Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Publikacje polecane

Na miłość Boga, darujcie nam życie

W maju 1943 roku najwięcej napadów miało miejsce w powiatach: dubieńskim, sarneńskim i zdołbunowskim. Kapucyn o. Serafin Kaszuba (dziś Sługa Boży), który we wrześniu 1941 roku objął parafię w Dermance (gm. Ludwipol, pow. kostopolski), gdzie „Lasy pachnące azalią, miły, prosty kościół i lud niezepsuty, szczerze przywiązany do wiary”, wspominał:

„W maju 1943 r. odprawialiśmy jeszcze odpust św. Izydora [Oracza], na który przyjechał ks. Godziński. Żegnaliśmy go trwożnie, bo już w wioskach podkoreckich zdarzały się nocne napady. Wieści były coraz groźniejsze. Para narzeczonych z Budek udała się do Bystrzyc – po spaleniu Ludwipola tam były władze rejonowe – dla rejestrowania ślubu. Po paru dniach znaleziono cały orszak weselny wymordowany okrutnie w lesie. Wszyscy byli pokaleczeni, bez nosów, uszu, z wykłutymi oczyma. Potem dowiedzieliśmy się o strasznym losie Niemili. Ponieważ w pobliżu wioski, w Bystrzycach stacjonowali Niemcy, proszono ich o pomoc w razie napadu. Niedługo potem od strony Bystrzyc zjawił się jakiś oddział. Myśleli, że to odsiecz, a to byli oni. Nie pozostała żywa dusza”. (…)
Rozkaz „Kłyma Sawura”

Na początku czerwca 1943 roku natężenie mordów na krótki czas osłabło, ale to właśnie wtedy „Kłym Sawur” [Dmytro Kljaczkiwśkyj – dowódca UPA na Wołyniu – przyp. red.] przekazał dowódcom UPA w zachodnich powiatach Wołynia oficjalny rozkaz eksterminacji Polaków, co potwierdził jeden z komendantów UPA Jurij Stelmaszczuk „Rudy”: „W (…) czerwcu 1943 roku spotkałem się w lesie kołkowskim z Kłymem Sawurem [oraz] zastępcą przedstawiciela sztabu głównego dowództwa, z Andruszczenką. Sawur dał mi rozkaz wymordowania wszystkich Polaków w okręgu kowelskim. (…) Nie miałem prawa nie wykonać rozkazu, zaś na wykonanie nie pozwalały mi osobiste przekonania. Zwróciłem się do Andruszczenki, który powiedział mi, że jest to polecenie nie z centrum, że jest to przekręcenie w terenie”. „Rudy” napisał nawet 24 czerwca 1943 roku w tej sprawie list do prowidnyka OUN-B Mykoły Łebedia (choć ten właśnie w tym czasie został pozbawiony stanowiska): „Kolego Ruban! Przekazuję do waszej wiadomości, że w czerwcu 1943 roku przedstawiciel Centralnego Prowidu – dowódca UPA ’Piwnicz’ ’Kłym Sawur’ przekazał mi tajną dyrektywę w sprawie całkowitej, powszechnej, fizycznej likwidacji ludności polskiej”. Mimo wątpliwości Stelmaszczuk jednak rozkaz wykonał.

W drugiej połowie czerwca 1943 roku masowe rzezie objęły powiaty: łucki i krzemieniecki (nie ustały napady w dubieńskim i zdołbunowskim). Jeden z dowódców oddziału UPA w sprawozdaniu z przeprowadzonej akcji we wsiach Górka-Połonka i Horodyszcze w powiecie łuckim, w czerwcu 1943 roku pisał: „Otrzymałem rozkaz zniszczenia dwóch folwarków Górka-Połonka i Horodyszcze (…). Bez strzału wchodzimy do środka folwarku. Ze stajni pada strzał wartownika. W odpowiedzi rozległy się nasze strzały. Rozpoczął się krótki, ale zawzięty bój. Polacy odstrzeliwali się zza murów. Żeby lepiej zorientować się, skąd bije wróg, zapaliliśmy słomę. Lachy zaczęli uciekać z folwarku. Powstańcy zdobywali budynek za budynkiem. Z budynków wyciągali Lachów i rżnęli, mówiąc: ’To wam za nasze wsie i rodziny, jakie popaliliście’. Polacy wykręcając się na długich sowieckich bagnetach, błagali: ’Na miłość Boga, darujcie nam życie, ja nic nie winien i nie winna’. (…) Po krótkim boju podpaliliśmy budynki z Lachami, w jakich spalili się”.

W czerwcu 1943 roku zostali także wymordowani mieszkańcy Dermanki (zginęło 104 Polaków). Ojciec Serafin Kaszuba zdołał się uratować i schronić w Starej Hucie. „(…) Niemcy w Horodnicy wiedzieli już o niebezpieczeństwie. ’Wie sind Sie gekommen?’ [Jak to się stało?] – spytał wartownik. Rzeczy wiezione na furmance przyniosła nazajutrz córka Paszkowskich, ale w następną noc całą rodzinę wymordowano. Została tylko najmłodsza dziewczynka, którą przewieziono do szpitala w Horodnicy. Miała osiemnaście pchnięć nożem. Straciła przytomność, ale odzyskała ją, żeby usłyszeć, jak się naradzają, czy zostawić trupy. Potem się wyczołgała i odratowali ją. Zawsze pozostał świadek zbrodni” – wspominał o. Serafin.
Czerń i siekiernicy

Prawie każdy napad ukraińskich nacjonalistów (szczególnie na większe wsie, kolonie czy inne miejscowości) przebiegał według podobnego scenariusza. Zaczynał się o takiej porze, aby jak najwięcej mieszkańców było w domach lub obejściach. Najczęściej w nocy, o świcie lub za dnia, kiedy zagrożeni napadem powracali z kryjówek do wsi. Często uciekano się do podstępu: gromadzono ludzi w szkole niby na zebranie, podawano się za sowieckich partyzantów, dawano gwarancje bezpieczeństwa, by uśpić czujność przyszłych ofiar i nie pozwolić im na ukrycie się lub ucieczkę.

Wybraną miejscowość najpierw otaczano kordonem, który miał zatrzymać wszystkich próbujących wydostać się z pułapki. Członkowie bojówek OUN i oddziałów UPA byli przeważnie umundurowani (w mundury innych armii lub policji ukraińskiej) i uzbrojeni w broń palną. Jednak w większości napadów co najmniej połowę napastników stanowiła miejscowa ludność ukraińska, tzw. czerń lub siekiernicy (także kobiety i wyrostki), uzbrojona w kosy, widły, siekiery, noże, młoty, kije i inne prymitywne narzędzia zbrodni. Zabudowania najczęściej plądrowano, rabowano i podpalano, a Polaków, bez względu na płeć i wiek, mordowano w wyjątkowo okrutny, bestialski sposób.

W notatce Polskiego Komitetu Opiekuńczego we Lwowie z 30 września 1943 roku, sporządzonej na podstawie relacji świadków, napisano: „w jednej z wiosek blisko Krzemieńca małym dzieciom przed mordowaniem ich wykłuwano oczy, wyrywano ręce, nogi i języki. Tak umęczone przebijano widłami. Starszym nabijano w ręce szpilki i torturowano potwornie. Zanotowano fakty przerzynania w pół i głów od ucha do ucha. Przy tem urągano: ’Masz Polskę od morza do morza’”. Nieraz spędzano mieszkańców do stodoły, kuźni lub innego budynku, w którym płonęli potem żywcem. Uciekających i ukrywających się po polach wyłapywano bez litości i mordowano. „Po dokonanej masakrze do wsi na furmankach wjeżdżały grupy rabunkowe, złożone głównie z kobiet, i zabierały wszystko, co pozostało po zamordowanych Polakach, od odzieży do elementów budowlanych. Po kilku dniach, gdy wszystko się uspokoiło i niektórzy ocaleni Polacy wracali do wsi, oddziały UPA ponownie atakowały wieś, mordowały Polaków i paliły budynki. Przestrzegano przy tym (zgodnie z wydaną instrukcją), aby palone budynki Polaków były oddalone co najmniej o 15 metrów od zagród ukraińskich”.

Od lutego do końca czerwca 1943 roku na Wołyniu (według obliczeń Władysława i Ewy Siemaszków) zginęło dziewięć tysięcy Polaków, z czego prawie cztery tysiące w powiatach kostopolskim i sarneńskim, na terenie Iwana Łytwynczuka „Dubowego”. Ale apogeum rzezi miało dopiero nadejść.


Dr Joanna Wieliczka-Szarkowa


Fragment książki „Wołyń we krwi 1943”


za:www.naszdziennik.pl (kn)

Copyright © 2017. All Rights Reserved.