Oportunizm a obrona tożsamości

Oportunizm a obrona tożsamości

„Kim jest Pan Schmitt?” Sébastiena Thiéry'ego w reż. Jarosława Tumidajskiego w Teatrze Współczesnym w Warszawie. Pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka w „Naszym Dzienniku”.

Sztuka francuskiego aktora i dramatopisarza Sébastiena Thiéry'ego „Kim jest pan Schmitt?", wystawiona na scenie Teatru Współczesnego w Warszawie w reżyserii Jarosława Tumidajskiego, zaczyna się trochę tajemniczo i zarazem nieco zabawnie.

W trakcie rozwoju zdarzeń spektakl nabiera coraz to nowych dodatkowych sensów i tzw. pięter znaczeniowych, odczytywanych na różnych poziomach, które uruchamiają się dzięki czytelnej, dobrej, tzw. normalnej reżyserii (jak niegdyś bywało) i świetnemu prowadzeniu ról przez aktorów.
Gdy rozświetla się scena, widzimy przy kolacyjnym stole dwoje ludzi w średnim wieku. To małżonkowie, pan Baran (Andrzej Zieliński), uznany lekarz, i jego żona, pani Baranowa (Agnieszka Suchora), w swoim mieszkaniu w miłej, rodzinnej atmosferze spożywają kolację, prowadząc przy tym rozmowę, którą nagle przerywa dzwoniący telefon. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że państwo Baranowie nie posiadają telefonu. Żadnego, ani stacjonarnego, ani komórkowego. Zatem skąd ten dźwięk? Okazuje się, że z aparatu telefonicznego, który znajduje się nieopodal. Tyle tylko że państwo Baranowie nie zakładali telefonu... Skąd więc się wziął? Do tego po drugiej stronie słuchawki jakiś jegomość chce rozmawiać nie z panem Baranem, lecz z jakimś panem Schmittem. To nie koniec zagadek. Na ścianie zamiast portretu matki pana Barana, który zawsze w tym miejscu wisiał, teraz jest obraz przedstawiający psa myśliwskiego. Mało tego, na półkach bibliotecznych ustawione są zupełnie inne książki, niebędące własnością państwa Baranów, a w szafie wiszą jakieś obce ubrania itd., itd.
Początkowo owe zagadki wydają się nawet zabawne, publiczność raz po raz wybucha śmiechem, widząc ogromne zdumienie bohaterów spektaklu, którzy nie wiedzą, co się stało (świetnie zagrane). Sprawa pomylenia mieszkań nie wchodzi w rachubę, gdyż okazuje się, że państwo Baranowie znajdują się nie tylko w zupełnie innym mieście, ale nawet w innym kraju. Jednak nastrój zabawny mija i sytuacja staje się poważna, kiedy do „ich" mieszkania kolejno wkraczają: policjant (Mariusz Jakus), psychiatra (Jakub Kamieński), a także ich rzekoma córka Karla (Alma Asuai), osoba, której nie znają, są przecież bezdzietni. Wszystkie te osoby wywierają presję na małżonków, próbując im wmówić, iż nie noszą nazwiska Baran, lecz Schmitt, i że są zupełnie kimś innym.
Sytuacja surrealistyczna, niemal jak z Kafki (vide Józef K. z powieści „Proces"). Małżonkowie bronią swojej prawdziwej tożsamości, jednak żona w końcu ulega oportunizmowi i przystaje na nową wersję tożsamości. Natomiast jej mąż wie, że ma rację, i próbuje zachować swoje prawdziwe „ja", a to, co wokół niego się dzieje, traktuje jako jakieś wielkie nieporozumienie, absurd albo specjalnie zaaranżowaną sytuację. Tylko w jakim celu? Tego nie wie. Jest przygnieciony opresyjnym zachowaniem całego otoczenia, nie tylko psychiatry, który próbuje wmówić mężczyźnie, że ma rozdwojenie jaźni i że jest kimś innym, ale też i policjanta oraz żony, która sprzymierzyła się z „córką". Wszyscy wyżywają się na stawiającym opór panu Baranie, wmawiając mu, że jest kimś innym, aniżeli jest, zmieniając mu tożsamość, obrażają go, traktują jak śmiecia. W końcu nasz bohater się wycisza. Nie mając znikąd ratunku, widząc, że przegrywa, że nie ma w nikim wsparcia, zagłębia się we własnym świecie, ale nie jest w stanie żyć bez odebranej mu tożsamości. Popełnia samobójstwo.
Ów dochodzący z łazienki strzał z pistoletu, po którym następuje dramatyczna i głęboko wymowna cisza, jest zaskoczeniem dla wszystkich. Zarówno tych na scenie, jak i nas na widowni. To tak jakby nagle zawalił się świat.
W tej przejmującej ciszy jest miejsce na głęboką refleksję dotyczącą człowieka jako korony stworzenia. Człowieka, którego nie można uprzedmiotowić, bo jest istotą integralną, z duszą i ciałem, posiada swój odrębny i niepowtarzalny rys charakterologiczny, osobowościowy, własną tożsamość. I co się dzieje, gdy ktoś nam tę naszą tożsamość odbiera? Bohater sztuki Sébastiena Thiéry'ego nie widzi już dla siebie miejsca, ulegając rozpaczy, odbiera sobie życie.
Główną rolę pana Barana vel Schmitta znakomicie gra Andrzej Zieliński, „dozując" we właściwych proporcjach zarówno dawki humoru wynikające z absurdalnych sytuacji, jak i poważniejszej refleksji, aż po dramatyczny finał. To różnicowanie środków wyrazu świetnie buduje rozwój bohatera od komedii aż po tragizm postaci pod koniec spektaklu i finał. Także pozostała obsada, celnie dobrana, nadaje wyrazistość granym przez siebie postaciom, wpisując je znaczeniowo w dodatkowe konteksty.
Przedstawienie w swojej szerszej perspektywie porusza niezwykle ważne sprawy dziejące się przecież na naszych oczach we współczesnej kulturze, a przez nią także w rzeczywistości, jak choćby kwestia zagrożenia, a nawet utraty tożsamości, czy to osobistej, społecznej, narodowej, czy płciowej. Ta ostatnia w postaci tzw. zmiany płci na życzenie stała się już w dzisiejszym świecie niemal normą. To przerażające. Za pomocą inżynierii społecznej drenuje się ludzkie umysły.

Temida Stankiewicz-Podhorecka

***

„Kim jest pan Schmitt?" Sébastiena Thiéry'ego, reż. i oprać. muz. Jarosław Tumidajski, scenog. Katarzyna Kornelia Kowalczyk. kost. Krystian Szymczak, Teatr Współczesny, Warszawa.