia Kościoła zna wiele przykładów odważnego stawania w obronie krzyża, nawet w czasach o wiele trudniejszych niż nasze. Beatyfikowana przez Jana Pawła II s. Maria Restituta Kafka z Wiednia, jako jedyna zakonnica z obszaru niemieckojęzycznego, została ścięta na gilotynie 30 marca 1943 r. za to między innymi, że odmówiła hitlerowcom zdjęcia krzyży w szpitalu, w którym pracowała. Zaś bł. o. Józef Cybula OMI został bestialsko zamordowany 9 maja 1941 r. w obozie w Mauthausen, między innymi dlatego, że jako przełożony domu odmówił wysłania zakonników do rozbijania przydrożnych krzyży i kapliczek.
Święci i błogosławieni są nam dani jako wzór do naśladowania, orędownicy przed Bogiem w trudnych chwilach, a czasem jak mówił Jan Paweł II, również po to, aby zawstydzać. Chociaż z tym zawstydzeniem to lepiej, żeby nie było ono potrzebne.

 

"Idziemy" nr 46/2009

 

***


13. Europa bez krzyża?
O. prof. Jacek Salij


Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu uznał właśnie, że wieszanie krzyży we włoskich szkołach to naruszenie wolności religijnej. Ale proces dechrystianizacji przestrzeni publicznej nabrał w krajach Europy zachodniej i północnej Ameryki przyśpieszenia już po roku 1968

Usuwanie znaków religijnych z ulic i parków, szkół i sądów, zakaz modlitwy w szkołach publicznych, itp. najczęściej uzasadnia się potrzebą dostosowania przestrzeni publicznej do światopoglądowego pluralizmu współczesnych społeczeństw. W społeczeństwie światopoglądowo wielorodnym – ten argument jest powtarzany najczęściej – przestrzeń publiczna powinna być światopoglądowo neutralna.
Mit aksjologicznej próżni
Zapytajmy: czy w ogóle możliwa jest taka przestrzeń społeczna, która byłaby światopoglądowo neutralna? Dajmy jeszcze temu pytaniu sformułowanie bardziej konkretne: czyżby dokonująca się we współczesnych społeczeństwach demokratycznych – powoli wprawdzie, ale systematycznie – dechrystianizacja przestrzeni publicznej była pierwszą w dziejach akcją tego rodzaju, której udało się osiągnąć niezależność od wszelkich systemów wartości? Wydaje się bowiem, że wszystkie dotychczasowe próby stopniowego usuwania chrześcijaństwa z przestrzeni publicznej wiązały się z planami jej radykalnej przebudowy, z planami ustanowienia dla przestrzeni publicznej zupełnie nowej aksjologii.
Tak było nawet wówczas, kiedy celem usuwania znaków religijnych z przestrzeni publicznej było co innego niż walka z religią. Kiedy na przykład – zaczęło się to jeszcze przed powstaniem styczniowym, ale nasiliło się zwłaszcza po powstaniu – władze carskie postanowiły istotnie zmniejszyć na terenach swojego zaboru liczbę krzyży przydrożnych i kapliczek, miały na celu raczej depolonizację naszych ziem, niż ich dechrystianizację. Zygmunt Krasiński zapewne słusznie widział w tej akcji przejaw walki z pamięcią historyczną, walki mającej na celu pozbawienie Polaków ich tożsamości narodowej:
Na polach wokół najemne grabarze
Kopią w głąb ziemię – i broń poszczerbioną
Obrazy świętych i stare ołtarze,
Na pył rozbiwszy, rzucają w jej łono –

By nie stał żaden przed oczyma ludzi
Pomnik dni dawnych – by ziemia ta cała
Nagim – bez krzyżów – cmentarzem się stała,
Gdzie z snu wiecznego mój lud się nie zbudzi.
(Dzień dzisiejszy)
Usuwanie znaków chrześcijańskich z przestrzeni publicznej było zazwyczaj integralną częścią walki o nowy ład aksjologiczny w życiu społecznym. Podczas rewolucji francuskiej, która ze szczególną furią i wśród bluźnierstw bezcześciła kościoły i demolowała znaki sakralne, pojawiła się nawet żarliwa wiara w możliwość stworzenia nowej religii, sakralizującej ustanawiany właśnie ład rewolucyjny. Z kolei w hitlerowskich Niemczech usuwanie chrześcijaństwa z życia społecznego było elementem realizowania programu „dejudaizacji” ducha niemieckiego i „powrotu” do jego pierwotnie germańskich korzeni.
Szczegółowo opisuje to Richard Grunberger: „W 1938 roku zabroniono w szkołach śpiewania kolęd i organizowania widowisk jasełkowych; w czasie wojny zakazano używania samej nazwy Weihnachten – Boże Narodzenie, zastępując je terminem Julfest, zręcznie uwolnionym od skojarzeń chrześcijańskich. Przez jakiś czas wydawało się, że przyjmie się praktyka zamieszczania w kronice urodzin runicznego symbolu życia, a w nekrologach – runicznego znaku śmierci; ale ku niezadowoleniu władz symbole te nie zdołały wyprzeć ze świadomości publicznej swych chrześcijańskich odpowiedników: gwiazdy i krzyża. Dążono też do usunięcia krzyża z innych miejsc. W 1937 roku w rejonie Oldenburga lokalne zarządzenie, by usunąć krucyfiksy z klas szkolnych, wywołało taką wściekłość, że trzeba je było odwołać. Ale podczas wojny ten centralny symbol chrześcijaństwa zaczął stopniowo znikać ze szpitali i szkół.” (Richard Grunberger, Historia społeczna Trzeciej Rzeszy, Warszawa 1994 wyd.2 tłum. Witold Kalinowski, s. 532–534).
W Związku Radzieckim nigdy nie ukrywano przed obywatelami, że przestrzeń społeczna ma być niepodzielnie bolszewicka i że wobec tego należy ją wydezynfekować, jakby z jakiejś zarazy, z wszelkich znaków religijnych. A warto pamiętać o tym, że do przestrzeni publicznej władze włączały tam nawet ciała obywateli oraz wnętrza prywatnych domów – i można było ciężko zapłacić za noszenie medalika czy za ikonę we własnej sypialni. Przejmujący zapis tej sytuacji znajduje się w wierszu Sergiusza Jesienina Powrót do ojczyzny. Poeta, który sam zresztą nie był chrześcijaninem, tak oto relacjonuje spotkanie ze swoim rodzonym dziadkiem:
„Tyś nie komunista?”
„Nie!”
„A twe siostry – komsomołki. One
Wytchnąć nie dają! To ohyda istna!
Wczoraj ze ściany zdarły mi ikonę,
Komisarz z cerkwi zdjął krzyż swego czasu.
Do Boga nie ma gdzie się już pomodlić.
Nieraz cichaczem wymknę się do lasu,
Do drzew się modlę...
By się nie upodlić...” (tłum. Jan Brzechwa).
Historia dechrystianizowania przestrzeni publicznej w Polsce Ludowej wciąż czeka na pełne opracowanie. Wspierane represjami wobec ludności marzenie władz komunistycznych, aby Nowa Huta była pierwszym w Polsce miastem bez kościoła, oraz walka młodzieży w Miętnem o krzyż w szkole należą do najbardziej znanych epizodów tej historii. Wiadomo jednak, że zarówno w skali ogólnokrajowej, jak z gorliwości różnych władz lokalnych organizowane były całe akcje przeciwko obecności znaków religijnych w miejscach publicznych.
Dezynfekcja religijnych symboli
Akcjom usuwania znaków chrześcijańskich z przestrzeni publicznej towarzyszyło zazwyczaj zadawanie krzywdy różnym konkretnym chrześcijanom. Wielu chrześcijan poniosło nawet podczas takich akcji śmierć męczeńską, szczególnie wielu z ręki jakobinów i bolszewików.
Tego właśnie elementu w akcjach desakralizowania przestrzeni publicznej udaje się zazwyczaj uniknąć w społeczeństwach autentycznie demokratycznych. Toteż nasuwa się pytanie: Czy ten moment, że walka o zepchnięcie znaków religijnych do sfery ściśle konfesyjnej oraz prywatnej nie łączy się z zadawaniem krzywdy jakimś konkretnym ludziom, sam przez się tej walki nie usprawiedliwia?
Otóż byłbym ostrożny z pozytywną odpowiedzią na to pytanie. Bo nie ulega wątpliwości, że niesprawiedliwy jest – dzisiaj, niestety, rozpowszechniony – ten rodzaj stosunku do religii, gdzie z założenia traktuje się ją jako zjawisko gruntownie negatywne, zaś jej obecność w życiu społecznym przyjmuje się za zło konieczne, które powinno się maksymalnie zmniejszać aż do zupełnego usunięcia.
Wiele zaś wskazuje na to, że takie właśnie założenie kryje się za większością realizowanych w społeczeństwach liberalnych działań przeciwko znakom religijnym w przestrzeni publicznej. Przypomnijmy parę faktów z rodzaju tych, które zdarzają się nieustannie i są praktycznie niezliczone
W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych „wydezynfekowano” (sądzę, że słowo to dobrze podkreśla okropność tego „zła, jakim jest religia” i jej najmniejsza nawet obecność w życiu publicznym) amerykańskie sale sądowe z tablic z tekstem Dekalogu. Otóż w lecie 1997 ktoś odkrył, że tablica taka wisi jeszcze w gmachu sądu hrabstwa Charlestown w Południowej Karolinie – i wniósł pozew przeciwko Radzie tego miasta. Z kolei w jakimś miasteczku koło Karlsruhe komuś bardzo przeszkadzało to, że zegar na wieży katolickiego kościoła od niepamiętnych czasów wydzwaniał melodię Ave Maria – i doprowadził, z pewnością w pełnej zgodzie z literą prawa, do wyłączenia tak nieliberalnie zachowującego się zegara. Natomiast w pewnej szkole – a zdarzyć się to mogło w dowolnym kraju Wspólnoty Europejskiej – odwołano tradycyjne i nieobowiązkowe spotkanie Bożonarodzeniowe, dlatego że oprotestowali je rodzice jednego z dzieci.
Czy cała ta wielka akcja dezynfekcyjna, która od kilkudziesięciu już lat realizowana jest w krajach cywilizacji chrześcijańskiej, zgodna jest z duchem sprawiedliwości? Pytanie to nabiera dodatkowej goryczy, jeśli zważyć, że w tych samych szkołach, w których kolejno wydawane prawa zakazują lekcji religii, modlitwy przed lekcjami, a nawet korzystania z Biblii, mogą być prowadzone i faktycznie są prowadzone lekcje buddyzmu zen. Nie ma miejsca w szkołach publicznych USA na żaden znak religijny, ale zarazem wczesną wiosną 1997 został w stanie Massachusetts wyrzucony z pracy nauczyciel za to, że nie chciał prowadzić lekcji w klasie ozdobionej parodiąOstatniej Wieczerzy Leonarda da Vinci, w której miejsce Chrystusa oddano Marylin Monroe.
Faktem jest, że nie brakuje niechrześcijan, którzy protestują przeciwko takiej dyskryminacji chrześcijaństwa w przestrzeni publicznej krajów tradycji chrześcijańskiej. „Sprawcy usuwania krzyża z ścian instytucji publicznych – pisał w roku 1928 Aleksander Świętochowski – to nie są mądrzy bezwyznaniowcy, przeciwnicy religii chrześcijańskiej, rewolucjoniści filozoficzni i społeczni – to są radykałowie bezmyślności”. Krzyż pozostał dla niego – streszcza zaangażowanie Świętochowskiego w tej sprawie Maria Brykalska – „symbolem wartości najgłębiej i najszerzej pojmowanego humanizmu, niezależnie czy cześć krzyżowi oddaje wierzący czy niewierzący”.
W Stanach Zjednoczonych wytrwałą, w sumie jednak przegraną walkę o miejsce dla obecności i znaków chrześcijańskich w przestrzeni publicznej prowadził nieznany u nas żydowski intelektualista, Will Herberg. „Commentary”, miesięcznik żydowskich konserwatystów, tak swojego czasu walkę tę przedstawiał: „Szczególnie wymowny był Will Herberg jako krytyk liberalnych Żydów oraz ich uporczywego przekonania, że religia jest sprawą całkowicie prywatną. Zgodnie z doktryną liberalizmu przetrwanie społeczności żydowskiej jest zapewnione tym lepiej, im mocniejszy jest mur oddzielający religię od państwa, utrzymanie zaś tego muru oznacza nieugięty sprzeciw wobec wprowadzania do instytucji publicznych jakichkolwiek symboli lub praktyk religijnych. W wielu artykułach ogłoszonych w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych Herberg nawoływał liberalny establishment żydowski do zrewidowania tego stanowiska.
„Amerykański Żyd musi zaufać zdolności demokracji do zachowania swego pluralistycznego charakteru bez absolutnego muru oddzielającego religię od życia publicznego” – napisał Herberg w roku 1952. Mniej więcej dziesięć lat później, zawiedziony poparciem udzielonym przez Żydów decyzjom Sądu Najwyższego z roku 1963, które usuwały modlitwę i czytanie Biblii ze szkół publicznych, podjął walkę o przywrócenie religii honorowego miejsca w amerykańskim życiu publicznym. „W rozumieniu naszej tradycji i praktyki politycznej promocja religii była i nadal jest częścią jak najbardziej prawomocnego świeckiego celu państwa. (...) Nie powinno się ruszać tradycyjnych symbolów obecności Boga w naszym życiu publicznym” – ostrzegał Herberg.
Tę część rozważań pragnę zakończyć sformułowaniem paru pytań pod adresem zwolenników coraz to bardziej konsekwentnego rugowania znaków sakralnych z przestrzeni publicznej:
1. Czy rzeczywiście sądzą, że religia zawsze jest (a jeżeli uważają, że tak, to czy zawsze taką musi pozostać) tym, co ludzi dzieli i nastraja wzajemnie przeciwko sobie? Wydaje się bowiem, że tylko przy takim rozpoznaniu natury religii usprawiedliwiony być może program zamknięcia jej w niszach ściśle konfesyjnych oraz w prywatnych przestrzeniach poszczególnych obywateli.
2. Czy rzeczywiście są zdania, że obecność w przestrzeni publicznej znaków duchowych dużej części społeczeństwa narusza prawa tych obywateli, dla których znaki te są czymś duchowo obcym? Bo jeżeli tak, to najwyższa pora, ażeby – ponieważ wśród obywateli naszego państwa są również nie-Polacy, w tym również tacy, którym obca jest duchowa tradycja naszego narodu – zacząć walczyć o stopniowe wyrzucanie z naszej przestrzeni publicznej znaku Orła Białego, biało-czerwonej flagi oraz o wyrzucenie przymiotnika z nazwy Rzeczpospolita Polska.
3. Czy dostatecznie zdają sobie sprawę z tego, że ich nietolerancja wobec obecności chrześcijaństwa w przestrzeni publicznej zazwyczaj idzie w parze z pełną zgodą na dopuszczenie do tej przestrzeni znaków i działań obrażających uczucia religijne chrześcijan, nieraz jawnie bluźnierczych. W rezultacie życie publiczne zaczyna się rządzić taką logiką, że czymś niezgodnym z prawem byłoby wywieszenie w klasie szkolnej Ostatniej Wieczerzy Leonarda da Vinci, ale czymś niezgodnym z prawem jest również protestowanie przeciwko wywieszeniu w tejże klasie parodii Ostatniej Wieczerzy; że podejmuje się walkę o usunięcie krzyża z miejsc publicznych, ale zarazem walczy się o prawo do eksponowania krzyża zanurzonego w nocniku.
4. Czy wobec powyższego nie należałoby zastanowić się nad tym, czy postulat światopoglądowej neutralności przestrzeni publicznej nie płynie przypadkiem z świadomej lub bezwiednej wrogości wobec chrześcijaństwa? Być może jakoś zasadne są zarzuty, że współczesna mentalność liberalna znalazła się w stanie fałszywej świadomości. Świadczyłoby o tym m.in. ciągłe odnawianie pamięci o średniowiecznej inkwizycji i XVII-wiecznych wojnach religijnych przy jednoczesnym zapominaniu lub bagatelizowaniu (w odniesieniu np. do zbrodni francuskich jakobinów czy hiszpańskich republikanów) zbrodni nieraz jeszcze straszniejszych, jakie zostały dokonane w czasach znacznie nowszych przez siły wrogie chrześcijaństwu.
5. Podsumowując: Czy przypadkiem nie jest tak, że dążenie do jeszcze większego zsekularyzowania przestrzeni publicznej płynie z fałszywego poczucie własnej niewinności, jakim dotknięta jest współczesna mentalność liberalna?
Wrogość wobec chrześcijaństwa nie jest warunkiem demokracji
Spróbuję jeszcze odpowiedzieć wprost na sformułowane na samym początku pytanie, czy w ogóle możliwa jest taka przestrzeń społeczna, która byłaby światopoglądowo neutralna. Pytanie wydaje się równie retoryczne (lub, jak kto woli, równie naiwne), jak pytanie, czy możliwa jest ludzka społeczność nie posługująca się żadnym językiem. Owszem, w jakiejś społeczności mogą krzyżować się dwa, czy nawet cztery języki. Da się nawet wyobrazić społeczność głuchoniemych, posługujących się takim lub innym językiem migowym. Ale nie da się wyobrazić społeczności językowo neutralnej.
Podobnie jest czymś nie do wyobrażenia, żeby przestrzeń społeczna dała się przemienić w światopoglądową próżnię. Życie społeczne bowiem z natury swojej zakłada jakieś minimum porządku, a ten jest nie do pomyślenia bez jakichś aksjologicznych fundamentów. Leszek Kołakowski tak o tym pisze: „Jeśli wierzymy, że wolność jest lepsza niż despotyzm, że niewolnictwo, to znaczy możliwość, że jakaś osoba jest własnością innej osoby albo państwa, sprzeciwia się samemu pojęciu człowieczeństwa, że równość jest dobra, a prawnie ustanowione przywileje niesprawiedliwe, że duch tolerancji religijnej zasługuje na poparcie, a opresywny fanatyzm na zwalczanie itd., nie jesteśmy neutralni w sprawach dotyczących podstawowych naszych wartości. Nie jest też neutralne państwo, które w tej czy innej formie wpisało te wartości w swój porządek konstytucyjny; w przeciwnym wypadku byłoby neutralne względem swej własnej neutralności, przez co też neutralność sama siebie by uśmierciła.” (Cywilizacja na ławie oskarżonych, Warszawa 1990 s.240).
Otóż ufajmy, że mylą się ci wszyscy, którzy podnoszą alarm, iż – zwłaszcza po roku 1968 – tradycyjna europejska demokracja zaczęła ulegać rozpadowi na rzecz demokracji budowanej na moralnym i światopoglądowym relatywizmie i że ta nowa demokracja nie zamierza być tolerancyjna wobec tych wszystkich, którzy wierzą w absolutny charakter prawdy i dobra. A nie zamierza być wobec nich tolerancyjna dlatego, że rozpoznaje w nich zagrożenie dla tolerancji, nie powinno się zaś tolerować niczego, co stanowi zagrożenie dla tolerancji.
Ufajmy, że tylko na wyrost Jan Paweł II formułował przestrogę pod adresem współczesnej demokracji: „demokracja bez wartości łatwo się przemienia w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm”.
Jeśli jednak w tych alarmach i przestrogach jest coś na rzeczy, mielibyśmy ważną część odpowiedzi na pytanie, skąd się biorą tendencje współczesnej demokracji – dla której, wydawałoby się, pluralizm jest dogmatem – do tak niezgodnego z duchem pluralizmu dyskryminowania chrześcijaństwa w przestrzeni publicznej.

1. Jezus Chrystus i Jego krzyż są większe od europejskich biurokratów. pisarz Vittoro Messori
2. Europa, zabraniając krzyży we włoskich szkołach, daje nam tylko dynie na Halloween. kard. Tarcisio Bertone, sekretarz stanu Stolicy Apostolskiej.
3. Jakiej pomocy możemy oczekiwać od tych, którzy w Europie usuwają symbole swej tradycji dziejowej i religijnej? bp Shlemon Warduni biskup pomocniczy Bagdadu.
4. Jeśli będziemy iść tą drogą co Trybunał w Strasburgu, Unia Europejska na pewno się rozpadnie. bp Piotr Jarecki, wiceprzewodniczący Komisji Episkopatów Wspólnoty Europejskiej (COMECE)
5. Dzisiaj domagają się zdjęcia krzyży ze ścian szkolnych w krajach kultury katolickiej. Jutro zażądają usunięcia chrześcijańskich znaków z historycznej, państwowej symboliki krajów europejskich. o. Filaret Buliekow przedstawiciel Patriarchatu Moskiewskiego przy strukturach UE.

"Idziemy" nr 46/2009

 

***

 

14. Prawa czlowieka nie dla wierzących?

Organizacja, która powinna bronić praw człowieka, może wkrótce stać się źródłem represji wobec chrześcijan. Przed działaniami przedstawicieli Australijskiej Komisji Praw Człowieka, którzy wydają się nie brać pod uwagę głosu ludzi wierzących, przestrzegł ks. kard. George Pell z Sydney.

Podczas zebrania Australijskiego Lobby Chrześcijańskiego ks. kard. George Pell zwrócił uwagę na to, że w ciągu ostatnich kilku miesięcy komisarz ds. dyskryminacji płci Tom Calma niejednokrotnie mówił o rzekomym "zagrożeniu ze strony rosnącego fundamenatalistycznego lobby religijnego", wpływającego na takie sprawy, jak związki homoseksualne, eksperymenty na komórkach macierzystych embrionów czy aborcja. Jednocześnie prowadzone przez komisję od ponad roku dochodzenie ma według Calmy zbadać, "czy wolność religii jest zgodna z prawami człowieka". Jak zauważył ks. kard. Pell, instytucja ta zakłada zatem, że "wolność religii nie należy do praw człowieka i może być z nimi sprzeczna". Metropolita Sydney ostrzegł, że ludzie tacy jak Calma będą starali się wprowadzić państwowe ograniczenia w działalności organizacji religijnych. - Jeśli osiągną swój cel, ludzie wierzący mogą spodziewać się rządowych restrykcji - stwierdził.

za: Nasz Dziennik z 26.11.09 (Dział: Wiara Ojców)

 

***

 

15. Abp Michalik: Krzyż to nie tylko ozdoba i kultura


Decyzja Trybunału w Strasburgu w sprawie obecności symboli religijnych w miejscach publicznych to godzina próby dla naszej wiary – stwierdził przewodniczący Episkopatu abp. Józef Michalik. - Biskupi i katolicy nie mogą milczeć – dodał.

Metropolita przemyski komentując orzeczenie Europejskiego Trybunału Praw Człowieka podkreślił, że krzyż nie oznacza tylko konkretnej kultury chrześcijańskiej. - To najważniejszy moment w historii, gdy Jezus umarł za nas na krzyżu. Ten wyrok musiał nas wszystkich zaboleć – powiedział na zakończenie obrad biskupów, na Jasnej Górze.

- Dziś krzyż jest przeszkodą, a jutro będzie człowiek o niebieskich oczach albo czarnych oczach, albo długim nosie – przestrzegł. Hierarcha podkreśla, że Polacy już kiedyś przechodzili przez temat zdejmowania krzyży. - Ja wiem, za co mego ojca zwalniali z pracy, gdy nie chciał zgodzić się na zdjęcie krzyża w biurze, w którym pracował – powiedział.

Odnosząc się do kwestii obecności symboli religijnych w miejscach publicznych, abp Michalik cieszył się też z inicjatywy parlamentarzystów, którzy specjalną uchwałą zwracają się o zachowanie "wolności dla prezentowania krzyży w przestrzeni publicznej". - Myśmy przechodzili różne "Włoszczowe", które nam dawały lekcje, jak się zachowywać w takich sytuacjach – tłumaczył.

 

za: fronda.pl Kategoria: Kościół, czwartek, 26 listopada 2009 18:31

***

 

16. Ks. prof. Jerzy Bajda - Krzyż i polityka



Polacy są Narodem, który od tysiąca lat uczy się swojej tożsamości w blasku krzyża, w obliczu świadectwa wiary męczenników, którzy w miłości do Ukrzyżowanego odnajdywali moc i męstwo do złożenia ofiary z życia za godność człowieka, za wolność sumienia, które podlega tylko Bogu, i za wolność Europy zagrożonej przez hordy starego i nowego pogaństwa. Sejm powinien podjąć jednogłośnie uchwałę w sprawie ochrony wolności wyznania i prawa do obecności krzyża w przestrzeni publicznej. Natomiast ci posłowie, dla których krzyż jest przedmiotem nienawiści lub pogardy, powinni sobie poszukać innej pracy poza parlamentem.

Po skandalicznym wyroku Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu odezwało się wiele głosów protestu i powstało wiele inicjatyw w obronie krzyża. We Włoszech sprzeciw wobec wyroku wyraził rząd z premierem Silvio Berlusconim na czele. Radio Watykańskie systematycznie informowało o nastrojach w Europie, a 7 listopada podało: "Watykański sekretarz stanu ks. kard. Tarcisio Bertone wyraził nadzieję, że te reakcje - także ze strony środowisk niechrześcijańskich - obudzą sumienia i poczucie odpowiedzialności u sędziów Trybunału w Strasburgu. (...) Do protestu dołączają się też zwykli obywatele. Dla przykładu, wzdłuż ulic miasta Montegrotto, na elektronicznych tablicach, które z zasady informują o sytuacji na drogach, pojawił się krzyż i napis: 'My go nie zdejmiemy'. Co więcej, w wielu szkolnych aulach i urzędach państwowych, gdzie do tej pory nie było krzyży, obecnie są one wieszane. Zresztą wyrok szeroko krytykowany jest w całej Europie".

Chrześcijanie razem
Także Cerkiew prawosławna solidaryzuje się z Kościołem katolickim. Arcybiskup Ieronimos, głowa greckiej Cerkwi prawosławnej, apeluje: "Europo, broń swojej duszy!" W artykule Piotra Kościańskiego i Piotra Zychowicza "Zjednoczeni w obronie krzyża" ("Rzeczpospolita", 14.11.2009 r.) czytamy, że "według Greków, laickie ugrupowania w całej Europie potraktują wyrok Trybunału jako precedens i będą domagały się zdjęcia krzyży ze ścian budynków publicznych w swoich krajach. Właśnie tak stało się w Grecji, gdzie organizacja Monitor Helsiński zaapelowała o usunięcie chrześcijańskich symboli z sądów i ze szkół. Mają w tym pomóc radykalne, lewicowe związki zawodowe. (...) Według Akermana (z brytyjskiej organizacji Pro Ecclesia et Pontifice), w Europie laicki świat wypowiedział wojnę tradycji i chrześcijaństwu. Doszliśmy do momentu, w którym należy powiedzieć: 'Stop'. Jeżeli teraz chrześcijanie nie wystąpią w obronie krzyża, nie będą mogli się już nazywać chrześcijanami. Ludzie zaślepieni nienawiścią zaatakowali naszą świętość. Być może jednak skutek ich działań będzie odwrotny do zamierzonego. Ten wyrok może doprowadzić do porozumienia między chrześcijanami, a razem na pewno zwyciężymy".
Portalpomorza.pl ogłosił w imieniu Zarządu Głównego Młodzieży Wszechpolskiej apel w obronie krzyża, przywołując na pamięć słowa Jana Pawła II: "Brońcie krzyża, nie pozwólcie, aby Imię Boże było obrażane w waszych sercach, w życiu społecznym czy rodzinnym. Dziękujmy Bożej Opatrzności za to, że krzyż powrócił do szkół, urzędów publicznych, szpitali. Niech on tam pozostanie".
Stanowisko w obronie krzyża zajęli również polscy parlamentarzyści. Pod projektem uchwały w sprawie ochrony wolności wyznania i prawa do obecności krzyża w przestrzeni publicznej podpisało się już 280 posłów z Polski Plus (inicjatora uchwały), PO, PiS, PSL oraz posłowie niezrzeszeni. Jest to z pewnością taki przypadkowy sprawdzian, kto z członków Sejmu czuje się Polakiem. Bo nie wyobrażam sobie, aby ktoś, kto jest Polakiem, nie stanął w obronie krzyża. Sejm powinien taką uchwałę podjąć jednogłośnie; natomiast ci, dla których krzyż jest przedmiotem nienawiści lub pogardy, powinni sobie poszukać innej pracy poza parlamentem.

Punkt widzenia bardzo rządowy
Tymczasem Elżbieta Radziszewska, jako przedstawicielka rządu RP, uspokaja społeczeństwo, twierdząc, że "orzeczenie Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu dotyczące wieszania krzyży we włoskich szkołach nie dotyczy Polski, zatem Polska nie musi zabierać głosu w tej sprawie". Innego zdania była europosłanka z SLD Joanna Senyszyn, która zapowiedziała kampanię przeciw "klerykalizmowi" w Polsce i zapewniła, że będzie się domagała rozporządzenia nakazującego usuwanie krzyży ze szkół. Senyszyn była wyraźnie zdopingowana precedensem w postaci wyroku strasburskiego i uważała, że nadszedł moment (po ratyfikacji traktatu lizbońskiego), by zaatakować chrześcijaństwo w Polsce, gdzie pomimo najszczerszych wysiłków Hitlera, Stalina i socjalistów wszelakiej maści, owo chrześcijaństwo jeszcze jako tako się trzyma. Radziszewska, komentując wyskok Senyszyn, uspokajającym tonem zapewniała: "W Polsce nie ma rozporządzenia, które nakazywałoby wieszanie krzyży, dlatego nie można wydać rozporządzenia, które nakazuje ich zdejmowanie".
Radziszewska ocenia zatem całą sytuację z punktu widzenia prawa pozytywnego, nie domyślając się, że istnieje prawo wyższe, które nie podlega żadnym rozporządzeniom takiej czy innej władzy ziemskiej. Pod tym względem nie ma różnicy między poglądami obu pań zaangażowanych w politykę. Bo jeśli Radziszewska twierdzi, że nie można wydać rozporządzenia nakazującego zdejmowanie krzyży dlatego, że nie było rozporządzenia nakazującego ich wieszanie, to zgadza się z Senyszyn, że wszystko zależy od określonego rozporządzenia władzy. W takim układzie (w takiej logice) nie liczą się prawa człowieka, nie liczy się prawo Narodu, który od tysiąca lat uczy się swojej tożsamości w blasku krzyża, nie liczy się prawo Kościoła i krew męczenników, którzy w miłości do Ukrzyżowanego odnajdowali moc i męstwo do złożenia ofiary z życia za godność człowieka, za wolność sumienia, które podlega tylko Bogu, i za wolność Europy zagrożonej przez hordy starego i nowego pogaństwa.
To bardzo uboga perspektywa, w której obracają się nasze panie "zatrudnione" w polityce. Radziszewska uspokaja również społeczeństwo argumentem, że "orzeczenie strasburskiego trybunału nie zawiera nic poważnego"; wręcz można powiedzieć, że jest to orzeczenie głęboko "niepoważne", pozbawione wszelkiego odniesienia do obiektywnych kryteriów sprawiedliwości (jeśli w tym trybunale wiedzą, co to takiego jest "sprawiedliwość", na podobieństwo Piłata, który nie wiedział, co to jest prawda). Nie mogę również pozostawić w spokoju twierdzenia, że skoro wyrok strasburski dotyczy tylko Włoch, to Polska nie musi się w tę sprawę angażować i formułować własnego stanowiska. Radziszewska nie ma racji. Pomijając już sprawę, że obcy trybunał wypowiada się na temat sporu podległego władzom Italii i narusza suwerenność państwa włoskiego, głębsza istota sporu toczy się na płaszczyźnie prawdy o człowieku: o człowieku, za którego umarł Chrystus, i o Człowieku, którego skazano na śmierć krzyżową za to, że dał "świadectwo prawdzie", oświadczając, że jest prawdziwie Królem. Krzyż jest właśnie znakiem i symbolem tej głębokiej prawdy, od której zależy ostateczny los świata. Dlatego jeżeli gdziekolwiek na ziemi ten symbol jest poniżany, lekceważony i traktowany jako sprzęt podległy administracji rządowej, to poniżany i deptany moralnie jest każdy człowiek i każdy człowiek świadomy swej godności i solidarności powszechnej ma wtedy obowiązek powiedzieć: "Nie pozwalam!", "Nie wolno!", "Ręce precz od Krzyża!".

Ateizm a polityka
Jeszcze jeden szczegół wymaga komentarza. Według minister Elżbiety Radziszewskiej, w całej sprawie "tkwi polityka" - trzeba pamiętać o tym, że mężem kobiety występującej w imieniu swojego dziecka jest aktywista włoskiego związku ateistów, agnostyków i racjonalistów. Dlatego jej zdaniem, należy spokojnie, na chłodno i racjonalnie ocenić ten wyrok. Nie jest do końca jasne, czy owa polityka "tkwi" w tym, że ten pan jest członkiem tego związku "ateistów, agnostyków i racjonalistów", czy też w tym, że dzięki tej przynależności może bezkarnie atakować prawo wolności religijnej społeczeństwa włoskiego, a nawet swojego dziecka, czy też w tym, że jemu wolno przyjmować postawę agresji i nienawiści wobec Kościoła, a my, zaatakowani bezprawnie, mamy się wobec niego zachować "spokojnie, na chłodno i racjonalnie"? Jest to dość skomplikowane i szkoda, że Radziszewska szerzej tego nie wyjaśniła. Na podstawie doświadczeń historycznych, jakie przeszła Europa, szczególnie Wschodnia, a zwłaszcza kraje Związku Sowieckiego i Polska, a nadto Hiszpania, Chiny, Korea, Wietnam i Kambodża (nie mówiąc już o wszystkich krajach dotkniętych czerwoną rewolucją) - można stwierdzić, że to, co zaoferowano owym krajom i milionom niewinnych ofiar komunizmu, to nie jest "polityka", to jest największy bandytyzm polityczny i totalitaryzm, który winien jest takiego ludobójstwa, jakiego świat nie znał od początku. Trzeba zawsze "sprawiedliwe dać rzeczy słowo".
Natknąłem się w internecie na wypowiedź pana Marka, z której wynika, że ma duszę głęboko sceptyczną i irytuje go obrona krzyża, skoro - krótko mówiąc - krzyż sam się obroni. Jedno zdanie zasługuje jednak na komentarz, ponieważ zawiera w sobie pewne elementy filozofii rozpowszechnianej przez gazety laickie. Oto pan Marek zadaje pytanie: "Czy do potwierdzenia prywatnych przekonań religijnych potrzebujemy łamać standardy Praw Człowieka - które przy różnym do nich podejściu w Europie należy uznać za nasze, europejskie - powiedziałbym chrześcijańskie osiągnięcie?". Jest to bardzo interesujący schemat myślowy, według którego, owszem, Prawa Człowieka (pisane dużą literą) są osiągnięciem chrześcijańskim, ale powinny służyć tylko ateistom i liberałom atakującym chrześcijaństwo, natomiast chrześcijanin, broniąc swej wiary, jakby automatycznie traci możliwość odwoływania się do tej kategorii Praw Człowieka i zostaje oskarżony, że łamie standardy (czyli normy) zawarte w Prawach Człowieka. Krótko mówiąc, prawo symbolizowane przez Trybunał Praw Człowieka pozwala atakować krzyż jako najświętszy znak chrześcijaństwa, natomiast nie pozwala chrześcijanom na obronę krzyża, gdyż natychmiast są oni oskarżani o nietolerancję.

Dla kogo "prawa człowieka"
Nawiasem mówiąc, pan Marek dotknął problemu szerszego, ponieważ w literaturze filozoficzno-prawnej toczy się dyskusja nad właściwym znaczeniem normatywnym i ideologicznym uchwalonych dotąd "deklaracji praw człowieka" czy "konwencji" na ten temat. Odważne sformułowania znajdują się w książce na temat praw człowieka autorstwa Pawła Bały i Adama Wielomskiego1. Autorzy skupili swoją krytykę na warstwie filozoficznej, która miała zawierać uzasadnienie tych praw i kryteria prowadzące do zrozumienia istotnego związku owych praw z człowieczeństwem, czyli naturą człowieka (naturą ludzką). Krytyka wypada niekorzystnie dla tak postawionej kwestii. Okazuje się - co autorzy opierają na ogromnej liczbie komentarzy i opracowań przedmiotowych - że z reguły sformułowanie jakiejś określonej "karty praw" człowieka - było zawieszone w jakiejś próżni metafizycznej, co więcej, z braku właściwych podstaw filozoficznych z konieczności narzucała się taka interpretacja owych "praw", jaka odpowiadała linii ideologicznej danego państwa czy związku państw, czy wreszcie samej Organizacji Narodów Zjednoczonych. A wszelkie ideologie mają to do siebie, że narzucają utylitarystyczny i instrumentalistyczny model rozumienia "praw człowieka". Jest to wyraźnie widoczne w całej historii ONZ-owskich konferencji dotyczących "zaludnienia i rozwoju", o czym kompetentnie pisze tym razem pani Marguerite Peeters w swoich pracach o globalizacji "rewolucji kulturalnej". Wspomniani autorzy nie piszą wprost o tych "prawach seksualnych" czy "prawach reprodukcyjnych" i im podobnych, ale zasadnicza krytyka "praw człowieka" przez nich sformułowana doskonale przystaje do poglądu pani Peeters.
Nie znaczy to, że z tej krytyki należy wysnuć wniosek, iż wszystkie "prawa człowieka" to mit i oszustwo. Inaczej Kościół nie poświęciłby im tyle uwagi, a zwłaszcza, jak pamiętamy, dużo serca oddał tej sprawie Jan Paweł II. Osobliwe jest, że wspomniani autorzy poddali krytyce także Kościół katolicki, konkretnie jego naukę społeczną, która według nich po Soborze Watykańskim II weszła na nowe tory, obciążone podobno tą ideologią, którą skrytykowali, choć przecież Kościołowi nie mogli zarzucić pozytywizmu prawnego, jako że w Kościele kwitnie i rozwija się doktryna prawa naturalnego zarówno na płaszczyźnie filozoficznej, jak i teologicznej. Na przykład nieco dziwi, z jaką pewnością siebie autorzy głoszą, że Kościół przyswoił sobie filozofię "demokracji liberalnej, którą Sobór uznał za wzór modelowy dla katolika"2. Wskutek pewnego "uproszczenia" mają odwagę powiedzieć, że "człowiek ma prawo, swoim indywidualnym rozumem określić, co jest prawdą; ma prawo wystąpić z Kościoła i wyznawać błąd. Prawo do wyznawania błędu jest istotą praw człowieka w odniesieniu do wiary. 'Gdzie uznaje się prawa człowieka - pisze Davies - tam nie ma miejsca dla katolickiego państwa i społecznego panowania Chrystusa Króla'"3. Nieco dalej autorzy piszą: "Kościół zaniechał więc walki o społeczne panowanie Chrystusa, a skupił się na lansowaniu pewnej wizji niezbywalnych i uniwersalnych praw".
Wiele było przykładów manipulowania nauką Soboru Watykańskiego II po to, by wmówić katolikom, że ich przekonania zgadzają się dokładnie z dogmatami ideologii liberalnej, obciążonej subiektywizmem i relatywizmem. Także wskutek natarczywej i długoletniej indoktrynacji komunistycznej w świadomości wielu ludzi utrwaliły się tego typu pojęcia, że "religia" to jest "sprawa prywatna", a sfera publiczna należy do polityki, czyli do partii, czyli do państwa, czyli do Związku Sowieckiego. Obecnie na miejsce tego ostatniego pojawia się w tym schemacie myślowym "Związek Socjalistycznych Republik Europy", który działa na podobnej zasadzie jak tamten, choć w sposób zakamuflowany i podstępny. Nadal świat i polityka należą do socjalistów, agnostyków, ateistów, racjonalistów, a katolicy mają czynić wszystko, by respektować ich "prawa" do walki z religią i Kościołem, siedzieć cicho w kącie i cierpliwie znosić ich wybryki obrażające Boga i cały Kościół, aby nie być posądzonymi o nietolerancję. Jest to wielkie wypaczenie prawdy rozpowszechniane przez europejskie "media" podporządkowane dyrektywom masonerii. Jak wiadomo, ich celem jest zniszczenie Kościoła, ponieważ jest on jedyną przeszkodą na drodze do totalnej władzy nad światem.
Bardzo interesującą analizę tej sytuacji przeprowadza w wywiadzie dla agencji "Zenit" Rosa Alberoni, socjolog i pisarz4. W ostrych słowach krytykuje dewiację ideologiczną Europy, zgodnie z którą uznano, że "prawem człowieka" jest występowanie przeciw Bogu i walka z Chrystusem przez usuwanie wszelkich przejawów kultury chrześcijańskiej z życia i ze sfery publicznej. Tym samym walka z krzyżem jest niszczeniem tożsamości europejskiej. Zachodzi ryzyko, że po totalitaryzmie jakobińskim, komunistycznym, hitlerowskim i islamskim, będziemy mieli nowy totalitaryzm - o nazwie "eurokracja".

Z naszego podwórka

W Polsce mamy własne formy takiego totalitaryzmu, odziedziczone jeszcze po tzw. minionym okresie. Niektórzy lokalni "władcy" nie rozumieją, na czym polega istota władzy i jakie prawa przysługują społeczności wierzących. Oto w Stalowej Woli trwa walka prezydenta Andrzeja Szlęzaka z mieszkańcami, którzy postawili krzyż w miejscu, gdzie miał być budowany kościół, na osiedlu Młodynie. Prezydent z jakichś powodów chce usunąć krzyż, a katolicy bronią swoich praw, wspomagani przez duchownych. Zapewne z powodu emocji w świadomości prezydenta doszło do pomieszania pojęć, skoro w telewizji rzeszowskiej powiedział: "Ja myślę, że nie można w XXI wieku w cywilizowanym kraju pozwolić, ażeby w Stalowej Woli rządzili bolszewicy w sutannach" (za Radiem Maryja z 20 listopada br.). Być może, gdyby to byli "bolszewicy" w mundurach partii komunistycznej, to byłoby "ok"; ale skoro są w sutannach i chcą mieć krzyż, a nawet kościół, to nerwy pana prezydenta wysiadły. Jeden z radnych Stalowej Woli powiedział Radiu Maryja: "Nie wyobrażam sobie, aby został wydany wyrok w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej nakazujący usunięcie krzyża ze stalowowolskiego osiedla Młodynie. Jestem przekonany, że mieszkańcy Stalowej Woli nie pozwolą na usunięcie krzyża w ich miejscowości. W naszym mieście wciąż pamiętamy heroiczną obronę krzyży w czasach komunistycznej władzy PRL. Wtedy pomimo wielkiej nienawiści władz do znaku chrześcijan krzyże w Stalowej Woli pozostały na swoich miejscach i do dziś świadczą o wierze i szacunku do tradycji mieszkańców". Być może idą czasy, w których znowu trzeba przypomnieć władcom to hasło sprzed wieków: "In hoc signo vinces". Bo kiedy państwo chroni się pod krzyżem, wtedy jest pod opieką Tego, który powiedział: "Dana mi jest wszelka władza na niebie i na ziemi". To nie jest władza przeciw człowiekowi, lecz władza dla człowieka. Tylko Chrystus ma władzę obdarzyć człowieka życiem. Jest to także władza społeczna, ponieważ ta władza objawia się w sakramentach, które budują społeczną strukturę Kościoła, to jest odnowionej ludzkości. Niech więc nikt w Polsce nie mówi, że tytuł Chrystusa jako Króla Wszechświata jest nieaktualny. Chrystus jest Królem niezależnie od tego, czy ktoś tego chce, czy nie.

1 P. Bała, A. Wielomski, "Prawa człowieka i ich krytyka. Przyczynek do studiów o ideologii czasów ponowożytnych", Chicago-Warszawa 2008.
2 Tamże, s. 184.
3 M. Davies, "Sobór Watykański II a wolność religijna", Warszawa 2002, s. 90.
4 R. Alberoni, "Persiste il tentativo europeo di cacciare Cristo", "Zenit" z 25 listopada 2009.

za: Nasz Dziennik Sobota-Niedziela, 28-29 listopada 2009, Nr 279 (3600) Dział: Myśl jest bronią. (x.WK)

 

***

Belgijski parlament w najbliższych dniach będzie rozpatrywał wniosek o zakaz wieszania krzyży i innych symboli religijnych w miejscach publicznych - podał przed dwoma dniami belgijski dziennik "Le Soir". Z projektem forsującym całkowite oddzielenie państwa od Kościoła wystąpił senator z partii socjalistycznej Philippe Mahoux. Domaga się on, by krzyże zniknęły m.in. z sądów, budynków administracji rządowej, ratuszy miejskich, a nawet z bram cmentarzy. Zdaniem lewicowego polityka, w miejscach tych nie powinny być widoczne żadne symbole religijne. Dodatkowo Mahoux chce, żeby dla wszystkich urzędników administracji państwowej wprowadzić zakazać udziału w uroczystościach religijnych, w tym w procesjach i Pasterkach. Zakaz miałby dotyczyć także króla. Niestety, prawdopodobieństwo, że ustawa ta zostanie przyjęta, jest duże, ponieważ - jak informuje gazeta - projekt ma znaczne poparcie partii rządzących.
MBZ

za: NDz z 11.12.09

***

Zdaniem sądu administracyjne go w hiszpańskim regionie Kastylia-Leon, obecność krzyży w klasach szkolnych może „zakłócić swobodny rozwój osobowości" uczniów innych religii i jest sprzeczna z „prawem rodziców do wychowywania dzieci zgodnie ze swoimi przekonaniami religijnymi i moralnymi". Sąd nakazał usunięcie krzyży w jednej ze szkół publicznych: w miejscach wspólnego użytkowania oraz w tych klasach, gdzie tego zażądają rodzice. Socjalistyczny prezydent Hiszpanii Zapatero zapewnił, że na razie wycofanie krzyży ze szkół nie jest przewidziane.

za: Źródło 52/2009

***

Senat Stanów Zjednoczonych przyjął ustawę, określającą zasady finansowania działalności rządu federalnego, Dokument zawiera m.in. zapisy pozwalające na dotowanie ze środków budżetowych USA -międzynarodowego planowania rodziny". Zgodnie z ustawą, do organizacji pozarządowych propagujących na świecie aborcję trafi prawie 650 min dolarów, z czego 103 miliony jeszcze w tym roku. Państwowe dotacje będą mogły otrzymać takie organizacje jak Planned Parenthood, prowadząca sieć klinik aborcyjnych. Znaczne środki zostaną przeznaczone na Fundusz Ludnościowy ONZ (UNFPA). Który wspiera m.in. politykę jednego dziecka i przymusową sterylizację kobiet w Chinach.


***

W niemieckim mieście Salzkotten co najmniej osiem rodzin zostało
ukaranych grzywnami za odmowę posyłania dzieci na obowiązkowy kurs edukacji seksualnej i nie wyrażenie zgody na udział dzieci w przedstawieniu „Moje ciało należy do mnie", które pokazuje w jaki sposób należy odbywać stosunek płciowy. Nie mogąc wyegzekwować grzywien, władze skazały ojców rodzin na kary pozbawienia wolności. Urząd ds. Młodzieży zalecił, aby rodziców, którzy nie chcą zapłacić grzywny i nie zmienią zdania po odbytej karze w więzieniu, pozbawiać praw rodzicielskich.

 

za: Źródło nr 52/2009

***