Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje polecane

Ewa Polak-Pałkiewicz-Strach się bać" i "wstyd się wstydzić"? Dlaczego?

Istnieje pokaźna grupa odbiorców, którzy wcale nie chcą mieć 'katolickich' mediów świeckich; oni chcą mieć media katolickie. Katolicy potrzebują debaty intelektualnej przede wszystkim na temat Boga i naszego przeznaczenia jako Jego dzieci. Na tematy eschatologiczne: życia, śmierci i sądu. Na temat natury świata i człowieka

Ostatnio zaszokowała mnie pewna okładka. Nie było na niej nic gorszącego. Graficznie bez zarzutu, efektowna. Taka jak okładka "Wprost" czy "Polityki". Sterylna. Wyprana z treści religijnej - to znaczy treści chrześcijańskiej. A przecież widniała na niej data: 22 listopada. Nie dodano, że to Święto Chrystusa Króla Wszechświata. Tygodnik, o którym mowa, to tygodnik katolicki. Rozprowadzają go m.in. parafie. Na okładce widniał duży tytuł: "Internet zmienił świat". Czy ignorując to wspaniałe święto kościelne, uczyniono coś niewłaściwego? Może to tylko przeoczenie? Czy doszukując się w tym metody, nie wpadamy w paranoję? Skąd jednak pochodziło uczucie zażenowania? Czytelnik dostał jednoznaczny komunikat: Chrystus Król to tylko tradycja. Blada, może już niepotrzebna. Metafora. Nie należy do rzeczywistości, jaką żyjemy.

Liberalizm dosięga prasy i innych mediów katolickich - także w naszym kraju. Dokonuje z roku na rok coraz większych wyłomów w światopoglądzie katolickich odbiorców. W porównaniu z prasą katolicką na Zachodzie są to zmiany drobne i nie dotyczą takich spraw, jak obrona życia, stosunek do Ojca Świętego, sakramenty. Pojawia się jednak w komentarzu niektórych tytułów, doborze tematów. Jest akceptowany przez redaktorów jako rzekomo "nowoczesna forma", "lżejsza świecka problematyka", rozmowy z ludźmi, których cały "dorobek" i urok polegają na tym, że uczyniono z nich maskotki (spikerzy, aktorzy, piosenkarze) - bez względu na to, jakie świadectwo dają swoją działalnością i swoim życiem. Liberalizm daje o sobie znać w przemilczeniach. W zasiewaniu wątpliwości tam, gdzie ich być nie powinno (Karol Darwin, Marcin Luter, Zygmunt Freud, a nawet Karol Marks okazują się postaciami niejednoznacznymi). Przenika poprzez formuły językowe. Ujawnia się w przechodzeniu do porządku nad poprawnością polityczną (propagowanie dziury ozonowej, efektu cieplarnianego jako rzekomych skutków zbrodniczej działalności człowieka wobec matki ziemi). Pojawia się w zachwycie nad działalnością mnichów buddyjskich jako przedstawicieli bratniej "wielkiej religii" - mimo że Jan Paweł II zwrócił uwagę, że buddyzm to system filozoficzny, nie religia ("Veritatis splendor"). Przenika bez trudu wszędzie tam, gdzie katolicy wstydzą się swojej odrębności, chcą być za wszelką cenę tacy jak inni (księża wolą nie nosić sutann, żeby się nie wyróżniać, siostry z zakonów kontemplacyjnych marzą, by brać udział w życiu naukowym itp.). Pragną zaprezentować się jako ludzie, którym obca jest "wąska konfesyjna perspektywa", którzy patrzą na świat z wielu punktów widzenia.
"Co zaś do chęci podciągnięcia religii do nowoczesnego sposobu myślenia to jest ona równie rozumna, jak próby podciągnięcia impresjonizmu do hydrauliki" - mawiał bohater "Cudu ojca Malachiasza" Bruce'a Marshalla.

News z lampką wina na dobranoc
"Ach, to tylko jedna z tych wariatek, które mówią o Bogu" - wyrażał się o pewnej pani bohater powieści "Powrót do Howards End" Edwarda Morgana Forstera, z pobłażliwą wyższością wynikającą z jego pozycji społecznej (biznesmena i arystokraty w jednej osobie) i doskonałej religijnej ignorancji. Było to prawie sto lat temu. Dziś także mówienie serio o Bogu w wielu miejscach automatycznie człowieka przekreśla, obniża pozycję zawodową. A tak byśmy chcieli, żeby z nami rozmawiano, chwalono nas, doceniano. Przejmowano się tym, co mamy do powiedzenia. Nie wszyscy potrafią się w tej rzeczywistości odnaleźć. Ludzie pragną się podobać. Prasa katolicka musi rozumieć aż do bólu swoją odrębność, absolutną inność od świeckiej i zaakceptować cenę, jaką płaci się za tę "inność". Inaczej straci duszę, zaprze się sama siebie. A ceną tą jest szyderstwo.
Krzyż Chrystusa coraz bardziej uwiera tych, którym wmówiono, że to nie ich czytelne chrześcijańskie świadectwo, lecz nowoczesność, profesjonalizm i otwartość gwarantują sukces w ewangelizacji.
W wiekach średnich, kiedy przy winie w szynku spotkało się kilku kmieci, mieszczan czy rycerzy i żywo ze sobą rozprawiało, to wiadomo było, że roztrząsają problem Trójcy Świętej, a nie omawiają kolejny news. Dziś ludzie gromadzą się w podobnych miejscach, by godzinami rozmawiać o niczym. Po to też kupują np. świeckie gazety i tygodniki, włączają radio i telewizję, by rozkoszować się banalną sieczką. Przyznajmy: często bardzo atrakcyjnie podaną, ale niebezpiecznie wciągającą jak miękkie bagno.
W mediach katolickich letnie czy poprawne politycznie teksty i komentarze są nie tylko balastem, są zgorszeniem. Czy godząc się na nie i argumentując, że trzeba szukać konsensusu, dialogu, kompromisu ze światem żyjącym na co dzień tą żałosną sieczką, nie torujemy w naszych katolickich środowiskach drogi do popularyzacji idei Antonia Gramsciego? Uważał on, że po to, by nastąpiła zmiana całej kultury jako środowiska życia człowieka, każde medium, jedno po drugim, musi zostać przechwycone, przekształcone i upolitycznione, tak aby mogło stanowić agenturę rewolucji. Pierwszym zaś etapem upolitycznienia jest odebranie tożsamości, rozmycie mediów katolickich w oceanie przeciętności.
Marqueritte A. Peeters przestrzega przed pokusą, by społeczną naukę Kościoła utożsamiać z etyką globalną i jej podrabianymi wartościami. Zamiast prawidłowego formowania sumień - mówić o rozwijaniu świadomości. W miejsce nadziei opartej na Bogu - propagować pozytywne myślenie. Wolność, jaką może dać jedynie Chrystus, zamieniać na wolność wyboru. Odwieczne prawo moralne zapisane w sercu każdego człowieka zastąpić mętnym pojęciem ludzkiej godności. Francuska analityk przypomina, że o zasadniczej linii podziału, która istnieje "pomiędzy postchrześcijańskim humanizmem głoszonym przez nową etykę a autentycznym i pełnym humanizmem chrześcijańskim, który czerpie swój dynamizm ze zbawienia w Chrystusie i którego głoszeniem zajmuje się Kościół". Zauważa z wielką goryczą, że w praktyce owa linia podziału nie jest już tak wyraźna.
Nie dać się zwieść wartościom podobnym do prawdy, czasem wręcz do złudzenia ją naśladującym, lecz z nią nietożsamym (dobroczynność w miejsce miłosierdzia, wielokulturowość w miejsce kultury, trening w miejsce wykształcenia), to ważne zadanie twórców katolickich mediów.
Ksiądz dr Felix Sarda y Salvany w bestsellerze "Liberalizm jest grzechem" z właściwą sobie trzeźwością zauważa: "Faktyczna walka toczy się pod ziemią i przeciw niewidocznemu nieprzyjacielowi, który rzadko ukazuje się pod swoim prawdziwym znakiem. Można go raczej wywęszyć, niż zobaczyć; raczej odgadnąć instynktem, niż wskazać palcem. Dobry węch i zmysł praktyczny są tu bardziej potrzebne niż subtelne rozumowanie czy mozolnie wypracowane teorie".

Katolickie węszenie
Oczywiście, głowy wielu ludzi w czasach wielkiego oszołomienia medialnym hałasem da się bez trudu zapełnić czymkolwiek. W umysłach ogromnej liczby osób nie ma już miejsca na własne myśli, jest przesuwająca się w nieskończoność taśmoteka z cudzymi słowami, sugestywnymi obrazami z życia innych. Jednak to nie znaczy, że ludzie tego właśnie pragną. Zostali wytresowani jak zwierzęta, by sięgać po pokarm, który jest smaczny, choć zatruty. Ktoś pragnie z całej siły, by pozostali w stanie uśpienia intelektualnego. "Współczesne wychowanie przynosi propagandzie nietknięte umysły" - mawiał Nicolas Gomez Davila. Rolę wielkiego wychowawcy ludzkości sprawują media.
Jest jednak pokaźna grupa odbiorców, którzy wcale nie chcą mieć "katolickich" mediów świeckich; oni chcą mieć media katolickie. Media mówiące innym głosem o czymś innym. Pamiętajmy, że wszystko, co naprawdę ważne, już się na świecie rozegrało, a my znajdujemy się na "defiladzie zwycięstwa". Prasa katolicka nie może walczyć o czytelnika tą samą bronią co świecka. Za Chrystusem podążać można tylko bezwarunkowo. Chodzi tylko (i aż!) o to, by nie uronić ani słowa i nie zmienić ani przecinka z Objawienia. Szukać wciąż nowego wyrazu dla niego - oto zadanie godne katolickiej prasy i katolickich mediów.
Potrzebujemy także w mediach katolickich szerzenia dobrych nowin, podkreślania tego, co nas łączy. Co sprawia, że jesteśmy - jako ludzie - wspólnotą. Ta więź łącząca nas - z racji naszej ludzkiej natury - pokazana bez sentymentalizmu, przyniesie więcej dobra, niż można by się spodziewać.
I tu potrzebne jest coś więcej niż intelektualna analiza. Potrzebne jest wyczucie, sensus catholicus.

Urok niezmienności
Festiwal nieustannych zmian nie służy mediom katolickim. Ludzie bardziej niż kiedykolwiek pragną dziś niezmienności. Chcą mieć np. to samo pismo w formacie, do którego zdążyli się przyzwyczaić, na tym samym zwykłym papierze, z tą samą tradycyjną grafiką. Niechby nawet szare w porównaniu z innymi, ale piękne w swej skromności. Niezmienność, trwałość, a nie uczestniczenie w żałosnym wyścigu "kto kogo przebije atrakcyjnością kolorów, grafiki, formatu", to są dziś wartości wyjątkowe. Cenne, coraz rzadsze w kulturze, która uczyniła bożka z nieustającej zmienności (i robi wszystko, byśmy uważali, że naszym obowiązkiem jest udział w pogoni za nowymi doznaniami: estetycznymi, ideowymi pochodzącymi z targowiska próżności).
"Nigdy jeszcze prestiż antyku, lub choćby tylko staroci - zauważa trzeźwo Vittoro Messori (w szkicu o postnowoczesności) - nie był tak silny jak dziś". Cytuje Gianniego Vattino: "Nowoczesność skończyła się z chwilą, gdy uznaliśmy, że nowe nie zawsze jest lepsze, że często lepiej jest zachować, niż zmienić". Włoski myśliciel stwierdza istnienie paradoksu, który dotyczy również życia Kościoła, mianowicie, że istnieją "szacowne instytucje wiekowej historii, które przyjmują i za własne uznają ideały oraz wartości dopiero wtedy, gdy są one już przestarzałe". Trzeba to uznać, gdy widzi się np. szeroko otwierające się dla wynurzeń byłych duchownych sale seminaryjne czy łamy pism używających przymiotnika "katolicki", bo to "takie ciekawe i świeże"). I jeszcze raz G. Vattimo, który adresuje te słowa wprost do ludzi Kościoła: "Ale właśnie cofając się do tradycji, której wszyscy wam zazdroszczą i którą porzuciliście, będziecie bardziej w zgodzie ze światem współczesnym".
"...to, co dziś interesuje 'świat' - konkluduje Messori - to nie jest skomputeryzowana teologia, lecz pielgrzymka do sanktuarium czy egzorcyzmy; nie Ewangelia pojęta rozumem, lecz zgorszenie Tajemnicy; nie profanum, lecz sacrum". (Por. Vittorio Messori, "Przemyśleć historię"). Nie tylko "małe jest piękne" (notabene autor tego hasła - znakomity ekonomista i filozof Ernst Friedrich Schumacher - był nawróconym katolikiem), także "stare" jest piękne. Dlatego warto zaapelować: Dziennikarze katoliccy, szukajcie świadectwa ludzi "niesformatowanych" przez medialny światek, zatrzymujcie się przy starcach, dziwakach, wyrzutkach i oryginałach. Szukajcie źródeł prawdy, szukajcie bliźniego - takiego jak wy, z całym bagażem jego cierpień, wzruszeń i tęsknot - a nie kolorowych klisz przetworzonych przez specjalistów od wizerunku. Czytajcie pamiętniki, wspomnienia, klasyczne powieści zapomnianych mistrzów. Tam znajdziecie źródło inspiracji do głoszenia prawdy o Bogu i o człowieku.

Nadmiar, czyli przemoc
Gazeta katolicka, która uznaje, że zaniedbuje obowiązki wobec czytelników, jeżeli nie przekazuje wystarczająco dużej ilości informacji i komentarzy na bieżące tematy polityczne oraz gospodarcze, popada w konflikt z samą sobą. Katolicy potrzebują debaty intelektualnej przede wszystkim na temat Boga i naszego przeznaczenia jako Jego dzieci. Na tematy eschatologiczne: życia, śmierci i sądu. Na temat natury świata i człowieka. Potrzebują rozważań o życiu wiecznym i przykładów z życia świętych. To im doda sił, a nie codzienne zanurzanie się w strumieniu informacji, które w żaden sposób nie mogą być zweryfikowane i użyte przez ludzki rozum dla dobra człowieka. Bo jest ich za dużo. I dlatego są wyrafinowaną formą przemocy ze strony świata, który żyje płycizną, banałem, politycznym blefem i kłamstwem o człowieku.
Katolicy będą mocniejsi nie wtedy, gdy otrzymają większą porcję informacji z życia politycznego, ale gdy otrzymają głębszy komentarz na temat istotnych zjawisk. Trzeba się chronić przed zbyt dużą ilością informacji (słowo "nadmiar" samo w sobie jest już oznaką jakiejś choroby), która wywołuje chaos poznawczy, dezorientację, zagubienie. A w efekcie przerażenie i panikę. Poczucie, że znajdujemy się w pułapce. Jest to groźne dla duszy człowieka kłamstwo.
Problem dzisiejszych mediów to dramat współczesnego człowieka, który najczęściej nie potrafi się bronić przed strumieniem informacji. Strumień ten nie pozwala mu swobodnie myśleć, kojarzyć, nazywać rzeczy. Nie tylko nie pozwala on na bycie twórczym, ale też nie pozwala złapać tchu. Czyli zdobyć się na stateczną, dojrzałą refleksję, jaka przystoi katolikowi. Usiąść i zastanowić się. Mieć czas.
Konieczna jest w katolickich mediach edukacja medialna, byśmy dobrze zdawali sobie sprawę z charakteru przekazu medialnego, w którym tkwimy, tylko z tej racji, że żyjemy wśród ludzi (a nie w świecie wymyślonym przez mediokratów, w wirtualnej rzeczywistości). Walka z informacją niepotrzebną i "wymieszaną" to obrona przed indoktrynacją. Niezbędna jak zdrowe powietrze. Jak woda. Konieczność tę dostrzegają jasno Radio Maryja i dzieła przy nim powstałe.

"Cud ojca Malachiasza"
Była taka książka o benedyktynie, który cierpiąc z powodu niewiary Szkotów, uprosił Boga o spektakularny cud. Gdyby zamienić słowo "Szkocja" na "Polska", a "Lancashire" na "kolonię", cytat z tej dowcipnej i mądrej książeczki brzmiałby następująco:
"On sam tak mocno wierzył w Chrystusa i w to, że życie obecne jest tylko wstępem do życia pełniejszego, iż dusza jego rozdzierała się na myśl, że istnieją inni ludzie, dla których Chrystus jest kimś w rodzaju kłopotliwego Konfucjusza, a dobre życie oznacza zjedzenie śniadania w Nowym Jorku, a obiadu tegoż dnia w Londynie. Nie był uczony, aby tak jak my, traktować religię jak jakieś kulawe rozwiązanie zagadki, której nikt nie może rozwikłać, a był dostatecznie zacofany, aby tych, którzy w to rozwiązanie nie wierzą, uważać za zdrajców sprawy Bożej. Siedząc w swym pokoiku z milion dziewięćset siedemdziesiątym drugim numerem krzykliwej i przemądrzałej gazety na kolanach, widział, jak (...) wszędzie naokoło, w sąsiednim domu, na sąsiedniej ulicy panoszyła się niewiara. Niewiara lub straszliwa prostacka herezja, która pochłonęła piękną Polskę i zniżyła ją do poziomu jakiejś podrzędnej kolonii. 'O, dobry Jezu - modlił się w duchu - Ty, który tak długo milczałeś, daj im jakiś znak, żeby zrozumieli, że cała ta nowoczesna inteligencja to zawracanie głowy'".
I cud rzeczywiście się wydarzył. Wydarzył się w Szkocji - w powieści, i w Polsce - naprawdę.
W Polsce cudem było powstanie Radia Maryja i jest nim nadal ochranianie go każdego dnia przez Bożą Miłość. I nieprawdopodobny wręcz rozwój wszystkiego, co tworzy się wokół niego. Oddziaływanie Radia Maryja może się wydawać znikome, gdy zestawić je z tubami świeckich rozgłośni, lecz gdy uzna się fakt, że medium to jest nie tylko źródłem informacji, ale ewangelizuje ludzi wszystkich pokoleń, i stanowi dla wielu Polaków siłę przywracającą sens życia, to bilans musi wypaść zupełnie inaczej. Proporcje się odwracają. I może dlatego niektórzy małodusznie utożsamiają Radio Maryja z "buntem naszych laików, 'ludu Bożego', wobec pewnego odłamu duchowieństwa, nawet wobec niektórych biskupów, którzy popadają w pułapkę racjonalizmu lub są przerażeni perspektywą niepodobania się 'mędrkom' sprawującym kontrolę nad środkami przekazu" (V. Messori).
Strach się bać i wstyd się wstydzić? Być może. Ale nie w naszych, toruńskich mediach. Tu jeżeli mamy się bać, to nie papierowych tygrysów, które stawiają nam przed oczyma media komercyjne - i które czasami traktujemy zbyt serio - ale Boga. Świętej bojaźni przed Sądem Sprawiedliwości powinno nas uczyć każde prawdziwie katolickie medium. I świętego wstydu z powodu rzeczy, które dzisiejszy świat nosi na sztandarach.
Medialny przekaz Radia Maryja, "Naszego Dziennika", Telewizji Trwam ma odwagę całkowitego przeciwstawiania się wobec mediów dominujących i tych, które się do nich, na różne sposoby, upodabniają. "Prawdziwa prasa katolicka jest katolicka w całości. Zbrojna w nieustanną czujność wobec błędu, stoi na rubieży, zawsze twarzą w twarz z nieprzyjacielem. Nigdy nie biwakuje wraz z siłami wroga, jak uwielbia czynić to prasa kompromisowa" - pisał ks. dr Felix Sarda y Salvany.
Zmiana, która nastąpi w Polsce przyjdzie nie od strony władz, ale "od środka". Od ludzi, którzy nadzieję pokładają nie w strukturach i nie w pieniądzach, ale w Bogu. Domy, w których rozbrzmiewa "katolicki głos", to prawdziwe fortece, które obronią Polskę przed złem.
Znak Radia Maryja w samym sercu liberalnego szaleństwa, jaki przeżywa Polska wraz z Europą, to powstanie dzieł - zdumiewających wszystkich, którzy się z nimi, bez uprzedzeń, zetkną - dosłownie z niczego. Ojciec Tadeusz Rydzyk miał przy sobie owego dnia - gdy przepełniony drżeniem o przyszłość Polski podjął decyzję o założeniu ogólnopolskiego dziennika - 70 fenigów i całkowitą ufność w sercu do Matki Bożej. Tak jak Bernadetta, która "miała słabość do wszystkiego, co małe", pokorny sługa Boży nie szukał zabezpieczeń w kontach bankowych i wysokich koneksjach.
"Gdy się dobrze zastanowić, to Maryja dalej stosuje do swych ulubieńców logikę Magnificat" - zauważa Vittorio Messori (komentując jedno wielkie pasmo cudów, jakim jest Lourdes).

Tekst powstał na motywach wystąpienia w panelu dyskusyjnym w ramach II Międzynarodowego Kongresu pt. "Media Katolickie w Polsce i na świecie - szanse i zagrożenia" zorganizowanego w Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu.

za: Nasz Dziennik z 28-29.11.09 (kn)

Copyright © 2017. All Rights Reserved.