Kto chciał podciąć skrzydła LOT-owi

Na całe życie zapamiętam sobie początki mojej dziennikarskiej przygody, kiedy to na konferencje prasowe organizowane przez ówczesnego premiera Donalda Tuska złaziła się medialna brać z całej Warszawy.

Zapamiętam dlatego, że wówczas „Gazeta Polska Codziennie” i jej dziennikarze byli w zasadzie jedynymi, którzy potrafili swoimi pytaniami zepsuć humor Tuskowi i Pawłowi Grasiowi prowadzącemu owe konferencje. Do szewskiej pasji doprowadzał Tuska Samuel Pereira, który wiele pytań dotyczących kolejnych afer PO kończył słowami: „Czy w związku z tym zamierza pan podać się do dymisji?”. Jak wiemy, Tusk podał się do dymisji w sposób specyficzny, uciekając do Brukseli (choć zapowiadał, że nie ma takich planów). Nim uciekł, zdążył zrujnować to i owo, ale nie wszystko się udało zepsuć. I tak nie udało się zepsuć Polskich Linii Lotniczych LOT, o których Tusk podczas jednej z konferencji z marsową miną mówił, że „najwyższy czas zerwać z doktryną, że LOT to jest firma, którą należy ratować za wszelką cenę, niezależnie od realiów, tylko dlatego, że nazywa się LOT i że ma piękną tradycję”. Kiwali mu wówczas głowami ze zrozumieniem mainstreamowi dziennikarze, odnotowując ten fakt w swoich mediach i uzasadniając zapowiadaną przez Tuska prywatyzację polskiego przewoźnika. Dziś Tuska nie ma w polskiej polityce, a LOT funkcjonuje tak doskonale, że właśnie przejął niemieckie linie Condor, a wraz z nimi około 60 samolotów, zarówno maszyn typu Airbus A320 i A321 do obsługi rejsów średniego zasięgu, jak i Boeingi 757 i 767 do obsługi połączeń transkontynentalnych. Co za tym idzie, pod skrzydła LOT wejdzie blisko 9 mln nowych pasażerów rocznie. Zapewne nieprędko będziemy mieli okazję spytać Donalda Tuska o jego refleksje na temat tego, co stało za jego przekonaniem o konieczności prywatyzacji LOT. Pamiętajmy jednak o „złotej erze” rządów PO-PSL. Gdyby trwała dłużej, LOT mógłby zostać sprzedany niemieckiemu Air Berlin. Co stałoby się z Polską, lepiej nie myśleć.

Wojciech Mucha

za:niezalezna.pl