Jerzy Lubach-Trzecia Rosja?

Co to za zwierz? Równie rzadki – jeśli wręcz nie istniejący – jak jednorożec. Wziąwszy wszakże pod uwagę, że ów mityczny stwór istnieje choćby na zacnym polskim herbie Bończa, którym po kądzieli mam prawo się pieczętować, postanowiłem zgłębić owo równie egzotyczne co ów herbowy stwór pojęcie.

Choć mniej znane w historiografii i publicystyce, określenie „trzecia Rosja” ma tego samego autora co „prometeizm” i „Międzymorze” – marszałka Piłsudskiego.

Piłsudski przyjął mnie niezwykle uprzejmie... Wyraził zadowolenie, że może u siebie widzieć przedstawiciela Głównodowodzącego Armią Rosyjską i powtórzył to zdanie, które już wszędzie słyszałem – że »pora zakonczit’ staryj spor Sławian mieżdu soboju«, czego on wygląda od dawna i pragnie urzeczywistnić możliwie jak najszybciej. Marszałek powiedział mi, że nie widzi żadnych przeszkód w tej sprawie, jeśli widzi przed sobą przedstawiciela tej Rosji, której od tak dawna szuka. On szuka trzeciej Rosji. Pierwszej – carskiej Rosji – nie lubi i całe swoje życie spędził w walce z jej władzami; bolszewickiej Rosji nie uznaje i jest przekonany, że żaden trwały pokój, żadna umowa z bolszewikami nie jest możliwa. Drugą Rosję – Kołczaka i Denikina – uważa za nie do przyjęcia dla siebie, ponieważ byli to restauratorzy, którzy dążyli nie do stworzenia nowej Rosji, ale do przywrócenia tego, co tak ciążyło ludowi. I oto czeka on na trzecią Rosję, jak zrozumiałem, demokratyczną, odcinającą się od przeszłości” [tłumaczenie tekstów rosyjskich moje – J.L.].

Pierwsza próba

Te definiujące polskie rozumienie „trzeciej Rosji” słowa pochodzą z raportu wysłannika ostatniego głównodowodzącego „białymi” barona Wrangla, generała Piotra Machrowa, relacjonującego spotkanie z marszałkiem Piłsudskim w Belwederze 8 września 1920 r., gdy po zwycięstwie nad bolszewikami mimo trwających już w Rydze rokowań pokojowych z Rosją Sowiecką Piłsudski podjął ostatnią próbę znalezienia owej „trzeciej Rosji”.

Niezbyt się ona powiodła, choć udało się znaleźć nieliczną niestety grupę szlachetnych i wybitnych Rosjan – słynną pisarską parę Dymitra Mereżkowskiego i Zinaidę Gippius, filozofa Dymitra Fiłozofowa i legendarnego nieustraszonego bojownika z caratem i bolszewikami Borysa Sawinkowa – próbujących zorganizować wspólnie z Polską polityczną i zbrojną alternatywę dla Rosji Sowieckiej. Próba tragicznie spóźniona – byli carscy generałowie niechcący uznać ani niepodległej Rzeczypospolitej, ani tym bardziej „samostijnej” Ukrainy doprowadzili do klęski „białych” i triumfu bolszewików.

Ostrzeżenie Bukowskiego

Jak to się ma do sytuacji dzisiejszej? Otóż w sposób całkiem bezpośredni, bo niezależnie od czasu trwania wojny na Ukrainie aktualne jest pytanie: jaka Rosja po Putinie? Kiedy pięć lat temu po sfałszowanych przezeń wyborach prezydenckich wyległy w antyreżimowych demonstracjach naprawdę setki tysięcy wzburzonych obywateli, wydawało się, że to się budzi właśnie owa normalna „trzecia Rosja”.
W jednym z ostatnich opublikowanych przed śmiercią w 2019 r. tekstów słynny rosyjski dysydent i wielki przyjaciel Polski Władimir Bukowski ostrzegał, by przywódcy buntu w żadnym razie nie szli śladem polskiego okrągłego stołu: „Taka rewolucja nie może się zakończyć okrągłym stołem, czyli w istocie umową między zbrodniarzem a wymiarem sprawiedliwości. Jedynie wyjawiwszy i potępiwszy wszystkie zbrodnie reżimu, kraj może ruszyć naprzód. Polsce trzeba było aż dwudziestu lat, by się o tym przekonać na własnym doświadczeniu. W tym sensie próby podjęcia dialogu z władzą są nie tylko szkodliwe, a wręcz samobójcze. Nie oszukujmy się – konfrontacja z władzą jest nieunikniona, trzeba się do niej szykować i jeśli odwołać się do polskich doświadczeń, to nie do okrągłego stołu, a do oporu przeciw stanowi wojennemu”.

Gdzie oni są, ci wszyscy demonstranci

Ostrzeżenie było słuszne i rzeczywiście błędu „podjęcia dialogu” z pałującą ich władzą demonstranci nie popełnili, ale też nie spełnili nadziei Bukowskiego, nie potrafiąc się zorganizować, wysunąć konkretnych żądań politycznych ani przetrwać represji, podobnie jak parę lat późniejsze masowe manifestacje Białorusinów. Co się stało z tą tak potężną siłą oporu społecznego? Gdzie są te setki tysięcy młodych głównie Rosjan z ówczesnych protestów: wspierają wojnę na Ukrainie, uczestniczą w niej sami czy wręcz przeciwnie – to oni złożyli się na ponoć już milion uciekinierów przed „branką”?

Tego nie wiemy, bo wyrwawszy się za granicę, ludzie ci nie dają żadnych oznak życia politycznego, nie organizują antykremlowskich demonstracji, nie pojawiają się w mediach. Będąc ostatnio w Gruzji, widziałem tysiące z nich na ulicach Tbilisi, ignorujących antyrosyjskie (lecz po rosyjsku!) graffiti, a także moje zaczepki z zapytaniem o stosunek do wojny, bawiących się w uroczych gruzińskich knajpkach jak zwyczajni turyści. Dowiedziałem się jednak, że owi turyści, którym nie wiedzieć na jak długo wystarczy pieniędzy na zwiedzanie, zdążyli już w Gruzji, Kazachstanie, Armenii założyć tysiące firm, głównie z branży IT. I jakoś mi te ich twarzyczki nie pasowały do widzianych w TV młodych mieszkańców Moskwy i Petersburga dzielnie stawiających czoła katującej ich putinowskiej policji…

Legion

O Rosjanach z kręgów „liberalnych demokratów” (patrz np. Forum Wolnej Rosji), którzy na emigracji podjęli próbę organizacji ośrodka oporu przeciw Kremlowi, pisałem poprzednio. Choć w odróżnieniu od „milczącej większości” świeżych emigrantów głos zabierają często i chętnie, to w istocie o przyszłości powojennej Rosji nie mają do powiedzenia nic poza liberalnymi ogólnikami.

Podobnie ma się sprawa z panią Cichanouską i jej białoruskim „gabinetem cieni” z apetytami na prawdziwe gabinety w Mińsku. Ani jedni, ani drudzy nie reprezentują „zwykłych” Rosjan czy Białorusinów, to raczej wedle określenia Bukowskiego „samozwańczy liderzy rewolucji, którzy zdradzą jej sprawiedliwe żądania, krzyczący wraz z ludem »Nie zapomnimy, nie wybaczymy!« i natychmiast pędzący handlować zapomnieniem-wybaczeniem w zamian za ministerialne teki”. Stąd się bierze zdroworozsądkowa wstrzemięźliwość tych Białorusinów, którzy w szeregach Pułku im. Kalinowskiego, naszego wspólnego bohatera powstania styczniowego, z bronią w ręku wspierają walkę Ukrainy o wolność, marząc, a może raczej realnie dążąc do wyzwolenia także swojej ojczyzny.

Od kilku miesięcy po stronie ukraińskiej walczy też jednostka złożona z Rosjan, która przyjęła nazwę Legion Wolność Rosji. Dopiero teraz dotarły informacje, że takich jednostek jest więcej i że już w sierpniu ub.r. podpisały one wspólną deklarację, za swój symbol przyjmując flagę rosyjską, ale „wypraną” z czerwieni kojarzącej się z przelaną ukraińską krwią – biało-niebiesko-białą.

Z oczywistych względów nie znamy nazwisk dowódców i żołnierzy, wiadomo jedynie, że ze wspomnianym Legionem współdziałają Rosyjski Korpus Ochotniczy i Narodowa Armia Republikańska, które razem powołały także Centrum Polityczne reprezentowane przez Ilję Ponomariowa, byłego deputowanego do rosyjskiej Dumy, jedynego w 2014 r. głosującego przeciw aneksji Krymu, od 2019 r. obywatela Ukrainy.
W deklaracji stwierdzono, że „czasy protestów pokojowych minęły bezpowrotnie”, i wezwano emigracyjną opozycję do „porzucenia wszelkich wątpliwości i rozbieżności i przyłączenia się do walki” z „putinowskim faszyzmem”. Cóż, my też kiedyś mieliśmy tylko garstkę uznawanych za szaleńców legionistów, a wyrosło z tego całkiem przyzwoite państwo. Czy tym desperatom uda się nie tylko rzucić na stos swój los osobisty, ale położyć tym podwaliny trzeciej Rosji? Pomarzymy?

Nieee – pożywiom, uwidim!

Jerzy Lubach

za:niezalezna.pl