Katyń 1940-2010

Zwyciężymy z kłamstwem smoleńskim!

Nie trzeba strzelać


Cechą systemu totalitarnego jest to, że ta sama grupa społeczna posiada władzę gospodarczą, polityczną i ideologiczną, czyli w tym wypadku media. W ostatnich dniach, w których „Gazeta Wyborcza” we współpracy z prokuraturą wojskową dokonała ataku na zespół parlamentarny ds. zbadania przyczyn katastrofy Tu-154M Antoniego Macierewicza, dostarczono nam dowodu, że żyjemy właśnie w takim ustroju. Okazało się bowiem, że władza polityczna jest tożsama z władzą medialną. Gdybyśmy jeszcze dodali do tego, że w Polsce państwo ma możliwość niszczenia każdego przedsiębiorcy bądź też, z drugiej strony, przekazania dowolnie wybranemu przedsiębiorcy majątku państwowego, uzyskalibyśmy pełny obraz totalitaryzmu. Nie powinny nas tutaj mylić obecne fasadowe formy ustroju politycznego panujące w Polsce. Totalitaryzm nie jest ustrojem, w którym zawsze są łagry i w którym koniecznie strzela się do przeciwników politycznych, czyli opartym na przemocy fizycznej. Czasami historia tak się toczy, że tego typu rozwiązania nie są wcale potrzebne do zachowania istoty systemu totalitarnego. Obserwacja polskiej sceny politycznej każe postawić tezę, że Polska znajduje się właśnie w takim momencie dziejowym.

Jerzy Targalski

za:niezalezna.pl/46244-nie-trzeba-strzelac

***

Zwyciężymy z kłamstwem smoleńskim!

Zwyciężyliśmy z kłamstwem katyńskim, zwyciężymy z kłamstwem smoleńskim. Te właśnie słowa cisną mi się na usta po ostatnich działaniach prokuratury wojskowej, konferencjach zespołu Laska oraz tekstach „Wyborczej”.

Czwartkowa konferencja prasowa Macieja Laska była zwieńczeniem akcji propagandowej, mającej na celu zdyskredytowanie komisji Macierewicza. W nagonce tej udział wzięła „Gazeta Wyborcza”, Wojskowa Prokuratura Okręgowa oraz rząd. Antoni Macierewicz bez problemu poradził sobie z manipulacjami i kłamstwami artykułowanymi przez opisany triumwirat. Możemy nawet dostrzec pewne pozytywne skutki tego ataku. Otóż wydarzenia ostatnich dni wyraźnie pokazały, jak marnymi narzędziami propagandowymi posługuje się rząd i jak niewiele ma do zaproponowania swoim wyznawcom – jedyne, na co go stać, to sięganie do znanych, wyświechtanych wręcz kłamstw smoleńskich.

Skoordynowana akcja

Wtorkowy materiał „Gazety Wyborczej” pt. „Trzej zamachowcy” napisany przez niezawodną Agnieszkę Kublik miał rozpocząć tę starannie zaplanowaną operację. Zawierał wyrwane z kontekstu zeznania ekspertów Macierewicza złożone w prokuraturze. Teoretycznie utajniono dane zeznających, ale można było się domyślić, po sposobie ich opisania, jakie są ich personalia. Na artykuł „Wyborczej” odpowiedziała Naczelna Prokuratura Wojskowa w Warszawie, która już po godzinach urzędowania opublikowała na swojej stronie stenogramy przesłuchań trzech świadków. Nadgorliwość prokuratury mogła niektórych zdumieć – wielokrotnie dziennikarze „Gazety Polskiej Codziennie”, „Gazety Polskiej” czy też portalu Niezależna.pl, którzy usiłowali uzyskać komentarz wojskowych śledczych ok. godz. 15, musieli się zadowolić odpowiedzią, którą dostawali dopiero następnego dnia. Więcej, prokuratura opublikowała materiały z czynnego śledztwa, co jest sytuacją właściwie niespotykaną. Skąd ten pośpiech? Nasuwa się przypuszczenie, że aby wspomóc publikację Kublik. Jednak główna refleksja, jaka nasuwa się po przeczytaniu protokołów przesłuchań trzech świadków i porównaniu ich z artykułem w „Gazecie Wyborczej” nie skłania do zachwytów nad rzetelnością i warsztatem dziennikarzy tej gazety. To, co zostało napisane w „GW”, jawnie przeczy rzeczywistości przedstawionej przez świadków. Pozostaje tylko zdziwić się, że gazeta Adama Michnika uważa swoich czytelników za skończonych durniów, myśląc, że nie dostrzegą oni elementarnych sprzeczności między tekstem Kublik a stenogramami.

Łażenie po prokuraturze


Publikacja ujawniła też niesamowitą hipokryzję „Wyborczej”. Kublik zarzuca ekspertom Macierewicza, że nie mają odpowiednich kompetencji. Tymczasem wystarczy przypomnieć, że eksperci, po których tak chętnie sięga Agnieszka Kublik, nie mają specjalizacji wymaganych do badania katastrof lotniczych. Przykładem może być postać prof. Pawła Artymowicza, z wykształcenia astrofizyka. W biogramie profesora czytamy, że „jego specjalnościami są astrofizyka, astronomia, astrofizyka teoretyczna, dynamika dysków astrofizycznych i układy planetarne”, lotnictwo zaś to jego…. hobby. Czy taki człowiek może być ekspertem w sprawie katastrofy smoleńskiej? Biorąc pod uwagę kryteria przedstawiane przez „GW” i komisję Laska – żadną miarą. Warto też przy tej okazji przypomnieć umieszczone na portalu społecznościowym Facebook wpisy autorstwa ks. Krzysztofa Mądela, ulubionego duchownego „Gazety Wyborczej”, z namiętnością komentującego sprawy przyczyn tragedii smoleńskiej. Otóż już pierwszego września ks. Mądel pisał: „Grupa Laska szykuje duży tekst przeciwko bzdurom Macierewicza, ale łażenie do prokuratury zajmuje im dużo czasu, więc nie wiem, kiedy skończą”. Dziś, po artykułach Kublik, można się domyślać, kto „łaził do prokuratury” i skąd ojciec Mądel miał wiedzę o planowanej publikacji.

Kolejni ludzie honoru

Pozostaje natomiast otwarte bardzo ważne pytanie, które zadali już niektórzy pełnomocnicy rodzin ofiar smoleńskiej tragedii: czy teraz prokuratura ujawni cały materiał dowodowy zebrany w śledztwie smoleńskim? Po ujawnieniu zeznań świadków powinna to zrobić. Warto też, by przedstawiła opinii publicznej także wyniki badań na obecność materiałów wybuchowych na wraku tupolewa. W ten sam sposób, w jaki ujawniła przesłuchania ekspertów komisji Antoniego Macierewicza: kładąc dokumenty na stół! Niech ludność się dowie, co dzielni prokuratorzy wojskowi i powołani przez nich biegli zrobili przez trzy i pół roku. A także całą korespondencję z Rosjanami – jak jawność to jawność! Niech na stronie internetowej NPW pojawią się rosyjskie protokoły – wtedy będzie można ocenić skalę kłamstw i manipulacji, jakiej dopuściła się strona rządowa podczas smoleńskiego śledztwa. I nie pomoże wtedy nawet „Gazeta Wyborcza” i pani Kublik. We wtorek jeden z blogerów na Salonie24.pl o nicku Kamil Gorzelańczyk zawnioskował o przyznanie nagrody Superwiktora dla Agnieszki Kublik. Panie Kamilu – nie ma takiej nagrody, która wynagrodziłaby ogrom pracy, jaki pani redaktor włożyła w szerzenie skompromitowanej i niemającej wiele wspólnego z rzeczywistością wersji rządowej przyczyn katastrofy smoleńskiej. Trzeba pani redaktor przyznać, że wspięła się na szczyty wazeliniarstwa. Pozostaje już tylko czekać, aż Maciej Lasek okaże się prawdziwym „człowiekiem honoru”, większym nawet od swojego pierwowzoru, czyli od Czesława Kiszczaka, z którym tak chętnie pani redaktor rozmawiała jakiś czas temu.

Dorota Kania


za:niezalezna.pl/46224-zwyciezymy-z-klamstwem-smolenskim

***

Lasek: Katastrof nie badałem


Ani Maciej Lasek, ani żaden z członków jego zespołu nie spędzili nawet sekundy za sterami dowódcy w Tu-154M.

Konferencję zespołu Laska, czyli grupy niektórych byłych członków komisji Millera, obarczonej zadaniem obrony tez raportu polskiej komisji rządowej, zdominowała kwestia fachowości ekspertów obu stron, czyli grupy skupionej wokół dr. Macieja Laska i zespołu parlamentarnego kierowanego przez posła Antoniego Macierewicza.

Wtorkowa publikacja zeznań trzech współpracowników Macierewicza dała okazję Laskowi i Edwardowi Łojkowi do krytyki kompetencji ekspertów zespołu parlamentarnego. Okazuje się jednak, że ewentualne zeznania Laska w prokuraturze wojskowej byłyby bardzo podobne do jakże ośmieszanych fragmentów zeznań prof. Jana Obrębskiego.

Maciej Lasek ma wprawdzie przygotowanie teoretyczne i doświadczenie w sprawach lotniczych, ale krytykę ekspertów Macierewicza zaczął od wspomnienia, że w młodości wykonywał modele samolotów – dokładnie tak jak Obrębski. Nie potrafi też wytłumaczyć błędu w pomiarach brzozy.

Doświadczenie Macieja Laska w badaniu zdarzeń lotniczych robi wrażenie tylko z pozoru. Pracując w Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych od 2002 r., zetknął się z wieloma wypadkami lotniczymi, ale wyłącznie małych samolotów, szybowców, balonów itp.

W przypadku dużych samolotów Lasek miał do czynienia wyłącznie z tzw. poważnymi incydentami. Chodziło o sytuacje, gdy z powodu błędów kontroli lotów lub załóg samolotom groziło naruszenie zasad separacji w ruchu lotniczym lub mogło dojść do kolizji na pasie startowym; były problemy z orientacją i paliwem.

Najpoważniejsze Lasek określa jako „utrata obu silników”. W rzeczywistości 31 grudnia 2005 roku w Boeingu 757 podczas startu uległy uszkodzeniu turbiny. Pilot zauważył awarię i bezpiecznie zatrzymał samolot. W żadnym z tych zdarzeń nie było ofiar śmiertelnych, uczestniczące w nich maszyny nie uległy nawet poważnym uszkodzeniom.

Rozróżnienie na „wypadki” i „poważne incydenty” jest zdaniem Laska „kwestią semantyczną”. Tymczasem prawo lotnicze bardzo dokładnie opisuje, czym jest jedno i drugie. Artykuł 134 ust. 2 podaje skomplikowaną definicję wypadku lotniczego.

W uproszczeniu jest to zdarzenie lotnicze, w którym „jakakolwiek osoba doznała obrażeń ze skutkiem śmiertelnym lub poważnego obrażenia ciała” albo „statek powietrzny został uszkodzony lub nastąpiło zniszczenie jego konstrukcji”, względnie „statek powietrzny zaginął lub znajduje się w miejscu, do którego dostęp jest niemożliwy”. Do badanych przez PKBWL „poważnych incydentów” nie odnosi się żaden z powyższych opisów, a jedynie „okoliczności zaistnienia wskazują, że nieomal doszło do wypadku lotniczego”.

To „nieomal” oznacza nie tylko brak ofiar, ale i zupełnie inne możliwości badania przyczyn zdarzenia.

Badanie „poważnych incydentów” różni się zasadniczo od poważnej katastrofy. Komisja ma do dyspozycji cały samolot ze wszystkimi przyrządami i rejestratorami w dobrym stanie, może przesłuchać załogę, kontrolerów, uzyskać wszelką potrzebną dokumentację. Poza tym zdarzenia na dużym lotnisku międzynarodowym mają wielu niezależnych świadków.

Biegły w mowie

– Na szczęście w Polsce przez ostatnie lata nie było żadnej katastrofy ze skutkiem śmiertelnym w cywilnym lotnictwie transportowym – próbuje tłumaczyć się Lasek.

Rzeczywiście, ostatni wypadek, który można porównać z katastrofą smoleńską, to katastrofa Iła-62 w 1987 roku w Lesie Kabackim, w której zginęły 183 osoby.

Zarówno Maciej Lasek, jak i żaden członek komisji Millera nie uczestniczyli w badaniu wypadku dużego, wielosilnikowego odrzutowca. Ani Lasek, ani jego koledzy z zespołu przy premierze – Wiesław Jedynak, Piotr Lipiec i Edward Łojek – nie byli nigdy w Smoleńsku na miejscu katastrofy, a tylko jeden członek komisji Millera, Waldemar Targalski, był przez pewien czas drugim pilotem na Tu-154M.

To dobry argument za powołaniem komisji międzynarodowej, w której skład weszliby specjaliści posiadający doświadczenie związane z katastrofami, w których statek powietrzny rozbija się na wiele części, ulega gigantycznemu zniszczeniu, a przy tym dostęp do niego (w tym rejestratorów i oprzyrządowania) jest ograniczony.

Maciej Lasek próbuje poprawić własny dorobek przez dodanie swojego udziału w badaniu katastrofy samolotu CASA w Mirosławcu w 2008 roku.

Również w przypadku tego zdarzenia nie był na miejscu, a jedynie jako biegły prokuratury wykonywał w większym zespole analizy zgodne ze swoją specjalnością naukową (mechanika i dynamika lotu).

Praca biegłego rządzi się jednak innymi prawami niż badanie katastrofy w rozumieniu prawa lotniczego. Powołany przez prokuratora ekspert musi jedynie ściśle odpowiedzieć na zadane pytania, podczas gdy pracujący w komisjach technicznych dokonują pełnej oceny zdarzenia pod kątem ustalenia przyczyn i wydania zaleceń poprawiających bezpieczeństwo lotów.

Porównywanie kompetencji Macieja Laska z ekspertami Macierewicza nie wypada więc tak korzystnie dla przewodniczącego Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych. Trzeba też wziąć pod uwagę, że trzech pracujących dla zespołu parlamentarnego profesorów w zeznaniach w prokuraturze nie podejmowało się dokonania całościowej oceny przyczyn katastrofy, a jedynie wypowiadali się w swoich dość wąskich specjalnościach, które bez wątpienia mają związek z lotnictwem i katastrofą.

Dla odmiany członkowie komisji Millera w ogóle nie chcą zeznawać w prokuraturze, powołując się na zapisy prawa lotniczego, nieprzypadkowo wprowadzone w 2011 r., tuż przed opublikowaniem raportu Millera.

Nowe warunki?

Mimo krytyki współpracowników zespołu parlamentarnego zespół Laska nie wyklucza dialogu z oponentami na zasadach zaproponowanych przez prezesa Polskiej Akademii Nauk prof. Michała Kleibera.

– Warto zorganizować debatę, spotkanie naukowców i ekspertów, bez polityków, ale przy pełnej jawności, na przykład transmitowane przez internet – mówił Kleiber.

Zgodę na uczestnictwo już wyraził w imieniu swojej grupy Macierewicz i zaproponował, by jednym współprzewodniczącym był naukowiec reprezentujący zespół parlamentarny, a drugim przedstawiciel odmiennych poglądów.

Lasek oficjalnie też się zgadza, ale dość specyficznie widzi zasady doboru uczestników. Wczoraj mówił o konieczności selekcji prezentowanych materiałów pod kątem ich naukowości przez grono specjalistów. Mieliby być nimi dziekani wydziałów lotnictwa polskich uczelni. Ale to bardzo wąskie grono: w Polsce takie wydziały są na politechnikach w Warszawie i Rzeszowie, Wojskowej Akademii Technicznej i WSOSP w Dęblinie.

Lasek, wypowiadając się na temat propozycji prof. Kleibera, wyraźnie nie mógł się zdecydować, czy wyobraża sobie coś na kształt konferencji naukowej, podczas której w zasadzie głównie prezentuje się gotowe referaty, a pytania i dyskusja pełnią rolę uzupełniającą, czy też – jak to zadeklarował prezes PAN – raczej debatę dwóch stron.

W tym drugim przypadku przeważa żywa polemika, ale nie ma sensu procedura wstępnego recenzowania. Co najwyżej może powstać problem, kogo uznać za „naukowca” godnego zajęcia miejsca przy jednym stole z Laskiem i kolegami.

Trudność budzi też warunek wstępny „przedstawienia dowodów stawianych tez”, zanim dyskusja w ogóle się zacznie. Prezentacje zespołu Macierewicza są łatwo dostępne.

Wydaje się, że jego eksperci uważają pokazywane na ekranie podczas posiedzenia treści za wyczerpujące uzasadnienie swoich tez. Zespół Laska powołuje się zaś – i to jako na główne źródło informacji o przebiegu katastrofy – na zapisy rejestratora parametrów lotu (FDR), którymi nikt poza nim i prokuraturą w Polsce nie dysponuje.

Piotr Falkowski

za:www.naszdziennik.pl/polska-kraj/54329,lasek-katastrof-nie-badalem.html

***

Zob.też np.:
http://wpolityce.pl/artykuly/62952-katastrofa-i-niefachowiec-jedna-z-osob-ktora-uczestniczyla-w-wyjasnianiu-katastrofy-wahadlowca-challanger-byl-kompletny-niefachowiec-richard-feynmann

oraz kuriozalne:

http://wpolityce.pl/wydarzenia/62958-wolnosc-badan-naukowych-wedlug-dwoch-dziarskich-rektorow-wladze-agh-i-politechniki-warszawskiej-dolaczaja-do-odzierania-z-godnosci-swoich-pracownikow

z komentarzem z blogu:

http://naszeblogi.pl/41088-czy-senat-pw-zareaguje-na-oswiadczenie-rektora?utm_source=niezalezna&utm_medium=wpis&utm_campaign=blogi