Publikacje członków OŁ KSD

Krzysztof Nagrodzki – Ryjactwo wałowe

Klęski które spadły ostatnimi miesiącami na nasz kraj, nie mogą nie wzbudzać refleksji, zastanawiać, skłaniać do poszukiwania powiązań skutków z przyczynami, do stawiania pytań. Niechby nawet w felietonowej formie.
*
Tragiczne dla tysięcy polskich rodzin skutki powodzi niekoniecznie  musiały wyniknąć z niefrasobliwego wydawania pozwoleń zabudowy terenów zalewowych, zaniechań w kontynuowaniu i podejmowaniu nowych inwestycji  związanych z gospodarką wodną – w tym ze zbiornikami retencyjnymi bo: Woda ma to do siebie, że od czasu do czasu wzbiera a następnie spływa do morza – jak celnie orzekł prezydent elekt Komorowski w trakcie przedwyborczej wizytacji wałowej. I nie ma co dramatyzować. Trzeba się ubezpieczać (to mini wykład innego eksperta sprzed lat – premiera Cimoszewicza). Oraz dawać baczenie na ssaki dziurawiące wały przeciwpowodziowe.
*
Zapewne z tego samego powodu wiekowe konstrukcje, mające chronić łacińską cywilizację przed zalewem barbarzyństwa, przepuszczają tyle brudnej substancji. Zatem coraz większe wycieki i przesiąki do naszych miast, wsi, przysiółków, domów a i umysłów, są ani chybi efektem wytrwałego rycia poprzez nocne, a pewnie i dzienne, zmiany przeróżnego ryjactwa.
*
W sierpniu wycieki osiągnęły warszawskie Krakowskie Przedmieście i placyk przed Pałacem Namiestnikowski. Miejsce, gdzie w kwietniu, po tragedii smoleńskiej zwanej również katyńską, setki tysięcy ludzi gromadziło się w dzień i nocy, w spiekocie i chłodzie, bez diet i list obecności, z nieprzymuszonej woli, aby oddać swą obecnością, swymi łzami, swą modlitwą, hołd poległym pod Smoleńskiem: Polskiej elicie udającej się na katyńskie groby w 70-tą rocznicę sowieckich mordów na bezbronnych jeńcach – innej elicie Rzeczpospolitej. 
*
Minął kwiecień. Mijają kolejne, również dramatyczne, miesiące. Śledztwo o przyczynach niespotykanej  w swych rozmiarach katastrofy mnoży raczej pytania i wątpliwości niż wyjaśnienia. Wyborcze wydmuszki pijarowskie idą do lamusa. I oto niezawodna Gazeta publikuje zamysł lansjera hasła „zgoda buduje”: Krzyż ustawiony przed pałacem prezydenckim trzeba przenieść w stosowniejsze miejsce.
Oczywiście, trzeba. Wszak był on tymczasowym elementem umieszczonym w modlitewnej, żałobnej przestrzeni Warszawy. Znakiem pamięci o odkupieniu i miłości sięgającej poza cierpienie i śmierć ciała. N o r m a l n y m  znakiem w naszej chrześcijańskiej, łacińskiej, cywilizacji. Tyle tylko, że wprzódy należy postawić tam trwały, ogólnie dostępny znak pamięci o niespotykanym, nie tylko w naszej historii, dramacie państwa. Aby pamięć nie zarosła – jak ostrzegał poeta – błoną podłości. Proste.
No i wywołano demony. One są mistrzami od owych „błon”. Również bez zachęty. A cóż dopiero, jeśli z przywołaniem...
*
Jak wynika z doniesień,  ze świadectw wielu ludzi, którzy dzień i w noc trwają dzielnie przy krzyżu w Warszawie, ten ładunek agresji i nienawiści którego doświadczają co dnia, a szczególnie w nocy, może sugerować opętanie. Zastanówmy się – a to przemyślenie niechaj nie zatrzyma się jeno przy tym dramacie – komu mogą przeszkadzać krzyże? Komu może doskwierać pamięć o Odkupieniu, o Ofierze Miłości? Komu? - Ateistom? Pytałem znajomego – dla niego jest to znak, instalacja bez specjalnego znaczenia emocjonalnego. Ot, jak każda inny. Zatem autentyczny niewierzący (mało takich)   - „neutralny” światopoglądowo, w dodatku deklarujący „otwartość” i „tolerancję” dla innych, dla ich świętości – nie może szaleć przy zetknięciu się z atrybutami wiary drogimi dla jej wyznawców.
Więc kto czyni zamęt ? Czy nie  a n t y t e i s t a (satanista?) – nastawiony wrogo do Boga, bądź gniewny wyznawca innej religii, dla której krzyż jest zgorszeniem?... Hinduizmu?... Islamu?... Judaizmu?... To pytanie do specjalistów. Kto, wbrew oficjalnym pieniom o  nowej, pięknej nowej erze „tolerancji”, nawet wspomaganej prawem (ściganie specyficznie definiowanej „mowy nienawiści”), kto może wzywać do podważania konstrukcji fundamentów opisanych w Starym i Nowym Testamencie – w tym do usuwania symboli drogich i ważnych dla chrześcijan, katolików? Przecie nie prawdziwi z ducha i ciała tolerancjoniści. Zatem kto?
„Zwykłe” oszołomy? Wykonawcy każdego zlecenia? Czy forpoczta „Jeźdźców Tolerancji”?  Tych z Apokalipsy?...
I tu już nie ma miejsca na felietonową zwiewność.

(rys. Francis Danby )