Wolność słowa po sędziowsku
Nie ma pan prawa mówić o tym. (…) Wyjaśnimy to sobie, ponieważ ja spróbuję jakoś dojść do tego, w jakich okolicznościach ludzie z prasy próbują stawiać mi tego rodzaju pytania – tak sędzia Sądu Najwyższego zareagowała na pytanie dziennikarza o to, czy to jej syn wpadł z siekierą do sklepu, by dokonać rozboju.
Normalna robota dziennikarska.
Ile czytali Państwo artykułów o tym, że syn polityka dostał pracę tam czy gdzie indziej?Ile razy o rozwodach, ślubach, dzieciach celebrytów i innych postaciach medialnych?
Okazuje się jednak, że sędziów o rodzinę pytać nie wolno. Powiedzieć, że to bezczelne, to nic nie powiedzieć.
Gdyby trzymać się zasady – którą sufluje sędzia, grożąc dziennikarzowi – że pisać można dopiero po wyroku skazującym, to do dziś nieopisana byłaby m.in. afera dotycząca Stanisława Gawłowskiego i Sławomira Nowaka.
Obaj bowiem nadal korzystaliby z domniemania niewinności.
Gdyby trzymać się marzeń kasty, to właśnie ujrzałaby światło dzienne afera podkarpacka (odkryta przez dziennikarzy w 2014 r.).
Traktowanie przez sędziów reportera portalu TVP Info tylko pokazuje, jak sędziowie są odrealnieni i nadal stawiają się ponad wszystkimi. Niestety w tej materii będzie tylko gorzej.
Jacek Liziniewicz