Publikacje członków OŁ KSD

Tomasz Bieszczad - Powrót „Łapy Jaguara”



Jedna ze stacji telewizyjnych przypomniała niedawno głośny film Mela Gibsona „Apocalypto”. Opowieść o ataku barbarzyńskiego plemienia Majów, z dużego miasta w interiorze, na pokojową społeczność nadmorskiej wioski, niepokoi drastycznymi analogiami do naszego „tu i teraz”. Widać, że w czasie, który minął od premiery filmu (w 2006 roku), świat – nie wyłączając naszego regionu – zrobił kilka kolejnych kroczków w kierunku niewolnictwa, systemu kastowego i pogańskich wierzeń.

„To jest mój las!”


Bohaterem filmu jest Indianin o przydomku „Łapa Jaguara” – młody, inteligentny, odważny, uparty i zwinny. Film ukazuje, jak wiele może dokazać jeden człowiek, w którego ręce oddana zostaje misja przeciwstawienia się złu i ratowania rozpadającego się świata. W pewnym momencie zaczynają mu pomagać nawet… „kosmiczne moce”: Podczas upiornego rytuału składania ofiar z ludzi następuje… zaćmienie słońca i „Łapa Jaguara” ucieka – dosłownie – spod obsydianowego noża, którym demoniczny kapłan zamierzał wyciąć mu serce. W trakcie pogoni (która wydaje się nie mieć końca) uciekinier – po kolei – „pozbywa się” przeciwników. Wierzy w siebie, ma charyzmę. Jest przekonywujący, wręcz hipnotyzuje prawością i determinacją. Gdyby stanął przed swoim elektoratem, porwałby także zwykłych ludzi. Już wie, że podjął wyzwanie, do którego przeznaczył go los…

A kiedy myślimy, że – zatrzymany na progu wielkiego wodospadu – za moment zostanie pochwycony, rzuca się z urwiska na głęboką wodę. Potem, wychodzi na brzeg i – przez chwilę bezpieczny – woła do swoich prześladowców: „Jestem Łapa Jaguara! To mój las! Mój dziadek i mój ojciec polowali tutaj ze mną. I ja będę tu polował z moimi synami! To jest mój las!” Przemawia nie z kartki, ale „z głowy”, mówi to, co dyktuje mu uratowane przed chwilą serce.

Prześladowcy, których celem jest nie tylko pojmanie bohatera, ale także dzika prywatyzacja dżungli, skaczą za nim do wodospadu. Lecz przyroda nie jest ich żywiołem. Ich naturalnym środowiskiem jest zatrute wyziewami miasto w interiorze. Ich filozofią – wyzysk niewolników. W tym momencie film przywodzi na myśl scenę z wiersza „Potwór Pana Cogito”. Bohater Herberta – osaczany przez bezcielesne, wszechobecne Zło – wychodzi rankiem na ulicę, chcąc stoczyć z nim pojedynek: „obraża potwora / prowokuje potwora / jak zuchwały harcownik / armii której nie ma / woła – wyjdź podły tchórzu”. Ale „przez mgłę / widać tylko / ogromny pysk nicości”. Bohater „Apocalypto” – podobnie jak święty Jerzy – jest w lepszym położeniu niż Pan Cogito. Jego „potwór” nie „wymyka się definicjom”. „Łapa Jaguara” cały czas słyszy za plecami nieustępliwy oddech gnębicieli. Dlatego nie „hamletyzuje”, nie popada w zwątpienie, nie ma na to czasu: musi uratować ciężarną żonę i synka, uwięzionych w głębokim zbiorniku na wodę (a właśnie zbiera się na deszcz). W ostatecznym rachunku może się okazać, że uratuje cały swój świat przed ruiną, bo „kto ratuje jedno życie…” Dwaj z jego prześladowców, po skoku z wodospadu, ginie z głowami roztrzaskanymi o podwodne głazy.


Skończyć z filozofią „kozła ofiarnego”


W swojej fundamentalnej książce „Kozioł ofiarny” francuski antropolog Rene Girard pisze: „Prześladowcy zawsze dochodzą do przekonania, że niewielka grupa – czy nawet pojedyncza jednostka – mimo swojej względnej słabości, może stać się niebezpieczna dla wspólnoty...” Mel Gibson chce nam powiedzieć, że kto bez walki skaże się na status kozła ofiarnego, albo – co gorsza – leminga ofiarnego, ten zaprzeczy roli jaką wyznaczył mu Bóg w dżungli. Nasz bohater wypełnia przeznaczenie, ale jednocześnie mu się wymyka, przezwycięża deterministyczną i pesymistyczną wizję ludzkiego losu. Jest typem „Walecznego Serca”, przywódcy, który nie zawraca i nie pęka. Który wie, że tchórzostwo zawsze kroczy przed zdradą, jak pycha przed upadkiem.

Wojna światów wirtualnych


Film Gibsona pozwala również dostrzec, jak cienka i słaba jest – w każdych czasach – błonka kultury, która chroni społeczeństwo od agresji, tkwiącej w naturze człowieka i rozrastającej się, gdy doraźna „filozofia państwowa” zostanie ubóstwiona do granic obłędu. Podział ról w mieście Majów, rządzonym przez kapłanów i wojowników, jest ściśle skodyfikowany: niewolnicy wznoszą piramidy, a jeńcy wojenni są masowo składani w ofierze krwiożerczym bogom. W tym czasie malowniczo obojnacze grupy, wywodzące się z kasty posiadaczy i świątynnych prostytutek, pogrążają się w narkotycznym letargu i w „boskiej dekadencji”. Dzieci przychodzą na świat tylko po to, by od razu podzielić los niewolników. Wszyscy ludzie żyją – jak gdyby – na kredyt gwarantowany przez demony miasta.  Dominuje zbiorowe otępienie: powszechna korupcja i całkowity zanik wyobraźni – co jutro stanie się ze światem, który nie ma szans na przetrwanie?

Społeczność ta zdolna jest jednak wydać z siebie rzesze profesjonalnych „łowców głów”, którzy z wyprawy do lasu potrafią przyprowadzić pod nóż setki jeńców. Oczywiście – dzisiejszym, cywilizowanym plemionom daleko do barwnej obrzędowości XVI-wiecznych Majów. Pierwszy z brzegu przykład: Użycie broni gładko-lufowej to jednak o wiele łagodniejszy środek przymusu bezpośredniego, niż strzał z dmuchawy załadowanej kolcem umoczonym w jadzie ropuchy... Ponieważ jednak „natura nie znosi próżni”, więc żądza zniszczenia przeciwnika znajduje ujście na platformach medialnych. To tam toczą się dziś wojenne harce. Stopień natężenia werbalnej agresji – na przykład u pana prof. Pazia – zdumiałby niejednego etnologa. Pan Paź, zawodowy filozof, tak oto zachwycał się nagraniem wojennych rytuałów Rosjan, wymierzonych przeciw ukraińskim jeńcom: „Banderowskie ścierwa dostają łomot aż miło! Z tym motłochem, niestety tak trzeba postępować. (…) ciągle za mało tej banderowskiej hołoty leży tam w błocie. I jak tu nie kochać Ruskich?”
Widzimy, że do noża z obsydianu jeszcze daleko, ale jeśli chodzi o modły, to przewaga leży wciąż po stronie kapłanów i profesorów: Chyba są silniej zmotywowani, może przez swoje bóstwa? Niekiedy wprowadzają się aż w stan transu. Biegają wtedy z obsydianowymi nożami w garści, przedstawiając swoich jeńców – jako „podpalaczy” dżungli, godnych jedynie „dorżnięcia”. I w końcu sami w ten zaczarowany obraz zaczynają wierzyć, stąd żaden udział sąsiadów w sprawowaniu władzy nad lasem nie jest możliwy. W konsekwencji mamy w interiorze trwałe rządy mono-plemienne.

Strategia „Jaguara”

Nasz bohater wie doskonale, że zwycięską walkę stoczyć może tylko na swoim terytorium i na swoich warunkach. W zdewastowanym mieście, wśród stosów martwych ciał, między zeschłymi łanami kukurydzy, nie ma szans z uzbrojonymi po zęby przeciwnikami. Więc wywabia ich do dżungli, gdzie może liczyć na swój myśliwski spryt, instynkt przetrwania, na pułapki, które zastawiał, polując na pekari. Ba, może liczyć na pomoc leśnych drapieżników! Konstruuje broń, odmierza każdy krok. Ma czyste intencje. Jest u siebie, niech stale powtarza: „To mój las!” To wasz las! Z czasem uda mu się przekonać ziomali. Tych z dżungli. A może i tych z interioru.
W końcówce filmu – obserwując statki Hiszpanów, które zacumowały przy brzegu – „Łapa Jaguara” postanawia usunąć się z rodziną do swojej dżungli. Jest ostrożny, ufa tylko sobie. Mimo to Gibson niejako… otwiera, zapowiada nową erę dla Ameryki Południowej: pochód cywilizacji chrześcijańskiej, która za kilkanaście lat wymiecie stąd złowrogie rytuały i autorytaryzm władzy. Niedługo potem Kościół rzymski uzna Indian za „dzieci boże” i nada im pełnię praw obywatelskich. Historia zacznie się od nowa: potoczy się w rytm marszu „Łap Jaguara”.

(Pierwsza publikacja w: „Gazeta Polska Codziennie” – 12.02.2015.)