Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Polecane

1 marca – Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych

1 marca – w rocznicę rozstrzelania przywódców IV Zarządu Głównego Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość” – obchodzony jest Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Powojenna konspiracja niepodległościowa była – aż do powstania „Solidarności” – najliczniejszą formą zorganizowanego oporu społeczeństwa polskiego wobec narzuconej władzy.

Po rozwiązaniu przez gen. Leopolda Okulickiego „Niedźwiadka” Armii Krajowej 19 stycznia 1945 r. jej rolę miała przejąć organizacja „NIE”. Gdy w marcu tego roku Okulicki został aresztowany przez NKWD, „NIE” uznano za strukturę zdekonspirowaną i rozkazem p.o. Naczelnego Wodza gen. Władysława Andersa zlikwidowano 7 maja 1945 r. Jeszcze tego samego dnia Anders powołał Delegaturę Sił Zbrojnych na Kraj z płk. Janem Rzepeckim na czele. Przejął on struktury „NIE” oraz zlikwidowanej AK. Kiedy w czerwcu 1945 r. powstał w Moskwie uznany przez mocarstwa zachodnie Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej, na wniosek płk. Rzepeckiego doszło do likwidacji DSZ.

Największą zakonspirowaną organizacją niepodległościową po wojnie było Zrzeszenie „Wolność i Niezawisłość”, które powstało 2 września 1945 r. Jego pierwszym prezesem był płk Rzepecki. Jak szacują historycy, przez szeregi „WiN” przeszło ok. 30 tys. działaczy i żołnierzy. Łącznie, przez ponad pięć lat działalności, funkcjonowały cztery zarządy główne organizacji. Zrzeszenie stało się najważniejszym celem do zwalczenia dla komunistycznych służb bezpieczeństwa.

„Żołnierze Wyklęci to przede wszystkim ludzie kontynuujący walkę o niepodległość Polski, którzy zaczynali ją toczyć bardzo często na początku II wojny światowej. Stwierdzenia, że mówimy o drugiej konspiracji albo konspiracji powojennej, są określeniami ahistorycznymi i nienaukowymi. Konspiracja, którą określamy mianem Żołnierzy Wyklętych, to konspiracja niepodległościowa o obliczu antykomunistycznym, która wcale nie zaczęła się po zakończeniu II wojny, tylko w sposób płynny zmieniła swoje oblicze z oblicza antyniemieckiego właśnie na antykomunistyczne. W mojej opinii stało się to w połowie 1943 r., po zerwaniu stosunków dyplomatycznych przez sowiecką Rosję z rządem polskim na uchodźstwie. Jeżeli mamy w przestrzeni publicznej próby przeciwstawiania etosu żołnierzy Armii Krajowej etosowi Żołnierzy Wyklętych, to jest to również całkowicie nienaukowe stwierdzenie, bo mówimy tak naprawdę o jednym i tym samym środowisku” – powiedział w rozmowie z PAP dr Tomasz Łabuszewski, szef Biura Badań Historycznych IPN w Warszawie.

Powojenna konspiracja niepodległościowa była – aż do powstania „Solidarności” – najliczniejszą formą zorganizowanego oporu społeczeństwa polskiego wobec narzuconej władzy. Według niepewnych danych MSW z lat siedemdziesiątych w okresie 1945–1955 śmierć z bronią w ręku poniosło ok. 9 tys. członków konspiracji. Szacunki te są jednak niepełne, a opór był z pewnością liczbowo znacznie wyższy.

Walcząc z siłami nowego agresora, żołnierze niepodległościowi musieli się zmierzyć z ogromną, wymierzoną w nich propagandą Polski Ludowej, która nazywała ich „bandami reakcyjnego podziemia”. Natomiast osoby działające w antykomunistycznych organizacjach i oddziałach zbrojnych, które znalazły się w kartotekach aparatu bezpieczeństwa, określono mianem „wrogów ludu”.

Sformułowanie „Żołnierze Wyklęci” powstało w 1993 r. – po raz pierwszy użyto go w tytule wystawy „Żołnierze Wyklęci – antykomunistyczne podziemie zbrojne po 1944 r.”, zorganizowanej przez Ligę Republikańską na Uniwersytecie Warszawskim. Jego autorem był Leszek Żebrowski. Stanowi ono bezpośrednie odwołanie do listu otrzymanego przez wdowę po jednym z żołnierzy podziemia, w którym, zawiadamiając o wykonaniu wyroku śmierci na jej mężu, dowódca jednostki wojskowej pisze o nim: „Wieczna hańba i nienawiść naszych żołnierzy i oficerów towarzyszy mu i poza grób. Każdy, kto czuje w sobie polską krew, przeklina go – niech więc wyrzeknie się go własna jego żona i dziecko”. Wyrażenie „żołnierze wyklęci” upowszechnił Jerzy Ślaski (1926–2002), publikując w 1996 r. książkę pod takim właśnie tytułem.

Przełom, jaki przyniósł rok 1989, nie od razu przyczynił się do przywrócenia społecznej pamięci o postaciach antykomunistycznego, niepodległościowego podziemia. Przez lata pozostawały bez odpowiedzi starania środowisk kombatanckich, organizacji patriotycznych, stowarzyszeń naukowych, przyjaciół rodziny tych, którzy byli członkami antykomunistycznego podziemia.

Apele środowisk kombatanckich zaczęły zyskiwać coraz większe poparcie w drugiej połowie pierwszej dekady XXI w. Janusz Kurtyka, ówczesny prezes IPN, od końca 2005 r. nadał tym staraniom silny impuls i przyspieszenie.

19 listopada 2008 r., podczas spotkania w Instytucie Historycznym Uniwersytetu Wrocławskiego, z udziałem wiceprezydenta Opola Arkadiusza Karbowiaka i pełnomocnika wojewody opolskiego ds. kombatantów i osób represjonowanych Bogdana Bocheńskiego, postanowiono w Opolu zorganizować 1 marca 2009 r. Dzień Żołnierza Antykomunistycznego. W liście do prezydenta Opola Ryszarda Zembaczyńskiego Janusz Kurtyka pisał: „Uroczystość oddania hołdu członkom zbrojnych organizacji niepodległościowych, walczących po II wojnie światowej z organami komunistycznego państwa, powinna wpisać się na stałe do kalendarza uroczystości państwowych”.

28 lutego 2009 r. z inicjatywy prezesa Janusza Kurtyki i Jerzego Szmida na I Walnym Zgromadzeniu Stowarzyszenia NZS 1980 została podjęta uchwała popierająca inicjatywę Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej, aby 1 marca ustanowić dniem Żołnierzy Wyklętych.

Zdecydowanego poparcia idei Dnia Pamięci udzielał prezydent Lech Kaczyński. To on ostatecznie skierował w lutym 2010 r. do Sejmu projekt ustawy w tej sprawie. „Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych ma być wyrazem hołdu dla żołnierzy drugiej konspiracji za świadectwo męstwa, niezłomnej postawy patriotycznej i przywiązania do tradycji niepodległościowych, za krew przelaną w obronie ojczyzny” – napisał. 3 lutego 2011 r. Sejm uchwalił ustawę o ustanowieniu 1 marca Narodowym Dniem Pamięci Żołnierzy Wyklętych. „W hołdzie Żołnierzom Wyklętym – bohaterom antykomunistycznego podziemia, którzy w obronie niepodległego bytu Państwa Polskiego, walcząc o prawo do samostanowienia i urzeczywistnienie dążeń demokratycznych społeczeństwa polskiego, z bronią w ręku, jak i w inny sposób, przeciwstawiali się sowieckiej agresji i narzuconemu siłą reżimowi komunistycznemu” – głosiło uzasadnienie ustawy.

Data 1 marca nie jest przypadkowa. Tego dnia w 1951 r. w więzieniu na warszawskim Mokotowie, po pokazowym procesie, między godziną 20.00 a 20.45 strzałem w tył głowy zostali rozstrzelani przywódcy IV Zarządu Głównego Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość” – prezes WiN ppłk Łukasz Ciepliński („Pług”, „Ludwik”) i jego najbliżsi współpracownicy. Ciał zamordowanych nie wydano rodzinom. Pogrzebano je w nieznanym do dziś miejscu. Śmierć ponieśli: Łukasz Ciepliński, Adam Lazarowicz, Mieczysław Kawalec, Józef Rzepka, Franciszek Błażej, Józef Batory i Karol Chmiel.

W 1992 r. Sąd Warszawskiego Okręgu Wojskowego unieważnił wyrok Sądu Rejonowego w Warszawie z 14 października 1950 r. 3 maja 2007 r. prezydent Lech Kaczyński nadał Łukaszowi Cieplińskiemu Order Orła Białego w uznaniu znamienitych zasług dla Rzeczypospolitej.

Data 1 marca 1951 r. symbolicznie zamyka dzieje konspiracji niepodległościowej, zapoczątkowanej 27 września 1939 r., w przededniu kapitulacji oblężonej przez Niemców Warszawy, kiedy to grupa oficerów WP na czele z gen. Michałem Tokarzewskim-Karaszewiczem zawiązała Służbę Zwycięstwu Polski (później przekształcaną kolejno w Związek Walki Zbrojnej i Armię Krajową, w 1945 r. zaś w Delegaturę Sił Zbrojnych, na bazie której w tym samym roku utworzono WiN).

Członkowie podziemia niepodległościowego działali do 1956 r. Ostatni „leśny” żołnierz ZWZ-AK, a później WiN – Józef Franczak „Lalek” – zginął w czasie obławy przeprowadzonej przez SB i MO w podlubelskim Majdanie Kozic Górnych 21 października 1963 r. Śmierć Franczaka zakończyła kartę zbrojnego oporu antykomunistycznego.

za:www.niedziela.pl


***
Walka z prawdziwą historią. Oczerniają Niezłomnych, żeby wybielić siebie

Obecne próby wykreślania pamięci o Niezłomnych, powrót czarnej legendy o nich fabrykowanej przez lata przez propagandę PRL nie są przypadkowe. Służą wybielaniu własnych życiorysów i uzasadnianiu powrotu postkomuny na najważniejsze stanowiska. Ta próba zafałszowania historii się nie uda, tak jak nie udała się komunistom przez dekady. Jednak właśnie dlatego, że mamy z taką próbą do czynienia, tegoroczne obchody Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych nabierają szczególnego znaczenia – mówią „Codziennej” historycy od lat przywracający prawdę o Niezłomnych.

Najnowszą odsłoną usuwania pamięci o Wyklętych z pamięci zbiorowej jest odmowa Poczty Polskiej pod kierownictwem nowego prezesa z nadania rządu Tuska, dotycząca emisji znaczka z wizerunkiem mjr. Hieronima Dekutowskiego „Zapory”. Poinformowała o tym wczoraj Adrianna Garnik, dyrektor Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL przy Rakowieckiej w Warszawie. Wcześniej muzeum wraz z Pocztą prowadziło akcję upowszechniania na znaczkach wizerunków Niezłomnych. – To całkowicie niezrozumiałe i bolesne. 7 marca przypada 75. rocznica śmierci „Zapory”. To jest właściwy moment na jego upamiętnienie. To, co zrobiła Poczta, odmawiając tego upamiętnienia, to wielka małostkokowość – mówi Jarosław Wróblewski, historyk, członek zespołu muzeum, autor książek o rtm. Pileckim, o kwaterze „Ł” na Powązkach, gdzie komuniści skrycie i bezimiennie grzebali swoje ofiary.

Odmowa Poczty to kolejny element próby dyskredytowania Niezłomnych przez obecnie rządzących. Donald Tusk zdymisjonował szefa Urzędu ds. Kombatantów, który przez lata organizował uroczyści upamiętniające bohaterów polskiego podziemia antykomunistycznego. Zrobił to na wniosek minister Agnieszki Dziemianowicz-Bąk, która napisała: „Nie ma i nie będzie mojej zgody na czczenie osób, które dokonały zbrodni na ludności cywilnej czy splamiły mundur kolaboracją z hitlerowcami”. Chodziło jej o Józefa Kurasia ps. Ogień i Brygadę Świętokrzyską Narodowych Sił Zbrojnych. Zasadniczej zmianie ma ulec program nauczania historii w szkołach w ramach forsowanej przez Barbarę Nowacką reformy nauczania.

– To wszystko nie jest przypadkiem. Wróciła postkomuna. Następuje próba zmiany pamięci zbiorowej, która tak naprawdę polega na powrocie do propagandy PRL. Powrót czarnej legendy o Niezłomnych jest tego doskonałym przykładem. Są jednak inne przykłady, jak mianowanie byłego oficera WSW gen. Packa na dyrektora Muzeum Wojska Polskiego czy zmiany dyrekcji Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. Likwidowane są programy historyczne w TVP, które opowiadały prawdę szerokiej publiczności. Widzę to w dwóch aspektach. Pierwszym jest chęć wybielenia własnych życiorysów i uzasadnienie, dlaczego do stanowisk w państwie wracają ludzie z komunistycznym rodowodem. Drugim aspektem tej sytuacji jest po prostu brak wiedzy, historyczny dyletantyzm tych, którzy obecnie podejmują takie decyzje

– mówi „Codziennej” Dariusz Żurek, historyk z Biura Poszukiwań i Identyfikacji Instytutu Pamięci Narodowej. Jeden z tych, którzy prawdę o Niezłomnych musieli dosłownie wygrzebywać spod ziemi na kwaterze „Ł” na Powązkach.

Te podejmowane próby fałszowania polskiej historii nie udadzą się, tak jak nie udały się komunistom przez dekady PRL. Dlatego zachęcam, by w tym dniu, kiedy wspominamy Niezłomnych, nie tylko brać udział w uroczystościach, ale także czegoś więcej się o nich dowiedzieć, przeczytać, poznać indywidualne historie. Tym, którzy obecnie próbują wracać do PRL-owskiej narracji, dyskredytują bohaterów antykomunistycznego podziemia, trzeba powiedzieć jasno. Niezłomni walczyli także za nich, za ich wolność, za to, że mogą żyć w demokratycznym kraju, w którym legalnie mogli zdobyć władzę. Zawdzięczają to właśnie tym, których teraz dyskredytują – mówi Jarosław Wróblewski. Podkreśla, że takie próby fałszowania historii godzą we wszystkie nurty polskiej tradycji i myśli politycznej, ponieważ Niezłomni reprezentowali przeróżne środowiska – od socjalistów, przez chadeków, po narodowców. – To w ogromnej części była polska elita, nie tylko żołnierze walczący o wolność, ale ludzie o ogromnym potencjale intelektualnym, których komuniści skazali na unicestwienie między innymi dlatego, że byli nośnikami polskiej tradycji i ducha – podkreśla Jarosław Wróblewski z Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL przy Rakowieckiej w Warszawie.

Jarosław Mołga

za:niezalezna.pl

***

Prezydent Duda o bohaterstwie Żołnierzy Wyklętych

Prezydent Andrzej Duda powiedział, że oddajemy dziś cześć bohaterom, którzy za niezłomność płacili więzieniem, torturami, śmiercią i skazaniem na zapomnienie. Szef państwa polskiego opublikował na portalu społecznościowym specjalne nagranie z okazji obchodzonego 1 marca Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych.

„Za niezłomność płacili więzieniem, torturami, śmiercią”. Prezydent Duda o bohaterstwie Żołnierzy Wyklętych

- Oddajemy cześć bohaterom, którzy za niezłomność płacili więzieniem, torturami, śmiercią i skazaniem na zapomnienie. Pamięć o nich jest naszą patriotyczną powinnością i obowiązkiem - napisał prezydent Andrzej Duda w przesłaniu na Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych.

Dzień Żołnierzy Niezłomnych

1 marca – w rocznicę rozstrzelania przywódców IV Zarządu Głównego Zrzeszenia "Wolność i Niezawisłość" – obchodzony jest Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych.

Prezydent w liście do organizatorów i uczestników obchodów napisał, że w Narodowym Dniu Pamięci Żołnierzy Wyklętych, "czcimy tych, którzy po klęsce hitlerowskich Niemiec nie złożyli broni, lecz trwali w oporze przeciwko nowej czerwonej okupacji".

    "Łączę się w hołdzie dla poległych za wierność Ojczyźnie ze wszystkimi, którzy pielęgnują pamięć o ich bohaterstwie. Pozdrawiam osoby i środowiska zaangażowane w organizację obchodów tego święta i uczestników uroczystości ku czci podziemia antykomunistycznego" – podkreślił prezydent.

Przypomniał, że "wspominamy żołnierzy drugiej konspiracji – tajnej struktury, która powstała 80 lat temu".

    "Na progu 1944 r. walcząca z Niemcami armia sowiecka wkroczyła na przedwojenne terytorium II Rzeczypospolitej. Nasi przywódcy byli świadomi, że tak zwani wyzwoliciele chcą poddać Polskę władzy Stalina, dlatego postanowili stworzyć sieć oporu uzupełniającą działania Armii Krajowej. Zaczątkiem nowego podziemia niepodległościowego stała się organizacja +Nie+, tworzona przez gen. Augusta Emila Fieldorfa +Nila+. Tegoroczne obchody zbiegają się więc z jubileuszem narodzin zrywu, w którym wzięły udział tysiące partyzantów i konspiratorów, walcząc przeciw sowieckiemu zniewoleniu. Oddajemy cześć bohaterom, którzy za niezłomność płacili więzieniem, torturami, śmiercią i skazaniem na zapomnienie"  – zwrócił uwagę prezydent.

Zaznaczył, że "pamięć o nich przetrwała, przechowywana w rodzinach, społecznościach lokalnych, a w ostatnich dekadach została przywrócona całemu narodowi".

"Dzięki olbrzymiej pracy badaczy odnaleziono, zidentyfikowano i godnie pogrzebano szczątki wielu bohaterów podziemia antykomunistycznego. W wielu miejscowościach powstały pomniki upamiętniające ich heroizm i poświęcenie. Władze samorządowe nazywają ich imionami ulice, place i parki. Także lokalne instytucje kultury, muzea, biblioteki, szkoły, stowarzyszenia, grupy rekonstrukcyjne i liczni społecznicy odgrywają doniosłą rolę w przypominaniu Wyklętych–Niezłomnych. Często są to bowiem bohaterowie walk o wolną Polskę najbliżsi miejscowej społeczności, znani osobiście starszym, a młodszym – ze wspomnień domowych i sąsiedzkich. Dlatego to do tych lokalnych wspólnot w sposób szczególny należy pielęgnowanie pamięci i opowiadanie ich historii kolejnym pokoleniom" - podkreślił.

Dodał, że "ze współczuciem myśli o rodzinach ofiar komunistycznych represji, które nadal nie znają losów aresztowanych i zaginionych bez wieści bliskich".

    "Serdecznie dziękuję wszystkim, którzy przez dziesięciolecia – również przed 1989 rokiem – kultywowali dziedzictwo +żyjących prawem wilka+. Pamięć o nich jest naszą patriotyczną powinnością i obowiązkiem niepodległej, suwerennej Rzeczypospolitej" – zaznaczył.

Prezydent RP podziękował Żołnierzom Niezłomnym, a także tym, którzy pielęgnują o nich pamięć.

    – Dziękuję naszym wspaniałym bohaterom – Żołnierzom Niezłomnym. Dziękuję także wszystkim tym, którzy właśnie o tę pamięć dbają. Pielęgnują historię taką, jaka ona była; dzisiaj pokazują i odszukują dokumenty po to, by móc ustalić wszystkie fakty historyczne, aby Polska była wreszcie Polską historycznej prawdy. Już sama ta prawda oddaje honor tym synom Polski, których można uznać za najwspanialszych, za najbardziej bohaterskich, za niezłomnych. Pamiętamy o wszystkich Niezłomnych, pamiętamy w wielu miejscach; pamiętają starsi, ale najcenniejsze jest to, że pamiętają młodzi. Cześć i chwała bohaterom! Wieczna pamięć poległym! – mówił Andrzej Duda.

za:niezalezna.pl


***

"Nie ma dla niego miejsca na afiszu w wolnej Polsce". Mocne słowa prezydenta

Jeżeli ktoś w rodzinie ma historię oprawców, którzy pastwili się nad Polakami, niech nie pcha się na afisz – powiedział prezydent Andrzej Duda podczas obchodów Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych.

Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych został ustanowiony przez Sejm RP 3 marca 2011 roku. Święto to obchodzimy 1 marca. Z tej okazji prezydent Andrzej Duda odwiedził Mławę, gdzie wziął udział w uroczystościach.

Rosyjski imperializm

W swoim przemówieniu prezydent podkreślił, że imperializm jest tym, co cechowało Rosję przez wieki, be względu na to, czy była ona imperium carów, czy Związek Sowiecki. Jego wyrazem jest tocząca się obecnie wojna na Ukrainie. Tam również Rosjanie dokonują zbrodni, tak jak ich przodkowie: wykorzystywanie niewolniczej pracy, mordowanie, zsyłki na wschód, niszczenie rodzin, porywanie dzieci. Z powodu narastającego rosyjskiego zagrożenia, najważniejszym zdaniem Polski jest inwestowanie w obronność, choć jak powiedział Andrzej Duda, można by te pieniądze wydać na edukację czy kulturę. Zapytał jednak, "gdzie będzie nasza edukacja, nasza nauka i nasza kultura, jak będzie tutaj na powrót Rosja?".

 – Jeżeli będziemy spokojnie i konsekwentnie realizowali politykę umacniania Rzeczypospolitej (...) twardego trzymania kursu w Sojuszu Północnoatlantyckim, bycia wiarygodnym sojusznikiem wobec naszych największych sojuszników, utrzymywania dobrej relacji ze Stanami Zjednoczonymi (...) to wierzę w to, że Polska będzie istniała jako wolna, suwerenna, niepodległa przez kolejne nie dziesięciolecia, ale przez stulecia – powiedział.

Mocne słowa o potomkach zdrajców

Prezydent w mocnych słowach odniósł się także do przeszłości i przyszłości związanej z Żołnierzami Wyklętymi. Przypomniał, że część Polaków współpracowała z sowieckim okupantem, stwierdzając, że robili to "czasem ze strachu, czasem z oportunizmu, czasem z konformizmu". Polskich komunistów, którzy wkroczyli do Polski razem z Armią Czerwoną określił jako "sowieckich pachołków".

Dalej Andrzej Duda stwierdził, że potomkowie tych kolaborantów nie powinni w wolnej Polsce "pchać się na afisz".

– Ale powiem jedno: nie mam nic przeciwko temu, by tworzyli, współtworzyli dobrobyt naszej ojczyzny, żebyśmy żyli tutaj wszyscy razem, wszyscy razem dla Polski pracowali. Ale nie jestem zwolennikiem tego, by reprezentowali Polskę. Nie jestem zwolennikiem tego, by reprezentowali polskie interesy. Jeżeli ktoś w rodzinie ma historię oprawców, którzy pastwili się nad Polakami, patriotami, którzy uczestniczyli w obławach na Polaków, którzy uczestniczyli w mordowaniu przez NKWD, którzy chcieli nam tutaj zbudować komunistyczny ustrój pod patronatem Sowietów, to niech sobie spokojnie pracuje, ale nie pcha się na afisz, bo nie ma na tym afiszu dla niego miejsca w wolnej Polsce, takie jest moje zdanie – powiedział prezydent.

za:dorzeczy.pl


***

Abp Jędraszewski o Wyklętych: ich przelana krew jest jednym wielkim wołaniem o wierność

„Ppłk. Łukasz Ciepliński i jego towarzysze broni zamordowani 73 lata temu nie ustali do końca w miłości do Boga i do ojczyzny. Dla nas dzisiaj ich przelana krew jest jednym wielkim wołaniem o wierność” – mówił abp Marek Jędraszewski w katedrze na Wawelu w czasie Mszy św. z okazji Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych.

Na początku homilii abp Marek Jędraszewski zwrócił uwagę, że kluczem do zrozumienia dzisiejszej liturgii Słowa jest „zdrada” – zdrada braci Józefa, zazdrosnych o miłość ojca oraz zdrada Jezusa przez Judasza, arcykapłanów i faryzeuszów. „Wiemy, że słowo „zdrada” nie jest ostatnim słowem ani w dziejach Józefa, ani w dziejach Chrystusa. Ponad ludzkimi zdradami, upadkami i grzechami jest jeszcze Boża Opatrzność, która – jak to się mówi – kreśli proste linie na krzywych ludzkich ścieżkach” – zauważył metropolita krakowski podkreślając, że Jezus jest jak kamień odrzucony przez budujących, który stał się fundamentem dla budujących na Nim swoje życie. Od początków dziejów Kościoła świadczą o tym Apostołowie – Piotr i Paweł.

    „On jest tym, o którego potykają się wszyscy zdrajcy. I On jest też tym, który daje nadzieję, mimo – wydawałoby się – beznadziejnej sytuacji” – dodawał arcybiskup.

Odwołując się do dziejów Polski, metropolita zwrócił uwagę na kontekst zdrady, co powodowało chylenie się ku upadkowi Rzeczypospolitej w wieku XVIII. Arcybiskup zaznaczył, że „nad tą zdradą górowało bohaterstwo i heroizm tylu córek i tylu synów polskiej ziemi, którzy oddawali dla ojczyzny wszystko, łącznie ze swoim życiem”. Ich postawa dawała nadzieję kolejnym pokoleniom na zmartwychwstanie Polski. W tym kontekście przywołał odczyt św. Urszuli Julii Ledóchowskiej z Kopenhagi w 1916 r.

Te dwa wątki – zdrady i nadziei w zmartwychwstanie i potęgę Rzeczypospolitej – z nową, dramatyczną siłą doszły do głosu pod koniec drugiej wojny światowej, kiedy jedną okupację zastąpiła druga. Polscy patrioci podjęli walkę. „To była walka beznadziejna – beznadziejna, gdy chodzi o ich własne życie, ale nie gdy chodzi o Rzeczpospolitą i o przyszłość Polski” – podkreślał abp Marek Jędraszewski zwracając uwagę, że 1 marca obchodzimy jeden z najbardziej tragiczny momentów najnowszej historii Polski.

Przypomniał, że 1 marca 1951 r. na Mokotowie zamordowano ppłk. Łukasza Cieplińskiego „Pługa”, żołnierza ZWZ-AK, prezesa IV Zarządu Głównego Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość” oraz sześciu jego najbliższych współpracowników. Zamordowano ich zdradziecko na sposób katyński – strzałem w tył głowy i „bardzo dbano o to, aby pamięć o nich nie przetrwała, a wśród tych, którzy mieliby o nich pamiętać, żeby łączyła się z przekleństwem; to ich – obrońców ojczyzny i bohaterów określono mianem zdrajców”.

Metropolita przywołał gryps, jaki ppłk. Łukasz Ciepliński napisał do swojego trzyletniego synka niedługa przed śmiercią. Arcybiskup zaznaczył, że był to zarówno testament dla Andrzejka, jak i dla jego współczesnych – Polaków lat 50. i 60.

    „To także testament dla nas, bo nakreślił ppłk. Łukasz Ciepliński bardzo wyraźną hierarchię wartości: „Odbiorą mi tylko życie. A to nie najważniejsze”, bo człowiek żyje wyższymi wartościami niż życie tylko czysto biologiczne, bo człowiek, bo oficer, bo żołnierz zwłaszcza żyje hasłem „Bóg – Honor – Ojczyzna” – mówił metropolita zauważając, że sens każdego z tych słów wybrzmiał w tym testamencie.

„Wspominamy dziesiątki, setki tysięcy żołnierzy niezłomnych, których chciano wykląć z naszej historii, z naszej pamięci (…). Wspominamy ich z wdzięcznością i modlimy się za ich wieczne zbawienie i modlimy się także, aby ich sen, ich marzenie, ich nadzieja – jeszcze silniej – w niepodległą Polskę mogła się ziścić do końca” – mówił arcybiskup zwracając uwagę, że niektórzy chcą wykreślić z nauczania historii Polski „najbardziej szlachetne i piękne wydarzenia i postacie”.

    „Tak, jakby tego wszystkiego nie było, i tak jakby dzisiejsza nasza wolność nie była owocem ich ogromnych cierpień, krwi i śmierci, jakby to w ogóle nie było ważne” – zaznaczył metropolita.

Przytoczył też słowa bł. kard. Stefana Wyszyńskiego z 2 października 1980 r. o sumieniu narodu, „dzięki któremu naród może żyć, przetrwać, zwyciężyć” oraz fragment homilii św. Jana Pawła II wygłoszonej na krakowskich Błoniach 9 czerwca 1979 r. Ojciec Święty mówił wtedy: „Musicie być mocni tą mocą, którą daje wiara! Musicie być mocni mocą wiary! Musicie być wierni! Dziś tej mocy bardziej wam potrzeba niż w jakiejkolwiek epoce dziejów. Musicie być mocni mocą nadziei, która przynosi pełną radość życia i nie dozwala zasmucać Ducha Świętego! Musicie być mocni mocą miłości, która jest potężniejsza niż śmierć, jak to objawił św. Stanisław i błogosławiony Maksymilian Maria Kolbe”.

    „Ppłk. Łukasz Ciepliński i jego towarzysze broni zamordowani 73 lata temu nie ustali do końca w tej miłości do Boga i do ojczyzny. Dla nas dzisiaj ich przelana krew jest jednym wielkim wołaniem o wierność” – zakończył abp Marek Jędraszewski.

za:opoka.org.pl


***

Sylwetki kapłanów niezłomnych – Dzień Żołnierzy Wyklętych

– Bez wątpienia możemy nazywać ich kapelanami wyklętymi! – tak o kapłanach zaangażowanych w działalność Polskiego Państwa Podziemnego, mówi historyk Tadeusz Płużański. Wielu z nich skazanych zostało na śmierć. – Komuniści wiedzieli, że Kościół jest ostoją polskości, że jest ostoją wartości. Kościół był zawsze wrogiem dyktatur i totalitaryzmów – mówi KAI kapelan Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL, ks. Tomasz Trzaska. Jak co roku, 1 marca przypada dzień Żołnierzy Wyklętych. Tego dnia w 1951 roku wykonany został wyrok śmierci na kierownictwie IV Komendy Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość” na czele z prezesem WiN ppłk. Łukaszem Cieplińskim. Zamordowani zostali strzałem w tył głowy.

Duchowieństwo odegrało istotną rolę w odzyskaniu przez Polskę niepodległości. Księża pełnili funkcję kapelanów, udzielali sakramentów, podnosili na duchu i podtrzymywali morale. Bywali także łącznikami. Kościół od samego początku wspierał Polskie Państwo Podziemne, dlatego też duchowieństwo znalazło się wśród głównych wrogów niemieckich i sowieckich okupantów. Za swoją działalność duchowni byli represjonowani, torturowani i mordowani.

Żołnierz wyklęty, czyli kto?

Żołnierzem Wyklętym nazywany jest każdy uczestnik polskiego zbrojnego podziemia niepodległościowego, w ramach którego od 1944 roku, walczono przeciwko sowieckiej okupacji i narzuconej przez Moskwę władzy komunistycznej. Sowieci nazywali ich „bandytami” i „faszystami”, a oni po prostu stawiali opór sowietyzacji Polski i podporządkowaniu jej ZSRR.

– Większość Polaków zdawała sobie sprawę z tego, że jest to okupant, który wraca na nasze ziemie. Wiedzieli, że podstawowym zadaniem wroga jest podbicie naszego kraju, wymordowanie Polaków, grabieże i gwałty. Sowieci stosowali propagandę, jakoby nas wyzwalali. Polskie państwo podziemne nie mogło wobec tego stać z boku, dlatego w zmienionej formie prowadziło walkę. Armia Krajowa została rozwiązana, ale pod szyldem zrzeszenia Wolność i Niezawisłość dalej walczyła, i dalej działali polscy wywiadowcy, tacy jak rotmistrz Witold Pilecki – przypomina historyk Tadeusz Płużański, który specjalizuje się w powojennej historii Polski.

Niezłomni kapłani

W szeregach oddziałów partyzanckich byli także kapłani. Stanowili ważną część Polskiego Państwa Podziemnego. Odegrali istotną rolę w odzyskiwaniu przez Polskę wolności. – Bez wątpienia możemy nazywać ich kapelanami wyklętymi! Oni nie walczyli z bronią w ręku, ponieważ ich powołanie było inne. Ich rola była jednak nieoceniona – zwraca uwagę Tadeusz Płużański. – Działalność kapłanów wspierająca oddziały Żołnierzy Wyklętych była pochodną potrzeby walki o wolność Ojczyzny – dodaje.

– Nie tylko księża, ale także bracia i siostry zakonne pomagali żołnierzom i dawali schronienie. Wielu duchownych było konspiratorami. Kapłani wspierali posługą duszpasterską i sakramentalną – zwraca uwagę kapelan Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL, ks. Tomasz Trzaska.

Duchowieństwo kształtowało wśród żołnierzy także postawę patriotyzmu. – Kapłani pełnili nie tylko posługę sakramentalną, ale także podtrzymywali na duchu, m.in. bardzo młodych żołnierzy, którzy byli zagubieni, chcieli założyć rodzinę, studiować, żyć normalnie, ale przez Sowietów zostali zepchnięci do lasu. Duchowni podnosili morale w narodzie. Pomagali uwierzyć, że ta walka ma sens, że jest to walka o Polskę, ale też o wartości w myśl triady: Bóg, honor i Ojczyzna – mówi Płużański.

Wśród nich byli ks. Rudolf Marszałek, ks. Władysław Gurgacz, ks. Jan Stępień, ks. Kazimierz Łuszczyński, Ks. Bernarda Pyclika, i nie tylko.

Chrystusowiec, ps. „Opoka”

Jednym z niezłomnych kapłanów rozstrzelanych przez komunistyczny aparat był ks. mjr Rudolf Marszałek, ps. „Opoka”, którego szczątków nie odnaleziono do dziś.

„Opoka” urodził się 29 sierpnia 1911 roku w Komorowicach. Po ukończeniu szkoły średniej wstąpił do wojska. W 1932 r. wstąpił do zakonu Chrystusowców, a kilka lat później w 1939 r. otrzymał święcenia kapłańskie. Został wówczas powołany jako kapelan 58. Pułku Piechoty w Poznaniu. Służył podczas obrony Warszawy. W związku z niepodległościową działalnością konspiracyjną zatrzymany został przez gestapo i trafił do obozów koncentracyjnych w Mauthausen i Gusen, z których zwolniony został z powodów zdrowotnych. W kolejnych latach także nie ustawał w walce patriotycznej. Od samego początku wspierał wojsko polskie. Był żołnierzem podziemia niepodległościowego w czasie II wojny światowej, oraz duszpasterzem Armii Krajowej i Narodowych Sił Zbrojnych, za co poniósł najwyższą cenę.

– Wielu kapłanów niezłomnych skazanych zostało na śmierć. Był wśród nich ks. Rudolf Marszałek, kapelan zgrupowania Narodowych Sił Zbrojnych, dowodzonego przez kpt. Henryka Flamego, ps. „Bartek”, operującego na Podbeskidziu. Kapłan ten, tak jak żołnierze, wśród których działał, został aresztowany i zamordowany – mówi historyk.

W wyniku likwidacji żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych zgrupowania „Bartka” na Podbeskidziu zginęło 200 żołnierzy NSZ. Ks. Marszałek aresztowany przez UB za posługę kapelana i konspiracyjne zaangażowanie w Polskie Państwo Podziemne został skazany na śmierć. Wyrok wykonał sierż. Piotr Śmietański 10 marca 1948 r. o godz. 21.55 w Areszcie Śledczym Warszawa-Mokotów, przez strzał w tył głowy.

Ksiądz „Opoka” jest dziś symbolem niezłomności. Dał świadectwo wierności Bogu i Ojczyźnie.

„Sem” – Sługa Maryi

Kolejny niezłomny kapłan to ks. Władysław Gurgacz, nazywany „Bożym szaleńcem”. Jego kazania przyciągały tłumy. Zwykł mówić, że „niekiedy trzeba być stanowczym… Cnota to nie synonim ciepłego masła”. Znany był ze swej gorliwości. Urodził się 2 kwietnia 1914 r. we wsi Jabłonica Polska u stóp Pogórza Dynowskiego na Podkarpaciu. Został jezuitą, a następnie kapelanem szpitalnym w Gorlicach i u sióstr służebniczek w Krynicy-Zdroju. Od maja 1948 r. pełnił funkcję kapelana w tworzonym oddziale leśnym Żandarmerii Polskiej Podziemnej Armii Niepodległościowej. Partyzanci przetrwali w lesie ponad rok. W konspiracji występował pod pseudonimem „Sem” – Sługa Maryi.

Ks. Gurgacz nie skorzystał z możliwości ucieczki, aresztowany został 2 lipca 1949 r. w Krakowie. – Zachował się w sposób niezwykły. Kiedy chłopcy zostali aresztowani, ksiądz sam oddał się w ręce bezpieki, pomimo że nie brał osobiście udziału w akcji. Zrobił to, ponieważ nie chciał ich zostawić. Tak jak nie zostawił ich na wolności podczas walki, tak też pozostał z nimi w niewoli – mówi Tadeusz Płużański.

Podczas procesu przedstawiany był jednak jako herszt zbrodniczej bandy. – To było określenie haniebne. Po pierwsze, to nie była banda, a po drugie, on nie był dowódcą, tylko kapelanem – zwraca uwagę historyk.

Przez komunistyczny sąd został skazany na śmierć. Wyrok wykonano w święto Podwyższenia Krzyża Świętego, 14 września 1949 r., w więzieniu Montelupich w Krakowie. Wraz z nim zginęło dwóch żołnierzy „Żandarmerii” PPAN – Stefan Balicki, ps. „Raptus” i Stanisław Szajna, ps. „Orzeł”. Ciała zakopano potajemnie na cmentarzu Rakowickim. Dopiero pięć lat temu szczątki niezłomnego kapłana zostały zidentyfikowane.

– Takich przykładów niezłomnych kapłanów jest mnóstwo. To wielka skala. Zawsze w oddziale, lub przy oddziale był jakiś kapłan. Możemy założyć, że było ich setki, jeśli nie tysiące – zwraca uwagę Płużański.

Niezłomny bp kielecki Czesław Kaczmarek

Biskup kielecki Czesław Kaczmarek w latach 1951–1956 był więziony przez władze komunistyczne. Oskarżany był o próbę obalenia władzy ludowej. Postawiono mu zarzut „kolaboracji z hitlerowskim okupantem, szpiegostwa na rzecz Stanów Zjednoczonych i Watykanu oraz próbę obalenia ludowych władz”, w związku z czym sąd wymierzył mu karę 12 lat pozbawienia wolności. Ze względu na zły stan zdrowia uwolniono go 10 lutego 1955 r. Po opuszczeniu więzienia był wrakiem człowieka. 28 grudnia 1956 roku, przez Najwyższy Sąd Wojskowy został oczyszczony z postawionych mu zarzutów.

– Bp Kielecki Czesław Kaczmarek, co prawda osobiście nie był w oddziale zbrojnym, ale był bez wątpienia księdzem, który wspierał polską partyzantkę. Na swojej kieleckiej plebanii pomagał żołnierzom. Potem za swoją niezłomną postawę był prześladowany i poddany ciężkiemu śledztwu na Rakowieckiej. Wypuszczony został w strasznym stanie – opowiada Tadeusz Płużański.

Stan zdrowia biskupa stale się pogarszał. Zmarł 26 sierpnia 1963 roku. Podczas swojej duszpasterskiej posługi apelował do kapłanów o podtrzymywanie wśród wiernych postaw obywatelskich, takich jak patriotyzm.

Prawdopodobną przyczyną, wskazywaną przez ks. Jana Śledzianowskiego, zainteresowania władz komunistycznych osobą biskupa kieleckiego, były efekty powołanej przez niego komisji do zbadania okoliczności kieleckiego pogromu. Był to mord popełniony na ludności żydowskiej 4 lipca 1946 roku. Komisja w raporcie przekazanym m.in. ambasadorowi USA w Polsce – Arthurowi Bliss Lane’owi, wskazała na jego polityczne podłoże.

Żołnierz niezłomny Kościoła – Abp Antoni Baraniak

Był arcybiskupem poznańskim, sekretarzem prymasów Augusta Hlonda i Stefana Wyszyńskiego, więziony w katowni na Rakowieckiej – Antoni Baraniak urodził się 120 lat temu, 1 stycznia 1904 w Sebastianowie, w Wielkopolsce. W 1920 roku wstąpił do nowicjatu Towarzystwa Salezjańskiego. Święcenia kapłańskie przyjął z rąk abp. Adama Sapiehy w 1930 roku. W wyniku wybuchu II wojny światowej będąc sekretarzem prymasa Polski Augusta Hlonda, musiał opuścić kraj. Do kraju powrócił w 1945 r. Baraniak służył Hlondowi do końca jego dni. Funkcję sekretarza i osobistego kapelana pełnił również przy następnym prymasie kard. Stefanie Wyszyńskim.

Jednak w nocy z 25 na 26 września 1953 roku funkcjonariusze UB wkroczyli do Pałacu Arcybiskupów Warszawskich przy ulicy Miodowej i aresztowali kard. Wyszyńskiego. Kilka godzin później dokładnie to samo zrobili z jego sekretarzem, bp. Baraniakiem.

– Ks. abp Antoni Baraniak za swoje patriotyczne poglądy, jak również w związku z tym, co robił prymas Wyszyński, którego był przyjacielem i sekretarzem, trafił do więzienia na Rakowieckiej i został poddany bardzo ciężkiemu śledztwu – przypomina historyk Tadeusz Płużański. Duchowny przesłuchiwany był przez ponad 30 funkcjonariuszy, co najmniej 145 razy, po kilkanaście godzin dziennie. Przeszedł gehennę na Rakowieckiej. Spędził tam 27 miesięcy.

Działo się to w podobnym czasie, kiedy torturowano wielu żołnierzy wyklętych. – Wszystkie techniki śledcze, które wówczas stosowano, wobec tych najbardziej zasłużonych żołnierzy wyklętych, m.in. rot. Pileckiego, dotknęły także abp. Baraniaka. Był w karcerze suchym i karcerze mokrym. Bito go tak, że do końca życia miał na plecach blizny po ranach. Lekarki, które leczyły go tuż przed śmiercią, identyfikowały je jako ślady po uderzeniach twardym narzędziem, typu pręt metalowy. To były głębokie, mocno widoczne blizny, a było to przecież ponad 20 lat po jego uwięzieniu. Wyrywane paznokcie, głodzenie, trzymanie w fekaliach, nago w ciemnej celi – wymienia dr Jolanta Hajdasz, dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.

– To wszystko było udziałem abp. Baraniaka, a on nie załamał się, nie uległ i niczego przeciw Prymasowi Wyszyńskiemu nie zeznał. Dlatego przylgnęła do niego nazwa „żołnierza niezłomnego kościoła”. Było wiele procesów pokazowych Prymasów, m.in. w Chorwacji, na Węgrzech, w Czechach. W Polsce się to nie udało! – podkreśla Hajdasz, która jest także autorką filmów dokumentalnych o losach abp. Baraniaka. Wskazuje, że jako sekretarz obu Prymasów, łączył on te dwie postacie. Znał osoby, które kontaktowały się z nimi, tematy, którymi się zajmowali, miał wgląd we wszystkie dokumenty. – Komunistom chodziło o uderzenie w Kościół. Jemu nawet nie postawiono zarzutu – dodaje dr Jolanta Hajdasz.

Na wolność wyszedł w 1956 roku. Nigdy jednak nie powrócił do pełnego zdrowia. – Bez arcybiskupa Baraniaka historia Polski, historia Europy potoczyłaby się inaczej. Bez niego nie byłby możliwy powrót kardynała Wyszyńskiego na funkcję Prymasa, a bez Prymasa nie byłoby Jana Pawła II. Za tym wszystkim stoi on, kapłan, który nie uląkł się i nie załamał.

Abp Antoni Baraniak jest jednym z patronów roku 2024.

Kościół wrogiem totalitaryzmów

Kościół postrzegany był przez komunistów jako wroga instytucja. Powodów represji na Kościele jest wiele. Jeden z nich to autorytatywność duchownych. – Każdy system totalitarny brał sobie na celownik w sposób szczególny duchowieństwo. Duchowieństwo nie tylko cieszyło się pewną niezależnością i bardzo dużym szacunkiem w społeczeństwie, miało duży wpływ i możliwość oddziaływania, ale cechowało się także zacięciem patriotycznym. Funkcjonariusze terrorów totalitarnych wiedzieli, że wyeliminowanie duchowieństwa, spowoduje zarówno osłabienie narodu, jak i osłabienie możliwości wspierania podziemia niepodległościowego – wyjaśnia kapelan Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL, ks. Tomasz Trzaska. – Dlatego kapłani byli katowani i mordowani – dodaje.

Wpływ duchownych na polskie społeczeństwo spowodował ataki ze strony komunistów, prześladowania i inwigilację. – Komuniści wiedzieli, że Kościół jest ostoją polskości, że jest ostoją wartości, dlatego nie tylko prześladowali księży, ale także monitorowali duchowieństwo. Kościół był niezwykle represjonowany. Duchowni wspierali podziemie i wiedzieli, że walka o tożsamość narodową i niepodległość w Kościele ma swój szczególny wyraz, dlatego Kościół był zawsze wrogiem dyktatur i totalitaryzmów – podkreśla kapelan Muzeum. – Wymiar wiary, modlitwy w języku narodowym, umacniające kazania, które były często powodem represji, religijność w rodzinach, sprawiały, że patriotyczny duch trwał w narodzie – dodaje duchowny.

Żołnierze Niezłomni są przykładem najliczniejszej antykomunistycznej konspiracji zbrojnej w skali europejskiej. Liczbę Żołnierzy Wyklętych Polskiego Podziemia Komunistycznego szacuje się na 120-180 tysięcy. Ich działania wymierzone były głównie w oddziały zbrojnie UB, KBW i MO. Ostatnim członkiem ruchu oporu był Józef Franczak ps. „Lalek”. Zginął z bronią w ręku podczas obławy bezpieki we wsi Majdan na Lubelszczyźnie osiemnaście lat po wojnie – 21 października 1963 roku. Walka komunistów z Kościołem trwała aż do roku 1989.

Maria Osińska

za:www.tysol.pl

***

Nowa władza wyklina Wyklętych

Plany usunięcia podziemia antykomunistycznego ze szkolnej podstawy programowej, postulat likwidacji IPN-u, decyzje o zaprzestaniu organizacji ważnych uroczystości patriotycznych. Czy Żołnierze Niezłomni znów znajdą się na indeksie?

Pod koniec stycznia 2024 roku oburzenie środowisk niepodległościowych wywołało zerwanie znaku Polski Walczącej i tablicy poświęconej Żołnierzom Wyklętym z gmachu historycznego budynku Ministerstwa Klimatu i Środowiska.

Trudno nie uznać tego gestu za symboliczny w świetle działań nowego rządu w różnych aspektach polityki historycznej i edukacji, a także zapowiedzi likwidacji Instytutu Pamięci Narodowej, decyzji o zaprzestaniu organizowania przez Urząd ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych uroczystości upamiętniających Józefa Kurasia „Ognia” oraz Brygady Świętokrzyskiej Narodowych Sił Zbrojnych oraz odwołania szefa samego urzędu Jana Józefa Kasprzyka.

„Czemu mnie o Tobie w szkole nie uczyli?”

Rotmistrz Witold Pilecki, Danuta Siedzikówna, ps. „Inka”, gen. August Emil Fieldorf, ps. „Nil”, major Hieronim Dekutowski, ps. „Zapora” – te i wiele innych postaci dzięki pracy organizacji społecznych, a następnie polityce historycznej państwa znalazły miejsce w zbiorowej świadomości Polaków. Działania obecnego rządu jasno wskazują na to, że będą z niej znowu eliminowani. „Czemu mnie o Tobie w szkole nie uczyli? Ktoś bardzo nie chce, by w tym kraju ludzie dumni byli. Czas byśmy wreszcie grzech niewiedzy zmyli, to my, młodzi Polacy, przed Tobą czoła chylimy!” – rapował Tadek Polkowski w swojej piosence o rotmistrzu Pileckim. Te słowa niestety mogą stać się za chwilę znowu aktualne, ponieważ reforma edukacyjna planowana przez minister Barbarę Nowacką przewiduje usunięcie z programu nauczania m.in. Żołnierzy Wyklętych. Decyzje obecnego rządu wpisują się w trendy edukacyjne Unii Europejskiej kładącej nacisk na zupełnie inne dziedziny wiedzy niż historie o bohaterach wywodzących swój etos z formacji chrześcijańskiej i patriotycznej. Wyklęci są dla Europy i świata także wyrzutem sumienia jako ci, którzy przeciwstawili się obu wielkim totalitaryzmom – niemieckiemu nazizmowi i sowieckiemu komunizmowi – woląc wybrać raczej śmierć niż zdradę. To postawa niewygodna dla tych, którzy chcą pisać historię na nowo, relatywizując ją bądź zamieniając miejsca katów i ofiar. „Jeśli oni byli bohaterami, to kim byliśmy my?” – zapytał kiedyś Wojciech Jaruzelski, odnosząc się do członków podziemia antykomunistycznego. No właśnie.

– Żołnierze Wyklęci byli przywracani polskiej zbiorowej pamięci dzięki oddolnej ciężkiej pracy mnóstwa ludzi dobrej woli i środowisk patriotycznych. Włożyliśmy ogromny wysiłek w to, żeby nareszcie naszych Bohaterów godnie upamiętnić i żeby wiedza o ich życiu stała się powszechna. Chcieliśmy, aby z bycia „Wyklętymi” weszli do panteonu „Niezłomnych”. Ta praca trwała bardzo długo, po 2015 roku stała się łatwiejsza dzięki polityce historycznej państwa, a obecnie znów będą nam ją utrudniać przedstawiciele środowisk postkomunistycznych, dla których Wyklęci – Niezłomni są wyrzutem sumienia. Jesteśmy jednak zaprawieni w pracy u podstaw i działaniach w trudnych warunkach, także nas to nie zniechęci. W latach 2007–2015 sporo przeżyliśmy, składaliśmy się nieraz z prywatnych pieniędzy po kilka złotych na to, żeby naszych Bohaterów upamiętnić wieńcem i zniczami, czy oddolnie organizowaliśmy spotkania z Weteranami. Jesteśmy zahartowani, będziemy dalej działać. Mamy doświadczenie i siłę, którą dają nam Wyklęci z Nieba. Zacytuję w tym miejscu ostatnie słowa majora Hieronima Dekutowskiego, ps. „Zapora”: „My nigdy nie poddamy się” – mówiła w rozmowie z portalem Tysol.pl wiceprezes Fundacji „Łączka” Beata Sławińska.

„Morwa”, „Kowboj” i „Pomidor”

Atmosfera „oddolnych” spotkań z kombatantami wspominającymi swoich dowódców była niezapomniana. Pamiętam wieczór w Domu Pielgrzyma „Amicus” przy sanktuarium św. Stanisława Kostki. Honorowymi gośćmi byli wówczas podkomendni „Zapory”: pułkownik Marian Pawełczak, ps. „Morwa”, oraz majorzy Zbigniew Matysiak, ps. „Kowboj”, oraz Marian Chmielewski, ps. „Pomidor”. Sala była wypełniona po brzegi, atmosfera wspaniała, opowieści zarówno budzące respekt, ale i wzruszające, a także okraszone humorem i autoironią. Starsi panowie młodzi duchem, weseli, serdeczni, niestwarzający dystansu. Opowiadając o swoim zamordowanym przez komunistów dowódcy, wzruszali się, twardym żołnierzom łamał się głos. Miłości, którą obdarzali „Zaporę”, nie dało się udawać. Pomyślałam wtedy, że to właśnie jest ta siła, która z jednej strony decydowała o tym, że młodzi chłopcy byli gotowi pójść w ogień za swoim dowódcą, a z drugiej strony o tym, że on sam, po schwytaniu przez komunistów i przejściu najokrutniejszych tortur, nikogo nie wydał.

Ta właśnie siła jest solą w oku ówczesnych – a i współczesnych – mentalnych (a często także i materialnych) spadkobierców totalitarnego systemu i tej siły nie da się pokonać, bo ona sama pokonała granice śmierci. W duchowych spotkaniach z Wyklętymi jest ogromna, choć nie zawsze dostrzegalna okiem, moc. Potwierdzi to każdy z wolontariuszy pracujących na warszawskiej „Łączce”. Każdy z nich ma swoją historię związaną z ulubionym bohaterem, często bardzo osobistą, dyskretną, przeżywaną indywidualnie. Jak wielokrotnie podkreślał prof. Krzysztof Szwagrzyk, Wyklęci towarzyszą duchem tym, którzy chcą ich poznać, pomagają, a związanym z nimi wydarzeniom towarzyszą nadzwyczajne sytuacje. Kilkakrotnie zdarzało się, że kiedy na „Łączkę” przyjeżdżały rodziny pomordowanych w więzieniu na Rakowieckiej, pytając: „Czy odnajdziecie mojego ojca, brata, wuja?”, po pewnym czasie okazywało się, że właśnie dokładnie tego dnia, w chwili ich wizyty, z powązkowskich dołów śmierci zostały podjęte szczątki ukochanego członka rodziny, na którego pochówek tyle lat czekali. Nie mogli tego wiedzieć od razu, bo ta wiedza wymaga długiego procesu badań genetycznych odnalezionych kości.

Pragnienie czystego źródła

Na pogrzeb Danuty Siedzikówny, ps. „Inki”, do Gdańska przyjechały tłumy ludzi z biało–czerwonymi flagami i kwiatami, wiał wiatr, świeciło słońce. Tłum wypełniał szczelnie bazylikę Mariacką i jej okolice. Kiedy w kazaniu zostały przypomniane ostatnie słowa „Inki”: „Niech żyje Polska!”, podchwycili je wszyscy zgromadzeni ludzie, rozległy się one mocnym echem.

Pomyślałam wówczas: jak bardzo musi cieszyć się „Inka”, słysząc z Nieba swój własny okrzyk sprzed kilkudziesięciu lat – wówczas samotny, wykrzyczany w piwnicy, zdawałoby się beznadziejny, a teraz podjęty przez tylu rodaków, „wydobyty na powierzchnię” i zwielokrotniony.

Ten obraz jest symbolem walki Wyklętych i ich powrotu do polskiej świadomości. Młodzi ludzie, często zmęczeni promocją pseudoautorytetów, celebrytów „znanych z tego, że są znani” czy „bohaterów ze skazą” w rodzaju Lecha Wałęsy, potrzebowali sięgnąć do czystego źródła, odnaleźć wzorce wytyczone przez ludzi, którzy nie zawiedli, pozostali wierni do końca i swój system wartości potwierdzili własnym życiem, nie wahając się za tę wierność zapłacić najwyższej ceny. To dlatego mrówcza i cierpliwa praca u podstaw licznych organizacji społecznych – zaczynając od Ligi Republikańskiej i jej pierwszej obwoźnej wystawy o Żołnierzach Wyklętych zorganizowanej w latach 90. – trafiła na podatny grunt.

W uroczystościach upamiętniających Żołnierzy Niezłomnych, w ich pogrzebach, odsłanianiu pomników, poświęconych im koncertach i wystawach, a przede wszystkim w spotkaniach z nimi samymi uczestniczyły chętnie i bez przymusu tłumy młodych ludzi. Podjęcie tematu Wyklętych przez rząd Zjednoczonej Prawicy z jednej strony umożliwiło powszechne poznanie ich postaci dzięki nauce o Niezłomnych w szkołach, sprawniejsze funkcjonowanie instytucji i fundacji powołanych do promowania ich dziedzictwa.

Z drugiej jednak strony obecność „oficjeli” na związanych z Wyklętymi uroczystościach nieco odbierała im „oddolny” i „buntowniczy” charakter, który niewątpliwie przyciągał wcześniej młodych ludzi. Młodzież, która chciała oddać hołd rotmistrzowi Pileckiemu, niekoniecznie pragnęła czynić to wspólnie z np. Mateuszem Morawieckim. Ten mechanizm jest zapewne nieunikniony – z chwilą wchodzenia danego tematu do głównego nurtu nabiera on często charakteru urzędowego i zaczyna kojarzyć się z opisanym przez Gombrowicza mechanizmem powtarzania, iż „Juliusz Słowacki wielkim poetą był”. Nie znaczy to rzecz jasna, że z tego powodu nie należy nauczać o Wyklętych w szkołach. Program szkolny tworzy w narodzie wspólnotę świadomościową i to właśnie dzięki temu, że nauczyliśmy się w szkole o Juliuszu Słowackim, możemy później śmiać się przy lekturze Gombrowicza. Bez wspólnej bazy mentalnej stajemy się coraz bardziej zatomizowani.

Wyklęci – Niezłomni to tak szeroki temat, zawierający tyle dramatów, rozterek, wyborów, postaw, że z tego źródła możemy czerpać właściwie bez końca. Może ono inspirować filmowców, dramatopisarzy, poetów, historyków i wszystkich nas, żyjących w niełatwych czasach i poszukujących zrozumienia swoich życiowych dylematów i znalezienia prawdziwych – a nie plastikowych – autorytetów.

Wyklęci w etosie Solidarności

Etos Wyklętych obejmuje także wielu niezwykłych, świętych kapłanów, poczynając od więźnia Rakowieckiej, sekretarza Prymasa Wyszyńskiego abp. Antoniego Baraniaka, który mimo najwymyślniejszych tortur fizycznych i psychicznych trwających trzy lata, nie złamał się i nie złożył fałszywych zeznań przeciwko Prymasowi. „Baraniak, nie możesz się ześwinić” – powtarzał sobie wówczas proste, żołnierskie słowa. Do ideałów reprezentowanych przez Żołnierzy Niezłomnych sięgali także kapelani Solidarności – bł. ks. Jerzy Popiełuszko czy ks. Stefan Niedzielak, kapelan AK i WiN-u.

Dla działaczy podziemnej Solidarności etos AK i innych formacji niepodległościowych był czymś nieustannie żywym, także dzięki osobistym kontaktom z weteranami II wojny światowej i członkami podziemia komunistycznego z epoki stalinizmu. Jednym z takich kontynuatorów walki o wolność w sztafecie pokoleń był Antoni Lenkiewicz, przedwojenny harcerz, więzień stalinowski, a następnie członek Solidarności i rzecznik głodujących kolejarzy w Lokomotywowni Wrocław w okresie stanu wojennego. – W zakładzie karnym przy Kleczkowskiej we Wrocławiu w grudniu 1981 r. tłumaczył uwięzionym wraz z nim działaczom Solidarności, często dużo od niego młodszym i mniej doświadczonym, że należy konsekwentnie odmawiać rozmów z esbekami i niczego nie podpisywać. Podtrzymywał ich na duchu, inicjował wspólne śpiewanie pieśni. Młodsi internowani nazywali go „Wodzem”. W listach z więzienia niewiele pisał o sprawach doczesnych. Za to wiele jest w nich słów nadziei i wiary w sens walki za Ojczyznę. Nieustannie podkreślał, że to ci, którzy manifestują swoją siłę militarną, są słabi i w ostatecznym rozrachunku przegrają – wspominała w rozmowie z „Tygodnikiem Solidarność” córka Antoniego Lenkiewicza, Agata Kłopotowska. – A Ojciec do starości jeździł po całym kraju, wygłaszał w kościołach prelekcje historyczne. I ciągle powtarzał: „Nasze będzie zwycięstwo!”.

Agnieszka Żurek

za:www.tysol.pl

***

"Resortowe rodziny" nie lubią pamięci o Żołnierzach Wyklętych

1 marca, w Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych, tysiące resortowych rodzin przeżywa złość. Przypomina im się, że na zwalczaniu „leśnych band” i „faszystów” uszyte są ich rodzinne awanse, kariery i dobrobyt na pokolenia. Takiego wypominania nikt nie lubi.

Żołnierze Wyklęci prześladowani przez PRL w III RP też nie mieli łatwej drogi do narodowego panteonu mistrzów, którzy za cenę własnego życia mogli dostąpić najwyższego zaszczytu konstruowania narodowych mitów.

Niedopasowani

W pomagdalenkowym układzie nowej Polski pamięć o nich była niewygodna w trójnasób. Po pierwsze przypominali postkomunistom, skąd ich ród. Po drugie w głowach liberalno-lewicowych aranżerów opinii publicznej mieli niebezpieczny potencjał budzenia „demonów polskiego nacjonalizmu”. Po trzecie w końcu w wielkim projekcie europejskim, o którym tutaj, w Polsce, nie mieliśmy jeszcze w latach 90. pojęcia, cześć dla partyzantki z ryngrafami walczącej z brutalnymi może, ale przecież postępowymi komunistami musiała budzić grymas obrzydzenia, ponieważ Europa nadawała już na zupełnie innej częstotliwości, niż nam się wydawało.

Przecież osobą doskonale łączącą te dwa nurty komunizmu jest nieżyjący już, wielce szanowany na lewicy prof. Zygmunt Bauman. Były major KBW, czynnie zwalczający Żołnierzy Wyklętych, zrobił akademicką karierę na Zachodzie i nigdy nie przeprosił swoich ofiar w Polsce. Ba, twierdził nawet, że komunizm w jego stalinowskiej odmianie był kontynuacją Oświecenia, a on sam, walcząc z Żołnierzami Wyklętymi, walczył z „siłami ciemności”.

„Marksizm, socjalizm, komunizm narodziły się na Zachodzie. Jest ironią dziejów, że obydwaj założyciele marksizmu, Karol Marks i Friedrich Engels pracowali nad przygotowaniem «Manifestu komunistycznego» w Brukseli [...]. O wiele wcześniej, zanim wielka rewolucja komunistyczna opanowała rozległe państwo rosyjskie, na Zachodzie idee komunistyczne odnalazły swoje ścieżki od intelektualistów w kierunku mas robotniczych i drogę ku narodowej i międzynarodowej polityce. Na Zachodzie powstały pierwsze marksistowskie partie polityczne, które następnie dostały się do parlamentów. Tam marksizm dzielił się na rożne nurty. Nurty te jednak nigdy nie zapomniały, że jeśli może nie są już rodzonymi braćmi, to są przynajmniej bratankami. A bratankowie muszą się trzymać razem, także gdy chodzi o walkę ze wspólnym nieprzyjacielem. A kto nim jest? Lista w ciągu dekad się zmieniała. Ale nigdy nie zostało wykreślone chrześcijaństwo i jego system wartości. «Religia to opium dla ludu». Niniejsza myśl Marksa jednoczyła wszystkich jego naśladowców” – prof. Vladimír Palko w „Lwy nadchodzą”.

Mimo wszystko się udało. Dzięki znienawidzonemu Instytutowi Pamięci Narodowej, dzięki kibicom, dzięki prawicowym intelektualistom i politykom wyklęci zaczęli trafiać do podręczników historii, być znani. Najpierw oddolnie, potem coraz bardziej oficjalnie, aż w końcu bohaterowie komunistycznego podziemia doczekali się rehabilitacji i należnej pamięci w świadomości Polaków. Dzisiaj nawet w mniejszych miejscowościach, gdzie „Inka”, „Laluś” czy „Nil” raczej nigdy nie byli za swego życia, są murale poświęcone ich pamięci. Drużyny harcerskie noszą ich nazwy, odbywają się imprezy sportowe ku ich czci.

Warto jednak zadać pytanie, czy Wyklęci w III RP wyszli z lasu na pomniki i cokoły na dobre? Bo jest też tak, że po chwilowej euforii i radości z koszulek noszonych przez Polaków z wizerunkiem rtm. Witolda Pileckiego czy symbolem Polski Walczącej, młodzi coraz bardziej masowo noszą jednak tęczowe torby na ramieniu. Ani się obejrzeliśmy, a w koszulkach z wyklętymi chodzą zazwyczaj czterdziestolatkowie.

Owszem, pamięć o powojennych bohaterach wolnej Polski została na tyle zaszczepiona i upowszechniona w społeczeństwie, że nie zagraża jej zepchnięcie na margines. Z drugiej strony przy okazji 1 marca, w ich dzień, warto pamiętać, że są w Polsce tysiące rodzin, a może setki tysięcy, bo wielu było funkcjonariuszy służb mundurowych komunistycznego państwa, które na zwalczaniu

Zła pamięć

– Na początku lat dziewięćdziesiątych minionego stulecia rozpocząłem serię nagrań czołowej generalicji LWP, to było 35 wywiadów. W tym gronie byli m.in.: minister Obrony Narodowej, wiceministrowie, szef Sztabu Generalnego WP, dowódcy rodzajów sił zbrojnych i dowódcy okręgów. Najwyższej klasy nomenklatura mundurowa komunistycznej Polski. W swych zbrodniczych życiorysach mieli m.in.: bezpośredni i czynny udział w zwalczaniu polskiego podziemia niepodległościowego tuż po wojnie, krwawe stłumienie buntu robotniczego w czerwcu 1956 roku w Poznaniu, rozbicie rewolty studenckiej w marcu 1968 roku, krwawe spacyfikowanie buntu robotniczego na Wybrzeżu w grudniu 1970 roku, jak również wprowadzenie stanu wojennego i zbrodnicze rządy junty Jaruzelskiego przez całą dekadę lat osiemdziesiątych. Było więc się czego bać. Ale jak się zorientowałem, najbardziej ich uwierał okres tuż powojenny i mordy dokonywane na Żołnierzach Wyklętych. Ten czas chcieli, jak najszybciej wygumkować ze swych niecnych życiorysów. I na moje pytania z tego okresu reagowali zazwyczaj agresywnie. Dla nich Żołnierze Wyklęci, to nadal byli „bandyci”, a ich oddziały zbrojne zwali „bandami” – mówi historyk, znawca wojskowości dr Lech Kowalski.

Co ciekawe, rozmowy o zwalczaniu Wyklętych jeszcze bardziej denerwowały dzieci tychże generałów. – Jeszcze więcej agresji odnotowywałem jednak ze strony niektórych członków ich rodzin, synów, córek i wnucząt, którzy niekiedy usadowieni tuż obok przysłuchiwali się naszym rozmowom. O ile starzy generałowie bronili swoich zbrodniczych życiorysów, o tyle ich latorośl stawała w obronie nabytych przywilejów przez ich rodziny, które umożliwiały im m.in.: skończenie atrakcyjnych kierunków studiów, stypendia zagraniczne, staże w placówkach dyplomatycznych na całym świecie, mieszkania w najatrakcyjniejszych lokalizacjach na terenie stolicy czy też stałe posiadanie paszportów – o czym pozostali Polacy mogli tylko pomarzyć. Stąd oni nigdy nie zaakceptują obchodów kolejnych rocznic związanych z Żołnierzami Wyklętymi i polskim powojennym podziemiem niepodległościowym, gdyż ich wspomniany powyżej dobrobyt materialny wyrósł na krwi polskich patriotów – i będą ich zwalczali po kres swojego podłego żywota – dodaje dr Kowalski.

Pamięć o Wyklętych jest dla postkomunistycznych elit zbyt ważna, by mogli ją zostawić w spokoju, i nie zdekonstruować. Hołd składany żołnierzom niepodległościowego podziemia będzie podważany, deprecjonowany i ośmieszany. Od kilku lat dochodzi do sytuacji, gdy dawni funkcjonariusze aparatu bezpieczeństwa podnoszą dumnie głowy i apelują, by w imię obrony „wartości europejskich” i tolerancji rozprawić się w końcu z kultem Wyklętych, ponieważ to prosta droga do gloryfikacji antysemitów, kryminalistów i zwykłych bandytów, którzy nie pasują na bohaterów nowoczesnego, otwartego i postępowego społeczeństwa Europie.

Właśnie to święto, jak chyba żadne inne, uświadamia nam, że mamy w Polsce znaczną część elit przywiezioną przez sowieckie tanki, dlatego dzień ten jest tak nielubiany przez dawny aparat PRL. 1 marca to też dzień refleksji nad brakiem w Polsce ciągłości elit, za co nasze państwo płaci straszliwą cenę.

Eksterminacja pamięci

– „Wymiana elit”, czyli eksterminacja, lub całkowita degradacja polskich elit to problem podstawowy. One nie zostały odbudowane. Dziś większymi „bohaterami” są dla młodych ludzi tacy towarzysze, jak Jacek Kuroń, Zygmunt Bauman, Leszek Kołakowski, niż ci, którzy na to miano zasługują. Winę ponosi dom, czyli rodzice i dziadkowie. Następnie szkoła i media. Prawie cała sfera polityki historycznej znalazła się w obcych wobec nas rękach. Skutki są katastrofalne. Jest ich [potomków komunistycznych elit] znacznie więcej niż myślimy, to widać i będzie jeszcze bardziej widoczne. Oni są w polityce, finansach, mediach, sądownictwie. Teraz dyszą zemstą, bo uważają, że ich tatusiom i dziadkom krzywda się stała. I będą owe krzywdy naprawiać, oczywiście naszym kosztem. Niestety po 1989 roku nie nastąpiła dekomunizacja w Polsce, co wydawało się koniecznością. Również w środowisku „kombatanckim”. M.in. Gwardia Ludowa – Armia Ludowa ocaliła swoich „kombatantów”, którzy uzyskali taki sam status jak żołnierze AK, i innych organizacji niepodległościowych. Pamiętajmy, że potomstwo UB-SB, KBW itd. czuło się skrzywdzone i tylko czekało na okazję do zemsty. Teraz ją mają. Ilu bandytów, zbrodniarzy z tych środowisk pociągnięto do odpowiedzialności? A pamiętajmy, że po 1944 roku komuniści zabili co najmniej kilkadziesiąt tysięcy osób, w tym bardzo wielu cywilów – tłumaczy historyk, badacz podziemia niepodległościowego Leszek Żebrowski.

To przewrotność historii, że Żołnierze Wyklęci w wolnej Polsce znowu przeszkadzają, a dawni funkcjonariusze służb specjalnych i tajnej policji PRL po trzydziestu latach od upadku komunizmu znowu podnieśli głowy i pouczają społeczeństwo, że to oni są strażnikami liberalnych wartości, a zagrożenie pochodzi z tego samego kierunku, który zwalczali oni sami lub ich ojcowie i dziadowie w Korpusie Bezpieczeństwa Wewnętrznego lub Urzędu Bezpieczeństwa. Dla nich zresztą to gra o sumie zerowej, gdyż wiedzą, że prawda o Wyklętych i powojennej Polsce automatycznie spycha ich na śmietnik historii, a przecież w tej nowej Polsce są już arystokracją pieniądza, mają prestiż, wpływy. Laicka lewica dała im u zarania III RP nową dziejową misję do realizacji, czyli obronę europejskich wartości.

Żołnierze Wyklęci nadal walczą, tylko teraz w przestrzeni symbolicznej o nasze dusze i prawdziwe polskie wartości dla przyszłych pokoleń tak ukochanej przez nich ojczyzny. – Kto kontroluje przeszłość, ten ma władzę nad przyszłością – powiedział George Orwell. Każdy, kto 1 marca uczci Wyklętych, automatycznie stanie po ich stronie w niezakończonej walce o Polskę.

Jakub Pacan

za:www.tysol.pl

***

J. J. Kasprzyk o Narodowym Dniu Pamięci Żołnierzy Wyklętych: Rządząca nami Lewica chce zrobić wszystko, żeby wymazać z pamięci ten okres dziejów

Rządząca nami Lewica chce zrobić wszystko, żeby znowu wymazać z pamięci ten okres dziejów, dlatego że to nie jest tylko dyskusja o Żołnierzach Wyklętych, dyskusja o formach ich walki. To jest przede wszystkim dyskusja o tym, czym byliśmy jako Polska po II wojnie światowej. Jeżeli wyjdziemy z założenia, że byliśmy krajem zniewolonym, czyli rządzonym przez namiestników Kremla w Warszawie, to wtedy musimy powiedzieć wprost, że Żołnierze Wyklęci mieli rację, bo stanęli po stronie dobra, niepodległości, tych wartości, które przez wieki tworzyły fundament Rzeczpospolitej. Natomiast jeżeli przyjmie się założenie, że Polska po 1945 r. była suwerenna i niepodległa, tak jak pewnie myślą o tym pogrobowcy komunistów, to wtedy faktycznie dla Żołnierzy Niezłomnych nie ma miejsca – powiedział Jan Józef Kasprzyk, historyk, były szef Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych, w audycji „Aktualności dnia” w Radiu Maryja.

1 marca – już po raz dwunasty – obchodzimy Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Dzień ten został ustanowiony przez Sejm w 2011 r. przez śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

    – 1 marca 1951 r. został zamordowany przez komunistów płk Łukasz Ciepliński i jego podkomendni, którzy tworzyli IV Zarząd Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość”. Stąd ta data. W tym dniu chcemy oddawać cześć i hołd tym wszystkim, którzy nie pogodzili się z faktem, że po 1945 r. Polska z brunatnej okupacji weszła w okupację czerwoną. Ich walka trwała bardzo długo, stąd też staramy się określać ich czyn zbrojny jako powstanie antykomunistyczne. Ostatni Żołnierz Niezłomny, Józef Franczak „Laluś”, zginął w walce w 1963 roku. Przez 20 lat przez szeregi oddziałów Żołnierzy Niezłomnych przeszło 200 tys. osób – mówił Jan Józef Kasprzyk.

Walka Żołnierzy Niezłomnych miała ogromną moc.

    – To pokazywało Stalinowi, komunistom i tym wszystkim, którzy instalowali sowiecki ład nad Wisłą, że opór trwa i jednym z sukcesów Żołnierzy Niezłomnych jest to, że nie staliśmy się 17. republiką sowiecką. Sowieci widzieli, iż tutaj jest opór, że nie będzie tak łatwo zainstalować wszystkich porządków komunistycznych, jak to było w innych krajach wcielonych wprost do Związku Sowieckiego. Żołnierze Niezłomni obronili polską wieś przed sowietyzacją. Poprzez swoje akcje bojowe przywrócili wolność setkom tysięcy patriotów więzionych w ubeckich kazamatach – zauważył historyk.

Wydawało się, że Żołnierze Niezłomni już na zawsze powrócą do kalendarza wydarzeń państwowych. Tymczasem wydarzenia ostatnich tygodni pokazują, iż obecna władza absolutnie nie znajduje w Żołnierzach Niezłomnych swojego punktu odniesienia.

    – Wręcz przeciwnie. Stara się z kultem naszych bohaterów walczyć (…). To powrót do tego, co mieliśmy przed 2015 rokiem (…). Rządząca nami Lewica chce zrobić wszystko, żeby znowu wymazać z pamięci ten okres dziejów, dlatego że to nie jest tylko dyskusja o Żołnierzach Wyklętych, dyskusja o formach ich walki. To jest przede wszystkim dyskusja o tym, czym byliśmy jako Polska po II wojnie światowej. Jeżeli wyjdziemy z założenia, że byliśmy krajem zniewolonym, czyli rządzonym przez namiestników Kremla w Warszawie, to wtedy musimy powiedzieć wprost, że Żołnierze Wyklęci mieli rację, bo stanęli po stronie dobra, niepodległości, tych wartości, które przez wieki tworzyły fundament Rzeczpospolitej. Natomiast jeżeli przyjmie się założenie, że Polska po 1945 r. była suwerenna i niepodległa, tak jak pewnie myślą o tym pogrobowcy komunistów, to wtedy faktycznie dla Żołnierzy Niezłomnych nie ma miejsca. Stąd chociażby pomysły, aby z podstawy programowej nauczania historii wyrzucić dzieje Danuty Siedzikówny „Inki”, która oddała swoje życie dla wolnej Polski – zaznaczył były szef Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych.

za:www.radiomaryja.pl


***

Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL - komunistyczne piekło na Rakowieckiej

Wystarczy stanąć przed bramą, spojrzeć na razie tylko od strony ulicy na szary mur, na oplątaną zwojami drutu kolczastego budkę strażniczą, a za chwilę dostrzec nieco w głębi osławiony budynek, z którego najczęściej nie było już wyjścia. Wystarczy, by ciarki przeszły po plecach. A potem stan grozy i przerażenia narasta już coraz bardziej, napędzany kotłowaniną emocji i myśli: jakże mogło do tego wszystkiego dojść, by powodowani nienawiścią słudzy bolszewizmu żyli bestialstwem i z bestialstwa przez tyle lat? Czując się przy tym zupełnie bezkarni – nie tylko wtedy. Jak to się stało, że wciąż znajdowano nowych naśladowców sowieckich enkawudzistów, chętnych do znęcania się, katowania, wymuszania zeznań, upodlania drugiego człowieka, mordowania? To zupełnie co innego wiedzieć o tych zbrodniach, znać nawet pokrótce losy Żołnierzy Wyklętych, a co innego zostać z tym miejscem – złowieszczym symbolem wprowadzania i utrwalania komunistycznej władzy – bezpośrednio skonfrontowanym.

To zupełnie co innego zobaczyć na własne oczy gmach główny, Pawilony X i XI – a w nich niezliczone korytarze, ciasne cele z judaszami, karcery, kraty, bramy, śluzy, cele śmierci, tzw. spacernik. Zobaczyć będący właściwie jednym wielkim cmentarzem tzw. pałac cudów – czyli areszt śledczy, w którym torturami wymuszano na więźniach każde zeznanie. Zobaczyć poharataną odłamkami kul ścianę śmierci. Wszystko to są miejsca niewysłowionego męczeństwa najgorętszych, niezłomnych polskich patriotów, którzy nie zgadzali się na Polskę bolszewicką.

Przez Rakowiecką 37 przeszli wspaniali bohaterowie Polski Podziemnej – żołnierze Armii Krajowej, Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość, Narodowych Sił Zbrojnych, Narodowego Zjednoczenia Wojskowego i innych organizacji niepodległościowych. „Jest swoistym paradoksem – czytamy na stronie internetowej mokotowskiego muzeum – że dziś w specjalistycznych periodykach publikuje się sowieckie dokumenty dotyczące pochówków przyłagrowych, podczas gdy analogiczna polska dokumentacja nadal pozostaje nieznana! A przecież wiemy o ponad 5 000 osób straconych na mocy wyroków sądowych, blisko 22 000 osób zmarłych w więzieniach i obozach, nie licząc trudnej do określenia liczby osób zamordowanych w śledztwie lub w wyniku innych działań pozaprawnych. Wiedza o komunistycznym okresie funkcjonowania więzienia przy Rakowieckiej w Warszawie jest już dość duża, nadal jednak niepełna”. Jak dotąd ustalono, że zmarło tu lub zostało zamęczonych około 3000 osób.

Tu, gdzie wcześniej działało otoczone jak najgorszą sławą więzienie mokotowskie, istnieje od 2017 r. Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL. Jest to jedno z tych miejsc, które w Warszawie koniecznie trzeba odwiedzić i koniecznie polecać do odwiedzenia krewnym, przyjaciołom i znajomym, nawet jeśli wizyta ta pociągnie za sobą nie uniknienie ogromnego wstrząsu i ciągu nieprzespanych nocy…

Wchodzimy do gmachu głównego. Na oryginalnej, zachowanej posadzce widnieją daty 1902 i 1904, świadczące o powstawaniu tego więzienia, które carat wybudował jako poprawcze. Oprócz gmachu więziennego powstały tam szpital i budynek mieszkalny dla administracji i pracowników, z piekarnią i pralnią. Niemal od początku więzienie zyskało opinię ciężkiego, a wkrótce zaczęli tu trafiać działacze rewolucji w Rosji lat 1905–1907, nad którymi się znęcano; wielu umierało w wyniku tortur. W latach 1908–1915 przetrzymywano tu od 1600 do 1800 więźniów, w tym ok. 1300 skazanych na katorgę. Kiedy w sierpniu 1915 r. Warszawę opuściły wojska rosyjskie, na ich miejsce weszła armia niemiecka, przejmując więzienie. Warunki na Mokotowie jeszcze się pogorszyły, a metody śledcze stały się brutalniejsze. Np. w karcerze ściany i podłogi były tak ostre, że przetrzymywani tam nago więźniowie kaleczyli sobie o nie całe ciało.

Władze polskie przejęły więzienie mokotowskie 1 września 1918 r., przeznaczając je „do odbywania kar: ciężkiego więzienia, więzienia zastępującego dom poprawczy i kar więzienia wymierzonych na czas powyżej trzech lat”. 21 lat później, 29 września 1939 r., wkroczyli do stolicy Niemcy i przejęli zarząd nad więzieniem. Przetrzymywali tu m.in. bohaterskiego prezydenta Warszawy Stefana Starzyńskiego oraz grupę oficerów Wojska Polskiego, których oskarżono o rzekome okrucieństwa wobec dywersantów niemieckich w czasie kampanii wrześniowej. W marcu 1940 r. trafił tu polski olimpijczyk Janusz Kusociński. W tym też czasie Niemcy uczynili z Rakowieckiej więzienie koedukacyjne.

Kiedy zaczęło się Powstanie Warszawskie, Niemcy 2 sierpnia 1944 r. postanowili wymordować wszystkich więźniów i polską obsługę więzienia. Egzekucji dokonywali na placu spacerowym, każąc ofiarom wcześniej wykopać rowy. Nielicznym udało się uciec. Potem, przez cały sierpień, teren więzienia służył niemieckim oprawcom jako miejsce masowych straceń mieszkańców Mokotowa.

Po tzw. wyzwoleniu Warszawy w styczniu 1945 r. przez Armię Czerwoną, w połowie marca 1945 r. Sowieci przekazali więzienie mokotowskie Departamentowi Więziennictwa i Obozów Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Ponura sława tego miejsca miała teraz osiągnąć swe apogeum. A też i jego przeznaczenie zmieniło się całkowicie z więzienia kryminalnego na polityczne. W okresie największego terroru stalinowskiego przetrzymywano tu w nieludzkich warunkach od 3 do 7 tysięcy osób.

Na ekspozycji w gmachu głównym dostrzegam sutannę i pas do niej ks. jezuity Władysława Gurgacza (1914–1949) ps. „Ojciec” – wątłej postury, ale wielkiej odwagi i prawości kapelana oddziału „Żandarmeria” Polskiej Podziemnej Armii Niepodległościowców. Nie darowano temu młodemu księdzu, że w czasie nauk rekolekcyjnych przed Wielkanocą 1948 r. nie wahał się podkreślać rozbieżności między nauką Chrystusową a rzeczywistością komunistyczną. Mawiał ponadto: „Niekiedy trzeba być stanowczym… Cnota to nie synonim ciepłego masła”. Przedmioty, które można skonfrontować z konkretnym człowiekiem, wprost ściskają za gardło. W terminologii komunistycznych oprawców ks. Gurgacz stał na czele „bandy”, wszyscy walczący z komunizmem byli „bandytami”, a ich rodziny „rodzinami bandytów”. To okrutne piętno, pociągające za sobą nieustanne komunistyczne najbrutalniejsze szykany, uniemożliwiało życie! Sutannę zamordowanego w wieku 35 lat ks. Gurgacza udało się zachować potajemnie tylko dlatego, że jego siostra przerobiła ją na spódnicę.

Sprawa ujętego przez komunistów pododdziału PPAN, dowodzonego przez Stefana Balickiego „Bylinę”, w którym młody jezuita był kapelanem, stała się oficjalnie „procesem księdza Gurgacza”. Przed wykonaniem na nim wyroku śmierci na podwórku krakowskiego więzienia przy ul. Montelupich, odważny kapłan ze spokojem powiedział: „(…) ci młodzi ludzie, których tutaj sądzicie, to nie bandyci, jak ich oszczerczo nazywacie, ale obrońcy Ojczyzny! Nie żałuję tego, co czyniłem. Moje czyny były zgodne z tym, o czym myślą miliony Polaków, tych Polaków, o których obecnym losie zadecydowały bagnety NKWD. Na śmierć pójdę chętnie. Cóż to jest zresztą śmierć?… Wierzę, że każda kropla krwi niewinnie przelanej zrodzi tysiące przeciwników i obróci się wam na zgubę”. Egzekucja ks. Władysława Gurgacza nastąpiła 14 września 1949 r. – w święto Podwyższenia Krzyża Świętego. Pochowano go potajemnie na cmentarzu Rakowickim w Krakowie; jego szczątki odnaleziono dopiero w październiku 2018 r. podczas prac poszukiwawczych IPN.

W gablocie pocerowana oficerska kurtka mundurowa mjr. Hieronima Dekutowskiego „Zapory”, który w wieku 31 lat stracony został 7 marca 1949 r. na Rakowieckiej wraz z sześcioma podkomendnymi strzałem katyńskim – w tył głowy. Był skazany na siedmiokrotną karę śmierci. Razem z nim, w pięciominutowych odstępach, zamordowani zostali: kpt. Stanisław Łukasik „Ryś”, por. Roman Groński „Żbik”, por. Edmund Tudruj „Mundek”, por. Tadeusz Pelak „Junak”, por. Arkadiusz Wasilewski „Biały” i por. Jerzy Miatkowski „Zawada”. „Wujek miał wtedy [w 1948 r.] 30 lat, ale jego wygląd bardzo ją [siostrę Hieronima Dekutowskiego – przyp. JS] zszokował – mówiła dla portalu wPolityce.pl Krystyna Frąszczak, siostrzenica płk. „Zapory”. – Opowiadała, że na widzenie przyszedł starzec. Ręce miał skute i połączone łańcuchami z nogami, szedł z wielkim trudem. Miał siwe włosy, wybite zęby, był przygarbiony. To efekt tortur, którym był poddawany. Wujkowi przecież łamano kości, miażdżono palce, zdzierano paznokcie, wybijano zęby, podtapiano. Moja mama, wiedząc, jak cierpiał przed śmiercią, nigdy o tym nie mogła mówić ze spokojem, zawsze płakała”.

Wzruszeniem napełniają także inne przedmioty – wyhaftowana koniczynka z imionami więźniarek, otrzymana od koleżanek z celi 7 grudnia 1947 r., wykonane z czarnego chleba przez więźniów różaniec, mała szopka, kostki domina…

W dawnych celach gmachu głównego (nie mają już oryginalnego wyglądu, zostały w latach 1980. przebudowane) możemy zobaczyć historię zmagań opozycji antykomunistycznej, w tym Komitetu Obrony Robotników, NSZZ „Solidarność”, Konfederacji Polski Niepodległej, Solidarności Rolników, Federacji Młodzieży Walczącej. W sposób szczególny zaprezentowana została Solidarność Walcząca i jej założyciel Kornel Morawiecki. Mijamy konspiracyjne drukarnie umiejscowione w domowych kuchniach i piwnicach, w których natrafiamy na powielacze elektryczne, ręczne, spirytusowe, maszyny do pisania, gilotyny do cięcia papieru, rakle, farby drukarskie, paczki z tajną bibułą. Jedną z maszyn do druku książek, ulotek, gazetek wykorzystywał Oddział Solidarności Walczącej Trójmiasto. Ciekawy, przenośny, ręcznie robiony rurkowy zestaw do sitodruku stworzyli działacze wrocławskiej Solidarności Walczącej – łatwy w transporcie i nie wzbudzający podejrzeń, bowiem nie kojarzył się z drukarnią. Na sitodruku można było drukować 2–4 kolory. Niektóre tajne domowe drukarnie mieściły się w samym oku cyklonu, co dobitnie świadczy o odwadze działaczy antykomunistycznej opozycji. Np. we Wrocławiu punkt taki znajdował się na ul. Czajkowskiego 35a/4; naprzeciwko były koszary sowieckiej armii, drzwi w drzwi mieszkał pułkownik MO, a piętro niżej i piętro wyżej oficerowie LWP i MO.

Bogata jest kolekcja pism, ulotek, biuletynów Solidarności Walczącej – jej Poczty i Agencji Informacyjnej. Uwagę zwraca egzemplarz prototypowy amerykańskiego pistoletu wykonany na podstawie uproszczonych planów przez działaczy SW w Stoczni im. Komuny Paryskiej, a także inna broń, w tym granaty i samopały. Uzbrojenie opozycjonistów stanowiły też kolczatki do przebijania opon, rzucane pod pojazdy ZOMO i SB. Kontrwywiad Solidarności Walczącej zaopatrzony był m.in. w skanery do nasłuchu SB, radioodbiorniki z konwerterami do nasłuchu milicji i służb, radiotelefony. Podziemnym radiostacjom służyły magnetofony, nadajniki, odbiorniki, jak również wykonywane przez działaczy zagłuszarki fal nadajników MO i SB.

Na ekspozycji poświęconej tajnym technikom PRL-owskiej bezpieki oglądamy m.in. sprzęt, który służył im do permanentnego inwigilowania obywateli, ich podglądania, podsłuchiwania, śledzenia – w tym pluskwy, lornety, aparaty fotograficzne, magnetofony, dalekopisy, telefaksy.

W trzykondygnacyjnym Pawilonie X przerażające wrażenie robi zbryzgana krwią cela nr 37 rotmistrza Witolda Pileckiego (1901–1948), zastępcy dowódcy brygady Kedywu AK. Dziś upamiętnia go tam stojący na oknie jego portret, mała biało-czerwona chorągiewka i niewielki biały krzyżyk. Przy wejściu otwarty sedes z bieżącą wodą, w którym w czasach terroru stalinowskiego myli się więźniowie, i późniejszy zardzewiały metalowy zlew. W celach o wymiarach ok. 2 na 3,5 m, które w okresie międzywojennym były jednoosobowe, przetrzymywano w okresie stalinowskim od sześciu do ośmiu osób. Więźniowie spali na siennikach na betonowej podłodze. Małe okno pod sufitem z grubymi kratami zabezpieczone jest od zewnątrz blachą, tzw. blindą.

W pawilonie X jest też cela abp. Antoniego Baraniaka, który przetrzymywany był na Rakowieckiej 3 lata. Aresztowano go w nocy z 25 na 26 września 1953 r., a wypuszczono 30 października 1956 r. Został poddany 145 brutalnym przesłuchaniom, w czasie których był katowany. Trzymano go w ciemnicy i karcerach, pozbawiano snu, głodzono, by wymusić zeznania przeciwko Prymasowi Tysiąclecia. Wszystko to wytrzymał, powtarzając sobie: „Baraniak, ty się nie możesz ześwinić”. W zrekonstruowanej, dziś muzealnej, celi – schludnej, świeżo otynkowanej, zupełnie innej niż w latach 1950. – stoi żelazne łóżko, taboret, na manekinie wisi uroczysty strój arcybiskupi. W dawnej sali widzeń zaprezentowano rzeczy osobiste arcybiskupa – kielich mszalny, dwa świeczniki, piuskę, haftowaną palkę do przykrywania kielicha, zdjęcia, które robił z wielkim upodobaniem, narty. Duża dębowa szafa kryje zakonspirowany ołtarz, który był przykryty wiszącymi na wieszakach ubraniami. Przy nim abp Baraniak odprawiał Eucharystię po wypuszczeniu z więzienia, kiedy przebywał w areszcie domowym i komunistyczne władze zabroniły mu sprawowania Mszy św.

Nad schodami na dawnym więziennym korytarzu wisi obraz Pani Jasnogórskiej, Królowej Polski. Myślę, że wyprasza Ona stąd u Swego Syna miłosierdzie, by wszystkie mokotowskie ofiary otrzymały szczęście wieczne, a wszyscy sprawcy dokonanych w tym miejscu zbrodni – sprawiedliwą, najsurowszą karę. Proszą też o to niejako umieszczone w całym pawilonie portrety osób tu więzionych, katowanych i straconych, m.in. dowódcy 5. Brygady Wileńskiej mjr. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki” (zamordowany 8 lutego 1951 r. w wieku 41 lat), szefa Kedywu KG AK gen. Augusta Emila Fieldorfa „Nila” (zamordowany 24 lutego 1953 r. w wieku 57 lat), komendanta eksterytorialnego Wileńskiego Okręgu AK i Ośrodka Mobilizacyjnego Wileńskiego Okręgu AK ppłk. Antoniego Olechnowicza „Pohoreckiego” (zamordowanego 8 lutego 1951 r. w wieku 46 lat), prezesa IV Zarządu Głównego WiN ppłk. Łukasza Cieplińskiego „Pługa” (zamordowany 1 marca 1951 r. w wieku 37 lat), komendanta Okręgu XXIII Narodowego Zjednoczenia Wojskowego por. Stefana Bronarskiego „Liścia” (zamordowany 18 stycznia 1951 r. w wieku 34 lat), czy Jana Czeredysa (zamordowany 28 grudnia 1948 r.), Ludwika Świdra ps. „Johann Puk” (zamordowany 19 grudnia 1952 r.), Stanisława Konczyńskiego ps. „Kunda” (zamordowany 29 marca 1950 r. w wieku 36 lat), por. Wacława Walickiego ps. „Tesarro” (zamordowany 22 grudnia 1949 r. w wieku 46 lat), a także wielu, wielu innych, znanych z nazwiska i bezimiennych.

Bodaj największą grozę budzi tzw. pałac cudów, miejsce kaźni i męczarni. Jedno z pomieszczeń do zabijania ma w podłodze zapadnię. Na posadzce płonący znicz, wysoko na ścianie ktoś litościwie powiesił mały krucyfiks. Na ścianach ślady krwi. Oto fragment zeznania jednej z przesłuchiwanych: „śledczy (…) często bił mnie rękoma po twarzy i całym ciele. Szarpał za włosy, wyrywając całe pęki. (…) złapał mnie za włosy i moją głową uderzał w ścianę i kaloryfer. (…) wykręcał mi ręce tak, że musiałam klękać i sadzał mnie na nogę odwróconego taboretu. (…) zlecał umieszczenie mnie w karcu. Było to małe, zimne pomieszczenie bez okien i wentylacji, na podłodze którego znajdowały się ludzkie fekalia. W karcerze przebywałam nago. (…) Oficer śledczy podkutymi butami deptał mi palce u nóg, tak, że gdy wracałam do celi, miałam w pantoflach krew”.

Wyroki śmierci wykonywane były podczas wieczornego apelu albo późnym wieczorem m.in. pod ścianą straceń, w przejściu podziemnym łączącym Pawilon X z „pałacem cudów”, w piwnicy jednego z pawilonów, w kotłowni, w łaźni… Znamy do dzisiaj nazwiska tylko dwóch katów z Rakowieckiej. Jednym z nich był Piotr Śmietański, zaprzedany komunista, a przy tym alkoholik, który mordował w latach 1945–50. Na bieżąco dostawał 1000 zł za wykonanie wyroku; miesięczna pensja nauczyciela wynosiła 600 zł. Zamordował m.in. Witolda Pileckiego (zachował się protokół z podpisem Śmietańskiego), Jerzego Miatkowskiego, Tadeusza Pelaka, Edmunda Tudruja. Drugim znanym z nazwiska katem był Aleksander Drej, były żołnierz Armii Ludowej, który wykonywał wyroki w latach 1947–1954; za „ofiarne zwalczanie wrogiego podziemia” w tym czasie otrzymał premię w wysokości 30 tys. zł. 8 lutego 1951 r. dokonał egzekucji na Zygmuncie Edwardzie Szendzielarzu ps. „Łupaszka”, a 1 marca 1951 r. strzałem w tył głowy przy Ścianie Śmierci zamordował działaczy IV Zarządu Głównego Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość: prezesa ppłk. Łukasza Cieplińskiego ps. „Pług”, szefa łączności zewnętrznej kpt. Józefa Batorego ps. „Argus”, doradcę politycznego por. Karola Chmiela ps. „Grom”, szefa wydz. Informacji mjr. Mieczysława Kawalca ps. „Iza”, wiceprezesa mjr. Adama Lazarowicza ps. „Klamra”, szefa Dz. Propagandy por. Franciszka Błażeja ps. „Tadeusz” i szefa Dz. Politycznego kpt. Józefa Rzepkę ps. „Krzysztof”. To właśnie wydarzenie zdecydowało, że 1 marca jest Narodowym Dniem Pamięci Żołnierzy Wyklętych.

Nie znamy dokładnej liczby ofiar mokotowskiego więzienia i miejsc ich pochówku. Mieli być dosłownie wdeptani w ziemię, aby wszelki ślad po nich zaginął. Dzięki Bogu stało się inaczej. Trzeba w tym miejscu wspomnieć Kwaterę Żołnierzy Wyklętych na Powązkach i prof. Krzysztofa Szwagrzyka, który od kilku lat kieruje w IPN zespołem poszukiwań tajnych miejsc pochówku ofiar reżimu komunistycznego. Dzięki nim ciała wielu bohaterów zostały odnalezione i doczekały się godnego pochówku. Ich losy symbolizują brzozowe krzyże, każdy opatrzony fotografią, imieniem i nazwiskiem oraz adnotacją – „Tu zostałem odnaleziony”, albo „Jeszcze nie zostałem odnaleziony”. Na Kwaterze na Łączce, gdzie od połowy 1948 r. chowane były potajemnie ciała ofiar więzienia mokotowskiego, urządzono potem kompostownię, następnie śmietnik, a w 1964 r. włączono ten teren do Cmentarza Wojskowego. Stojący tam dziś Panteon – Mauzoleum Wyklętych-Niezłomnych, zaprojektowany przez artystę rzeźbiarza Jana Kukę i architekta Michała Dąbka, został odsłonięty 27 września 2015 r.

Myślę, że również krew męczenników z Rakowieckiej stanie się nasieniem chrześcijan. Każdy Polak patriota powinien tu przybyć, by szerzyć wiedzę o dokonanych tu zbrodniach. Gdyby wiedza ta była powszechna, lewacy nie mieliby szans dojścia do władzy. Rację ma krakowski metropolita abp Marek Jędraszewski w liście na tegoroczny Wielki Post: „W imię laickich ideologii i w imię życia ‘jakby Boga nie było’ pragnie się powrócić do nieszczęsnych dziesięcioleci PRL-u, o których św. Jan Paweł II mówił w 1991 r. w Lubaczowie jako o czasie, gdy ‘doświadczyliśmy (…) wielkiego, katolickiego getta, getta na miarę narodu’. Stąd rodzi się dramatyczne pytanie: dlaczego po raz kolejny w naszych najnowszych dziejach o obliczu ideowym i o wierze zdecydowanej większości obywateli Rzeczypospolitej Polskiej ma decydować ich wyraźna mniejszość?”.

Na tej samej ul. Rakowieckiej znajduje się Sanktuarium św. Andrzeja Boboli, patrona Polski, okrutnie męczonego przez carat i poniewieranego jeszcze po śmierci. Bliskość obu tych miejsc to na pewno nie przypadek…

za:bialykruk.pl


***

Neo-TVP bez Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Prezes IPN: To niepokojące... Co z jej misją?

To jeden z niewielu momentów, w których nasza bardzo bogata oferta Instytutu Pamięci Narodowej nie znajduje miejsca w Telewizji Publicznej - ocenił brak zainteresowania tematyką Żołnierzy Wyklętych przez neo-TVP prezes IPN dr Karol Nawrocki. Zaznaczył, że to niepokojące, bo jej misją jest "mówić o polskiej tożsamości narodowej i historii".

Prezes IPN pytany był o odczucia w Narodowym Dniu Pamięci Żołnierzy Wyklętych, który po raz pierwszy od wielu lat przeżywany jest bez udziału przedstawicieli rządu w jakichkolwiek okolicznościowych wydarzeniach.

- Instytut Pamięci Narodowej przygotował blisko sto wydarzeń w całej Polsce - podkreślił Nawrocki. Dodał, że społeczna energia przeżywania tego święta i uczestnictwa w wydarzeniach pokazuje, że niezależnie od tego, co będzie pokazywane w mediach komercyjnych i będą chcieli przekazać niektórzy politycy "Żołnierze Wyklęci są bohaterami i wielu Polaków jest gotowych do tego, by oddawać im cześć".

    Widzimy, że zainteresowanie medialne jest zupełnie inne, niewspółmierne do tego, co było wcześniej, ale chcę przekazać ten entuzjazm, że Polacy pamiętają, obchodzą i są na wydarzeniach IPN – powiedział dr Karol Nawrocki.

Podziękował też Telewizji Republika za obchodzenie tego dnia w ramówce stacji. "To jeden z niewielu momentów, w których nasza bardzo bogata oferta Instytutu Pamięci Narodowej nie znajduje miejsca w Telewizji Publicznej" - przyznał szef Instytutu ze smutkiem. "To jest niepokojące, bo misją Telewizji Publicznej jest też, by mówić o polskiej tożsamości narodowej i historii" - dodał.

za:niezalezna.pl

Copyright © 2017. All Rights Reserved.