Publikacje członków OŁ KSD

Jan Gać- ŚWIĘTA GÓRA ATHOS (odc. I)

Oczekiwany z niecierpliwością list wreszcie nadszedł. Rozciąłem kopertę. Pismo, opatrzone okrągłą pieczęcią z motywem żaglowca u stóp Góry Athos, poinformowało mnie, że zostałem zaakceptowany jako pielgrzym i wyznaczono mi 15 marca jako dzień wejścia na Świętą Górę.

Podano nawet godzinę: 9:45! Mam się zatem udać do Tesalonik na Via Egnatia 109, najpóźniej dzień wcześniej, gdzie tamtejsze biuro ma mi wydać odpowiednie dokumenty.
A zatem zostały mi cztery tygodnie na przygotowanie się do podróży. W sam raz, by odłożyć wszystkie inne zajęcia i zabrać się za literaturę, a zgromadziłem na temat Athos dość pokaźną biblioteczkę. By wniknąć w duchowość greckiego prawosławia w oparciu o pisma wschodnich Ojców Kościoła i innych teologów z bizantyńskiego kręgu kulturowego. Bo jak inaczej oglądać coś i to coś starać się przeżyć, gdy się niewiele wie na ten temat, a jeszcze mniej się rozumie, gdy to, co nie nasze, wydaje się nam obce. Na szczęście moje szczególne upodobanie do Bizancjum i do jego duchowości nigdy we mnie nie wygasło, chociaż nie spełniło się moje pragnienie o podjęciu studiów bizantynistycznych na poziomie uniwersyteckim.

Ktoś mnie kiedyś namawiał na podróż na Daleki Wschód. Nie dałem się skusić z tej prozaicznej przyczyny, że nic nie wiem o tamtejszych cywilizacjach, kulturach, systemach filozoficznych i religijnych, o tamtejszej architekturze i sztuce - nic, albo prawie nic. A na studiowanie tego niewyobrażalnego bogactwa nie mam już sił, ani czasu. A egzotyka? Sama egzotyka nie wystarcza. Odmówiłem.

Zostaję zatem przy moim Bizancjum. Udaję się na Athos.  Czeka mnie bowiem niezwykła przygoda. Spakowałem plecak, który jest mi przyjacielem, wszak wiernie towarzyszył mi w tylu dalekich krajach obu Ameryk. Wcisnąłem do środka niezbędne rzeczy, parę lżejszych książek, zabezpieczyłem sprzęt fotograficzny, bez kamery filmowej, jako że są one strictly forbidden. Trudno. Staram się przestrzegać przepisów krajów i miejsc, które udzielają mi gościny.
Kiedy w wyznaczonym dniu zjawiłem się na Via Egnatia 109, drzwi biura zastałem zamknięte. Załączono informację, że właśnie w tym dniu przypada ważne święto państwowe, przeto petenci winni stawić się dnia następnego. Cóż było robić? Znalazłem nocleg w jednym z niedrogich hotelików jakich w centrum Tesalonik naliczyć można na tuziny i puściłem się w miasto. Athos czekało na mnie tyle lat, poczeka jeszcze ten jeden dzień. Dzień ten wreszcie nadszedł.

 W DRODZE DO ATHOS

Wyposażony w list rekomendacyjny wystawiony przez Holy Executive of the Holy Mount Athos, ruszyłem w drogę, by zdążyć na poranny statek do Dafni na Półwyspie Athos. Za Tesalonikami, w polach i na wzgórzach, bliska już wiosna rzuciła się na łąki i sady. Pozieleniało. Niektóre odmiany drzew owocowych oblekły się już w kwiaty. Oliwki jakby nieco straciły ze swej zimowej szarości. Wkroczyłem na Półwysep Chalcydycki.

Tędy przebiegała starożytna Via Egnatia łącząca dwie stolice Cesarstwa Rzymskiego, Rzym i Konstantynopol. Aż mnie dreszcze przechodziły. Móc dotykać tak starożytnej drogi, stąpać po niej, szkoda że wylanej już asfaltem, a nie wyłożonej rzymskim brukiem. Bieg tej najbardziej uczęszczanej w Grecji magistrali komunikacyjnej narzucił w wiekach średnich równoleżnikowy kierunek urbanizacji, przyczyniając się do coraz większej izolacji trójpalczastej Chalcydyki. O ile jeszcze jej dwa bliźniacze półwyspy, zachodni – Kassandra i środkowy – Sithonia, wydawały się sprzyjające osadnictwu na skutek w miarę równinnych wybrzeży i stosunkowo łagodnych wzgórz, o tyle półwysep wschodni – Athos, z racji na swą przedziwną orografię pozostawał poza zasięgiem zainteresowania średniowiecznych osadników, którzy, inaczej aniżeli starożytni, nie podjęli wysiłku zagospodarowania niegościnnych obszarów. A te, zalesione i nieurodzajne, zbudowane z ostrych skał, okazały się wyjątkowo nieprzystępne. Biegnący środkiem długiego na ponad czterdzieści kilometrów półwyspu masyw górski, gwałtownie wspina się do tysiąca metrów, by na samym koniuszku wystrzelić regularnym stożkiem na wysokość nieco ponad dwa kilometry. I to z poziomu morza! Starożytni powiadali, że tak przedziwnie uformowaną górą może być tylko tron Zeusa. Zamieniając skałę na siedzibę dla siebie, wyniesioną z odmętów morza  przez giganta imieniem Athos, miał Zeus w ten sposób upokorzyć dumnego syna Tartara i Gai, który wraz z braćmi ośmielił się podnieść zbrojne ramię przeciwko rodzicowi  greckich bogów.

Tymczasem ani antyczny mit, ani niegościnność półwyspu, ani nawet jego izolacja nie powstrzymały pewnych ludzi przed próbą wzięcia w posiadanie tego niewymownie pięknego skrawka greckiego lądu zawieszonego między morzem i niebem. Przeciwnie, to właśnie w tym, co dla jednych jest przeszkodą do życia, inni doszukiwali się warunków niezbędnych do samorealizacji w dążeniu ku doskonałości. Stały się one magnesem przyciągającym w niedostępne pustkowia ludzi poszukujących samotności i odosobnienia pośród zgiełku i zepsucia tego świata, pragnących doświadczyć już tu, na ziemi, bliskości Boga w ciszy i kontemplacji, ludzi, których jedynym celem było zapewnienie zbawienia własnej duszy nieśmiertelnej.  

Z niecierpliwością oczekiwałem spotkania z tymi ludźmi. W pewnym momencie droga odbiła od starożytnej Via Egnatia i - przybrawszy inną numerację - skierowała się na południe. Ukazało się morze, turkusowe greckie morze. To Zatoka Ierissos. Jeszcze kilkanaście kilometrów i oto droga dobiegła końca. Miasteczko Ouranoupolis. Mam się tu stawić nazajutrz o ósmej rano dla otrzymania niezbędnych dokumentów umożliwiających mi wejście na Athos. Kilka mizernych domków, jakieś sklepiki, niewielki warsztat mechaniczny,  i coś tam jeszcze - oto całe Ouranoupolis. W jednym z tych domków starsza kobieta wynajmowała pokoje. Wybrałem ten z balkonikiem zwrócony ku morzu. U moich stóp wąska, kamienista plaża, lizana leniwymi falami, szkliła się srebrem od ciągle jeszcze ostrych promieni słońca. Zabezpieczyłem plecak i wyszedłem na obchód okolicy. Wysypana wapiennym szutrem droga zaprowadziła mnie do kamiennego muru, który oddziela mniszą republikę Athos od reszty kraju. Dwunastokilometrowy mur biegnie w poprzek półwyspu od Zatoki Sigitikos do Zatoki Ierissos. Jedyna brama, pilnowana przez policyjny wóz terenowy, pozwala tym nielicznym podjąć wędrówkę w głąb półwyspu. Nie widziałem, by ktokolwiek poważył się na podobną marszrutę, chociaż biegnie tamtędy gruntowa droga przez góry i pustkowia do skupiska domków eremickich i dalej do oddalonego stamtąd o dwa dni marszu monasteru Chilandari.
W sąsiedztwie muru natknąłem się na wykopaliska archeologiczne w ruinach klasztoru Zygos. W XI wieku, gdy go stawiano, musiał być to obiekt rozległy, świadczą o tym zachowane tu i tam pokaźne fragmenty murów obronnych wzmocnionych dziesięcioma wieżami. W najlepszym stanie zachował się kościół prowizorycznie zabezpieczony dachem z blachy dla ochrony  mozaik posadzkowych. Z powodu późnej pory dnia na wykopaliskach nie było już nikogo, więc przeskoczyłem mur i zajrzałem do środka. Posadzki wyłożone były mozaikami w stylu przypominającym mi robotę Kosmatów, wybitnych posadzkarzy pracujących w kościołach Rzymu. Kto od kogo zapożyczył w XIII wieku technikę układania z grubych kostek przecudnie wzorzystych kamiennych dywanów, Zachód od Wschodu, czy na odwrót? Czyżby bizantyński Wschód inspirował w tym zakresie poczynania włoskich mozaikarzy? A może ta dostojna sztuka rozwijała się w różnych miejscach świata niezależnie od siebie?

Szybko zapadła ciemność. Poczerniały gaje oliwkowe i kępy śródziemnomorskich, niskich sosen o długich szpilkach, wydzielające kadzidlany aromat. Wróciłem do swojego pokoju i rozsiadłem sie wygodnie na balkonie. Było ciepło, chociaż to marzec. Łagodna bryza muskała powietrze. Ani śladu wysokiej fali. Nachodziły mnie myśli o starożytnych żeglarzach. To genius loci tak działa - to dziwne doznanie, które zawsze dopada mnie tam, gdzie zaczerpnięta z książek treść współgra ze zwiedzanym właśnie miejscem. Czy mogło być i tym razem inaczej, kiedy rozprzestrzeniająca się poza pobliskim murem klauzorowym mnisza republika upominała się o swoje? Kusiła mnie, bym tytułem wstępu do oglądania jej wspaniałości, jakie już nazajutrz miały się stać moim udziałem, mógł poświęcił im przynajmniej odrobinę uwagi. Nie mogłem się oprzeć  pokusie.
                                                                     *****
Ani źródła pisane, ani materiał archeologiczny nie są w stanie odsłonić początków zasiedlania półwyspu Athos przez pustelników. Prawdopodobnie zjawisko miało związek z ogólną tendencją ucieczki na pustkowia ludzi z miast w okresie późnoantycznym,  kiedy to rodziły się skupiska monastyczne w Egipcie, na Synaju, na Pustyni Judzkiej, w Syrii, w Kapadocji, w Bitynii, a w końcu i w wielu innych miejscach Grecji. W przypadku Półwyspu Athos, położonego w pobliżu Tesalonik i w niedalekiej odległości od Konstantynopola, miast zasiedlonych przez tysięczne rzesze mnichów, jego mieszkańcami stały się także ofiary prześladowań z okresu konfliktu wokół czci obrazów, owej kontrowersji, która przez ponad sto trzydzieści lat dzieliła społeczeństwo bizantyńskie i spowodowała w państwie krwawe wystąpienia zbrojne. Wyrokiem cesarzy obrazoburców zamknięto wiele miejskich klasztorów, rozpędzano oporne zgromadzenia, niektórych mnichów próbowano żenić pod przymusem, innych wcielano do armii. Wobec tak potężnego uderzenia w zakony i wynikłego stąd chaosu w Cesarstwie Bizantyńskim, naturalnym schronieniem dla wielu wydziedziczonych mężów doskonałości Góra Athos wydawała się być przystanią spokoju i stosownym miejscem do przeczekania burzy rozpętanej w pierwszych dekadach VIII stuleciu.

Do ofiar konfliktu obrazoburczego dołączali tłumnie uciekinierzy z rabowanych przez Arabów klasztorów ze wschodnich prowincji Bizancjum, od VII wieku systematycznie najeżdżanych, plądrowanych i palonych przez wyznawców Proroka. Także arabscy piraci niepokoili tych, którzy zasiedlali  wyspy śródziemnomorskie i wybrzeża mórz, jak to na odcinku syryjskim.  

Tak zatem mnisi z Półwyspu Athos czuli się w miarę bezpiecznie, chronieni bliskością bizantyńskich ośrodków władzy w Konstantynopolu i w Tesalonikach, gdzie stacjonowały pokaźne siły cesarskiej armii. Gdy w końcu kontrowersja wokół czci obrazów wygasła skutkiem postanowień soboru w Konstantynopolu w 843 roku, w którego obradach uczestniczyli też atoscy przedstawiciele, Athos urastał do rangi  najpotężniejszego ośrodka eremickiego na terytorium całej Grecji. Trzeba pamiętać, że działo się to w czasach, kiedy Kościół nie był jeszcze podzielony na zachodni i wschodni, rzymski i bizantyński, papieski i cesarski.


Gdy ustały te wszystkie dopusty, chodziło teraz o zorganizowanie, ujednolicenie i religijne ucywilizowanie życia owych różnego rodzaju pustelników, anachoretów, eremitów, ascetów, słupników, często bezpańskich włóczęgów pochodzących z różnych rejonów Cesarstwa Wschodniorzymskiego, a niekiedy i spoza jego granic. Tym bardziej że mnisze zasiedlenie Athos nie było już przejściowe i koniunkturalne, lecz stało się zjawiskiem trwałym i nieodwracalnym.
Przy próbie organizowania we wspólnoty luźnego dotąd życia mniszego pojawiają się w IX wieku nazwiska Piotra z Athos i Eutymiusza z Tesalonik. Pierwszy z nich opowiadał się za swobodnym, żywiołowym, pustelniczym charakterem Świętej Góry. Drugi optował raczej za ujętą w karby reguły i zorganizowaną formą życia. I obaj mieli swoich gorliwych zwolenników i naśladowców. Przeto i na Athos, zresztą jak wszędzie indziej na Wschodzie, od samego początku ujawniły się dwie tendencje w ćwiczeniu się na drodze ku doskonałości: anachorecka i cenobityczna. Szczęśliwie Półwysep Athos okazał się na tyle rozległym obszarem, w dodatku przedzielonym na dwie podłużne części biegiem górskiego masywu, iż dość było miejsca dla jednych i dla drugich.

Już w IX stuleciu liczba pustelników musiała być znaczna, a ich oddziaływanie zauważalne, skoro cesarz Bazyli I (867-886) zajął się nimi osobiście i zdążył wydać na rok przed swą śmiercią uroczysty chrysobul przekazując Górę Athos w wyłączne posiadanie mnichów. Tym samym nakazał pasterzom i ludziom ze świata opuścić jej terytorium, a gdyby ci stawiali opór – należało usunąć ich siłą. Nazwana Ogrodem Dziewicy miała być odtąd Góra Athos oddana mężom bezżennym, związanym religijnym sposobem życia. Ci zaś – na potwierdzenie maryjności tego miejsca – przywoływali piękną legendę, jak to Maryja w towarzystwie Jana Ewangelisty, płynąc na Cypr z odwiedzinami do Łazarza, tego samego, który po wskrzeszeniu w Betanii miał zamieszkać na wyspie i pełnić tam godność biskupa, z powodu sztormu zakotwiczyła u stóp Góry Athos, na tę pamiątkę zwaną odtąd Świętą Górą. I pod takim imieniem, jako Święta Góra Athos, cały półwysep wszedł do powszechnego nazewnictwa. Usankcjonował je oficjalnie powagą swego monarszego autorytetu cesarz Konstantyn IX Moomach (1042-1055), co wyłożył uroczyście w chrysobulu z roku 1046.

                                                                       *****
Był to już zatem okres w miarę zorganizowanego życia religijnego. Za ojca duchowego tej formy cenobityzmu na Athos uchodzi Atanazy, zwany odtąd Atonitą, lub krótko – Atanazym z Athos. Świątobliwy ten mąż pochodzący z Trepizondy, starożytnego Trapezuntu w Poncie nad Morzem Czarnym, osierocony wcześnie, udał się do Konstantynopola, gdzie osiadł, zdobył tam gruntowne wykształcenie i żył z nauczania młodzieży. Niebawem zrezygnował z tempa miejskiego życia, by pójść za głosem powołania, a tym było pragnienie odnalezienia spokoju  na bezludziu. Miejsce izolacji znalazł w Bitynii, osiadł na zboczach góry Kyminas, by pod okiem ojca duchowego, słynącego z heroicznych cnót Michała Maleinosa wstępować na kolejne stopnie w drodze do doskonałości. Szlachetnie urodzonego Maleinosa poznał Atanazy wcześniej, już w cesarskiej stolicy, razem z dwoma jego krewniakami, Leonem i Niceforem. Ten drugi miał się wsławić jako wybitny generał, zdobywca Krety na Saracenach w 961 roku, a niebawem i cesarz.

Gdy chciano obrać Atanazego przełożonym miejscowej wspólnoty, odrzucił pokusę, zrezygnował z proponowanej godności i uszedł na Athos. Tam, napotkawszy ogromną rzeszę różnego autoramentu chodzących samopas pustelników niczym owce bez pasterza, przystąpił do organizowania ich we wspólnotę. Mając poparcie swego przyjaciela, podówczas już ozdobionego koroną bazyleusów Nicefora Fokasa (963-969), zabrał się w 963 roku za budowę pierwszego klasztoru cenobitycznego na Athos. Wspomagany finansowo przez swojego potężnego protektora, także owładniętego myślą o porzuceniu tronu na rzecz mniszego habitu, potrafił w krótkim czasie doprowadzić rozpoczęte dzieło do szczęśliwego końca. Być może cesarski zamiar porzucenia marności tego świata i szczera chęć wstąpienia do budowanej przez Atanazego Wielkiej Laury skłoniły władcę do hojności. Nicefor Fokas wydał aż trzy chrysobule, w których drobiazgowo wyszczególnił uposażenie klasztoru w ziemie, ruchomości, zwierzęta gospodarcze, ikony i relikwie, w tym w drzazgę z Krzyża Świętego. Obiecał też roczną donację w wysokości 244 sztuki złota.

Zamysł przybrania mniszego habitu nie miał się nigdy ziścić. Pewnej grudniowej nocy 969 roku pogromca Arabów na tronie bazyleusów padł zamordowany z ręki swej małżonki, cesarzowej Teofano, wdowy po cesarzu Romanie II, a wcześniej córki właściciela szynku. Uknuła spisek ze swym amantem Janem Tzimiskesem, który wstąpił na tron po zamordowanym.
Ta niespodziewana i nagła śmierć cesarza miała bezpośredni wpływ na poczynania Atanazego. Podnieśli głowę ci mnisi, którym pomysł życia wspólnotowego wydał się być zamachem na ideał pustelnictwa w ogóle. Ojcem duchowym tej tendencji okazał się Paweł z Kseropotamu, nieprzejednany asceta surowych obyczajów. Udał się on do Konstantynopola na dwór Jana Tzimiskesa (969-976) ze skargą na Atanazego. W odpowiedzi cesarz zawezwał do stolicy samego Atanazego, by ten osobiście wyłożył swoje stanowisko w spornej sprawie. Mnich nie tylko obronił swych racji, zdołał pozyskać zaufanie i łaskę władcy. Powrócił na Athos z nowym chrysobulem, w którym nowy cesarz nie tylko potwierdził nadania i przywileje swego zamordowanego poprzednika, ale przyznawał nowe, jeszcze hojniejsze. W ślad za Atanazym powędrował na Athos zaufany wysłannik cesarza Eutymiusz Studyta z misją dogłębnego zbadania zaistniałej sytuacji i zaradzenia konfliktom. Osąd uczonego mnicha ze sławnego klasztoru św. Jana Chrzciciela na Studionie, dzielnicy Konstantynopola, wypadł na korzyść Atanazego.

Roztropność emisariusza miała przełomowy wydźwięk w kształtowaniu się monastycyzmu atoskiego. Duchowny zwołał do istniejącego już podówczas kościoła Protaton w miejscowości Karyes zgromadzenie wszystkich wyższych przełożonych wspólnot mniszych, których było już pięćdziesięciu czterech.  Wspólnym wysiłkiem, po wielu sporach i ucieraniu odmiennych opinii, korzystając z powagi i doświadczenia monasteru na Studionie, którego rzecznikiem był Eutymiusz, po wysłuchaniu rad Atanazego, który uchodził za autorytet, wreszcie sięgając do opinii starożytnych Ojców Kościoła, głównie zaś do pism Bazylego Wielkiego, zgromadzeni zgodnie opracowali pierwszą na Athos konstytucję życia zakonnego, ratyfikowaną później przez cesarza w formie uroczystego chrysobulu. Był to rok 971, data przełomowa w historii Świętej Góry.

Typikon ten, zwany Trogos, kładł fundament pod życie wspólnotowe Góry Athos na całe tysiąclecie. Więcej, przyczynił się do formowania duchowości Kościoła ortodoksyjnego na Wschodzie. Przepoił Bizancjum nową energią duchową, podnosząc monastycyzm do poziomu potężnej siły w państwie, siły duchowej, opiniotwórczej, ale i politycznej. Już nie żywiołowy, wysoce indywidualistyczny i rozproszony, często wymykający się spod dyscypliny i dobrych obyczajów ruch mniszy, lecz monastycyzm zorganizowany, strzeżony powagą reguły miał przenikać wszystkie dziedziny duchowości w chrześcijańskim państwie bizantyńskim.

Ten niemal sakralny dla Athos dokument w formie zwoju, mierzący ponad trzy metry długości, spisany na koziej skórze – stąd jego grecka nazwa Trogos – przechowuje się do dziś jako swego rodzaju relikwię w archiwum Świętego Zgromadzenia w Karyes na Athos, przez co miejscowość ta po dziś dzień uchodzi za stolicę mniszej republiki.

Odwołując się do ustaleń zgromadzenia i posiłkując doświadczeniem klasztoru na Studionie, Atanazy przystąpił do spisywania reguły dla Wielkiej Laury. Jej członkowie mieli tworzyć zwartą wspólnotę, mieli mieszkać razem w obrębie monasteru, a nie w rozproszonych koloniach, jak to miało miejsce w przypadku zwykłych laur. Początkową liczbę osiemdziesięciu mnichów, ustaloną jeszcze  przez Nicefora Fokasa i Jan Tzimiskes podniósł do stu dwudziestu, przyznając na ich utrzymanie podwojoną kwotę swego poprzednika, wynoszącą teraz 488 sztuk złota rocznie. Zajęcia w klasztorze miały być po równo podzielone według godzin na modlitwę i medytację, na prace ręczne i umysłowe oraz na wypoczynek. Nikt w klasztorze nie mógł posiadać prywatnej własności, wszystko miało być wspólne. Na czele zgromadzenia stanął przełożony dożywotnio – igumen – któremu wszyscy winni byli bezwzględne posłuszeństwo. Ten zaś nie powinien być typem władcy, lecz miłującym ojcem dla swych współbraci. Pierwotną wolę wskazywania przez igumena swego następcy Atanazy zmienił w ostatniej wersji swego testamentu na rzecz wyboru nowego przełożonego z możliwością jego odwołania w przypadku nie dorastania elekta do wymogów powierzonego mu urzędu. Kandydat na mnicha mógł być przyjęty do wspólnoty po uprzednim trzyletnim okresie próby. Pod żadnym pozorem, nawet gdyby to miał być syn cesarski, zakazywano przyjmowania do klasztoru młodzieży, tym bardziej dzieci. Moment pojawienia się zarostu na twarzy mężczyzny, a chodziło głównie o jego brodę, był uznawany za odpowiedni wiek na mnicha.  Bezwzględny zakaz wstępowania do klasztoru obejmował także eunuchów. Kobiety nie mogły nawet stopy postawić na całym terytorium półwyspu. Klasztor nie mógł posiadać żadnych zwierząt rodzaju żeńskiego - żadnych owiec, kóz, osłów i krów.
Do tak urządzonego klasztoru zaczęła napływać ogromna rzesza mężczyzn, często ludzi wędrownych spoza samego Bizancjum, w tym z odległej Italii. Ci, tak zwani Amalfijczycy kojarzeni z kupiecką republiką ze stolicą w Amalfi nad Morzem Tyrreńskim, w pierwszej kolejności skorzystali z rad i pomocy Atanazego, który przyczynił się do założenia pierwszego klasztoru benedyktyńskiego na Athos. Na jego budowę łożył niejaki Leon, brat Pandulfa II księcia Kapui. By nie przekroczyć ustalonego przez cesarza limitu zakonników dla Wielkiej Laury, chętnych do podjęcia życia we wspólnocie kierował Atanazy w pobliskie miejsca z zachętą i błogosławieństwem do zakładania nowych domów. Tym sposobem w krótkim czasie powstało ich kilka, ale tylko dwa z nich, Watopedi i Iwiron, przetrwały do dziś.

Atanazy zginął tragicznie w roku 1002 przywalony wraz z pięcioma współbraćmi oberwanym sklepieniem budowanego kościoła. Na stałe wszedł do tradycji atoskiej jako ten, który potrafił przełożyć na grunt grecki zasady życia wspólnotowego wskazane w odległej przeszłości przez Bazylego Wielkiego (330-379)  i Teodora Studytę (759-826). Mnisi z Athos oddaja mu cześć jako  świętemu patronowi. Jako prawodawca zakonny jest postacią często malowaną na ścianach kościołów konwentualnych, zawsze z rozwiniętym zwojem reguły w dłoniach.

Zakładając na Athos pierwszy monaster Wielką Laurę, urealnił Atanazy trzecią drogę w dochodzeniu do doskonałości. Życie w zorganizowanej wspólnocie okazało się powszechnie akceptowanym sposobem na własne uświęcenie, bowiem ta forma wydawała się być najbliższą naturze człowieka. Najtrudniejszą drogą, wymagającą wielkiego wyrobienia, samozaparcia i heroizmu, było życie eremity w pojedynkę, samotnie, z dala od jakiejkolwiek wspólnoty. Na podobne ćwiczenie mogły pozwolić sobie jednostki głęboko uformowane i doświadczone. Formą pośrednią między zorganizowanym klasztorem a pustelnią była laura, lub ławra, swego rodzaju kolonia mnichów żyjących luźno w małych grupkach, spotykających się raz jeden w tygodniu na niedzielnej liturgii we wspólnym kościele. Dowodem na to, jak bardzo odpowiadała mieszkańcom półwyspu forma życia w zorganizowanej wspólnocie monastycznej pod rygorem reguły, może być liczba monasterów i szybkość ich erygowania w X i XI wieku.