„Za trzydzieści parę lat-jak dobrze pójdzie, całkiem inny będzie świat i inni ludzie…” – tak brzmiały słowa znanego przeboju Jana Pietrzaka z lat sześćdziesiątych, który wysłuchiwaliśmy w warszawskim klubie „Hybrydy” na Mokotowskiej.(https://www.youtube.com/watch?v=_7U02hVGWR0)
Co prawda naszym-studentów politechniki-podstawowym celem wypraw była raczej „Stodoła” (nazwa wzięta z pierwszej lokalizacji klubu w baraku po budowniczych Pałacu Kultury przy Emilii Plater), ale czasami zaszczycaliśmy :-) i inne przybytki tańca i rozrywki–rozrywki kulturalnej naturalnie :-)
Napisałem „wyraźnych wypraw”-ponieważ „normalne” odbywały się w kwartale: Akademicka-Uniwersytecka-Mochnackiego-Grójecka-czyli tam, gdzie funkcjonowała podstawowa „twierdza” naszych akademików.
- "Naszych"- czyli studentów Politechniki Warszawskiej.
- A „podstawowa”-ponieważ były jeszcze bezportierkowe domki super swobody na Jelonkach; był akademik przy Kopińskiej-ale ten–w tamtych czasach-zamieszkały jeno przez wspaniałe-a jakże!- dziewczyny; później wyniosła budowla: „Riwiera” przy Polnej.)
Ale wracając do ówczesnych wypraw-to raczej naszym priorytetem (oprócz-to oczywiste-sobotnio-niedzielnych tańców przy Akademickiej 5), było raczej pozabawowe piwko na niedalekim Dworcu Główny przy zbiegu Alei Jerozolimskich i Towarowej.
I kulturalne–równie oczywiste-nawiedzanie innych miejsc dogaszań zapotrzebowań młodego organizmu na stosowny trunek…
- Co to ma wspólnego z „ciekawymi czasami?”…
- A czyż nie jest to sprawa indywidualnej oceny jakości i intensywności przeżywania?...
Dla nas-osiemnasto, dwudziesto i dwudziestoparolatków-właśnie to odkrywanie, już bez baczenia rodzicielskiego i jakiś wyraźnych (poza niezbędnymi dla funkcjonowania w pewnej zbiorowości) rygorów, było swoistą nauką życia. Coraz bardziej samodzielnego.
To prawda, iż wikt mieliśmy w pobliskiej stołówce akademickiej, a „opierunek” polegał na systematycznej wymianie pościeli, ale o swoje ciuchy trzeba było już zadbać samemu.
Również pracując dorywczo w studenckiej spółdzielni, która miała (formalną) nazwę "Maniuś" (Być może od imienia pomysłodawcy...).
I dlatego tamte czasy-mimo wiadomego ustroju, który zupełnie nam nie wadził, ponieważ nawet nie wymagał obowiązku uczestniczenia w jakichś pochodach czy masówkach-nijak-proszę wybaczyć-nie mogę wspominać z niechęcią, która jest usprawiedliwiona u tych, którzy doznali konkretnych krzywd.
Dla nich „ciekawe czasy” niosły nieraz konkretne-a i bywa bolesne-ciosy.
My-w większości-byliśmy poza „głównym nurtem”, ponieważ „pływaliśmy” w bezpiecznych rejonach politechnicznej nauki i naturalnych-dla kierunku pracy zawodowej i… metrykalnego wieku poznawań czy… doznawań…
I wylądowywaliśmy na etatach-bez zmartwień o pracę, o środki do życia.
Zazwyczaj-jeżeli w dodatku mieliśmy stypendia fundowane przez ówczesne zakłady pracy-mieszkania były niejako zagwarantowane „w pakiecie”.
Dlatego pokoik kuchenką w bloku, z łazienką i WC, tudzież samodzielnym oknem na świat, który obiecywał… w końcu mieliśmy po dwadzieścia parę lat… ho! ho! - był dobrym początkiem w marszu po…
…Po odkrycie, iż każdy czas może być ciekawy-nawet super ciekawy-jeżeli nie zamkniemy się w jakiś skorupach utyskiwań, mrzonek i alibi… bezwoli…
I jeżeli odkryjemy–wcześniej czy później (oczywiście lepiej wcześniej :-) ) – jaki jest prawdziwy i odwieczny Sens naszego Tu i Teraz….
Nawet bez oficjalnych odznaczeń…
Publ. http://krzysztofnagrodzki.pl (od 11.11.21)