Prof. Wacław Leszczyński: degradacja polskich uczelni zaczęła się po wojnie i trwa do dziś

Przed II Wojną Światową polskie uczelnie odznaczały się bardzo wysokim poziomem nauczania, a ich absolwenci byli uznanymi na świecie uczonymi, inżynierami, prawnikami, lekarzami, pedagogami itd. Obecnie tylko dwie polskie uczelni plasują się w aż (!) pierwszej pięćsetce (!) uczelni światowych, studenci nie wiedzą kim był Tadeusz Kościuszko, absolwenci datują Powstanie Warszawskie na 1988r. i stan wojenny na rok 1989 oraz plotą o przywiązywaniu dzieci do tarcz w bitwie pod Cedynią.

Upadek polskich uczelni zaczął się po 1945 r., gdy komunistyczne władze zaczęły usuwać z uczelni profesorów ocalałych z dokonanej przez Niemców i Sowietów rzezi polskiej inteligencji. Ich miejsce zajmowali niedouczeni aktywiści partyjni. Równocześnie fałszowano historię i narzucano błędne teorie „naukowe”, uznawane przez władze za obowiązujące. Ze względu na słabość kadr uczelni obniżył się poziom nauczania, mającego „uformować nowego socjalistycznego inteligenta”. Wykształcenie, prócz wymiaru ideologicznego i politycznego, nie było sprawą ważną. Nie było ono potrzebne do tego, aby zostać prokuratorem, dyrektorem, oficerem („nie matura, lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera”), czy posłem, a zwłaszcza sekretarzem PPR (PZPR). To był „awans społeczny” ludzi niewykształconych (nieraz półanalfabetów), ale „zaangażowanych polityczne”. Gwarantowało to ich lojalność dla władzy. Tacy ludzie, mianowani „naukowcami”, dobierali kadrę z osób w większości będących takimi, jak oni sami, dbając też, aby nie przewyższali ich intelektualnie. Tak następowała w wielu dyscyplinach naukowych „reprodukcja miernoty”. Po swoich patronach odziedziczyła ona komunistyczne i ateistyczne poglądy.

Zadaniem uczelni jest kształcenie! Jej pracownicy zobowiązani są prowadzić badania naukowe, co gwarantuje odpowiednio wysoki poziom (zaktualizowanej) edukacji oraz „jedność dydaktyki i nauki”, ale nie jest celem samym w sobie. Trudno ocenić jakość kształcenia. Komisja Akredytacyjna dokonuje tego  w oparciu o dane, niekoniecznie oddające poziom kształcenia. Próbą oceny był przeprowadzony w latach 70. XX wieku, na studentach polskich uczelni, „test” wiedzy z programu całości studiów (poza I rokiem). Pewnym miernikiem jakości są dokonania badawcze kadry nauczającej. Zaczęto więc oceniać jej poziom naukowy, w oparciu o liczbę publikacji, zwłaszcza zamieszczanych w międzynarodowych czasopismach. Stwierdzono wielki potencjał badawczy uczelni i zaczęto oceniać je i jej pracowników w oparciu o liczbę zdobytych punktów za publikacje, dochodząc do „punktozy”. Stworzono też „uczelnie badawcze”. Skutkiem takich działań był brak zaangażowania pracowników w kształcenie, jako „stratę czasu” przy zdobywaniu „punktów”. Ostateczny cios nauczaniu zadało szkodliwe prawo, oddzielające naukę od kształcenia, tworząc rady naukowe dyscyplin, oderwane od dydaktyki. Dziekani, mianowani (jak w PRL) przez niepodzielnie rządzącego rektora, nie mają wpływu na poziom wykładowców.

Poprzednie ekipy władzy „umasowiły” wyższe kształcenie, przez finansowanie uczelni w oparciu o liczbę studentów. Uczelnie obniżały więc wymagania i wymyślały „nowe kierunki” studiów, by zdobyć kandydatów. Zwiększano liczebność grup laboratoryjnych i seminaryjnych (także magisterskich!). To wszystko prowadziło do obniżenia poziomu kształcenia (ilość nie przechodzi w jakość!). Władze wielu uczelni starają się też przypodobać studentom, zwłaszcza tym krzykliwym. Znaczenie ma „poprawność polityczna”, tym większa, im niższy poziom kształcenia uczelni. Na niektórych uczelniach wprowadzono „proporcjonalność płciową” przy zatrudnianiu. Intelektualnie słabszy kandydat będzie miał większe tam szanse od lepszego ze względu na płeć. Nawet uczelnie zwane katolickimi propagują potępioną przez Papieża ideologię gender. Są uczelnie, gdzie do studenta nie należy się zwracać według jego imienia, ale takiego, jakie sobie wymyśli (czy nazwiska także?). Władze pewnych uczelni, mentalnie tkwiące w czasach PRL, popierają studentów, propagujących aborcję i marksistowską ideologię gender i na ich żądanie represjonują wykładowców za mówienie prawd naukowych. Tak też było w czasach nazizmu i komunizmu, gdy „ideologiczni” studenci zarzucali uczonym „niepoprawne” wówczas poglądy. Wielu ze studentów i absolwentów nie wyniosło z uczelni wiedzy ani zasad etyki. Przyszli lekarze przeciwnikom aborcji grożą szkodzeniem im na zdrowiu, a bojówki złożone m. in. ze studentów i absolwentów uczelni napadają i biją ludzi, niszczą mienie, profanują symbole religijne i narodowe oraz bazgrzą po zabytkach.

Na tle innych uczelni wyjątkową zdaje się być Wyższa Szkoła Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu. Na nią chciał się dostać wysokiej rangi działacz lewicowy. Nie został jednak przyjęty ze względu na niespełnianie warunków wymaganych przez uczelnię. Lecz sprawę w sądzie wygrał i będzie znów starać się o przyjęcie na tę uczelnię. Świadczy to o jej wysokim poziomie naukowym i dydaktycznym!

Tęczowa ideologia dotarła m.in. na Uniwersytet Jagielloński, gdzie działa organizacja TęczUJ.

za:bialykruk.pl