Emancypacja artystów – czy wolność sprzyja sztuce?


Historie trzech klasyków wiedeńskich: Haydna, Mozarta i Beethovena, dostarczają ciekawego przykładu wzrastania pozycji artysty. Haydn do końca życia pozostał sługą, Mozart wciąż walczył o niezależność i nie mógł odnaleźć się w ciasnym środowisku dworskim, dopiero Beethovenowi udało się zdobyć upragnioną wolność.



Mniej więcej w ten sposób przedstawia się i interpretuje dzieje tych trzech wybitnych kompozytorów, tymczasem warto spojrzeć na tę historię z zupełnie innej strony. Haydn był służącym, owszem, ale kto nim nie jest? Każda wszak praca opiera się na służbie. Słowo „służący” ma dziś z lekka pejoratywne zabarwienie, ale służba służbie nierówna. Myśląc o Haydnie jako o służącym widzimy wielkiego artystę, którego status społeczny jest równy pozycji zamiatacza czy praczki, a przecież tak nie było! Haydn cieszył się wysoką pozycją na dworze książęcym oraz pełną niezależnością artystyczną, o czym sam wspominał. Nie tylko on, ale i cała jego orkiestra była na utrzymaniu księcia. Czy w dzisiejszych czasach taka praca nie byłaby marzeniem niejednego muzyka? Grywanie na dworze książęcym w zamian za utrzymanie – i żadnych więcej trosk? Haydn był znany i ceniony na całym świecie, dwukrotnie wyjeżdżał na zaproszenie do Londynu, a nawet uzyskał stopień doktora honoris causa uniwersytetu oksfordzkiego.



Spójrzmy teraz na Mozarta. Rzeczywiście, jego talent nie został odpowiednio doceniony, lecz z drugiej strony główne źródło jego problemów stanowił nie tyle brak zrozumienia, co nieuporządkowane życie. Liczne nieporozumienia, konflikty i kłopoty powodowała rażąca dysproporcja między niespotykanym talentem a brakiem formacji. Należy więc z przymrużeniem oka patrzyć na romantyczny mit niedocenionego geniusza, któremu sprawiedliwość oddano dopiero długo po śmierci.



Wreszcie Beethoven – z jednej strony kompozytor całkowicie niezależny, z drugiej – wiecznie borykający się z problemami. Przecież i on musiał poszukiwać źródła utrzymania, protektorów i mecenasów swojej twórczości. Czy stała praca na dworze któregoś z książąt, a może nawet cesarza, ograniczyłaby jego talent? Przecież starał się o posadę na dworze w Wiedniu. Czy służba stępiłaby jego wrażliwość, czy uniemożliwiłaby mu komponowanie tak wspaniałej muzyki? Bynajmniej. Co prawda nie sposób tego udowodnić, ale wydaje się, że ten akurat aspekt wywiera niewielki wpływ na jakość komponowanej muzyki. Wszak w całym świecie artystycznym wiele mamy „niezależnych” miernot i wiernych geniuszy.



Nie bez powodu przywołujemy postaci tych trzech wielkich muzyków. Popularna interpretacja ich historii prowadzi do częstego a poważnego błędu, jakoby artysta był kimś więcej niż tylko człowiekiem i dlatego powinien być wolny od wszelkich norm i zasad.



Wiek XIX przyniósł ze sobą kult sztuki i artysty – jej kapłana. Zjawisko to okazało się śmiertelnie niebezpieczne dla sztuki właśnie. Dopóki wyrażała coś więcej – dopóki poszukiwała piękna, służyła religii, zbliżała człowieka do Boga – dopóty zachowywała autentyczną wartość. Kiedy jednak zaczęła istnieć sama dla siebie, szybko wkradł się do niej relatywizm, przestała zachwycać, a zaczęła szokować, przerażać, zniesmaczać. Doszło do tego, że w dzisiejszych czasach każde działanie można uznać za artystyczne, każdy przedmiot za dzieło sztuki, a każde beztalencie – za wybitnego artystę.



Galerie sztuki współczesnej nikogo już nie szokują; jedynym odczuciem malującym się na twarzach ludzi przechodzących mimo, jest zniechęcenie. Nikt też – z wyjątkiem wąskiej grupy muzyków, studentów i pracowników uczelni muzycznych oraz garstki snobów – nie słucha współczesnej muzyki poważnej.



Doprawdy, długa i trudna była droga emancypacji artystów: niegdyś uważani jedynie za rzemieślników należeli do służby i realizowali zlecone im dzieła. Wybitne indywidualności były rzekomo tłamszone przez normy i konwenanse. Z czasem podjęli walkę o należne im miejsce i zrzucili rzekome kajdany nakładane im jakoby przez hierarchiczne społeczeństwo. I wreszcie osiągnęli upragnioną swobodę – finansują ich instytucje państwowe, a każdy może tworzyć, co tylko chce. Nastały czasy absolutnej wolności. Tylko sztuka gdzieś zniknęła.



Filip Maria Muszyński

za:www.pch24.pl/emancypacja-artystow---czy-wolnosc-sprzyja-sztuce-,1204,i.html#ixzz3Q9WSim5X