Komentarze i pytania

MAK wyspecjalizował się w profesjonalnym krętactwie

Z Witalijem Juśką z Sankt Petersburga, przedstawicielem organizacji "Ostatni Lot" założonej przez rodziny ofiar katastrofy Tu-154M z 22 sierpnia 2006 roku, rozmawia Piotr Falkowski

Jakie cele stawia sobie stowarzyszenie "Ostatni Lot"?


- Przede wszystkim niesienie pomocy we wspólnocie, żeby nikt w kłopotach (dosł. w biedzie) nie został z nimi sam. W 2006 roku przeszliśmy wszystko sami i wiemy, co to znaczy stracić swoich bliskich. Tak więc mamy doświadczenie w kontaktach z sądami, adwokatami, śledztwami i jesteśmy gotowi konsultować się w tej sprawie. Cała nasza pomoc jest absolutnie bezpłatna.

Ilu macie członków? Do stowarzyszenia należą rodziny wszystkich ofiar?

- "Ostatni Lot" założyliśmy samorzutnie, zarejestrowaliśmy się i sami prowadzimy całą tę pracę. U nas nie ma członkostwa jako takiego. Do nas może się zgłosić każdy poszkodowany.

Kogo Pan stracił w katastrofie?

- W sierpniu 2006 roku straciłem córkę, siostrę i jej dwóch synów. Więc jestem poszkodowany. My wszyscy w stowarzyszeniu jesteśmy krewnymi pasażerów, którzy zginęli podczas rejsu nr 612 z Anapy do Petersburga.

Proszę opisać, co się stało 22 sierpnia 2006 roku.

- Samolot państwowej linii Pułkowo Airlines wyleciał z Anapy do Sankt Petersburga, wpadł w burzę i rozbił się w pobliżu Doniecka na Ukrainie.

Jakie były okoliczności tego wypadku?

- Podczas odlotu załogi samolotu rej. RA-85185 służby dyspozytorskie podały informację o górnej granicy chmur burzowych 11 000 metrów i dowódca podjął decyzję, żeby je "przeskoczyć", a pułap dla Tu-154M to 11 600 metrów. Potem służby meteorologiczne otrzymały odnowioną prognozę, w której była mowa o wysokości chmur burzowych 12 000 metrów, przez które Tu-154M nie przeleci. Dyspozytorzy z Anapy, Rostowa nad Donem i Doniecka mieli w rękach te dane, a naszej załodze tej wysokości nie podali. I oni poszli prosto w tę burzę. [W końcu samolot przekroczył pułap, wpadł w turbulencje i doszło do przeciągnięcia - przyp. P.F.].

Jak MAK prowadził badanie tego wypadku?

- MAK to bardzo profesjonalna organizacja. Ale nie z punktu widzenia odkrywania prawdziwych przyczyn katastrofy, ale ich zakrywania. Powiem więcej, eksperci techniczni MAK nawet nie zakrywają prawdy, ale piszą ją od nowa. Na przykład w swoim raporcie ponad 30 stron poświęcono nieprawidłowościom psychicznym dowódcy załogi, Iwana Korogodina, że nie przeszedł testów, że cierpiał na jakieś psychiczne odchylenia, nie potrafił prawidłowo reagować w sytuacjach ekstremalnych, że był człowiekiem przesadnie pewnym siebie. A na końcu jest zdanie: "Powyższe okoliczności nie miały bezpośredniego wpływu na katastrofę"!

Mógłby Pan podać więcej takich przykładów?

- Oczywiście. MAK pisze, że do załogi nie dotarła wiadomość o górnej wysokości chmur na kursie samolotu (13 000 m), ale przecież mogli usłyszeć przez radio, jak podobna informacja jest przekazywana innym statkom powietrznym. Czyli inne samoloty były wywoływane "imiennie", a nasz akurat nie. I MAK nie widzi żadnego problemu. Nie interesuje go, że ukraińska dyspozytor nie miała uprawnień do samodzielnego prowadzenia samolotów tego rodzaju. Pracowała w kontroli lotów tylko 11 miesięcy. Inny przykład stronniczości MAK: piszą, że w fotelu drugiego pilota zasiadł stażysta - chłopak, który przeszedł eksternistyczny kurs przygotowania pilotów dla mających długą przerwę w pracy. Ale uwaga! Ten kurs jest dla doświadczonych pilotów, którzy przez dłuższy czas nie latali. A ten młodzieniec w ogóle nie był pilotem. Był synem naczelnika akademii lotniczej i uczył się, ale na nawigatora. I w kilka miesięcy został pilotem! To wszystko jedno, że ktoś pięć lat studiował weterynarię - skoro przeszedł kurs chirurgii, to może operować ludzi! MAK zresztą przyznaje, że "według norm międzynarodowych w tej sytuacji pilot-stażysta nie powinien zasiadać w fotelu drugiego pilota". Ale zaraz dodaje zdanie, które już przytaczałem: "Powyższe okoliczności nie miały bezpośredniego wpływu na katastrofę". Według MAK winę ponosi tylko ten, kto w ostatniej chwili poruszył wolantem w złą stronę. A kto ich w środek burzy zaprowadził, to już nieistotne.

A prokuratura? Jak prowadziła śledztwo?

- Śledztwa praktycznie nie było. Orzeczenie o winie wyłącznie załogi zostało wydane na podstawie "ekspertyzy" MAK.

Jakie macie zastrzeżenia do tych postępowań (MAK i prokuratury)?


- Obie instytucje nastawiły się na jedno, aby ukryć winę służb państwowych: dyspozytorów, meteo i innych. Dla nich przyczyna katastrofy jest taka, że samolot uderzył w ziemię!

Jaka była rola władz Ukrainy? Przecież wypadek miał miejsce na jej terytorium.


- Żadnej pomocy nie było. Oprócz tego, że ratownicy, strażacy (a może i przedstawiciele władzy) ukradli cały bagaż poległych pasażerów.

Państwa stowarzyszenie chce odkryć prawdę o tym tragicznym zdarzeniu. Na jakie natrafiacie problemy? Czy ktoś przeszkadza?

- Nas po prostu nie zauważają. Państwowa maszyna zabiła 170 ludzi, w tym 55 dzieci, i teraz robi wszystko, żeby to ukryć i nikogo nie skazać. Naszym problemem jest to, że nikt nie chce się tą sprawą zajmować. Prawnicy nie chcą współpracować, bo nie ma z tego pieniędzy, a eksperci lotniczy boją się wystąpić przeciw MAK. Sami prowadziliśmy wszystko.

Macie pełen dostęp do dokumentów postępowania MAK i śledztwa?


- Tak, dobiliśmy się w końcu i pozwolili nam zrobić kopie wszystkich materiałów MAK i śledztwa. Dlatego oferowałem swoją pomoc stronie polskiej...

Do jakich doszliście wniosków?

- Stwierdziliśmy, że winny jest tak naprawdę cały system. Służby medyczne, które w porę nie wykryły zaburzeń u pierwszego pilota; linie lotnicze, które zatrudniają każdego, kto przyjdzie, byle zwiększyć zyski. Nawet chłopaka bez kwalifikacji, któremu w trudnych warunkach atmosferycznych każe się pełnić funkcję drugiego pilota dużego pasażerskiego samolotu, podczas lotu międzynarodowego [przebiegał częściowo nad terytorium Ukrainy, więc kwalifikuje się jako międzynarodowy - przyp. P.F.]. Winę ponoszą służby kontroli lotów i meteorolodzy, bo nie przekazywali danych pogodowych. I jeszcze wiele innych. Tylko że MAK może odpowiedzieć: zobaczcie na stronę taką a taką naszego raportu. Piszemy o tym. Co z tego, jeśli wyraźnie został sformułowany tylko jeden wniosek, że winna jest załoga.

O co oskarżacie swoje państwo przed ETPC?


- Wnieśliśmy pierwszą skargę w 2007 roku. Chodziło o naruszenie prawa do postępowania sądowego. Dla oceny wymiaru odszkodowania [albo zadośćuczynienia] strat moralnych najbliższych poległych pasażerów sąd powinien wziąć pod uwagę wszystkie okoliczności sprawy, a u nas podczas rozpraw odmówiono włączenia do akt sprawy materiałów foto i wideo z miejsca tragedii, przesłuchania lekarzy z Ministerstwa ds. Nadzywczajnych w sprawie odniesionych obrażeń, uznania winy linii lotniczej z powodu złego doboru załogi i innych nieprawidłowości.

Katastrofy obu Tu-154M mają liczne podobieństwa. Podobno kontaktował się Pan z polskimi władzami...

- Zwracałem się pisemnie do Ambasady RP w Moskwie i konsulatu w St. Petersburgu z propozycją pomocy waszym władzom przy dochodzeniu przyczyn katastrofy waszego samolotu pod Smoleńskiem. Nikt się nie zgłosił.

za: NDz z  18 lutego 2011, Nr 40 (3970) (kn)