Polecane

Andrzej Nowak - Powstanie

Wedle obowiązującej dziś europoprawności ofiarami zawsze byli „inni”.
Polacy mają zarezerwowane miejsce wyłącznie w jednej kategorii: oprawców czy też sprawców, co najwyżej – żałośnie biernych świadków.

Na początek o szkole, ale nie o podwyżkach dla nauczycieli.
Ani też o decyzji nowej pani minister o ponownym (jak w 2012 roku) okrojeniu programu nauczania historii.
Może jednak nie bez związku z tą zapowiedzią jest anegdota, od której chcę zacząć.
Na lekcji historii pani pyta Jasia: „Co wiesz o powstaniu styczniowym?”. Chłopczyk odpowiada: „Ja nic, ale tata mówi, że ludzie już się zbierają”.
Takie kawały krążą podobno teraz.
Ich obieg jest zapewne ograniczony.
A jednak interesujące, że wracają.

Nie obchodzimy przecież żadnej okrągłej rocznicy.
Powstanie wybuchło 161 lat temu.

Kiedy w roku 2013 przypadała najbardziej stosowna do godnego upamiętnienia 150. rocznica, ani ówczesny rząd polski, ani Sejm RP nie chciały uczcić powstania
Dla porównania: Litwa ogłosiła u siebie wielkie państwowe obchody tamtej rocznicy.
Sejm Polski natomiast, głosami posłów PO i Ruchu Palikota (posłowie SLD nie wzięli udziału w głosowaniu),
odrzucił propozycję ustanowienia roku 2013 rokiem specjalnych obchodów pamięci powstania styczniowego.
Ówczesna przewodnicząca komisji, która podjęła tę decyzję, dodała do niej ważki argument: „Patron musi coś przynieść kulturze”.
Ciekawe, co na to powiedzieliby twórcy dziedzictwa kulturowego roku 1863,
tak ważnego dla pokoleń tych, którzy odzyskali niepodległość i walczyli o nią ponownie w kolejnych dekadach strasznego wieku XX?
Wspomnijmy choćby dzieła Elizy Orzeszkowej, Bolesława Prusa, Stefana Żeromskiego, Marii Rodziewiczówny,
Maksymiliana Gierymskiego, Artura Grottgera, Józefa Chełmońskiego, Jacka Malczewskiego, aż po Stanisława Rembeka i Władysława Terleckiego.

Powstanie pozostawało ważne, także w kulturze.
Głębia, intensywność i siła społecznego oddziaływania pamięci o nim okazywały się ostatecznie większe od prób jej wytępienia przez imperialnych sąsiadów z Moskwy i Berlina czy „odczarowania” przez tych Polaków, którzy – znużeni klęskami albo przekonani o innych, ważniejszych ideałach modernizacji – odrzucili ideę niepodległości. Jednak wygrywała pamięć o wysiłkach i ofiarach, które można było zidentyfikować z owym dążeniem do odzyskania ojczyzny i wolności; do niepodległości.

A teraz przegrywa?
Skoro jej ślady pojawiają się w obiegu „kawalarskim”, to może jednak nie całkiem przepadła?
Przypominam sobie wrażenie, jakie zrobiły na mnie napisy napotykane kilkanaście lat temu obok tablic
informujących o dofinansowaniu tej czy innej modernizacji ze środków Unii Europejskiej.
Brzmiały tak: „Wyburzamy przeszłość, przepraszamy za niedogodności”.
Teraz znów będą wyburzać, jak w 2013?
Tylko już nie będzie trzeba przepraszać, ale każą dziękować – za ostateczną emancypację od naszej historii, od „nienormalności” wyobrażonej wspólnoty Polaków?
Samym „jądrem ciemności” tej historii wydają się właśnie powstania – potępione jako bezsensowne, jako dowód ostateczny „głupoty polskiej”.
Jako niebezpieczne przez wpisaną w ich tradycję martyrologię.
Wszak – wedle obowiązującej dziś europoprawności – ofiarami zawsze byli tylko „inni”.
Polacy mają zarezerwowane miejsce wyłącznie w jednej kategorii: oprawców czy też sprawców, co najwyżej – żałośnie biernych świadków („bystanders”).
A jeśli jednak już byli ofiarami, to tylko własnej głupoty, powstańczego „szaleństwa” i „ułańskiej brawury”.
Cóż, by tak spoglądać na naszą przeszłość, na polskość w niej uformowaną jako na garb, który należy odpiłować,
trzeba zapomnieć o tym jednym pojęciu: o niepodległości.
A może nawet szerzej: o wolności.

Nieraz już Polacy byli przekonywani do tego, by pojęcie niepodległości odrzucić,
zapomnieć, bo zagraża „normalizacji”, „stabilizacji”, „modernizacji”, „emancypacji”.
Dumnej odpowiedzi na te argumenty udzielił w setną rocznicę powstania prymas Wyszyński.
Mówił tak: „Gdy człowiek czy naród czuje się na jakimkolwiek odcinku związany i skrępowany,
gdy czuje, że nie ma już wolności opinii i zdania, wolności kultury i pracy,
ale wszystko wzięte jest w jakieś łańcuchy i klamry, wszystko skrępowane jak stalowymi gorsetami,
wtedy nie potrzeba kompleksów.
Wystarczy być tylko przyzwoitym człowiekiem,
mieć poczucie honoru i osobistej godności, aby się przeciwko takiej niewoli burzyć, szukając środków i sposobów wydobycia się z niej.
Przyglądaliście się może kiedyś ptakowi, jak tłucze się w klatce?
Wszystko pierze z piersi swojej wyrywa… (…)
Któż może się dziwić, że o klatkę w Polsce ustanowioną rozbijały się piersi polskich ptaków, aż pióra leciały, rany pozostawiające?!”.

Któż się może dziwić?
Ten, kto rezygnuje z niepodległości.

Andrzej Nowak

za:www.gosc.pl