Publikacje członków OŁ KSD

Tomasz Bieszczad-Na wygnaniu

Przypuszczam, że niejeden Polak, oglądając relację z debaty w Strasburgu, mógł poczuć się jak wygnaniec ze starej, poczciwej Europy.
Banicja: sytuacja egzystencjalna, a teraz raczej stan ducha doświadczany przez część obywateli (często przez bardzo lojalną część), której odmawia się aktywnego uczestnictwa w życiu społecznym.
Wystarczy, że pragniesz zachować niezależność intelektualną lub towarzyską, byś został znielubianym i zamilczanym przez to samo środowisko, które wcześniej wynosiło cię pod niebiosa i korzystało z twoich usług.

Czasem trzeba dodatkowo serii intryg; wtedy znikasz za horyzontem, tak że widać ci ledwo czubek głowy.

Weźmy przykład Łodzi: od XIX wieku miasto słynie z macoszego traktowania artystów i na ten temat napisano już tomy.
Jednym z twórców, który (na łamach tygodnika „Szpilki”) z bólem opisywał swój status łódzkiego outsidera, był Roman Gorzelski – satyryk i felietonista, dziś już zapomniany.
Kiedyś napisał: „Gdy jesteś rozbitkiem, nie kłóć się z rekinem.”
Miał rację.
Mimo to spierał się z Łodzią, skarżył się i żalił.

Dziś poczucie odrzucenia u artysty może – od czasu do czasu – zostać złagodzone zaproszeniem do wykonania patriotycznego recitalu w salce parafialnej lub kościele, gdzieś w Bełchatowie czy Smardzewicach. Status takiego człowieka w Łodzi przypomina sytuację męża, który wyznaje żonie: „Kocham cię...”
A nie doczekawszy się reakcji, po chwili odpowiada sam sobie: „Ja też cię kocham.”

Co innego twórcy, którzy sadystycznie pastwią się nad „tym krajem” i rodakami.
Ci zawsze mogą liczyć na dofinansowanie z szacownych instytucji, samorządów i od prywatnych sponsorów. Mają zagwarantowany medialny rozgłos i sale pełne widowni.

W swoim najnowszym filmie znany reżyser, Wojtek S. kolejny raz przedstawia Polskę jako zbiorowisko bydlaków, pijusów i meneli.

Filmu nie widziałem i nie zamierzam oglądać, wystarczy sam zwiastun.

Przypomniał mi stary czeski dowcip: Po inwazji wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację w 1968 r. jakiś mężczyzna spaceruje po Pradze i nagle słyszy z bramy straszny odgłos… ktoś głośno wymiotuje.
Zagląda do bramy, patrzy na nieszczęśnika ze współczuciem i mówi: „Mam dokładanie to samo zdanie, co pan.”

Ale nie załamujmy się.
W znakomitej powieści Natalii Rolleczek „Mały proboszcz z Iwy” (jej akcja toczy się na północnych Kresach po 1941 r.) tytułowy bohater stara się zdobyć prawdziwe wino do sprawowania Eucharystii.

Jest banitą u siebie: cały teren należy już do Sowietów. I trwa zima, o żadnym winie nie ma mowy.
Ale proboszcz przypadkowo spotyka Rosjankę, sekretarza Rej-Komu w randze oficera politycznego.
W trakcie rozmowy okazuje się, że kobieta może mu załatwić… rodzynki. Specjał nieosiągalny dla zwykłego śmiertelnika. A z rodzynków można zrobić wino. Rosjanka obiecuje to „zorganizować” i kiedy Ksiądz, po kilku dniach, przychodzi do jej mieszkania, na stole stoi torebka z rodzynkami. A do tego wódka i wystawna „zakuska”. Nadto z gramofonu rozbrzmiewa przedwojenne polskie tango.

Po chwili staje się jasne, że proboszcz, od pierwszego wejrzenia, wzbudził w kobiecie fascynację – jako kulturalny mężczyzna, jako Polak i jako… ksiądz.
Człowiek tak różny od jej koleżków, dzikich i rozpijaczonych..

Po wypiciu kolejnych kieliszków Rosjanka prosi swojego gościa do tańca. Dochodzi do szarpaniny, pijana kobieta – płacząc – pada na łóżko, a proboszcz ucieka w mroźną noc, porywając ze stołu bezcenne rodzynki.

Jest w tej Rosjance dojmujące pragnienie zdobycia – zupełnie nieosiągalnego dla niej – ideału (ideału mężczyzny).

Tęsknota za sacrum jest u niej pomieszana z podświadomym pragnieniem poniżenia tegoż ideału, sprowadzenia go do własnych, niziutkich standardów, doprowadzenia do grzechu.
I to się jej nie udaje.

Mam wrażenie, że coś podobnego pragnie uczynić z duszami „polskich wygnańców” Wojtek S. i jemu podobni.

Doprowadzić nas do stanu zbrukania, niewiary, do „śmierci drugiej”.

Ale to – mam nadzieję – też nigdy im się nie uda.


za:lodz.niedziela.pl