Publikacje członków OŁ KSD

Krzysztof Nagrodzki-Drogi. Czyli cv na pewne życzenie

Dziękuję Dobry Boże, że tak prowadziłeś poprzez czas „burz i naporów”, przez gorączki poszukiwań, przez–bywało-niespełnienia różnych pochopnych wymarzeń; prowadziłeś do wykonań mądrzejszych, pełniejszych, lepszych…

Dziękuję, że „z ręki i karności Swojej” nie wypuściłeś w młodzieńczych (czy młodocianych, niezależnie od wieku) rozbrykaniach.

To musiało rodzić się już w dobrej Rodzinie z Tradycjami, na kolanach wieczornej modlitwy, wspólnym kolędowaniu przy świecach pachnącej choinki i przy wielkanocnym stole; przy snuciu opowieści-w tym o dalszych i bliższych heroizmach, poświęceniach i ofiarach-w tym konkretnie - po ofiarę życia Wujka Jerzego Ambrozińskiego na polu obrony Ojczyzny w 1939 roku, (którego szczątki leżą w zbiorowej żołnierskiej mogile w Krasnobrodzie), czy Dziadka Józefa Ambrozińskiego z Armii Krajowej - Jego gehennie lubelskiego Zamku, Majdanka i kresie życia w Auschwitz-Oświęcimiu…

Tata o swojej działalności dla AK nie wspominał-na wszelki wypadek-takie były czasy...
Dowiedziałem się o tym dopiero po latach, podczas jakiejś wizyty Jego przełożonego z Organizacji…

…Drogi…

Wojenne Wisznice-później Sosnówka…nadbużańska Hanna… (zob. http://www.sladami-przeszlosci.pl/public/space/hanna.html)

Szkoła podstawowa.
Nasze Panie (tak się nazywało nauczycieli - Nasza Pani, Nasz Pan) - zwiewna blondyneczka-Wasiuk, Danuta Czelej-Pawłowska…
I Panowie-Kazimierz Kalitko i...i więcej nie pamiętam. Nazwiska, imiona jakoś uleciały z pamięci...
Trzeba byłoby szerzej poszukać i sięgnąć do świadectw z tamtych czasów. Może zatem innym razem...

Ale księdza kanonika Jana Breczkę-uczącego religii-pamiętam! - Jakżeby!
- Wszak to z Jego rąk przyjąłem pierwszą Komunię Świętą!


Ich wszystkich trud w wiejskiej szkole zaowocował! - Zdający później do różnych liceów, dostaliśmy się bez kłopotu. I Wiary nikt-mam nadzieję-nie zgubił....W każdy razie nic o tym nie wiem.


...Beztroska wiejskich ścieżek, wielkich łąk, piasków i lasków, urok zimowych bezkresów i kolędowań z własnoręcznie konstruowaną „Gwiazdą” pod oknami gospodarskich domów, za jakiś zwyczajowy poczęstunek, za jakieś grosiki – wszak bardziej chodziło o wspólną przygodę a nie złotówki- brodzenia po śnieżnych nocnych polach-hen-ku rozrzuconym „koloniom” poszczególnych chat, już poza zwartą zabudową wsi, no i unikanie „konkurencyjnych” kolędników…

A w lecie nauka pływania-właśnie w bezpiecznej pobliskiej rzeczce i cieplutkich oczkach wodnych poukrywanych pośród leszczyn, na wielkich łąkach nadbużańskich zwanych łęgami…

Odkrycia… odkrycia… samodzielności…

Rodzice, zajęci byli pracą „etatową” - „inteligencja pracująca”- bezpartyjna, dla jasności  :-) .
…Chociaż nie…
-Mama musiała-dla zachowania stanowiska szefowej poczty- przynależeć. Więc wybrała PSL  :-)
Tata, zapewne, jako jedyny w urzędzie gminy sprawnie posługujący się językiem polskim w mowie i piśmie  :-)  zachował pełną „bezlegimatyjność”, nadrabiając te „braki” pracą biurową za innych, mniej gramotnych, ale przynależnych…   

Więc Rodzice nie mieli ani czasu, ale i potrzeby, na większy nadzór-jakby przystało miejskim ostrożnościom…
Zatem swoboda samodzielnych włóczęg...
I odkryć!...

Wyprawy na poziomki właśnie na łęgi, poprzez ścieżyny i urokliwe nadbużańskie bezdroża…

Dawni koledzy - Antek Gil, Heniek Hasiewicz, dwóch Józków-Kondraciuk i Ignaciuk no i oczywiście solidny-do dzisiaj - Michał. Super Michał Dejneka! :-)

Pierwsze, bardzo niewinne, wieczorne randki nad omgloną rzeczułka Hanką, ze śliczną, zwiewną Rózią Kralówną…

Hanka-rzeczułka, niby maleńka, niewinna, ale kiedy przychodziły wiosenne roztopy i zatory na Bugu, wtedy– rozochocona marcowym czy kwietniowym animuszem - wylewała szeroko, szeroko po wielkich łąkach – i podpływała aż niemal pod nasze okno i próg.
I wtedy…

- I wtedy można było wziąć balię, solidnie zakorkować i popływać po podwórku i pobliskiej łące, doznając smaku i dreszczyku wielkiej przygody.
 
…No, może nie aż takiej, jak wtedy, kiedy już miało się do dyspozycji drewnianą krypę

(tudzież bardziej samodzielny wiek   :-)   ) i czyniło znacznie dalsze wypady po zalanych  łęgach - hen!-aż niemal pod Bug.  

Rodzice bali się. Oczywiście!

…Jeżeli wiedzieli…

… Ale po co mieliśmy narażać ich na obawy, zatem raczej… nie wiedzieli…   :-)
A Przygoda była!

Teraz już nie pamiętam, czy bardziej romantyczne i pasjonujące były owe samodzielne pływania, czy owe niewinne randki z Rózią…  :-)  - zapewne jedno i drugie…


Na haneńskim cmentarzyku zostały doczesne szczątki jednej z kochanych Babć-szlachcianki Heleny Ambrozińskiej, która przetańczyła niejeden ziemiański bal tak mocno i tak... hmm...wybrednie, iż w końcu adoratorzy zrezygnowali...
Została zatem przy Siostrzenicy-czyli mojej Mamie-oddana domowi i Kościołowi.
I to było super!  A dla mnie już w ogóle   :-)
 
Nie doczekała powrotu do Puław.

Wieczny odpoczynek racz dać jej Panie! Była bardzo dobrym człowiekiem.

…Drogi…

Na kolejne-nadwiślańskie–puławskie-poznawanie - w stronach dzieciństwa i panieństwa mojej Mamy.
- Teraz w gościnnym, dobry  domu i rodzinie kochanej Cioci Haliny i Wujka Janka.
Aż do ponownego powrotu Rodziców-już emerytów-do rodzimych Puław.
...Ale to już znacznie, znacznie później.


Nauki licealne w znanym „Czartorychu” (liceum im. A.J. księcia Czartoryskiego), ze wspaniałymi nauczycielami-przeważnie jeszcze dobrego, przedwojennego zasiewu, klasycznego-inteligenckiego pochodzenia i manier.
I manier! 

… Z różnych stron, domów i przyzwyczajeń przybyliśmy…

Pamiętam prof.prof. Martę Wolińską (uczyła przed wojną moją Mamę!) a następnie delikatniutką Annę Boską - Panie od polskiego, pamiętam Kazimierę Dryję - Panią od biologii, Zdzisława Grodzkiego - Pana od matematyki,  no i - to oczywiste- fantastycznego Wychowawcę-Arasimowicza.

- Naszą klasę prowadził przez te cztery lata właśnie pan prof. Kazimierz Tadeusz Arasimowicz. Germanista, logik i… i cudowny Wychowawca!
Niezapomniany przewodnik niemieckiej poezji ( "Wer reitet so spät durch Nacht und Wind?"...) oraz po bliskich (Górki Parchackie, dalszych (Zamość, Roztocze) i dalekich (Wybrzeże Bałtyku) stronach naszej Ojczyzny.

- Tudzież po etyce. To ważne!

Niemal tak, jak pierwszy niewinny pocałunek, co ja piszę, – jaki tam pocałunek - muśnięcie – z Lusią  na szkolnym balu…
- Wtedy „chodziło się” z wybrankami trzymając za rękę, a nie różne takie te… J
No i zmieniało przy przechodzeniu z klasy do klasy…
Lusia R., Krzysia K.,  Małgosia U., Wandzia W....  Wszystkie–jakżeby-piękne dziewczyny!  
(Dla jasności- to ONE zmieniały, my byliśmy wierni. I smutni potem. … Jakiś czas…   :- )   )

A po Małgosi został mi nawet przez czas jakiś ślad…
- A właściwie mojej koszuli...
 
To był ślad bliskiego spotkania z zazdrośnikiem Tomkiem B., odrzuconym konkurentem, który po balu maturalnym zechciał dać wyraz swej frustracji. Rankiem, kiedy odprowadzałem Małgosię do domu-a mieszkała z Rodzicami w skrzydle pałacu Czartoryskich. Tomek, nie zważając na szlachetność obejść i obecność niewiasty wszak zaczął rękoczyny! Takie cóś przy damie były nietaktem. Niedopuszczalnym!!!

Zatem owe spotkanie musiało się dlań skończyć tak niefortunnie, iż zdając jeszcze tego ranka jakiś egzamin w Lublinie (Tomek był już studentem pierwszego roku), został poproszony przez profesora o powtórne przyjście, w stanie nieco bardziej… hmm… odkontuzjowanym...
 
- Tak  kończą się niekontrolowane napady zazdrości odrzucony Tomaszu.

Ale wracając do pierwszych lat licealnych.

Początkowo miałem pewne problemy z matematyką, ponieważ licealny profesor – równie groźny jak wspaniały - mgr Zdzisław Grodzki miał zapewne kompleksy ( chyba z powodu nazwiska  : -)  - w końcu ja byłem NAgrodzki), które objawiał stawiając mi przez dwa okresy gały, ale później widać ruszyło go sumienie i zaczął rehabilitować się trójkami, czwórkami a i piątki się zdarzały.

Oczywiście żartuję.
 
To ja musiałem dorosnąć do poziomu renomowanego puławskiego liceum i stawianych wymagań.

Wymagań stawianych tak konsekwentnie i z taką fachowością, iż później wszyscy, którzy zdawaliśmy na studia - przeważnie na politechniki - przeważnie na Warszawską - dostaliśmy się bez problemów.

Z wyjątkiem Miśka (oficjalnie-Mariana  :-)  ) Opani.
- On od urodzenia (chyba) miał inne predyspozycje. Zatem poszedł w aktory.
I porwał potem śliczną Hanię. Z naszej! XI b.  
- Jakim prawem?!  On – z XI c?!  
… Ale trudno, ale niech…   :-)

Dostał na odchodnym nawet dwie maski i dwie szpady, które wcześniej zakupiliśmy jako czterej „muszkieterowie”-(Krzysio Brzeziński – najlepszy w fechtunku dostał imię Atos, ja- jako drugi-d`Artagnan (sprytnie-nie?   :-)  ), a Jurek Pawłowski i Misiek podzielili się Portosem i Aramisem. Jurek-potężniejszej postury został Portosem, zatem delikatniejszemu w obejściu Miśkowi pozostał-co robić-Aramis.)

…Drogi…  

Doprowadziły właśnie do Warszawy. Na Politechnikę.
- Dlaczego na Politechnikę?
- Proste.  Kolega-niezapomniany (już śp.) Zygmunt Wojnowski-zakrzyknął: Chłopaki! Będziemy regulowali Amazonkę!

Jakżeby nie odpowiedzieć na takie wyzwanie nam-młodzieńcom pokonującym systematycznie dosyć szeroką i wartką Wisłę.
Wpław.
Od brzegu do brzegu.
Tam i z powrotem.

Poszliśmy na Budownictwo Wodne.
- Później dwa odrębne wydziały połączyły się i zmieniły nazwę na wspólną: Inżynieria Sanitarna i Wodna.
Dostaliśmy się wszyscy zdający-sześciu.
Dotrwało do końca czterech: Marcin Zalewski, dwóch Wojtków-Kozłowski oraz Bonecki i ja.
Zygmunta różne wichry życiowe wyniosły do Poznania i pod Poznań-do Rogalina, Maćka Ciepielewskiego… gdzieś nad morze…  


Pamiętam niektóre nazwiska z Politechniki:

- Ówczesnego Rektora - JM prof. Jerzego Bukowskiego;
- Dziekana wydziału-prof. Władysław  Danileckiego;
 - niektórych naszych Wykładowców - prof. prof.:  
- Edwarda Otto (matematyka-oj! dostawaliśmy-i słusznie - w kość- szczególnie na pierwszym -"odsiewczym" - semetrze i roku!
- Edwarda Świętopełka-Czetwertyńskiego (mechanika płynów,  hydraulika),
- Juliana Lambora (hydrologia),
- Zofię Kietlińską (geodezja),
- Janusza Czulaka ( mechanika budowli),
- Henryka Waldena ( mechanika cieczy i gazów),
- Zdzisława Kaczmarka (metereologia i metody statystyczne)        

Jakieś ćwiczenia miał z nami młody, sympatyczny magister Witold Strupczewski, a z geologii urocza magister Witosława Boretti (młodziutka, ale już doświadczona speleolog, taterniczka, alpinistka. Niestety zginęła w 1967r. w jaskini w Gruzji-Świeć Panie nad Jej Duszą) - córka prof. Borettiego, od którego pobieraliśmy nauki o konstrukcjach stalowych.
 
I inni...

Może jeszcze sobie przypomnę ich nazwiska…
Albo już nie...  

Ale wszystkich mam w dobrym zakątku wspomnień – to byli dobrzy, solidni ludzie, wprowadzający nas w inżynierski fach.


Mieszkaliśmy w „Akademiku” przy ul. Uniwersyteckiej 5; później w swobodnych -„bezportierowych” domkach na Jelonkach; a następnie na Mochnackiego 12 – już z portierkami.

… Bywało litościwymi, kiedy trzeba było nie zauważyć naszych dziewczyn poza godzinami oficjalnych odwiedzin ...    :-)

Z nauką działo się różnie, nawet z urlopami dziekańskimi.

Wykorzystywanymi zresztą dosyć pracowicie w spółdzielni studenckiej „Maniuś” (To były super miesiące! Mimo konieczności „waletowania” i obiadów bezmięsnych w stołówce, wydawanych przez litościwe, cudowne Panie z okienka, kiedy zostawało w kotle po rozdysponowaniu bonowych porcji  :-)    )
Ale jakoś nikt nie umarł z głodu  :-)   i wszyscy dotarliśmy do szczęśliwego końca zajęć i obronionych prac magisterskich.

… I pożegnanie z Warszawą, miastem młodzieńczych trudów nauki i sobotnio-niedzielnych wolnych relaksów; różnych zagadek życia oczekiwań, rozczarowań kolejnych poszukiwań (ale nie homo...  :-(   ),  i lirycznych spełniań… w tym z cudowną Beatką – panienką z okienka dobrego, inteligenckiego domu z tradycjami...

Okienka, które było usytuowane akurat naprzeciwko naszej kreślarni na Uniwersyteckiej 5, więc jakżeby zaniechać prób… grzech byłby… raczej…   :-)

Ale Beatka była warszawianką z dziada-pradziada a my przelotne… i odlotne ptaki, więc… niewinne uczucie zakończyło się niewinnym-bo koniecznym–smutnym odlotem.
 
- Tam praca, gdzie …stypendium fundowane.

Wspaniała Beatka została, ze swoim Uniwersytetem, swoją pedagogiką i... swoją Warszawą…

…Cóż, i tak bywa… Choć żal... był...

A potem… Droga… Drogi…

Przez miesiące i lata – a nazbierało się ich już, co niemiara :-)  - kiedy trzeba było wiedzę fachową przekładać na codzienną sprawność w firmach.
*
Różne losy różnych Kolegów: Puławy, Kazimierz, Warszawa, Poznań, Świnoujście, Pionki, Łódź… Różne…

Mój szlak - to najpierw Zakłady Azotowe w Puławach w budowie, w zespole koordynacji u inż. Tadeusza Wasilaka ( jak się masz warszawiaku Zdzisiu Baliński, wtedy groźny napastniku ligowej Wisły  :-)  ) i w wydziale nadzoru budowlanego u inż.Jerzego Bańkowskiego ( jak się masz Leszku Adachu -atucie lig brydżowych?  :-)   )

Pokoik w hoteli robotniczym, a niebawem M3 w bloku–mały pokój z maciupką kuchenką, ale za to z wielkim oknem. No i własnym kluczem. I nie krępujący  :-)  

Krótko w Zakładach Azotowych-bo tam praca, gdzie ówczesne serce :-) - w Łodzi.
 
W różnych firmach i stanowiskach – od kierownika budowy, grupy robót - po dyrektorskie (mimo uporczywej bezpartyjności-i dlatego niezbyt długo dyrektorskie…  :-)  ).

…Łódź, Zgierz, Łęczyca, Bełchatów-gdzie zakończyłem czynną inżynierską drogę.

…Dawno…

…Łódź…

- Łódź - niewieścich zwabień, męskich super zaufań i wymuszonego rozstania ( Ty dynamiczna poszukiwaczko nowości Elżbietko  :-) - czwartego już chyba obecnie nazwiska i drugiego kraju! - z wakacyjnych nałęczowskich szlaków ongiś zebrana…);

- Łódź - miejsce dobrej pracy, poszukiwań, spotkań, rozstań - również tych zawinionych przez nadwyrężoną uprzednio stabilność (przepraszam dobra, szlachetna, urodziwa, Halinko!), oraz miejsce wypełnień. Zawodowych i późniejszych-prywatnych.

 - Łódź-również miejsce natchnień...hmmm... twórczych w "temacie" fraszek i innych humoresek-ponuresek publikowanych NAWET w Karuzeli :-) pod przykryciem "Józef Hański" (Jakże mógłby poważny inżynier uskuteczniać...takie cóś   :-)  ) i ...wierszy w "Odgłosach", tudzież  w katowickim "Katoliku".

Łódź natchnień i spotkań była mi widać pisana  :-)  !  

Z najważniejszym życiowym -z niezwykle dzielną, wytrwałą, mądrą, dobrą, niezawodną i piękną Janeczką i – w konsekwencji- naszym równie, mądrym, szlachetnym i dzielnym synem. Super Synem!   :-)

…Drogi…

…Również z zaskakującym i nieco szokującym spotkaniem-twarzą w twarz-z „bezinteresowną” zawiścią, kiedy zdarzyło się nam-inżynierom-stworzyć w Bełchatowskim Kombinacie wielki projekt wynalazczy.

- Wielki, co do skali przedsięwzięcia, efektów ekonomicznych, a co za tym idzie stosownego wynagrodzenia twórców, zgodnego z obowiązującym prawem-dla jasności.

No i te formalnie gwarantowane profity uruchomiły-czy ujawniły-swoistą naturę… niektórych… nacji… z Jasiem L....... - skąd inąd całkiem sympatycznym, choć mikrowatym facetem w czołówce, któremu „nie mieściło się w pale” - jak sam obwieszczał, biegając w uniesieniu po firmie i okolicach - iż przepisy mogą konkretnie nagradzać myślenie!

- Zespołu, w którym ON nie uczestniczy!  :-)

Trzeba było dopiero dwu instancji sądu i wielomiesięcznych zmagań, żeby udowodnić oczywistą oczywistość-jak mawia inny mój Kolega.

Smutno zapewne Jasiu, że zawiódł Ciebie, Twoją „pałę” i Twą –równie aktywną, partyjną pezetpeerowską  „przyboczną” „tutejszy” wymiar sprawiedliwości…
- W dodatku wobec nas-jakoś bezpartyjnych  :-)  

…Drogi…
Spotkania dobre i… trudne…

-Szczególnie, kiedy gasły życia Rodziców. Pięknych Ludzi, którzy nie tylko przekazali Życie, ale i wszczepili mądre zasady - również te najważniejsze: Wiarę, szacunek dla prawdy i tak drogo odzyskanej Ojczyzny.

Mama i Tata oraz dwie Babcie - wspaniałe osoby, które musiały poznać i unieść trudy, nieszczęścia dwu okrutnych wojen światowych-raz, jako dzieci, drugi, jako odpowiedzialni nie tylko za swoje życia…
I nieśli - wytrwale, mądrze, szlachetnie…

Wieczny odpoczynek racz im dać Panie…
I do zobaczenia w Domu Ojca!
- Orędujcie za nami, proszę!

…Drogi…
Spotkania dobre i… bywało-trudne…

Ale tych dobrych było o wiele więcej. W tym tak bliskie spotkanie z Papieżem- „naszym” Papieżem - św. Janem Pawłem II.
- Tuż, tuż, na wyciągnięcie ręki, na lotnisku w Łodzi.

To On przypomniał-jakże wielu z nas-SKĄD NASZ RÓD! Ród Polaków, ród ludzi.
- Ludzi wyrwanych i wyrywających się z ciemnych czeluści ateizmu i szarości zwątpień.

To zaiste wielki pontyfikat.
To zaiste Wielki Nauczyciel i Przewodnik przez różne drogi, szlaki zwodzeń, zwątpień - do Domu Ojca.

…Drogi…
Na nich piękne pielgrzymki na Jasną Górę – w tym w intencji Radia Maryja, „normalne” diecezjalne, tudzież nasze „specjalne” – dziennikarzy.

Dziękuje dziewczyny i chłopaki! Szanowne Panie i Panowie! Czcigodni Księża i Siostry!
                                                                          *
Nie mogę tu nie wymienić – już z innej dobrej „wyprawy” - wspaniałej postaci-dobrego biskupa Adama Lepę-który zawsze będzie w pamięci.
I w sercu.
I w modlitwie.

Wszak to przez Jego sprawczą sugestię powstało ongiś ogólnopolskie Katolickie Stowarzyszenie Dziennikarzy i dane mi było organizowanie, z przednim Zespołem ludzi-właśnie z naszego Stowarzyszenia-Tomkiem, Grażynką, Zygmuntem, Agnieszką, Agatą, Jankiem, x. Romanem i innymi - corocznych, krajowych konferencji cyklu: „Dziennikarz- między prawdą a kłamstwem”.  
Dane mi było organizowanie a i …występowanie.

I to obok takich tuzów jak… zresztą każdy może sam zobaczyć i wysłuchać. Zapis wszystkich sympozjów jest utrwalony na naszym portalu: www.katolickie.media.pl

I zapewne z udziału w Katolickim Stowarzyszeniu Dziennikarzy, wpadł mi pomysł (Duch wieje, kędy chce …) corocznych pielgrzymek dziennikarzy na Jasną Górę…

Pierwszą zorganizował nasz Łódzki Oddział, następne już przekazaliśmy Zarządowi Głównemu KSD z sugestią włączenia na stałe Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.

A teraz chodzą mi po głowie doroczne dziennikarskie peregrynacje także do innych miejsc kultu i nawiedzeń – np. Licheń, Gietrzwałd, Warszawskie Siekierki, Gietrzwałd, Kęblno (koło Wąwolnicy i Nałęczowa), Szczyrk, Zakopane…
- Może?...
… Ale to już w rękach Zarządów Głównych Stowarzyszeń wymienionych wyżej.

– To jak będzie Koleżanki i Koledzy?

-Podejmiecie się nowych wyzwań?... Dobrze by było-pro publico bono...

…Drogi…

A jakże nie mieć w pamięci dobrych sióstr zakonnych – s. M. Kornelię-dzielną i fachową opiekunkę mniej sprawnych,
s.M. Alicję, s. Barbarę; jak nie pamiętać śp. dr. Mariana Wojtowicza – lwowiaka - wspaniałego neurologa od dzieci i wielkiej szlachetności Człowieka, oraz Jego Żonę – wilniankę - niezwykłej mądrości i dobroci - śp. Marię Siwińską...

- To również Jej autorstwa książki- piękne wiersze:"Ułam chwilę","Nie zatonąć w czasie","Dotykając brzegów"," Na zakosach dróg"," Zdmuchnięte echa". "Z progów ojczystych", oraz prozę: "U zwichniętych bram" i "Przystanek Człowiek"
miałem zaszczyt, a i radość, opracowywać oraz wydawać w okresie, kiedy założyłem wydawnictwo („Ja-Na”) i jakiś czas parałem się właśnie tym pięknym i zobowiązującym do szczególnej odpowiedzialności i staranności fachem…

A wydałem jeszcze wzruszające wiersze p.Haliny Jareckiej w tomiku "Za wszystko co jeszcze" i "Okruchy serca"; p.Katarzyny Grdesińskiej -"Cóż cień jest wart" oraz s.M. Alicji Augustynowicz CSSF -"Amen Życiu"

Przez Doktora Mariana i Panią Marię miałem udział w cyklicznych spotkaniach u śp. Małgosi Weklicz, gdzie właśnie poznałem Biskupa Adama Lepę.  
- Pasterza wielkiej mądrości i serdeczności.
Dobrego Człowieka!

Pomysłodawcę i inspiratora naszych konferencji organizowanych przez Oddział Łódzki KSD

…Jakże nie pamiętać wypraw do pięknego Torunia, na zaproszenia Ojców z Radia Maryja i kilku tam wystąpień w „Rozmowach niedokończonych” …
                                                                          *
Tak się wydarzało…

…Drogi…

Drogi prawdy i jej oglądu. I wahań. I wierności. Bez „syndromu renegata”- pisząc Bronkiem Wildsteinem (zob. Sieci 20/2020)

Dzięki temu dane było-po ścieżynkach, po wyrównanych traktach i wybojach, po nadziejach, uniesieniach i nieuniknionych rozczarowaniach, dotrzeć do pięknej przystani.

Od dynamicznego Wczoraj - do dobrego Dzisiaj, ze wspaniałą -chociaż ciut już zmęczoną latami i codziennymi obowiązkami - Żoną i dobrym, mądrym (tak jak sobie wymarzyłem - sto razy mądrzejszym ode mnie… no, dobrze-bez przesady-dziesięć razy  :-)  ) Synem.

I spokojnej Nadziei, iż będzie Polska dumna, mocna, patriotyczna, zasobna.  

Spokojnej Nadziei - z zaciekawieniem jak to będzie poza trójwymiarową przestrzenią i liniowym, jednokierunkowym czasem?
Jak to będzie poza „tutejszością”???  ….

Jak to będzie nam - „Docześniakom” w drodze ?...  
W drodze od odczuwania, do rozumienia, i do wierności Dobru…
… W drodze…
…Docześniacy w drodze… (Nie mylić z postępakami! )

***
A żeby nam się lepiej szło, czy odpoczywało, czy wzmacniało, i nie ogarniało bojaźniami-tutejszymi-niechby ukoronowanymi - jeszcze to-na wolną chwilę.
- Wiosenną; letnią…. Bądź każdą inną…

…Jeszcze w zielone gramy…

Przez kolejne grudnie maje
Każdy goni jak szalony
A za nami pozostaje
Sto okazji przegapionych
Ktoś wytyka nam, co chwila
W mróz czy upał
W zimę w lecie
Szans niedostrzeżonych tyle
I ktoś rację ma, lecz przecież

Jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy
Jeszcze któregoś rana odbijemy się od ściany
Jeszcze wiosenne deszcze obudzą ruń zieloną
Jeszcze zimowe śmieci na ogniskach wiosny spłoną

Jeszcze w zielone gramy jeszcze wzrok nam się pali
Jeszcze się nam pokłonią ci, co palcem wygrażali
My możemy być w kłopocie, ale na rozpaczy dnie
Jeszcze nie
Długo nie

Więc nie martwmy się, bo w końcu
Nie nam jednym się nie klei
Ważne by, choć raz w miesiącu
Mieć dyktando u nadziei
Żeby w serca kajeciku
Po literkach zanotować
I powtarzać sobie cicho
Takie prościuteńkie słowa

Jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy
Jeszcze się spełnią nasze piękne sny marzenia plany
Tylko nie ulegajmy
Przedwczesnym niepokojom
Bądźmy jak stare wróble, które stracha się nie boją

Jeszcze w zielone gramy chęć skroń niejedna siwa
Jeszcze sól będzie mądra a oliwa sprawiedliwa
Różne drogi nas prowadzą, lecz ta, która w przepaść rwie
Jeszcze nie
Długo nie

Jeszcze w zielone gramy chęć życia nam nie zbrzydła
Jeszcze na strychu każdy klei połamane skrzydła
I myśli sobie Ikar, co nieraz już w dół runął
Jakby powiało zdrowo to bym jeszcze raz pofrunął

Jeszcze w zielone gramy, choć życie nam doskwiera
Gramy w nim swoje role naturszczycy bez suflera
W najróżniejszych sztukach gramy
Lecz w tej, co się skończy źle
Jeszcze nie
Długo nie

Wojciech Młynarski - Jeszcze w zielone gramy / z muzyką Jerzego "Dudusia" Matuszkiewicza/ (https://www.youtube.com/watch?v=TniEe4ay_0Y)

***
- Dlaczego to?...
- No, bo właśnie... za oknami jeszcze wspomnienie nieodległego  maja...
- No, bo właśnie zielono...
- No, bo właśnie urodziny. … Któreś tam…
- Może setne…
- A może jeszcze nie… Ale już bliżej niż dalej... :-)

Trudno nadążyć, trudno zliczyć… :-)  Są ważniejsze sprawy…

- No, bo właśnie.. jeszcze gramy... w zielone...i inne kolory życia, a nie tylko takie... poważne... spostrzeżenia i doniesienia (nie mylić z donosami!   :-)   )

Widzimy, czujemy, dostrzegamy znacznie więcej – w tym błędów-ponieważ pamiętamy (?...) własne bezdroża, zawijasy i…i nie zawsze potrafimy… pomóc innym…a i - bywa- sobie…
Ale starać się uparcie -koniecznie! - należy  :-) 

Wszystkie trudne, bywa ekstremalnie czy krańcowo trudne, spotkania z sytuacjami życiowymi, wydobywają błyskawicznie - nieraz głęboko ukryte – również przed nami samymi- dominujące rysy osobowości.

Wtedy, jakże jaskrawo i–bywa–boleśnie odczuwamy, iż nasz marsz przez „tutejszy” etap egzystencji jest kruchy.
- Ot, jakaś groźna choroba, czy inne złowrogie cienie, powodują, iż olbrzymieją owe podstawowe cechy.

I wówczas rodzi się szansa na zrozumienie, na wchłonięcie nie tylko rozumem, owej najprawdziwszej i podstawowej informacji, iż nasz kres ziemskiej wędrówki jest nieuchronny.
I zastanowienia - skąd i dokąd zdążamy?…
I na spokój...
Dziwne prawda? - Na spokój…

To szansa- a otrzymujemy ją stosownie do potrzeb-na głęboką, najgłębszą refleksję. Oraz decyzje.
Strategiczne- rzec można- decyzje, co do priorytetów w naszej doczesności, naszej „tutejszości” w drodze …

- Właśnie…

…Z daleka droga
Daleka droga
I coraz mniej już wątpliwości
Gdy skóra marszczy się, obwisa
Na kruchych żebrach
Codzienności

...Droga…
- Stąd do Wieczności…

Oby tylko wytrwać na dobrym Szlaku!

Z pomocą Bożą może się uda…  

- Co też wypisuję?!

MUSI! się udać

***
A na dzisiaj polityczny okrzyk:

- Andrzej Duda! I się uda!


- Uda Polska mądra, zasobna w Wiarę, Nadzieję, Miłość, no i dobra materialne- według potrzeb :-)  Nie zboczająca z dobrego szlaku cywilizacji łacińskiej.

- Zatem w drogę! I niech nas nie osłabią noce smutku czy paroksyzmy śmiechu, które probują owładnąć wielu odbiorców popisów odważnych ludzi z tzw. opozycji w okienku tvp.
Tudzież we wzmożeniach ulicznych.
Jakby z pogranicza etyki czy...psychiatryka...

A może...jednak... to ukryci agenci wiadomego Prezesa, który posłał swoich ludzi do ośmieszania tzw. opozycji od wewnątrz  :-)  ...

***

A na szlaku uniwersalnym - dla krzepienia umysłu-lektury: Gilbert Chesterton!


Za: http://krzysztofnagrodzki.pl