Nowoczesna demokracja

Europejska burza w szklance wody wokół Polski spowodowała mniejsze zainteresowanie sprawami z lokalnego, polskiego podwórka. Tymczasem, nieco na boku, pojawiły się pierwsze projekty ustaw autorstwa Nowoczesnej. Potwierdzają to, co się o tej partii od dawna mówi.
Projekty nie trafiły na razie do laski marszałkowskiej, ale zostały zamieszczone na stronie internetowej Nowoczesnej. Ich treść i kierunek proponowanych zmian w prawie nie powinny budzić zdziwienia. Dowodzą bowiem, że jest to partia reprezentująca interesy ludzi bogatych. Oczywiście, jak to zwykle w obyczajach tego obozu politycznego bywa, zaczynają od próby zniszczenia związków zawodowych. Pochylają się nad ciężką dolą pracodawców, cierpiących niewyobrażalną nędzę, pod butem związkowych tyranów.

Prawo dla wybranych


Politycy Ryszarda Petru nie mają jak zwykle odwagi przyznać się wprost do swoich zamiarów, dlatego uzasadnienie swojego pomysłu ozdabiają ogólnikami w stylu „deklaracji o uznaniu praw związków zawodowych do istnienia”. Ludzkie paniska! Cały impet proponowanych w ustawie rozwiązań idzie jednak w kierunku osłabienia pozycji tychże związków, poprzez ograniczenie możliwości działania. Jak zwykle przy takich okazjach pojawiają się utyskiwania na tzw. przywileje związkowe. I jak zawsze utyskujący zapominają, że to nie przywileje, tylko prawa. Uznają, że prawa mają tylko pracodawcy, a pracownicy nie powinni mieć realnej możliwości obrony swoich interesów.

Dlatego „nowocześni” żądają likwidacji etatów związkowych z zachowaniem prawa do wynagrodzenia, ograniczenia możliwości potrącania składek członkowskich przez pracodawcę, a jednoznacznie dążą do pogorszenia warunków działania organizacji związkowej w zakładzie pracy. Jednocześnie postulują jawność sprawozdań finansowych związków zawodowych. Nie dodają oczywiście, że tylko po to, by pracodawca miał doskonałą orientację, czy działająca u niego organizacja związkowa ma szansę np. na wynajęcie prawnika czy negocjatora. Wszystko znowu pod populistycznym szyldem „dbałości o przejrzystość”, by związki zawodowe mogły „pokazać swoim członkom, że rzetelnie gospodarują ich składkami i nie nadużywają ich zaufania”.

Jak to przy populistycznych hasłach bywa, nie wspominają już o tym, że do realizacji tego celu związki zawodowe mają swoje komisje rewizyjne. Autorom proponowanych zmian chodzi oczywiście o „dobro członków związku” i dlatego trzeba informacje o sytuacji finansowej publikować w internecie, żeby mogli je przeglądać pracodawcy. Taka jest pokrętna logika. Logika, której nie da się uniknąć, kiedy próbuje się prawdziwy cel przykryć fałszywym uzasadnieniem.

Jest jeszcze inny fragment z uzasadnienia, który muszę zacytować: „Obecnie związki zawodowe nie są ustawowo zobligowane do ujawniania sprawozdań finansowych w odróżnieniu od innych organizacji społecznych (stowarzyszeń i fundacji). Niemniej, niektóre międzyzakładowe organizacje związkowe (w tym NZSS Solidarność) (pisownia oryginalna – przyp. aut.) obligują związki członkowskie do ujawniania sprawozdań finansowych, co świadczy o tym, że również w środowisku związkowców odczuwane jest moralne zobowiązanie wobec płacących składki do rozliczenia się z ich zagospodarowania”.

„Nowocześni” nie wiedzą, co to „S”

Fragment jest o tyle kuriozalny, że zawiera zarówno błędy merytoryczne, jak i po prostu kłamstwa. Po pierwsze, nazwa związku – nie NZSS, tylko NSZZ „Solidarność”. Jeżeli ktoś chce się zajmować polityką, to nazwę akurat tego Związku znać nie tylko wypada, ale trzeba. Po drugie, jakież to związki należą do NSZZ „Solidarność”? Jest to jednolity związek zawodowy od momentu swego powstania w 1980 r.! Sierpień 1980! Mówi to coś autorom nowej odsłony „lex Libicki”? Solidarność nie jest międzyzakładową organizacją związkową, choć takowe ma w swoich strukturach. Są to zupełnie odmienne pod względem formalnoprawnym struktury, zresztą wymienione w treści obowiązującej ustawy o związkach zawodowych. Gdyby autorzy projektu przeczytali tę ustawę, to wiedzieliby, że ogólnopolski związek zawodowy jest czymś innym niż międzyzakładowa organizacja związkowa. Skoro już zatem jest jasne, że do NSZZ „Solidarność” nie należą żadne związki zawodowe, to jakim cudem miałaby ona nakłaniać je do upubliczniania swoich sprawozdań finansowych? Albo głupota, albo świadome kłamstwo.

Jednocześnie politycy Nowoczesnej wskazują na malejące uzwiązkowienie w Polsce. Czyli najpierw sami (w sensie formacji ideologicznej) wymyślają przepisy, których jedynym celem jest ograniczenie uzwiązkowienia. Tak się przecież konsekwentnie działo od początku zmian ustrojowych w 1989 r. Potem wymyślają mechanizmy, które skłaniają do unikania zawierania umów o pracę na czas nieokreślony (a to przecież główne zaplecze członkowskie związków zawodowych), czy też trzymają ludzi w nieskończoność na umowach czasowych. Na końcu żądają pozbawienia związków zawodowych istotnych instrumentów działania, bo związkowców jest mało.

Choćby te dwa powyższe przykłady pokazują, że Nowoczesna to po prostu polityczna reprezentacja interesów ekonomicznych wąskiej grupy społecznej, którą najprościej jest określić jako „grupa III progu podatkowego”. Nic w tym nadzwyczajnego, że powstają reprezentacje polityczne grup społecznych, mające zabezpieczyć interesy tych grup. Niech jednak nie ubierają się w szatki reprezentacji ogólnospołecznej. Niech nie ukrywają swojego społecznego zaplecza. Niech przestaną uprawiać polityczną demagogię, że „bronią demokracji”. Niech nie zapominają, że nowoczesna demokracja to nie tylko demokracja polityczna czy społeczna, ale również przemysłowa. Tylko że aż tak „nowocześni” to oni wcale nie są. Nowoczesność kończy się tam, gdzie zaczynają się finansowe interesy ich społecznego zaplecza.

Suweniry za darowizny

Logiczną konsekwencją takiej postawy, jest kolejny projekt tego ugrupowania. Chodzi o podporządkowanie życia politycznego tym, którzy sobie mogą kawałek tego życia kupić. Do tego bowiem sprowadza się projekt nowelizacji ustawy o partiach politycznych i ustawy – Kodeks wyborczy. Pod płaszczykiem populistycznych haseł o „konieczności ograniczenia wydatków budżetowych na rzecz partii politycznych” (a więc oszczędzania pieniędzy podatników) po raz kolejny pojawia się hasło finansowania działalności partii ze źródeł prywatnych. O korupcjogennym charakterze przyjęcia takiego rozwiązania pisałem już kilkakrotnie, nie ma więc sensu powtarzanie tych samych argumentów. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że projekt Nowoczesnej nie jest aż tak ortodoksyjny, dopuszcza finansowanie budżetowe, uzależniając je jednak m.in. od wysokości środków pozyskanych ze źródeł prywatnych. Zatem im więcej bogatych „sponsorów” dane ugrupowanie znajdzie, tym więcej otrzyma z budżetu. Co więcej, projekt przewiduje, że za wpłaty na rzecz partii można będzie otrzymać „suwenir”. Można zatem będzie z jednej strony dostać „prezent” w postaci przepisów uchwalonych zgodnie z intencjami darczyńcy, z drugiej poparcie dla partii będzie udzielane w zamian za „prezenty”!

Nie wspominam już nawet o tak oczywistych, z punktu widzenia partii „bogatych”, postulatach, jak blisko dwukrotne zwiększanie kwoty maksymalnych darowizn czy zwiększanie limitów wydatków w kampanii wyborczej. Jest jeszcze trzeci projekt, dotyczący zniesienia ciszy wyborczej, ale o nim przy innej okazji.

Wysłuchując zatem demagogicznych przemówień liderów Nowoczesnej, wygłaszanych rzekomo w obronie demokracji, warto pamiętać, komu w rzeczywistości „nowoczesna” demokracja ma służyć.


Tomasz Truskawa

za:niezalezna.pl/75428-nowoczesna-demokracja