Społeczności wirtualne



W liście apostolskim z 2005 roku pt. „Szybki rozwój” bł. Jan Paweł II wskazuje na pozytywne owoce rozwoju środków społecznego przekazu, wielkie możliwości, jakie one otwierają dla głoszenia Ewangelii w XXI wieku, jak i na wyzwania oraz zagrożenia, jeżeli zabraknie odpowiedzialności, sumienia, miłości, mądrości w ich wykorzystywaniu. Narzędziami nowoczesnych środków masowego przekazu są także nowe media i rozwijane techniki komunikowania się ludzi ze sobą.

Wyniki badań socjologicznych ukazują, że podstawową wartością młodzieży polskiej, obok rodziny i przyjaciół, jest spędzanie wolnego czasu. Czy nowe media – Facebook, Twitter, Skype, które otwierają, przede wszystkim przed młodymi ludźmi, nowe perspektywy – nie są jednak na tyle ekspansywne, aby pochłonąć i zdominować wolny czas młodzieży, który mogłaby ona spożytkować na pogłębianie realnych, widzialnych i tradycyjnych wspólnot?



Samotne wyspy

Powszechność uczestnictwa w portalach społecznościowych jest już niejako oczywistością, wielu młodych ludzi nie wyobraża sobie życia bez stałego dostępu do internetu czy bez możliwości kontaktowania się z ludźmi za jego pośrednictwem. Niewątpliwie portale są szybkim i dość wygodnym środkiem komunikacji międzyludzkiej, jednak ich nadmiar może odbić się na osobowości, szczególnie u dzieci, które coraz częściej spędzają swój czas nie tyle w towarzystwie członków własnej rodziny, przyjaciół czy nauczycieli, ale przy komputerze.

Klasyczne instytucje wychowania uosobione w postaci rodziców, dziadków (i innych członków rodziny), przyjaciół, sąsiadów, nauczycieli, duszpasterzy są i były fundamentem rozwoju i kształtowania wiedzy, tożsamości oraz osobowości nowych członków oraz adeptów każdego społeczeństwa, jednak współczesne agendy wychowania są trudniejsze do scharakteryzowania, uchwycenia, przeanalizowania, a ponadto tracą ów rys „osoby” na rzecz zdepersonalizowanych i odhumanizowanych instytucji. Sieć relacji interpersonalnych jest znacznie bardziej rozbudowana i utrwalana przez trudno uchwytne grupy nieformalne, takie jak produkty powstałe w sieci internetowej. Powstałe nowe typy quasi-wspólnot w postaci społeczności wirtualnych, powołanych przez coraz większe zaangażowanie młodzieży w nowoczesne formy spędzania czasu w sferze wirtualnej za pomocą CMC (Computer Mediated Communication) oraz szczególnie popularnych usług IRC (Internet Relay Chat), mogą powodować wzrost zagrożenia utraty bliskich i głębszych relacji międzyludzkich.

Współczesne media są z jednej strony poważnym zagrożeniem powodującym alienację, z drugiej strony, przeciwnie, mogą, o ile będzie się mądrze nimi posługiwać, pogłębiać relacje międzyludzkie.

Badania socjologiczne wskazują, że pomimo popularności i mnogości wielu internetowych portali społecznościowych w Polsce i tak na pierwszym miejscu młodzież akademicka stawia bezpośrednie spotkania z ludźmi, a internet nie przeszkadza im w częstych kontaktach w realnym świecie. Ponadto wraz ze wzrostem częstotliwości komunikacji za pomocą portali społecznościowych wzrasta także częstotliwość bezpośrednich spotkań. Zaznaczę przy tym, że dotyczy to jednak młodzieży, która pokoleniowo nie wyrosła jeszcze, od początku swojego wchodzenia w świat społeczny, w „internetowym” otoczeniu, w którym wirtualne społeczności były już oczywistością. Badania nad wpływem społeczności wirtualnych warto realizować na pokoleniach, dla których nie istniał świat przed Facebookiem, Skype’em, czatami, Twitterem i innymi portalami społecznościowymi.

Nie tylko partner do nauki


Rodzice w momencie zakupu swojemu dziecku komputera, telefonu czy iPada zakładają zazwyczaj, że dzięki nim zdobędzie i pogłębi ono swoją wiedzę na temat technologii, świata, a przygotowane w ten sposób do życia będzie nadążać za technologicznymi nowinkami, które są uznawane przez rówieśników i dorosłych, niejako niepodlegające dyskusji jako oczywiste i drogocenne, i użytkowane na co dzień. A zatem punktem wyjściowym tego przeświadczenia jest to, że nowe media to niemal równoprawni partnerzy i nauczyciele do zgłębiania wiedzy, użyteczne okno na świat i narzędzie do miłego spędzania czasu.

Czy rzeczywiście? Nie można zapominać, że wraz z dostępem do sieci wzrasta niebezpieczeństwo popadnięcia w nałóg konsumpcji jej wytworów, stykania się z rzeczywistością destrukcyjną dla zdrowego rozwoju i wzrostu duchowego dzieci (wystarczy wspomnieć o brutalnych grach komputerowych, o stronach porno, wulgarnych i agresywnych filmach), i co gorsza, możliwość narażania ich na niekontrolowane kontakty z obcymi ludźmi w sferze wirtualnej, które mogą się przerodzić w kontakty realne, niekoniecznie odpowiednie dla naszych podopiecznych.

Obawy reżimów

Społeczności wirtualne mają swoją moc, której nie ignorują nawet dyktatorzy. Reżimy panicznie boją się nowoczesnej technologii. Chiny, Arabia Saudyjska cenzurują sieć. Premier Turcji Recep Tayyip Erdogan oznajmił niedawno, że „wyrwie internet z korzeniami”, a w Iranie istnieje ministerstwo, które wydaje pozwolenia swoim obywatelom na zakładanie kont na Facebooku czy Twitterze. Wywołuje to ogromny sprzeciw Irańczyków, bo muszą stawać na głowie, aby w ogóle móc mieć dostęp do społeczności wirtualnych, natomiast prezydent Hasan Rouhani, który jest aktywnym użytkownikiem Twittera, już takich ograniczeń nie ma. Nie można się w sumie owym dyktatorom dziwić. Przypomnę, że rewolucja w Egipcie, która wstrząsnęła posadami całego państwa i zdmuchnęła Hosniego Mubaraka, została zainicjowana przez umawianie się młodych ludzi na Facebooku, aby dotrzeć razem na plac Tahrir i wyrazić swój sprzeciw wobec władz.

Wirtualna aktywność


Wspomniałem o zagrożeniach oraz o pozytywnych stronach nowych mediów. Zaangażowanie wirtualne ma także swoje słabe strony. Można je nazwać pułapką „nieefektywnego działania”. Na licznych forach, głównie anonimowych, ale nie tylko, zasada „lubię to” tworzy pozór zaangażowania i aktywności społecznej. To działanie istnieje tylko w sieci, nie na ulicy. Kliknięcie lub podpis to w gruncie rzeczy niewiele, i może być nawet osłabiające w sytuacji, gdy potrzeba jednoznacznego, odważnego, mocnego zaistnienia w przestrzeni publicznej. Wyrażenie w sieci swojego sprzeciwu często nie ma siły sprawczej, a „zaangażowany” w ten sposób „aktywista” ma poczucie dobrze wykonanego zadania. Tymczasem to dopiero pierwszy krok, a drugiego zazwyczaj już się nie robi. Czy gdyby nie setki tysięcy manifestacji w naszej Ojczyźnie, Telewizja Trwam zdobyłaby miejsce na multipleksie? Gdyby zamiast miliona podpisów rodziców zaniepokojonych posyłaniem do szkół sześciolatków na ulicach polskich miast protestowałoby milion obywateli przeciwko skandalicznej decyzji władz polskich, czy nie uzyskalibyśmy więcej?

Akcje wirtualne, jakie prowadzi m.in. organizacja CitizenGO, które są godne nagłaśniania i sam zachęcam, by jak najczęściej brać w nich udział, mają tę właśnie piętę Achillesa. Podpisywanie petycji to za mało, aby móc zmieniać rzeczywistość. Dopiero aktywne uczestnictwo w przestrzeni publicznej, angażowanie się niejako fizycznie oraz widzialnie, jest niezbędne do pełni sukcesu. Kiedy demonstrujący swoje poglądy mogą się policzyć, zobaczyć, poznać, dodać sobie otuchy, przestraszyć reżimy, wówczas mogą przeforsować swoje ideały. I tego nigdy społeczności wirtualne nie zastąpią, dlatego nie zdobędą przewagi nad tradycyjnymi relacjami interpersonalnymi.

I na koniec refleksja w związku ze zbliżającym się okresem Pierwszych Komunii Świętych. Warto się zastanowić, czy stosy najnowocześniejszego sprzętu komputerowego czy telekomunikacyjnego są rzeczywiście dobrym pomysłem na prezent pierwszokomunijny. Czy zamiast nowego iPada, zestawu modnych gier czy innych gadżetów, nie warto pokusić się o wartościowy prezent, który przetrwa próbę czasu, a dziecko nie znudzi się nim wraz z wyprodukowaniem kolejnej gry i jeszcze nowocześniejszego telefonu czy komputera.

Dr Tomasz M. Korczyński

za:www.naszdziennik.pl/wp/73640,spolecznosci-wirtualne.html