Publikacje członków OŁ KSD

Jan Gać-Hagia Sophia wzbudza zachwyt i rodzi bunt (odc. VI)

Tym razem wędrowanie po Konstantynopolu zakończyłem w Hagia Sophia. Ilekroć jestem w mieście nad Bosforem, za każdym razem odwiedzam najwznioślejszy kościół chrześcijaństwa, przynajmniej dobre to – pocieszałem się do ostatniej chwili - że zamieniony na muzeum, a nie przekazany muzułmanom na dom modlitwy. Kiedy spisuję te zdania, niestety, stało się najgorsze, co się mogło wydarzyć.

Rząd turecki przeforsował ustawę, na powrót zamieniając kościół Mądrości Bożej w meczet. Potwarz dla całego chrześcijaństwa. Uderzenie w policzek. Kpina z dobrej woli Turcji do współpracy ze światem. I groźba, zielone światło dane wojowniczym muzułmanom do odbierania chrześcijanom ich świątyń, pod byle pretekstem.  

Tego dnia, kiedy wszedłem do kościoła ciągle jeszcze pełniącego rolę muzeum, spotkał mnie wiadomy obrazek - niepoliczone tłumy zwiedzających. No cóż, każdy ma prawo na swój sposób przeżyć ogrom architektury i wymowę piękna tego przejmującego miejsca. Przy czym nie tylko o architekturę tu chodzi. Rozumiem zachwyt Justyniana Wielkiego, kiedy w dzień konsekracji świątyni, wyznaczony na 26 grudnia 537 roku, czyli na same święta Bożego Narodzenia, podobno wykrzyknął w uniesieniu: „Salomonie, przewyższyłem cię!” Miał cesarz na myśli pierwszą świątynię Hebrajczyków, wzniesioną przez syna Dawida, króla Salomona, o której nie mógł mieć pojęcia, jak mogła wyglądać. Nie mógł natomiast trafniej postapić, powierzając budowę zniszczonego podczas rewolty Nike kościoła dwóm architektom, Antemiuszowi z Trales i Izydorowi z Miletu.

Przy jednym z potężnych filarów staram się znaleźć ustronne miejsce i wydać się na mowę tego miejsca. Tysiąc lat historii! Trwam tak dobrą chwilę, próbuję w wyobraźni odtworzyć zdarzenia, jakie się tu działy. Świadek historii! Wokół ołtarza w złocistych dalmatykach tłum duchownych. Aż pod samo sklepienie unosi się dym kadzideł. Na próżno usiłowałem wzbudzić w sobie wersety Akatystu, najpiękniejszego hymnu na cześć Maryi, po raz pierwszy uroczyście śpiewanego po odparciu Awarów spod murów miasta 7 sierpnia 626 roku, cud przypisywany wstawiennictwu Matki Bożej.

Na emporach dwór cesarski, bazyleus z małżonką, dostojnicy państwowi, dworzanie, służba, wszyscy odziani bogato, jak na mozaice z San Vitale w Rawennie. Ostatni raz sprawowano błagalne nabożeństwo krótko po zachodzie słońca w poniedziałek 28 maja 1453 roku. Ludzie we łzach trwali na modlitwach przez całą noc. Krótko przed północą zjawił się w otoczeniu greckich i włoskich rycerzy Konstantyn XI Dragases, pomodlił się i wyszedł na mury z mieczem w ręku. Tam go widziano po raz ostatni. Następnego dnia, gdy Turcy sforsowali mury, krótko przed wieczorem  do miasta wkroczył zwycięski Mehmet II i, nie zsiadając z konia, udał się prosto do Hagia Sophia. W najbliższy piątek, po ustaniu zarządzonych przez sułtana mordów i grabieży, muzułmańscy duchowni wznieśli dziękczynne modły do Allaha za tak wielką wyświadczoną im łaskawość.

Nie mogę pogodzić się z wyrokami historii. Przygnębiony świadomością o nieodwracalności pewnych zdarzeń, pokonałem stromy podjazd wewnętrznej rampy prowadzącej na galerie i tam oddałem się kontemplacji owych nielicznych już mozaik, jakie udało się wydobyć spod tynku. Niech przynajmniej one raz jeszcze przemówią do mnie o tysiącletnim państwie bizantyńskim i jego wspaniałej stolicy, jaka tu kiedyś istniała - o Konstantynopolu. Ale czy te mozaiki się ostaną w warunkach meczetu?

Zabrałem się stąd, wyszedłem na zewnątrz i na najbliższym postoju taksówek wybrałem jedną, by zawiozła mnie na główny dworzec autobusowy. Wybrałem się do Pamukkale, ale nie dla zażywania kąpieli w gorących źródłach na tarasach z trawertynu, chociaż i tej przyjemności trudno by było sobie odmówić,  lecz dla zwiedzenia kilku starożytnych miast w najbliższej okolicy. A są nimi Hierapolis, Laodycea i Kolosy, wszystkie trzy położone na skraju żyznej doliny Likosu.