Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Katyń pamiętamy

Sławomir Frątczak-Polscy jeńcy w obozie w Ostaszkowie (5) Tajemnica "Niłowej Pustyni"

Ostaszków - Miednoje, obóz i mogiły, nad grobami cicho szumiący las, a na rdzawych tablicach - nazwiska ofiar... Jak wiele z nich "poznałem" po wielu latach badań i co ważniejsze, po niepowtarzalnym kontakcie emocjonalnym z ich rodzinami w trakcie mojej misji w Muzeum Katyńskim. Kiedy pielgrzymowałem do Miednoje, zdałem sobie jednakże sprawę, iż o tych tragicznych miejscach wiem o wiele mniej niż o Katyniu. Bowiem losy jeńców z "Niłowej Pustyni" są wciąż nie do końca wyjaśnioną kartą polskiego martyrologium podczas drugiej wojny światowej.

W wydaniu weekendowym "Daily Telegraph" z 10 stycznia 1949 r. czytelnicy mogli zapoznać się z listem generała Władysława Andersa: "Zbrodnia katyńska nie powinna być postrzegana, jak to się często dzieje, przez pryzmat 'sukcesu propagandowego'. Nie chodzi obecnie o to, czy Goebbels, Stalin czy ktokolwiek inny wykorzystał tę sprawę do celów politycznych, lecz o to, kto jest winien śmierci tysięcy polskich jeńców, przeważnie oficerów, i czy zbrodniarze zostali odpowiednio ukarani. Po drugie, wydaje mi się, iż jakakolwiek opinia wyrażona na temat tej sprawy powinna być poprzedzona dogłębnym i bezstronnym sprawdzeniem wszystkich dostępnych dowodów". Prawie pół wieku musieliśmy czekać na pojawienie się informacji o innych poza Katyniem miejscach tegoż haniebnego mordu.

Obóz na wyspie

W odległości 11 km od Ostaszkowa na wysepce Stołobnyj i częściowo na półwyspie Swietlica na jeziorze Seliger znajdują się zabudowania prawosławnego monastyru "Niłowa Pustynia" od XVII wieku zamieszkałego przez mnichów. Już w latach 1927-
-1939 pełnił rolę obozu pracy dla nieletnich przestępców. W pierwszych dniach października 1939 r. przemianowany został w obóz dla polskich "wojennoplennych". Na czele ostaszkowskiego obozu stał mjr NKWD Paweł Fiodorowicz Borisowiec, Polak z pochodzenia. Jego zastępcą był kpt. Sokołow, a komisarzem obozu starszy politruk Iwan Jurasow. Pracami śledczymi oraz pozyskiwaniem tajnych informatorów i współpracowników zajmowali się kpt. Antonow, lejt. Biełolipiecki i lejt. Choliczew.
W obozie w Ostaszkowie osadzono m.in. funkcjonariuszy Policji Państwowej, Policji (autonomicznego) Województwa Śląskiego, Korpusu Ochrony Pogranicza, Żandarmerii Wojskowej, Straży Więziennej, oficerów wywiadu Oddziału II Sztabu Głównego Wojska Polskiego, oficerów i żołnierzy WP, księży, pracowników sądów oraz osadników wojskowych ze wschodnich województw II RP.
Szczególną kategorią jeńców byli funkcjonariusze Policji Państwowej. Trzeba pamiętać, że we wrześniu 1939 r., czyli w stanie wojny, policja zmieniła swój charakter. Oprócz wykonywania regulaminowych zadań prewencyjnych używana była do celów stricte militarnych. Organy Policji Państwowej zostały całkowicie podporządkowane władzom wojskowym i spełniały rolę żandarmerii wojskowej. Początkowo polegało to na ochronie ewakuacji urzędów państwowych zagrożonych ofensywą wojsk nieprzyjacielskich.
17 września 1939 r. po agresji wojsk sowieckich na wschodnie tereny Rzeczypospolitej w nowej sytuacji naczelny wódz marszałek Edward Rydz-Śmigły wydał rozkaz, w którym zalecił unikanie walki z drugim najeźdźcą, a policji i władzom administracyjnym nakazał pozostanie w miejscach urzędowania. Wykonujący ten rozkaz funkcjonariusze stawali się często pierwszymi ofiarami represji. Byli aresztowani, a w niektórych przypadkach dochodziło do zbiorowych egzekucji. Podobny los czekał policjantów podejmujących czynny opór wobec wroga - na terenie między Wisłą a Bugiem niewielkie oddziały policyjne wchłonięte przez jednostki operacyjne wojska brały udział w kilku akcjach bojowych.
Policję wraz z oddziałami żandarmerii polowej wykorzystywano także do służby na posterunkach kordonowych wzdłuż linii frontu. Głównym zadaniem służby kordonowej była walka z dezercją, paniką i popłochem wśród ludności cywilnej oraz pełnienie służby bezpieczeństwa w powiatach, przez które przebiegał kordon żandarmerii.
Wyjątkowym symbolem patriotycznej i bohaterskiej postawy policjantów był udział w obronie Lwowa oraz Grodna 20-22 września 1939 roku. Po kapitulacji władze sowieckie rozpoczęły masowe aresztowania przede wszystkim policjantów i oficerów WP.
Policjanci brali też udział w walkach w rejonie Kowla, Łucka i Dzisny. Wszędzie scenariusz zdarzeń był podobny - rozstrzeliwania, więzienie, łagry. Bardzo trudno określić straty osobowe Policji Państwowej od września do października 1939 roku. Liczbę poległych i zamordowanych szacuje się na blisko 2,5-3 tysiące. Do niewoli sowieckiej dostało się prawie 12 tys. policjantów; większość z nich trafiła do łagrów i obozów, z których nie było powrotu.
Swoje przybycie do Ostaszkowa tak wspominał Stefan Nastarowicz, który w wieku 14 lat (!) trafił we wrześniu 1939 r. do niewoli sowieckiej wraz z ojcem, funkcjonariuszem łódzkiej Policji Państwowej. Z Brześcia poprzez Babynino, Pawliszczew Bór i Bołogoje przewieziono obu Nastarowiczów do obozu w Ostaszkowie. Kilka tygodni później - 21 listopada 1939 r., chłopca zwolniono z obozu. Wyjeżdżał, mając w uczniowskiej czapce kartkę z 91 adresami łódzkich rodzin, które miał zawiadomić, że ich krewni żyją w obozie jenieckim w Sowietach. O swoim przybyciu do obozu po latach relacjonował: "W Ostaszkowie kazali wysiadać i stąd statkiem oraz doczepionymi do niego barkami popłynęliśmy dalej. Wkrótce zobaczyliśmy wyspę z ogromnym klasztorem, otoczonym innymi budynkami. Byli już tam polscy jeńcy, a co bardziej z nich dociekliwi odkryli, że wcześniej - w zamienionym na obóz jeniecki klasztorze - trzymano Chińczyków, jeśli wierzyć pozostawionym przez nich napisom (...).
I zaczęło się nasze życie jenieckie wśród wszy i pluskiew niezniszczalnych w żaden sposób, atakujących tysiącami we wszystkich obiektach, na pryczach cztero- i sześciopiętrowych, podczas snu i spaceru, a nawet podczas głodowych posiłków. Chleba było zawsze mało, zupę robiono z niewypatroszonych ryb. Pamięć podsuwa też jeden lepszy posiłek przygotowany z okazji święta rewolucji; większe racje chleba, cukru, a nawet machorki. Obaj z ojcem nie paliliśmy papierosów, więc wymieniwszy machorkę na chleb, najedliśmy się i tak 'świętowałem' z pełnym brzuchem, po raz pierwszy od wyjazdu z Brześcia (...)".
W początkach listopada 1939 r. w Ostaszkowie zgromadzono 8397 osób, natomiast w kwietniu 1940 r. było ich 6570. Mimo trudnych warunków w obozie z listów do Polski przebijała wielka troska o pozostałą w kraju rodzinę. Dla przykładu - Adam Sowiński, jeden z więźniów, po otrzymaniu odpowiedzi z okupowanej Ojczyzny tak pisał: "Najukochańsza moja Marysieńko oraz Babciu i córeczki. Listy od Was otrzymałem - jeden 28.12.1939 r., a drugi w dniu 02.01.1940. Wyobraźcie sobie, z jaką radością czytałem te listy, tak jakbym otrzymał największy skarb. Ukochana moja Rodzinko! O mnie bardzo nie martwcie się, bo ja w chwili pisania jestem zdrów i dotychczas głodu nie miałem - jest mi dobrze, tylko pogrążony jestem w ogromnej tęsknocie za Wami. Bardzo mnie cieszy, że Cesiunia chodzi do szkoły, więc powiedz jej, Marysiu, niech się dobrze uczy, to tatuś będzie ją za to kochał. Napisz mi, Marysiu, coś więcej o Waszej gospodarce domowej, czy macie krowę, czy ją sprzedaliście - no i najważniejsze - o Waszym zdrowiu, bo wiem, że Ty jesteś wątłego zdrowia, a teraz zima, więc jestem niespokojny o Ciebie... Więc żegnam Was i pozdrawiam".
Jeśli oceniać pochodzenie policjantów - funkcjonariuszy z punktu widzenia sowieckiej nomenklatury, to pochodzili oni raczej ze "słusznych klasowo" środowisk, co pozornie zwiększało ich szanse na ocalenie. Jednak o ich losie zadecydowało powszechne w ZSRS przekonanie, że wszyscy funkcjonariusze policji, żandarmerii i kontrwywiadu są najbardziej oddanymi funkcjonariuszami państwa, które ich powołało do służby, a zatem "resocjalizacja" polskich policjantów jest niemożliwa. W przekonaniu tym utwierdzał Sowietów fakt, że polska policja i żandarmeria ścigały osoby prowadzące działalność komunistyczną, czyli - w praktyce - rzeczywistych lub potencjalnych agentów ZSRS. W rezultacie jesienią 1939 r. władze obozu pozwalały zapisywać się na wyjazd do niemieckiej strefy okupacyjnej tylko podoficerom i szeregowym Wojska Polskiego, junakom, czyli nastolatkom odbywającym przeszkolenie wojskowe, i dzieciom. Odmówiono tego prawa policjantom (a także oficerom WP i księżom) pochodzącym z centralnej i zachodniej Polski.

Zaoczne wyroki

W początkach 1940 r. podjęto działania zmierzające do pociągnięcia jeńców Ostaszkowa do odpowiedzialności karnej (za "przestępstwa" popełnione, rzecz oczywista, przed wrześniem 1939 r.). W początkach lutego 1940 r. zakończono przygotowywanie spraw śledczych; łącznie było ich 6050. Część z nich zresztą przesłano do "centrali" w Moskwie już w grudniu 1939 r., pozostałe były sukcesywnie przekazywane do rozpatrzenia. Ostatecznie zawieszono je w końcu lutego 1940 r. i wstrzymano wydawanie kolejnych wyroków, co wiązało się z powstaniem nowej, całościowej koncepcji rozwiązania "problemu" polskich jeńców wojennych w ZSRS.
Co zarzucano jeńcom Ostaszkowa? Z zachowanego aktu oskarżenia jednego z nich, Karola Olejnika, można wnosić, że zarzuty dotyczyły czynów z okresu przedwojennego. Olejnik w latach 1936-1939 służył jako policjant w Borszczowie, gdzie miał prowadzić "aktywną walkę z ruchem rewolucyjnym". Na podstawie - jak należy przypuszczać - podobnie sformułowanych aktów oskarżenia będących, nawiasem mówiąc, prawnym curiosum, do końca lutego 1940 r. "centralna trójka" skazała pierwszych 600 jeńców Ostaszkowa na kary od 3 do 6 lat obozów pracy poprawczej na Kamczatce. W związku z tym na początku marca tegoż roku odbyła się w Moskwie dwudniowa narada, na której omawiano tryb ekspedycji skazanych do łagrów. Lecz niebawem podjęto inną
- ostateczną decyzję, która zdecydowała o zupełnie innym "rozwiązaniu": jeńcy wojenni przetrzymywani w Ostaszkowie podzielili losy oficerów z Kozielska i Starobielska. Jedynie około 112 wydarło się z objęć śmierci, gdyż skierowano ich do obozu juchnowskiego.
Już w początkach 1940 r. w obozie zaczęły krążyć pogłoski o ewakuacji. Jeńcy snuli różne przypuszczenia, przeważała jednak opinia, że niezależnie od kierunku, w jakim miały odchodzić transporty, los zmieni się na pewno na lepsze. Więźniów utwierdzał w tym przekonaniu fakt, że sporządzano dziesiątki różnych wykazów, które sprawiały wrażenie, że będą służyć do wymiany jeńców między Sowietami a Niemcami. Oprócz wszystkich danych personalnych i ostatniego miejsca pracy zawierał rubrykę z pytaniem, gdzie i w jakim charakterze pragnie osiedlić się ankietowany. Działo się to na krótko przed rozpoczęciem ewakuacji. Polecono także sporządzić wykazy strat przy zabieraniu do niewoli.

Transporty śmierci

Ewakuacja obozu rozpoczęła się 4 kwietnia 1940 r. i odtąd każdego dnia odchodziły transporty. Liczebność wywożonych grup wahała się od 60 do 130 ludzi. Czasami w ciągu jednego dnia odchodziły dwa, a nawet trzy transporty. Zależało to prawdopodobnie od możliwości przewozowych.
Konwoje jeńców były doprowadzane piechotą po lodzie jeziora Seliger do miejscowości Tupik (obecnie Spławucziastok) oraz stacji kolejowej Soroga, dalej wagonami przez stacje Piena oraz Lichosławl trafiały do Kalinina (Tweru). Następnie ze stacji jeńcy przewożeni byli karetkami więziennymi
- czornymi woronami - do zarządu obwodowego NKWD przy ulicy Sowieckiej (obecnie Twerski Instytut Medyczny), gdzie umieszczano ich w podziemnych celach budynku.
Po odejściu pierwszych transportów rozeszła się w obozie wieść, że są one kierowane do Brześcia, a jeńcy, dobrze karmieni, mają względnie dobre warunki i dość dużą swobodę. Mogą się nawet kontaktować z ludnością w miejscach postoju pociągów. Z czasem wieści zaczęły się zmieniać, a radosne nastroje ustąpiły przygnębieniu i depresji. Doświadczeni pracownicy obsługi obozu twierdzili, iż ludzi zwalnianych do domu nie prowadzi się na stację pod karabinami maszynowymi, tylko gdzieś "na siewer".
W rezultacie rozładowania obozu w Ostaszkowie, z około 6500 jeńców, odnalazły się jedynie trzy transporty: z 28 kwietnia oraz z 13 i 14 maja. Pierwszy z nich odszedł z Ostaszkowa jako 300-osobowy, tylko jeden wagon przybył do obozu Pawliszczew Bór. Liczył on około 30 jeńców. Potem przybyły jeszcze dwa wagony z blisko 100 jeńcami.
Do ciekawszych dokumentów dotyczących Ostaszkowa należy raport, jaki otrzymał Rząd Polski na Obczyźnie od pewnego polskiego żołnierza przybyłego z ZSRS do Wielkiej Brytanii. Ojciec jego był więźniem Ostaszkowa, skąd korespondował z rodziną w Polsce. W kwietniu 1940 r. rodzina ta została wywieziona do Kazachstanu i stamtąd usiłowała w dalszym ciągu korespondować z ojcem. Nie otrzymując od niego żadnej odpowiedzi, zaczęła pisać podania do innych instancji NKWD i prokuratury z prośbą o wyjaśnienie losu męża i ojca. Po wielu daremnych próbach, nie otrzymując żadnej odpowiedzi, krewni jeńca napisali "raport" do samego Stalina. Po długim oczekiwaniu, na wiosnę 1941 r., otrzymali krótką odpowiedź od prokuratora w Ostaszkowie: "Obóz, w którym przebywał wasz ojciec, został zlikwidowany wiosną 1940 roku. Obecne miejsce pobytu waszego ojca niewiadome".

Orkiestra na pożegnanie

Ewakuacja obozu w Ostaszkowie znana jest z relacji ocalałych jeńców. Wachmistrz J.B. tak ją opisuje:
"Co drugi, trzeci dzień, a czasami dzień po dniu 'Korpuśni'" odczytywali z przynoszonych przez siebie wykazów szereg nazwisk, od 60 do 300, i kazali przygotować się do podróży. Przygotowanie takie trwało około pół godziny, następnie wraz z wszystkimi rzeczami szło się do kina, gdzie zdawało się otrzymane w obozie rzeczy, jak: siennik, koc, miska, łyżka itp. Tam dokonywano bardzo gruntownej rewizji, wyznaczano starszego grupy, najczęściej oficera, i grupa maszerowała piechotą do toru kolejowego. Jak się później okazało, eskorta oczekiwała w lasku za groblą i stamtąd, istotnie pod karabinami maszynowymi i w asyście psów, prowadzono do toru kolejowego, gdzie oczekiwały więźniarki.
Bolszewicy, chcąc widocznie robić odpowiednie nastroje wśród jeńców, wystąpili kiedyś do kierownika zespołu muzycznego z propozycją, by odjeżdżające grupy żegnać muzyką. Istotnie, zrobiło to dobre wrażenie wśród jeńców (...). Transport, w którym ja odjechałem, odszedł wśród opisanych wyżej okoliczności dn. 28 kwietnia. Jechałem wraz z kolegami w transporcie liczącym ponad 300 policjantów. Całym transportem, sądząc dziś, dojechaliśmy do Bołogoje, skąd odczepiono nasz wagon, przyczepiono do innego pociągu i odjechaliśmy jakąś boczną linią w kierunku na Rżew. Na stacji, gdzie nas odczepiono, siedzący na wyższych półkach widzieli stojący pociąg więźniarek, mówili nam o tym, lecz żaden z nas nie przypuszczał, że to główny trzon naszego transportu".
Inny z ocalałych więźniów, starszy sierżant J.R., relacjonował:
"Tak wlokły się beznadziejne dni, aż nadszedł dzień 4 kwietnia 1940 roku. Tego dnia odszedł z obozu pierwszy transport około 70 ludzi. Rozładowywanie obozu zaczęło się. Większość łudziła się, że wracamy do kraju. Myśli te podnosiły na duchu. Gdy ten pierwszy transport odchodził, patrzyłem nań przez szparę w płocie w odległości około kilometra. Na gładkiej tafli zamarzniętego jeziora pokrytego śniegiem ujrzałem żywy obraz Grottgera w najdrobniejszych szczegółach. Smutek ściskał serce. Po pół godzinie konwojowani znikli mi z oczu za najbliższą wysepką...
Transporty, odchodzące w pierwszych dniach po rozpoczęciu rozładowywania obozu, żegnane były przy bramie przez orkiestrę i pozostających kolegów. Później zabronili bolszewicy tych żegnań. Każdego rana wyczytani do transportu odnosili sienniki pod cerkiew i z żebraczymi tobołkami swymi, zbierali się w dużej sali cerkwi, gdzie odbywała się szczegółowa rewizja. Zrewidowany wychodził innymi drzwiami na zewnątrz cerkwi wprost do pierścienia eskorty. Stamtąd nie wolno mu było już nigdzie oddalać się, eskorta ustawiała ich bowiem w czwórki, w którym to szyku opuszczali teren obozu po skończonych formalnościach rewizji...
Do każdej grupy odchodzących włączano po kilku oficerów. Radosne nastroje, u niektórych spowodowane nadzieją powrotu do Kraju, ustępowały miejsca zwątpieniu, gdy do dalszych transportów zaczęto dołączać po kilku obłożnie chorych ze szpitala. Ludzi o gasnącym życiu przynoszono na noszach i wraz z tymi chorymi, którzy jeszcze mogli się poruszać, kładziono na wozy pociągane przez jednego konia. Grozę tego obrazu powiększyła wieść, która nie wiadomo, w jaki sposób dotarła do obozu w pierwszych dniach maja, jakoby kilka tysięcy z pierwszych transportów bolszewicy załadowali na barki, transportując rzeką w stronę Morza Białego i po drodze barki zatopili wraz z nieszczęśliwymi ofiarami...
Mnie wywieziono z Ostaszkowa przedostatnim transportem w grupie około 70 osób dnia 13 maja 1940 roku... Wyprowadzono nas z obozu w asyście nielicznego konwoju drogą przez most (jezioro już rozmarzło), lecz zaraz za mostem zauważyliśmy w krzakach, w odległości około 50 metrów po obu stronach drogi, ukrytych, gęsto rozstawionych żołnierzy z bronią maszynową i psami. Te środki ostrożności wcale nie przemawiały za tym, że idziemy na wolność. Błotnistą drogą, padając z wycieńczenia, ostatkiem sił dowlekliśmy się do jakiegoś przystanku kolejowego... Po trzech dniach jazdy przez Torzok, Rżew, Briańsk dojechaliśmy dnia 16 maja 1940 roku do stacji docelowej, którą, ku naszemu zdziwieniu, okazało się znowu Babynino. Znowu znaleźliśmy się w obozie Pawliszczew Bor".
Mord na jeńcach Ostaszkowa przygotowała grupa funkcjonariuszy NKWD przybyłych z Moskwy. Wśród nich znaleźli się m.in. mjr Nikołaj Siniegubow, mjr Wasilij Błochin oraz kombryg Michaił Kriwienko - czasowo p.o. szef Głównego Zarządu Wojsk Konwojowych NKWD.

Autor jest historykiem, pracuje w Muzeum Wojska Polskiego (MWP) w Warszawie,
w latach 2002-2009 był kierownikiem
Muzeum Katyńskiego - Oddział MWP.

za: NDz z 30.3.10 Dział: Katyń pamiętamy (kn)

Copyright © 2017. All Rights Reserved.