Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Komentarze i pytania

Manipulacje smoleńskie

Od pierwszych minut po tragedii smoleńskiej rozpowszechniano niesprawdzone informacje. Stało się to fundamentem w przekazach największych mediów, ale także polityków, ministrów, urzędników. Manipulowano faktami nie tylko na temat przebiegu katastrofy, ale potem również w sprawie postępowania MAK i prowadzonego śledztwa prokuratorskiego, wcześniejszych przygotowań do wizyty śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu, zabezpieczenia miejsca tragedii oraz wraku samolotu, telefonów i innych istotnych dowodów, prowadzenia czynności śledczych.
Podawanie niesprawdzonych informacji było tarczą obronną rządzących przed społeczeństwem, które domagało się prawdy. Sprawujący władzę wykorzystali do tego największe media.
Tę sytuację w życiu publicznym opisuje fenomenalnie redaktor naczelny kwartalnika "Kronos" Wawrzyniec Rymkiewicz w rozmowie z Filipem Memchesem: "W Polsce nie mamy w tej chwili do czynienia ze zwykłym konfliktem politycznym. Polskim życiem publicznym rządzi kłamstwo - straszliwe, przerażające Kłamstwo. To Kłamstwo sprawia, że spór polityczny znika; jego miejsce zajmuje spór o rzeczy ostateczne. (...) Mówię o Kłamstwie Smoleńskim. Tę sytuację można opisać za pomocą Platońskiej alegorii jaskini. Więźniowie skuci łańcuchami oglądają cienie na ścianie i uważają je za rzeczywistość".
Przypominając sobie dawne publikacje, trudno nie przyznać racji tym słowom.

Pierwsze minuty po katastrofie


Niesprawdzone informacje pojawiły się w pierwszych minutach po tragedii, kiedy media zaczęły rozpowszechniać insynuacje, że samolot podchodził cztery razy do lądowania, pilot był słabo wyszkolony, nie potrafił odczytać prawidłowej wysokości i nie znał języka rosyjskiego.

Jarosław Kaczyński w rozmowie z "Gazetą Polską" z lipca 2010 r. ujawnił swoją pierwszą rozmowę telefoniczną z Radosławem Sikorskim w dniu katastrofy. Kiedy Sikorski poinformował go o tragedii, prezes PiS powiedział: "To jest wynik waszej zbrodniczej polityki - nie kupiliście nowych samolotów. Na tym rozmowa się skończyła". Po chwili Sikorski ponownie zadzwonił i stwierdził kategorycznie, że katastrofa była wynikiem błędu pilota.
Sam Sikorski relacjonował, że nie przypomina sobie, by w czasie tej rozmowy prezes PiS użył słowa "zbrodnicza". Jednocześnie de facto potwierdził relację Jarosława Kaczyńskiego o tej rozmowie. Szef MSZ przyznał bowiem, iż mógł powiedzieć, że "piloci nie powinni byli próbować lądować we mgle": "To, co mogłem powiedzieć, to, co powiedział ambasador Bahr - to znaczy: nie powinni byli próbować lądować we mgle. Nie miałem wtedy jeszcze sprecyzowanej opinii co do przyczyn wypadku".

W tym kontekście warta zwrócenia uwagi jest informacja przekazana przez Sławomira Petelickiego, byłego szefa jednostki GROM. W pierwszą rocznicę katastrofy ujawnił on, że niedługo po tragedii rozesłano do czołowych polityków Platformy Obywatelskiej wiadomość SMS o treści: "Katastrofę spowodowali piloci, którzy zeszli we mgle poniżej 100 m. Do ustalenia pozostaje, kto ich do tego skłonił". Wskazywano, że autorem tej wiadomości miał być ktoś z trójki: Donald Tusk - Paweł Graś - Tomasz Arabski.

Początkowo nikt nie komentował rewelacji, zainteresowani nie odpowiadali na pytania w tej sprawie. Dopiero Andrzej Halicki poproszony o komentarz nazwał informację "kłamstwem". Jednak uchylił się od odpowiedzi w sprawie wytoczenia Petelickiemu procesu. Natomiast Paweł Graś bardzo oględnie, i to dopiero po miesiącu, stwierdził: "To są kompletne brednie. Nie będę tego komentował. Mogę powiedzieć tylko tyle, że oczywiście nie było żadnego rządowego SMS-a. Ministrowie nie otrzymują SMS-em żadnych instrukcji dotyczących tego, jak mają się wypowiadać".
Jednak zadziwiające jest to, że takie tezy pojawiły się w mediach natychmiast po tragedii.

Rządowa propaganda sukcesu

Faktem jednak jest, że przez pierwsze tygodnie i miesiące media głównie skupiły się na wskazywaniu rzekomych błędów pilotów, udowadnianiu ich winy, rozwijaniu pobocznych wątków (np. sprawy lotu śp. prezydenta do Tbilisi w 2008 r.) i poszukiwaniu winnych po stronie polskiej. Odpowiedzialnością obarczano śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego, śp. generała Andrzeja Błasika, dowódcę Sił Powietrznych RP, śp. mjr. Arkadiusza Protasiuka, szefa załogi rządowego tupolewa. Nie było odpowiedzi ze strony władz. Osoby zajmujące się postępowaniem wyjaśniającym oraz śledztwem, premier, prezydent, ministrowie, urzędnicy, posłowie PO milczeli lub chwalili się sukcesami w śledztwie smoleńskim.
Premier Tusk osobiście zapewniał społeczeństwo, parlamentarzystów, opinię międzynarodową o doskonałej współpracy ze stroną rosyjską i braku zastrzeżeń.

Warto także przypomnieć, że premier Tusk wielokrotnie przekonywał o słuszności wyboru konwencji chicagowskiej jako podstawy prawnej postępowania MAK.
Kiedy 5 maja 2010 r. posłowie PiS złożyli projekt rezolucji sejmowej zobowiązującej szefa rządu do zwrócenia się do Rosji o przekazanie Polsce pełnego śledztwa smoleńskiego, ten bardzo pochlebnie ocenił to postępowanie: "W naszej ocenie Rosjanie swoje postępowanie wypełniają jednak profesjonalnie".

Rewelacje Klicha

Co więcej, Tusk twierdził, że ewentualne "przekazanie całości śledztwa przez stronę rosyjską stronie polskiej byłoby możliwe dopiero po podpisaniu wzajemnego porozumienia dotyczącego takich przypadków". Jednak wspomniane przez premiera porozumienie już istniało, zostało podpisane jeszcze w 1993 roku. Ujawnione ostatnio przez "GP" nagrania rozmów Edmunda Klicha dowodzą, że szefostwo państwa znało ten akt prawny. Nie było to jedyne przemilczenie. Tusk w odpowiedzi na wspomniany projekt PiS przekonywał także, że rząd kontroluje sytuację, bo "mamy tam obserwatora, który wszystko relacjonuje [tzn. Edmunda Klicha - przyp. P.B.]. Z dotychczasowych doniesień wynika, że współpraca przebiega bez zarzutu". Tymczasem jak wynika nawet z "Uwag RP do raportu MAK", już wtedy strona polska nie otrzymywała podstawowych dokumentów i było to skrupulatnie odnotowywane.

W tym kontekście należy zwrócić szczególną uwagę na wypowiedź Edmunda Klicha, który w TVN24 przyznał: "Mogłem swoim działaniem wpłynąć na wynik wyborów prezydenckich, ale nie chciałem". Były polski akredytowany przy MAK mówił: "Były sytuacje zwrotne, bardzo trudne dla mnie. Być może moje zdecydowane działanie w jednej z nich mogło wpłynąć na polityczny obrót spraw w naszym kraju. Chodzi o jedną sytuację między turami wyborów prezydenckich. Moje działanie, gdybym się zdecydował, mogło wpłynąć na dalszy ich przebieg. Nie chciałem jednak tego robić".
Z wypowiedzi płk. Klicha niezbicie wynika, że ujawnienie w kampanii prezydenckiej informacji, które znał, zaszkodziłoby kandydatowi Platformy Obywatelskiej.

System manipulacji

Większość mediów przekazywała bez prób weryfikacji fałszywe informacje, półprawdy, insynuacje, stanowisko jednej strony, komentarze wybranych specjalistów, którzy wskazywali wyłącznie na winę pilotów, a także śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego i śp. gen. Andrzeja Błasika.
Powstał system manipulacji, w którym uczestniczyły stacje telewizyjne, prasa codzienna, tygodniki, portale internetowe. System medialnego "kłamstwa smoleńskiego" był akceptowany przez aktualnie rządzących państwem. W imię doraźnych interesów politycznych nie reagowali należycie na oszczerstwa rozpowszechniane poza granicami naszego kraju.
Medialna kampania dezawuowania rozpoczęła się chwilę po tragedii. Natychmiast Rosjanie przekazali światu komunikat, że polscy piloci "cztery razy podchodzili do lądowania". Tłumaczono, że załoga tupolewa dążyła za wszelką cenę do wylądowania w Smoleńsku.

Propagowano również inne tezy, zdejmujące z rosyjskiej obsługi odpowiedzialność za tragiczne wydarzenia z 10 kwietnia. W mediach twierdzono, że urządzenia na lotnisku były sprawne i że lotnisko było dobrze przygotowane do przyjęcia polskiej delegacji, chociaż jeszcze tego samego dnia białoruski dziennikarz (sic!) zrobił zdjęcia rozbitym światłom na lotnisku. Rosjanie próbowali również przekonać, że załoga wieży była dobrze przygotowana, tak jak lotnisko w Smoleńsku. Dopiero ujawnienie w 2011 r. stenogramów rozmów z wieży pokazało chaos panujący wśród Rosjan. Lansowano również tezę, że rosyjscy meteorolodzy przekazali właściwe informacje o pogodzie, polscy piloci nie mieli odpowiedniego doświadczenia, zaś rosyjscy nawigatorzy odradzali lądowanie i odsyłali polski samolot na lotnisko zapasowe. Natomiast lot tupolewa określano jako lot cywilny, zaś konwencję chicagowską najlepszą podstawą prawną do badania katastrofy.

Tezy zbliżone do SMS-a


Jednocześnie w polskich mediach zaczęły się pojawiać sugestie o naciskach na pilotów. Początkowo były to podprogowe insynuacje, pojawiające się jedynie w tytułach, pytaniach do rozmówców, wyeksponowanych zdaniach. Miało to przygotować odbiorców na zmasowany atak.

Należy zwrócić uwagę na szczególną rolę "Gazety Wyborczej" w prezentowaniu tez lansowanych w następnych miesiącach. Już 12 kwietnia 2010 r. Marcin Wojciechowski w "GW" w artykule pod bardzo wymownym tytułem "Piloci zdecydowali: Lądujemy!" zastanawiał się, czy pilot konsultował z kimś decyzję o lądowaniu.

Następnego dnia Paweł Wroński zamieścił w "GW" rozmowę z pilotami z 36. SPLT. Oto fragmenty niektórych pytań: "Kontroler lotów w Smoleńsku twierdzi, że polska załoga nie "kwitowała", czyli nie potwierdzała wysokości podawanych z wieży. (...) W spekulacjach pojawiły się informacje, że załoga nie radziła sobie z liczebnikami w języku rosyjskim oraz o możliwej pomyłce w przeliczeniu miar wysokości - u nas stosuje się stopy, a w Rosji metry (...)". Jednak kluczowe było jedno z ostatnich pytań: "Czy jest możliwe, aby wywierać na pilota presję?".

"GW" w specyficzny sposób zajęła się szukaniem odpowiedzi na to pytanie. Przez szereg miesięcy publikowano wypowiedzi, wywiady, artykuły wskazujące na podobieństwo tragedii w Smoleńsku z sytuacją w Gruzji z 2008 roku.
13 kwietnia 2010 r. wrocławski dodatek "GW" przeprowadził rozmowę z dr. Tomaszem Szulcem, specjalistą ds. techniki wojskowej, adiunktem w Instytucie Technologii Maszyn i Automatyzacji Politechniki Wrocławskiej.
Z perspektywy dwóch lat niezwykle interesujący jest fakt, że już kilkadziesiąt godzin po katastrofie "GW" opublikowała wywiad z sugestiami, że pilot nie był asertywny, katastrofa była wynikiem presji na załogę, z porównaniem tragedii do sytuacji z Gruzji oraz z wyraźną tezą, że katastrofa była wynikiem błędu człowieka.

Również w innych artykułach "GW" znajdują się ciekawe próbki tego charakterystycznego stylu. W artykule "Lot PLF-101. Rekonstrukcja" z 21 kwietnia 2010 r. Wojciech Czuchnowski, Renata Grochal, Agnieszka Kublik, Aleksandra Pezda, Paweł Wroński pisali: "Tragicznie zakończony lot prezydenckiego Tu-154M rozpoczął się z 23-minutowym opóźnieniem i trwał dłużej od przeciętnego lotu tego typu maszyny na trasie Warszawa - Smoleńsk. Ostatnie minuty będą kluczem do rozwiązania zagadki katastrofy. (...) Samolot nie odleciał o czasie, bo spóźnił się prezydent, który w piątkową noc długo rozmawiał ze współpracownikami. (...) Kontroler lotu z lotniska Siewiernyj Paweł Plusnin: "Zobaczyłem, że pogoda zaczyna się pogarszać. Zaproponowałem im lotnisko zapasowe. Oni odmówili"".

Praktycznie każde z powyższych zdań "GW" wymaga odpowiedzi - tupolew nie był prezydencki, ale rządowy; nie było opóźnienia wylotu, gdyż nastąpił w okresie 30 minut ważności planu lotów; godzina wylotu nie miała wpływu na katastrofę; nie było propozycji zapasowego lotniska i odmowy polskich pilotów na lot tamże.

Również i w tym tekście dziennikarze "GW" ponownie odnoszą się do sprawy gruzińskiej. Co więcej, brak nagrań z czarnych skrzynek interpretowano na niekorzyść śp. prezydenta Kaczyńskiego: "Czy teraz doszło do podobnej sytuacji [jak podczas lotu do Gruzji - przyp. P.B.], z tą różnicą, że pilot uległ? Prokurator generalny Andrzej Seremet od pierwszych dni po katastrofie mówił, że w czarnych skrzynkach samolotu nie znaleziono zapisów świadczących o naciskach na załogę. Ale - jak podała wczoraj prokuratura - treść nagrań poznamy nieprędko" ("GW" z 21.04.2010 r.).
Sprawa gruzińska była wielokrotnie opisywana, miała dowodzić rzekomych nacisków śp. prezydenta Kaczyńskiego na pilotów w trakcie lotu do Smoleńska.

"Debeściaki" mediów

Nagonce poddany został również dowódca załogi tupolewa śp. mjr Arkadiusz Protasiuk. 14 lipca 2010 r. TVN24 podaje, że stacja "dotarła do kolejnego fragmentu odczytanego stenogramu z ostatnich minut lotu prezydenckiego Tu-154". Charakterystyczne, że TVN ponownie określa rządowego tupolewa mianem prezydenckiego! Nieoficjalnie TVN24 dowiedziała się, że kilkadziesiąt sekund przed katastrofą prezydenckiego Tu-154 pod Smoleńskiem śp. major Arkadiusz Protasiuk miał wypowiedzieć: "Jak nie wyląduję/wylądujemy, to mnie zabije/zabiją". Miał to być fragment, który wcześniej w stenogramie pojawił się jako "niezrozumiały". Informacje przekazała Joanna Komolka z TVN. Tymczasem prokuratura nie chciała się wypowiadać w tej sprawie, zaś dyrektor Instytutu Ekspertyz Sądowych prof. Maria Kała poinformowała, że zdanie to "nie pochodzi od nas" (za: http://www.tvn24.pl/0,1664953,0,1,jak-nie-wyladujemy--to-mnie-zabijeja,wiadomosc.html).

Dwa dni później Łukasz Słapek (były dziennikarz TVP, który wcześniej pomówił Patrycję Kotecką) w artykule zatytułowanym dość jednoznacznie: "Czy pilot powiedział: "Patrzcie, jak lądują debeściaki"?", opublikowanym w dzienniku "Polska. The Times" 16 lipca 2010 r., pisał, że "Polsce. The Times" udało się ustalić, iż "na nagraniach czarnych skrzynek, które obecnie są analizowane przez polskich ekspertów w Warszawie i w Krakowie, jest więcej tego typu wypowiadanych zdań". Tymczasem żadnych takich wypowiedzi śp. mjr. Protasiuka nie odczytano na taśmach czarnej skrzynki. Słapek sugerował również, że faktycznym dowódcą tupolewa był śp. gen. Błasik, gdyż to on witał prezydenta przed wejściem na pokład.

Atak na "polskie skrzydła"

Szczególnie brutalnie został potraktowany śp. gen. Andrzej Błasik, dowódca Sił Powietrznych RP. Kampanię w tej sprawie rozpoczął przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych płk Edmund Klich.
W programie TVN "Teraz my!" z 24 maja 2010 r. powiedział Andrzejowi Morozowskiemu i Tomaszowi Sekielskiemu: "Nie neguję, że była piąta osoba w kabinie. Za informacje odpowiada Międzynarodowy Komitet. (...) Ja wiem, kto to był. (...) Tak, to był generał Błasik".

Od tego momentu trwał medialny atak na śp. gen. Błasika. Dziennik "Izwiestia" podał np., że "śmiertelnym lądowaniem dowodził dowódca Sił Powietrznych Polski". Natomiast "Komsomolskaja Prawda" cytowała eksperta lotniczego płk. Wiktora Timoszkina, który przypuszczał, że to polski generał Andrzej Błasik mógł siedzieć za sterami tupolewa w momencie katastrofy (za: http://www.fakt.pl/To-gen-Blasik-siedzial-za-sterami-tupolewa-,artykuly,73005,1.html).
Istotne jest, że media dopuszczały do programów głównie osoby formułujące podobne manipulacje, niedomówienia i niedementujące oczywistych kłamstw. Przed publikacją raportu MAK Edmund Klich w Radiu Zet 8 grudnia 2010 r. w rozmowie z Moniką Olejnik mówił, że "do końca w kabinie był dowódca sił powietrznych. (...) Wie pani, to trudno ocenić, jak długo [był w kabinie - przyp. P.B.], bo trzeba by zarejestrować, kiedy wszedł, czy nie wychodził, w związku, ale fakt jest, że był tam dłuższą chwilę".

W rosyjskim raporcie MAK kłamliwie pomówiono śp. gen. Błasika o spożycie alkoholu. Premier Tusk nie reagował na tę kampanię oszczerstw. Honoru polskich skrzydeł musiała bronić żona generała p. Ewa Błasik, której pomagał mec. Bartosz Kownacki. Niewątpliwie rację miał również Antoni Macierewicz, przewodniczący Zespołu Parlamentarnego ds. Zbadania Katastrofy Tu-154M z 10 kwietnia 2010 roku, który wskazywał, że atak na śp. gen. Błasika jest atakiem na polskie lotnictwo.

Już po publikacji MAK kolportowano w mediach kolejne niesprawdzone informacje o rzekomej kłótni przed odlotem pomiędzy szefem lotnictwa a dowódcą załogi tupolewa.

24 lutego 2011 r. stacja TVN24 podała, że reporter programu "Polska i Świat" ustalił, że "przemysłowe kamery miały 10 kwietnia rano zarejestrować rozmowę dwóch wojskowych - wyraźnie wzburzonych, kłócących się: generała Andrzeja Błasika i kapitana Arkadiusza Protasiuka. Wojskowi mieli pokłócić się o wylot do Smoleńska" (za: http://www.tvn24.pl/12690, 1693929,0,1,klotnia-oficerow-przed-wylotem-do-smolenska,wiadomosc.html).
Informacje te powtórzyła "Gazeta Wyborcza" (26 lutego 2011 r.), która nawet stwierdziła, piórami Agnieszki Kublik, Wojciecha Czuchnowskiego i Pawła Wrońskiego, że jest "świadek, który słyszał, jak tuż przed wylotem prezydenckiego Tu-154 dowódca sił powietrznych gen. Andrzej Błasik zwymyślał kapitana samolotu Arkadiusza Protasiuka. Awanturę słyszał chorąży BOR. Ale nie powiedział o niej prokuratorowi".
W połowie marca prokuratorzy wojskowi przyznali, że żadnej kłótni nie było.

Kłopoty za bezstronność

Na uwagę zasługują również publikacje duetu z "Rzeczpospolitej", Michała Majewskiego i Pawła Reszki. Opublikowali oni cykl tekstów dotyczących tragedii smoleńskiej, za który w październiku 2010 r. otrzymali nagrodę im. Andrzeja Woyciechowskiego, założyciela Radia Zet. Uzasadniano, że był to "najlepszy materiał dziennikarski, który wpłynął istotnie na świadomość Polaków". W tekście "Zapis smoleńskiej katastrofy" z 1 czerwca 2010 r. twierdzili, że w kabinie był śp. gen. Błasik, piloci chcieli wylądować za wszelką cenę, sugerowali naciski: "Choć urządzenia ostrzegały, że zbliża się katastrofa, piloci prezydenckiego tupolewa nie przerwali lądowania.
Nadal nie można rozstrzygnąć, czy były naciski na załogę. To wynika z opublikowanych we wtorek stenogramów rozmów z kokpitu prezydenckiego samolotu, który rozbił się 10 kwietnia pod Smoleńskiem. (...) Nie ma wątpliwości, że w ostatniej fazie lotu w kokpicie był gen. Andrzej Błasik, dowódca lotnictwa. Jego głos jest zarejestrowany na dwie minuty przed wypadkiem. Czy naciskał na pilotów? W stenogramach nie ma na to dowodów".

Rok później, w lipcu 2011 r., dziennikarze "Rz" pozytywnie ocenili, pomimo licznych głosów krytycznych, raport komisji Millera, który głównie skoncentrował się na sytuacji w polskim lotnictwie: "...zadaniem komisji Millera nie było zwalenie odpowiedzialności na Rosję, lecz ustalenie, co spowodowało tragedię. Zresztą Miller już wcześniej - po prezentacji raportu MAK - mówił o rosyjskich błędach podczas długiej konferencji. Teraz fachowcy z komisji najwięcej miejsca poświęcili temu, co działo się po polskiej stronie. Tu bałagan, brak kompetencji, złe szkolenie, błędy były przerażające. (...) Winę ponoszą politycy i urzędnicy. To oni spóźniali się z zamówieniami na loty i wpisywali na listy pasażerów więcej osób niż miejsc w samolocie. Traktowali 36. pułk jak własną firmę taksówkową. To oni patrzyli na wojskowych, którzy stawali na baczność i przekazywali podwładnym rozkaz: "Wykonać". To wszystko opisał Miller. Nie ma się co na niego obrażać".
O jakości pracy autorów "najlepszego materiału dziennikarskiego" świadczą tylko te cytaty.
W mediach nagłaśniano również wypowiedzi atakujące śp. prezydenta Kaczyńskiego za rozmowę z bratem. Lech Wałęsa twierdził, że rozmowa może być kluczowa dla wyjaśnienia przyczyn katastrofy, i zaapelował o ujawnienie jej treści. Wtórował mu Janusz Palikot.

Media wielokrotnie odwoływały się do opinii "niezależnych ekspertów". Większość z nich interpretowała jednak przebieg lotu na niekorzyść załogi samolotu lub wskazując czynnik rzekomych "nacisków i presji". Głos w tej sprawie zajmował m.in. Tomasz Hypki ze "Skrzydlatej Polski", który np. w dzienniku "Fakt" mówił: "Przyczyną katastrofy była wina załogi i jej przeszkolenie. W takich warunkach atmosferycznych nie powinni w ogóle podchodzić do lądowania".

Przypominając sobie powyższe artykuły, słowa, obrazy, trudno nie zastanawiać się - jak wspomniany na samym początku Wawrzyniec Rymkiewicz - nad celem tych publikacji, tekstów, reportaży, audycji. W sytuacji zmasowanego ataku na śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego, śp. gen. Andrzeja Błasika, polskich pilotów niewiele mediów zachowało bezstronność i obiektywizm w relacjonowaniu tragedii smoleńskiej - "Nasz Dziennik", Radio Maryja, Telewizja Trwam, "Gazeta Polska", "Uważam Rze". I może właśnie dlatego mają kłopoty.


Piotr Bączek publicysta


Autor był członkiem Komisji Weryfikacyjnej ds. WSI. Do grudnia 2007 r. pełnił funkcję szefa Zarządu Studiów i Analiz Służby Kontrwywiadu Wojskowego. Po objęciu urzędu prezydenta RP przez Bronisława Komorowskiego został wyrzucony z Biura Bezpieczeństwa Narodowego.


za:www.naszdziennik.pl/
***

Rosjanie zacierali ślady

Z prof. Michaelem Badenem, światowej sławy patologiem, rozmawia Dorota Kania.

Czy widział Pan zdjęcia ofiar smoleńskiej katastrofy i szczątków samolotu?

Tak, ale oczywiście nie wszystkie. Na pewno za szybko uprzątnięto miejsce katastrofy, za szybko zabrano ciała. Widać, że rozrzut części samolotu i ciał jest na dużej powierzchni. Właściwe zbadanie ciał na miejscu katastrofy zajęłoby znacznie więcej czasu, niż zostało na to poświęcone.

Czy uwzględniając rozmieszczenie ciał ofiar można wykluczyć, że doszło do wybuchu?

Nie można tego w żaden sposób wykluczyć, a dokładne zdjęcia i filmy, które zostały zrobione tuż po katastrofie, są dowodowo bezcenne. Z tego, co mi wiadomo, w Polsce nie ma takiego materiału.

Jakie badania są najważniejsze po ekshumacji?


Na pewno należałoby wykonać badanie rentgenowskie.

Podczas badań ciał Przemysława Gosiewskiego i Janusza Kurtyki wykonano tomografię komputerową. Po co w takim razie jest potrzebne badanie RTG?


Tomografia komputerowa jest pomocna w diagnostyce chorób. Natomiast przy badaniach ciał niezbędne jest RTG. Jeżeli w samolocie doszło do eksplozji, to fragmenty metalu znajdują się w ciałach osób, które siedziały w centrum wybuchu. W innych ciałach ich nie będzie i dlatego uważam, że należy dokonać ekshumacji wszystkich 96 ofiar katastrofy i przeprowadzić badania, m.in. na obecność metalu. W wypadku katastrofy smoleńskiej ekshumacje i dokładne zbadanie absolutnie wszystkich ciał leży w interesie społecznym. Nie wiemy, jakie badania wykonali Rosjanie w Moskwie, nie znamy ich wyników.

Czy ma to sens po dwóch latach od śmierci?

Tak, ponieważ fragmenty metalu, nawet najdrobniejsze, można znaleźć w kościach nawet po kilkudziesięciu latach. Trzydzieści lat temu w Grecji w wyniku wybuchu na pokładzie samolotu zginęła kobieta, a pilot zdążył się katapultować. W trakcie badań patologicznych w jej ciele znaleziono fragmenty bomby, która – jak się później okazało – znajdowała się pod fotelem pasażerki.

W maju 2010 r., ponad miesiąc po katastrofie, do Polski przyjechały szczątki ciał ofiar, które decyzją ministra Michała Boniego zostały skremowane. Zarówno Rosjanie, jak i Polacy stwierdzili, że nie można ich było zidentyfikować.

To nieprawda. Można i trzeba było przeprowadzić identyfikację, analizując DNA, i właśnie to badanie jest najbardziej wiarygodne. Tego typu badania są wprawdzie długotrwałe i kosztowne, ale należało je zrobić. Jeżeli nie wykonali ich Rosjanie, to polski rząd był zobligowany, żeby przeprowadzić je w Polsce. Nie mogę zrozumieć, dlaczego polski rząd zaniechał badań i zgodził się na kremację szczątków. To działanie na szkodę własnych obywateli, na szkodę państwa.

Czy kremacja ostatecznie zamyka drogę do badań?

Spopielenie zwłok niszczy DNA i uniemożliwia dalsze badania. Przypominam, że ani jeden fragment ciała z badania z zamachu na WTC nie został skremowany. Przeprowadzałem analizy po ekshumacji rodziny Romanowów i samego cara Mikołaja II. Rosjanie zlecili badania DNA każdego, nawet najdrobniejszego szczątka, by mieć stuprocentową pewność, że jest to carska rodzina.

Czy kiedykolwiek odmówiono Panu udziału w badaniach?


Do tej pory, przez czterdzieści lat mojej pracy, nigdy mi nie odmówiono udziału w badaniach, które przeprowadzałem, m.in. w Zimbabwe czy Izraelu. Po raz pierwszy odmowa spotkała mnie w Polsce. I tylko tutaj

za:niezalezna.pl/25600-rosjanie-zacierali-slady

***

Pośpiech Rosjan dziwi

Profesor Baden ogląda zdjęcia wnętrza smoleńskiego prosektorium, w którym w nocy z 10 na 11 kwietnia 2010 r. przeprowadzono sekcję ciała prezydenta Lecha Kaczyńskiego

Z prof. Michaelem Badenem, patomorfologiem z New York University, rozmawia Piotr Falkowski

Jak z punktu widzenia patomorfologii sądowej powinno wyglądać całe postępowanie w przypadku katastrofy lotniczej od momentu znalezienia wraku samolotu przez służby ratownicze?

- Spróbuję podać główne punkty. Oczywiście trzeba sprawdzić, czy ktoś nie przeżył. Jeśli ktoś żyje, to należy go natychmiast zabrać do szpitala. Wtedy ratowanie życia jest ważniejsze niż wszelkie procedury. Kiedy natomiast już się upewnimy, że nie ma nikogo żywego, to mamy czas na spokojne prowadzenie czynności. Zwracam uwagę na to, że nie ma już wtedy potrzeby się z niczym spieszyć. Trzeba całe miejsce, gdzie rozbił się samolot, dokładnie obejść i wykonać szczegółową dokumentację fotograficzną. Każde ciało i każda oddzielna część ciała powinny być oznaczone numerem. To samo technicy w tym czasie robią z częściami samolotu. Poza fotografiami robi się dokumentację znalezisk. To jest ważne w takim przypadku jak Smoleńsk, gdy jest dużo części ciał. Nie trzeba wszystkiego pisać, można mówić do dyktafonu, a potem w biurze przepisać, żeby był ślad, co na miejscu było widoczne, w jakim stanie itd. Potem te informacje przydają się do przypisania oderwanych części do poszczególnych ofiar. Należy od razu prowadzić taką "statystykę" części, żeby wiedzieć, że niczego nie brakuje. Wtedy części wkłada się do trumien czy też mniejszych pojemników na mniejsze części i przenosi do kostnicy.

Przenosi?

- Tak, chodzi o taką kostnicę tymczasową. Pewne badania należy wykonać możliwie blisko miejsca znalezienia ciał, bez długiego przewożenia. Taką tymczasową kostnicę można bez problemu urządzić gdzieś w pobliżu wraku w dużym namiocie. Ponieważ przy katastrofie z dużymi zniszczeniami i wielką liczbą ofiar można spodziewać się trudności z identyfikacją, od razu należy zabezpieczyć istotne elementy, takie jak wzory dentystyczne. Próbki DNA mogą być pobrane później. Jednocześnie inne służby ustalają listę pasażerów, kontaktują się z rodzinami. Przy tej okazji należy starać się uzyskać zdjęcia i informacje medyczne o ofiarach, żeby wykorzystać je w identyfikacji. W domach ofiar są często stare zdjęcia rentgenowskie, wyniki różnych badań. To wszystko trzeba skopiować. Wszystkie czynności oczywiście powtarza się z każdym z poległych. W tymczasowej kostnicy przeprowadza się oględziny każdej części i dokonuje wstępnych identyfikacji. Robi się od razu zdjęcia rentgenowskie wszystkich ciał i ich części.

Do czego są potrzebne te zdjęcia?


- W pierwszym dniu nikt nie wie, jaka była przyczyna wypadku. Czy pilot miał atak serca, czy zaszła jakaś usterka techniczna, czy wybuchła bomba podłożona przez terrorystów - nic nie wiemy. Dlatego rutynowo wykonuje się zdjęcia, bo jeśli była jakaś eksplozja - bomby albo jakiejś instalacji pod ciśnieniem - to małe odpryski wnikają w ciało i ono zachowuje ślady wybuchu. Tak się robi obecnie zawsze, nawet jeśli jakaś inna przyczyna jest ewidentna. Na wszelki wypadek. Dlatego służby ratownicze mają takie przenośne aparaty RTG, żeby to robić. Mamy więc taką kolejność: fotografia - przeniesienie do tymczasowej kostnicy - zdjęcie rentgenowskie. Potem zdejmuje się ubranie. Jest ono bardzo pomocne w identyfikacji. Ludzie mają przy sobie dokumenty, nazwiska są na mundurach wojskowych itd. To nie jest nigdy pewne na sto procent, dlatego mówimy o wstępnej identyfikacji.

Rosjanie twierdzą, że po takich katastrofach ciała zazwyczaj są nagie.

- To nie jest normalne. Ubranie powinno być. Owszem, zniszczone, podarte, zabrudzone. Ale żeby w ogóle bez ubrania? To absolutnie nie jest zwyczajne. Ludzie są z reguły przypięci pasami w fotelach. Nawet jeśli tak fotel zostanie zgnieciony czy wyrzucony na zewnątrz i człowiek z niego wypadnie, to i tak ubranie zostaje. Jedynie buty często spadają.

Rozumiem. I co dzieje się dalej?


- Potem już można przewieźć ciało do zakładu medycyny sądowej i tam pobiera się próbki DNA oraz wykonuje sekcję zwłok. Ma ona za zadanie ustalić przyczynę zgonu, ale też pomóc w określeniu przyczyn wypadku. Wyjaśnię to. Otóż na przykład często mamy do czynienia z pożarem. Wówczas dym był przed śmiercią wdychany i pozostały ślady chemiczne w drogach oddechowych i we krwi. Jeśli tak jest, to znaczy, że osoba w tym momencie jeszcze oddychała. Wszystkie te informacje w połączeniu z ustaleniami lotniczymi mogą być przydatne. I wtedy ciało wkłada się do trumny i wysyła zgodnie z wolą rodziny.

Wygląda na to, że w przypadku ofiar katastrofy smoleńskiej popełniono wszelkie możliwe błędy.


- Z tego, co się dowiedziałem, nie było tymczasowej kostnicy, jedynie ciała gdzieś ułożono. Po szybkich badaniach w Moskwie przyleciały do Polski. I pochowano je, zamiast zrobić porządne niezależne ekspertyzy. Jeszcze raz powtarzam: pośpiech niczemu nie służy. To tylko źródło pomyłek. Teraz to się mści. Nie wiadomo, czy Rosjanie w ogóle próbowali podjąć jakieś ustalenia, czy coś się nie stało przed upadkiem samolotu. Ale można było to nadrobić.

Jak powinna wyglądać rejestracja czynności lekarzy sądowych?

- Przez cały czas robi się zdjęcia. Sekcja zwłok powinna być nagrywana na wideo. Tak jak przy przeszukiwaniu wraku, także inne czynności wykonujący je powinien głośno opisywać i nagrywać na dyktafon. W przypadku takich osób jak głowa państwa sekcja merytorycznie niczym nie różni się, ale oczywiście robi się ją bardzo starannie. Z reguły w większym zespole najlepszych specjalistów. Osobami, na które trzeba zwrócić szczególną uwagę, są członkowie załogi. Były katastrofy spowodowane tym, że pilot w jakimś kluczowym memencie miał atak serca, udar mózgu albo zadziałała jakaś trucizna. Należało przede wszystkim przyglądać się ciałom pilotów, czy nie ma w nich niczego niepokojącego. A Rosjanie podobno skoncentrowali się na jednym z pasażerów.

Chodzi o generała Andrzeja Błasika, dowódcę Sił Powietrznych. Instytut Medycyny Wojskowej na podstawie obrażeń jego ciała ustalił, że stał on w wejściu do kokpitu i nawet w określonej pozycji - z podniesioną ręką.

- Czytałem o tym w tym rosyjskim raporcie. To są czyste spekulacje bez podstaw w faktach. Nikt nie może stwierdzić takich szczegółów, chyba że była tam kamera i nagrywała. Te wywody nie są oparte na metodach naukowych. Także jako manipulację należy ocenić eksponowanie obecności alkoholu w ciele generała. 0,6 promila alkoholu to naturalna ilość w ciele po kilku dniach u człowieka, który nie musiał niczego pić. Ten wskaźnik dochodzi do nawet 1,0 promila po mniej więcej tygodniu i później.

Czy podczas sekcji powinno się określić czas zgonu? Rosjanie twierdzili, że skoro przyczyną śmierci są obrażenia doznane w wyniku katastrofy i nastąpiła ona natychmiast, to po prostu czas katastrofy określony przez komisję lotniczą jest czasem śmierci.


- Czas określa się zawsze znanymi nauce metodami, podając dokładność. Nigdy nie możemy stwierdzić w ten sposób, że ktoś umarł 20 sekund przed katastrofą. Aczkolwiek zmiany w ciele, rodzaj obrażeń, niektóre zjawiska w pewnych organach (na przykład w płucach, w uszach) mówią nam, czy doszło do poważnego uszkodzenia ciała jeszcze przed zderzeniem z ziemią. Moment upadku wiąże się z przeciążeniami, a gdy następuje z dużej wysokości, to także z naglą zmianą ciśnienia. Żywy organizm na to reaguje, martwy nie. Gdy doszło do uszkodzenia ciała, a potem nastąpiła śmierć z innego powodu, to także da się stwierdzić.

A jaki czas należy wpisać do aktu zgonu?


- Oczywiście w przypadku takiej katastrofy jak smoleńska dla celów związanych z wystawieniem aktu zgonu lepiej podać czas uderzenia w ziemię, bo jest znany dokładniej, niż można cokolwiek powiedzieć na podstawie badań patomorfologicznych. Chyba że ktoś rzeczywiście w chwili katastrofy nie żył dłuższy czas.

Sekcję zwłok polskiego prezydenta wykonywano w takim budynku [pokazuję zdjęcia kostnicy w Smoleńsku i sali sekcyjnej]. Nadaje się do takiej czynności?

- No cóż. Ten stół sekcyjny jest nieco stary, ale może być. W USA w małych miejscowościach też są takie. A jak to jest daleko od miejsca wypadku?

Niecałe 10 kilometrów.


- To można było nie urządzać kostnicy tymczasowej. Ale tu badano tylko prezydenta. Pozostałe sekcje były w Moskwie. Czyli te ciała musiano przewozić, przenosić, pewnie leciały samolotem. Tak nie powinno być. A ile osób robiło sekcję?

Jeden miejscowy lekarz, zastępca kierownika tego biura, i dwóch innych lekarzy ze Smoleńska oraz jeden z Moskwy asystowało. Niestety, nie było żadnego eksperta z Polski, tylko konsul i prokurator.


- Rozumiem.

Kiedy ciała wracały do Polski, trumny były zapieczętowane i zakazano ich otwierania. Czy to jest dozwolone?

- Pieczęć to znak międzynarodowy, że w środku jest warstwa metalowa zaspawana, tak że nie można jej łatwo otworzyć. Do międzynarodowego transportu zwłok używa się takich ze względów epidemiologicznych, żeby uniknąć zamiany ciała, ograbienia itd. Ale wiem od pana Rogalskiego, że trumna byłego wicepremiera Gosiewskiego nie miała pieczęci. Tak czy inaczej jedno państwo nie może powiedzieć drugiemu: nie otwieraj trumny waszego obywatela. Na to nie ma żadnych podstaw prawnych. Rodzina zawsze może żądać zobaczenia ciała. Podobnie jak organa śledcze. Jedynie gdy przyczyną zgonu jest choroba zakaźna albo są inne powody do przypuszczeń, że ciało może być toksyczne, należy zastosować odpowiednie środki ostrożności. W tym przypadku nie ma takich powodów. W Smoleńsku nie panowała epidemia.

Czy można jeszcze wiele rzeczy stwierdzić teraz, po dwóch latach?

- Myślę, że tak. To jest bardzo różnie. Jeśli chodzi o odłamki i inne odpryski metalowe świadczące na przykład o rozpadzie samolotu w powietrzu itp., to one zostają. Po dwóch latach też są. Kości są bardzo trwałe. A stan innych tkanek zależy od wielu czynników. Czasem rozkład jest szybki, a czasem powolny. Uczestniczyłem w ekshumacji Martina Luthera Kinga [zm. 1968]. Po trzydziestu latach ciało było w doskonałym stanie. Także ciała dzieci cara Mikołaja II: księcia Aleksego i księżnej Marii, były po 70 latach w dość dobrym stanie. Wszystkie części dawały się łatwo zidentyfikować bez jakichś specjalnych technik. Wszystkie zaawansowane metody potem potwierdziły pierwsze przypuszczenia. Tu mamy niekorzystny czynnik, o którym dowiedziałem się od pana Rogalskiego. Ciała zostały włożone do plastikowych worków. To niestety przyspiesza rozkład. Skóra wtedy rozpływa się w wyniku procesów gnilnych. Ale to nie jest przeszkoda nie do pokonania.

Gdyby jednak dopuszczono Pana do pracy przy sekcjach zwłok ofiar katastrofy smoleńskiej, to czy potrzebuje Pan jakiegoś specjalistycznego sprzętu, narzędzi?


- Nie. Na całym świecie narzędzia są takie same. Tu, we Wrocławiu, na pewno znalazłby się dla mnie skalpel. Na pewno jest rentgen. Jest też laboratorium biochemiczne. Wiem, że w Krakowie zrobiono tomografię komputerową. To nie zaszkodzi. Ładnie, że wasze służby są takie dokładne, ale do tego rodzaju badań, jakie prowadzą patomorfolodzy wobec ofiar katastrof lotniczych, to akurat na niewiele się przydaje. Wystarczy zwykły rentgen, który jest wszędzie.

Dziękuję za rozmowę.


za:www.naszdziennik.pl

***

Biegli wytknęli śledczym błąd

Biegli wytknęli prokuratorom zbyt późne zarządzenie sekcji. Na zdjęciu prok. Ireneusz Szeląg, szef Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie, po ekshumacji ciała wicepremiera Przemysława Gosiewskiego Ekipa prokuratorów wojskowych przed Zakładem Medycyny Sądowej Akademii Medycznej we Wrocławiu, gdzie przeprowadzono badania ciał Przemysława Gosiewskiego i Janusza Kurtyki


Czynności sekcyjne wykonywane na terenie Federacji Rosyjskiej były pozorowane. Z punktu widzenia medycznego przeprowadzono je w sposób niewłaściwy - oceniają pełnomocnicy rodzin, których bliscy zginęli na Siewiernym. - Doszło do rażących nieprawidłowości, jeśli chodzi o procedurę sekcyjną wykonywaną przez stronę rosyjską. Co więcej, te rażące nieprawidłowości spowodowały, że wyniki sekcji były nieprawidłowe. Natomiast polscy biegli mieli bardzo trudną sytuację, bo po dwóch latach, kiedy nastąpił rozkład ciała, wyniki badań nigdy nie będą takie, jakie były możliwe do osiągnięcia dwa lata wcześniej. Chodzi tu oczywiście o nienasycenie pewnych narządów, ale też o pewne czynności wykonane przez Rosjan - mówi mec. Rafał Rogalski, pełnomocnik wdowy po wicepremierze Przemysławie Gosiewskim. Analiza szczątków po dwóch latach od śmierci praktycznie uniemożliwia wykrycie ewentualnych śladów materiałów wybuchowych czy amunicji. Jak dowiedział się "Nasz Dziennik", biegli, którzy uczestniczyli przy ekshumacji Janusza Kurtyki i Przemysława Gosiewskiego, uważają, że szanse na to są praktycznie zerowe. Próbki do badań pod tym kątem zostały jednak przez nich zabezpieczone. Zespół biegłych jest również zdania, iż gdyby do sekcji doszło wcześniej, tj. po katastrofie, trwałyby one zdecydowanie dłużej - ze względu na to, że byłaby wówczas możliwość przeprowadzenia szerszej gamy badań. Pełnomocnicy rodzin uważają, że Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie, która prowadzi śledztwo smoleńskie, powinna wszcząć odrębne postępowanie w sprawie poświadczenia nieprawdy przez biegłych rosyjskich przeprowadzających sekcje ofiar katastrofy smoleńskiej. - Jeśli dowodowo potwierdzą się pewne nieprawidłowości, prokuratura wojskowa powinna wdrożyć odpowiednią procedurę celem pociągnięcia do odpowiedzialności karnej osób, które poświadczyły nieprawdę w dokumentacji sądowo-medycznej ofiar - deklaruje mec. Rogalski. Tego samego zdania jest mec. Zbigniew Cichoń, pełnomocnik Zuzanny Kurtyki. - Prokuratura powinna wszcząć odrębne postępowanie karne przeciwko osobom, które poświadczyły nieprawdę - potwierdza prawnik.

Przesłuchanie kogokolwiek ze strony rosyjskiej będzie jednak bardzo trudne ze względu na ogólnie znany stan - niechęć Federacji do współpracy. Czy doszło do znieważenia zwłok ofiar? Zgodnie z polskim kodeksem karnym za znieważenie przyjmuje się takie postępowanie lub jego zaniechanie, które narusza godność ludzką. Sformułowanie jest nieostre, stąd możliwość wielu interpretacji. Czy o znieważeniu ciała można byłoby mówić, gdyby okazało się, że zostało okaleczone lub zostało włożone do trumny bez ubrania? - Dla rodzin jest to znieważenie, po ludzku rzecz ujmując. Jednak z punktu widzenia znamion przestępstwa wskazuje to tylko na rażące nieprawidłowości ze strony Rosjan - ocenia mec. Rogalski. Beata Gosiewska tuż po katastrofie przekazała garnitur i pozostałe elementy garderoby męża stronie rosyjskiej, by ubrała w nie ciało. Jednak garnitur, buty, koszula i bielizna zostały odesłane do Polski. Na ciele Przemysława Gosiewskiego był rozłożony biały całun, na tym z kolei został rozłożony garnitur - przekazany przez stronę rosyjską. W trumnie była też reszta rosyjskiej garderoby, w tym buty - też rosyjskie.

Według art. 262 kk, kto znieważa zwłoki, prochy ludzkie lub miejsce spoczynku zmarłego, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat dwóch.
Dlaczego sekcji zwłok ofiar nie przeprowadzono tuż po katastrofie w Polsce? W ocenie prawników, fakt zaniechania tych czynności to kardynalny błąd prokuratury. Wojskowa Prokuratura Okręgowa już kilka miesięcy po katastrofie przyznawała, że sekcje można było przeprowadzić. - Oczywiście, że istniała możliwość powtórzenia sekcji, nie było tutaj żadnej przeszkody prawnej - przyznawał w sierpniu, a więc pięć miesięcy po katastrofie, płk Jerzy Artymiak, obecnie Naczelny Prokurator Wojskowy, odpowiadając na pytania dziennikarzy o badanie ciała prezydenta Lecha Kaczyńskiego. - Gdybyśmy mieli jakiekolwiek wątpliwości co do jakości czy rzetelności tej sekcji, to wówczas prokurator nakazałby, żeby zwłoki prezydenta przewieźć do prosektorium i przeprowadzić ponowną sekcję, tym razem przez polskich lekarzy - podkreślał Artymiak. I zapewniał, że takich wątpliwości po prostu nie było, a w sekcji prezydenta w smoleńskim "morgu" uczestniczył szef Naczelnej Prokuratury Wojskowej gen. Krzysztof Parulski. - Takiej sytuacji nie ma co rozważać; przeprowadzenie tej sekcji na terenie Rosji, w obecności polskiego prokuratora, miało stworzyć gwarancje jej rzetelności - stwierdził wtedy Artymiak. W sekcjach pozostałych ofiar polscy prokuratorzy już nie uczestniczyli. Dlaczego? Bo przeprowadzono je, zanim polscy prokuratorzy przyjechali do Moskwy. Przy tych czynnościach nie było też polskich lekarzy sądowych. O kwestię przeprowadzenia w kraju sekcji zwłok ich bliskich rodziny smoleńskie pytały niejednokrotnie. Jak podkreśla Ewa Kochanowska, wdowa po Januszu Kochanowskim, rzeczniku praw obywatelskich, podczas spotkania z ministrem Tomaszem Arabskim i minister Ewą Kopacz w Moskwie, które odbyło się w obecności Rosjan, minister Arabski bardzo zdecydowanie przekonywał rodziny, że mają dokonać identyfikacji na terenie Rosji, ponieważ nie będą mieć tej możliwości w Polsce - ze względów sanitarnych rodziny nie będą mogły otwierać trumien. - On nie mówił do nas, on mówił do tych Rosjan, którzy znajdowali się na sali - zaznacza Kochanowska.

Kłamstwa Kopacz


Warto przypomnieć deklaracje minister Kopacz, która wielokrotnie przekonywała opinię publiczną o obecności polskich lekarzy przy sekcjach zwłok. Według minister, w przypadku wszystkich ciał zostały one przeprowadzone, ponieważ taka jest procedura. "Z wielką uwagą obserwowałam pracę naszych patomorfologów przez pierwsze godziny. Pierwsze godziny nie były łatwe i to państwo musicie wiedzieć. Przez moment nasi polscy lekarze byli traktowani jako obserwatorzy tego, co się dzieje. To trwało może kilkanaście minut, a potem, kiedy założyli fartuchy i stanęli do pracy razem z lekarzami rosyjskimi, nie musieli do siebie nic mówić. Wykonywali jak fachowcy swoją pracę, z wielkim poszanowaniem ofiar tej katastrofy - perorowała w Sejmie Kopacz pod koniec kwietnia 2010 roku. - Lekarze i ci, którzy dokonywali identyfikacji zwłok, na pewno widzieli ślady po sekcji na ciałach - odpowiadała dziennikarzom. "Oni zapewniali mnie, że wszystkie czynności zostały przeprowadzone. Sekcja zwłok jest działaniem obowiązkowym, przeprowadza się ją rutynowo w takich przypadkach. Jak twierdzą polscy lekarze, na miejscu zostały pobrane próbki do toksykologii. Lekarze czy prokuratorzy, którzy tam pracowali, to wybitni eksperci, specjaliści. Musimy mieć do nich zaufanie" - przekonywała obecna marszałek Sejmu w "Gazecie Wyborczej". Później okazało się to nieprawdą.

Anna Ambroziak


za: www.naszdziennik.pl

***

Popularny serial pokaże pijanego Błasika?


Popularny serial dokumentalny o katastrofach lotniczych, który nadaje m.in. BBC i National Geographic, wyemituje odcinek poświęcony tragedii smoleńskiej. Z zapowiedzi wynika, że przedstawiana będzie wersja wydarzeń MAK-u i Tatiany Anodiny. Jeżeli tak się stanie to można bez żadnych wątpliwości obarczyć za to winą polskie władze.


„Wykonując rozkazy” to tytuł roboczy jednego z odcinków 12. sezonu, który ma się niedługo rozpocząć. Jego opis nie pozostawia złudzeń: „Przyczyną katastrofy był błąd pilota”. Przedstawiciele Stowarzyszenia Katyń 2010 wystosowali do producenta list w tej sprawie. Gdy próbowaliśmy się dowiedzieć, czy w tej sprawie zaprotestuje minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski, poinformowano nas, że odpowiedź otrzymamy... w ustawowym terminie 14 dni- czytamy w „Gazecie Polskiej Codziennie”. Marta Kaczyńska mówi, że jeżeli dojdzie realizacja tego filmu będzie kompromitacją dla Polski. „Zdaję sobie jednak sprawę, że w tej kwestii nie możemy liczyć na wsparcie rządu. Musimy działać sami. Zaistniała sytuacja jest pokłosiem działalności rządu Donalda Tuska, który od pierwszych chwil po katastrofie nie podjął żadnych działań, które miały na celu rzetelne wyjaśnienie jej przyczyn. Polski rząd konsekwentnie milczał, gdy ogłaszano kłamliwą wersję raportu MAK-u” – mówi córka śp. pary prezydenckiej. „Komisja Millera powtórzyła w większości kłamliwe ustalenia Rosjan. Wszystko miało miejsce przy ogromnym wsparciu przychylnych rządowi mediów, które lansowały przeważnie fałszywe ustalenia” – dodaje Kaczyńska i podkreśla, że: „na Zachodzie jest wielu ludzi dobrej woli, którzy po prostu nie znają innej wersji niż rozpowszechniania przez MAK i komisję Millera. Trzeba starać się za wszelką cenę to zmienić”. Czy jest to jednak możliwe?


"Air Crash Investigation" jest serialem niezwykle popularnym i uznanym przez widzów za rzetelny. Ja również jestem jego fanem i staram się oglądać każdy odcinek. Jeżeli twórcy tego znakomicie zrealizowanego serialu pokażą na ekranie rosyjską wersję tragedii, to możemy już nigdy nie odkręcić MAK-owskich kłamstw na temat Smoleńska. Listy Solidarnych 2010 czy konferencje polityków PiS w Brukseli na niewiele się zdadzą. Nie podzielam wiary Kaczyńskiej w to, że kogokolwiek na zachodzie będzie obchodziło co mówi prawicowa opozycja w kraju takim jak Polska. Jeżeli polski rząd nie spróbuje przekonać producentów do zmiany scenariusza, to na zachodzie ugruntuje się pogląd o pijanym generale i pilotach samobójcach. Popkultura jest potężną bronią i zniszczyła już pamięć po wielkich postaciach historycznych. W erze mediokracji nie ma nic prostszego. Czy jednak rządowi tak naprawdę zależy na tym by wybielony został generał Błasik, który przecież miał być wysłany przez wrednego „Kaczora”? Wojna polityczna się nie skończyła. Straszenie PiS-em te wiosny będzie potrzebne jak nigdy. Rosyjska narracja w popularnym serialu na National Geografic to prawdziwy prezent dla Tuska.

Łukasz Adamski

za:www.fronda.pl

***

LISTA HAŃBY

„To, że gen. Błasik był w kabinie, bardzo dziwi cywilnych pilotów. Pana nie dziwi?”.
Pytanie Tomasza Machały („Wprost”) zadane
gen. Waldemarowi Skrzypczakowi.

„Jak udało się ustalić »Polsce«, na nagraniach z czarnych skrzynek jedno ze zdań miało brzmieć »To patrzcie, jak lądują debeściaki«”.
Łukasz Słapek – „Polska The Times”

„Z jakichś względów z samobójczą determinacją samolot pikował w stronę nieuchronnej tragedii. Tej tragedii udałoby się z łatwością uniknąć dzięki odrobinie ostrożności, odpowiedzialności, asertywności”.
Tomasz Lis– „Wprost”

„Jest świadek, który słyszał, jak tuż przed wylotem prezydenckiego Tu-154M dowódca Sił Powietrznych gen. Andrzej Błasik zwymyślał kapi-tana samolotu Arkadiusza Protasiuka”.
Agnieszka Kublik, Wojciech Czuchnowski i Paweł Wroński– „Gazeta Wyborcza”

„Generał Andrzej Błasik, czarna owca wśród pasażerów Tu-154”.
Anita Czupryn – „Polska The Times”

„»Jak nie wyląduję/wylądujemy, to mnie zabiją/zabije« – tak mają brzmieć słowa wypowiedziane przez kapitana Arkadiusza Protasiuka. Nie wiadomo, w jakim kontekście padły te słowa”.
Joanna Komolka – TVN24

„Latał Pan często rządowym samolotem. Czy to jest naturalne, że wysocy urzędnicy czy dowódcy wchodzą do kokpitu, są z pilotami?”.
Dominika Wielowieyska („Gazeta Wyborcza”) w rozmowie z Radosławem Sikorskim

„Panie premierze, ile razy jako szef rządu naciskał Pan na pilotów?”.
Tomasz Sekielski (TVN24) w rozmowie z Leszkiem Millerem

„0,6 promila we krwi dowódcy”.
Piotr Machajski, Alicja Katarzyńska – „Gazeta Wyborcza”

„Generał na autopilocie”.
„Wprost”

„Jest kwestia generała Błasika, który do ostatniej chwili siedzi w kabinie”.
Andrzej Morozowski – TVN24

„Męczennik czy sprawca?”.
Tytuł na okładce ze zdjęciem Lecha Kaczyńskiego
(„Wprost” Tomasza Lisa)

„Sądzi Pan, że Lech Kaczyński naciskał na pilotów »musicie lądować«?”.
Piotr Marciniak (TVN24) w rozmowie z Lechem Wałęsą

„Bo tak, on (kpt. Protasiuk) tylko znał rosyjski, on się tylko komunikował z wieżą kontrolną, wszystko było na jego barkach i jeszcze na plecach miał gen. Błasika”.
Monika Olejnik – Radio Zet

Zebrał: Samuel Pereira

http://autorzygazetypolskiej.salon24.pl/385035,lista-hanby

@
Lotnicy poderwali samolot z Okęcia, nie mając prognozy pogody z lotniska docelowego.
Michał Majewski, Paweł Reszka

Motto bloga: NIech Będzie Pochwalony Jezus Chrystus Amen
(...)
":)onald Tusk żegnał, w czasie pogrzebu, prezydenta Kaczyńskiego w Warszawie czy na Wawelu wiedział, że to były prezydent Polski Lech Kaczyński wydał rozkaz do startowania z lotniska w Warszawie do Smoleńska. I, że zrobił to, pomimo braku informacji o pogodzie na miejscu lądowania – w Smoleńsku. I choć pilot odmówił lotu, to generał Błasik rozkazał mu, w imieniu prezydenta, aby leciał" - napisał Palikot..
JA LW. dodaję ,,pod usilną namową , PRESJĄ brata JAROSŁAWA..
Lech Wałęsa

Z nieoficjalnych informacji wynika, że dane o pogarszającej się pogodzie miał przed wylotem z Warszawy także gen. Andrzej Błasik, dowódca sił powietrznych, który leciał wraz z prezydentem Lechem Kaczyńskim na obchody katyńskie. Między generałem i dowódcą samolotu wywiązała się sprzeczka, czy przy tych warunkach pogodowych będzie można lądować w Smoleńsku. Gen. Błasik nie chciał, by o problemie informować prezydenta. I to dlatego - wbrew procedurze - prezydenta na schodach samolotu witał nie dowódca załogi, ale gen. Błasik. Podobno generał miał zabronić załodze informowania prezydenta o złych warunkach pogodowych na smoleńskim lotnisku.
Agnieszka Kublik, Wojciech Czuchnowski

Ja mam pewne informacje – ale to nie są informacje potwierdzone, bo ja tych dowodów nie oglądałem – że problem tego lotu zaistniał już na lotnisku w Warszawie, że już tutaj była pewna dyskusja, czy lecieć, czy nie lecieć.
Edmund Klich

- Dlaczego piloci zlekceważyli sygnały ostrzegawcze?
- Nie mam pojęcia! Ale ze stenogramów wynika, że w kabinie panował chaos. Obecny tam dowódca sił powietrznych czytał instrukcję mechanizacji skrzydeł. Konsultowano się z kabiną pasażerską. Pada zdanie, że prezydent nie podjął jeszcze decyzji. Co więcej, sprawdziła się opinia międzynarodowej komisji, że brakowało instrukcji współpracy załogi. Ta była niezdecydowana i niezgrana.
Wywiad z Wojciechem Łuczakiem

Załamał się formalny system dowodzenia statkiem powietrznym.(...) Dowódcą statku został prezydent Lech Kaczyński, a dowódcą operacyjnym gen. Błasik.
Waldemar Kuczyński

- Nagle w tej kabinie zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Ta kabina zamienia się w salę konferencyjną. Przychodzi ktoś kto mówi że mamy problem, dowódca załogi mówi o tym że jak nie wyląduję to mnie zabiją, potem ktoś przychodzi i mówi że pan prezydent nie podjął decyzji- w domyśle jakiej decyzji- decyzji na pokładzie samolotu odnośnie lotu podejmuje pilot, dowódca załogi.
Piotr Łukaszewicz

Możemy sobie wyobrazić Protasiuka skupionego na wypatrywaniu ziemi. Nie kwitującego w ostatnich sekundach - co wynika ze stenogramu - komend kontrolerów. Czującego za plecami oddech gen. Błasika. Nie słyszącego pokładowych systemów ostrzegających przed niebezpieczną bliskością ziemi.
Wacław Radziwinowicz, współpraca Bogdan Wróblewski

No katastrofa była spowodowana lądowaniem w nieodpowiednich warunkach, bez wystarczającej wiedzy o sytuacji na ziemi.
Bronisław Komorowski

Fakty, które są najzupełniej oczywiste, nie ulega najmniejszej wątpliwości, że piloci odpowiadają w sposób bezpośredni za przebieg tragicznych wydarzeń. Nie ulega wątpliwości, że byli oni kiepsko przeszkoleni i ich psychika nie predestynowała ich do odnalezienia się na tak trudnym odcinku, z którego wynikała ochrona bezpieczeństwa lotu najważniejszych w państwie osób. I to jest fakt i to jest oczywistość. Natomiast cała sprawa posiada oczywiście tło w tandetyzmie, bardzo charakterystycznym dla naszego kraju, no posiadamy w tym względzie szereg europejskich analogii, no niemniej jednak trzymajmy się własnego podwórka.
Konstanty Miodowicz

10 kwietnia 2010 r. był dla Polaków tym, czym dla świata był 11 września 2001 r. Nie, broń Boże, żadnych paralel „zamachowych" czy „samolotowych". W obu przypadkach, wtedy w skali globalnej, tym razem w skali lokalnej, skończyła się epoka przewidywalności. Powody są oczywiście całkowicie odmienne. Tam pełna premedytacji terrorystyczna akcja, tu pełna dezynwoltury akcja „debeściarska", tam uaktywnienie się „genu nienawiści", tu uaktywnienie się „genu autodestrukcji”.
Tomasz Lis

Kapitan Arkadiusz Protasiuk wiedział, że musi wylądować. Czekał na upragniony awans na stopień majora. Udane lądowanie w obecności prezydenta i szefa sił powietrznych, gen. Andrzeja Błasika, mogło mu w tym pomóc. Porażka, czyli lot na lotnisko zapasowe, mogła pogrzebać jego marzenia.
Jan Osiecki, Tomasz Białoszewski, Robert Latkowski

P.Ł.: Niewątpliwie do katastrofy przyczyniło się podjęcie przez załogę decyzji o lądowaniu w takich warunkach atmosferycznych...
M.O. :Nie załogę. Kapitana.
P.Ł.: Kapitana, tak.
M.O. To pilot mówił „Horyzont”
P.Ł.: Nie, „horyzont”...
M.O.: ...to krzyczał nawigator chyba.
P.Ł.: Kontroler z wieży.
M.O.: Mhm, kontroler z wieży, tak.
Monika Olejnik rozmawia z płk.pil. Piotrem Łukaszewiczem

Według mojej oceny po prostu załoga zaryzykowała - zrobiła to, czego jej nie wolno było robić. Na tych 100 metrach podjęli decyzję, a podjął decyzję prawdopodobnie dowódca załogi, że będą szukali ziemi i będą próbowali wylądować.
Stefan Gruszczyk

Nasi dziennikarze śledczy cytowali zeznania pilotów 36. pułku specjalnego, którzy mówili, że Błasik często siadał za sterami. Dzisiejsze dementi nie wyklucza jednak ostatecznie, że do takiej sytuacji w przypadku ostatniego lotu prezydenta nie doszło.
Wydaje się dzisiaj jako jednoznaczne z brakiem jakichkolwiek podstaw do czynienia spekulacji jakoby to inne osoby, osoby trzecie zajmowały miejsce któregokolwiek z pilotów - mówił pułkownik Ireneusz Szeląg. Dopytywany przez Romana Osicę, czy analiza biegłych dotyczy tylko chwili uderzenia o ziemię, doprecyzował, że chodzi jedynie o moment zderzenia samolotu.
A to oznacza, że nie ma żadnych dowodów na to, że gen. Błasik nie pilotował samolotu chwilę wcześniej, a tym bardziej nie jest to dowód na to, że generała nie było w kokpicie.
Roman Osica

Z ujawnionych stenogramów wiemy, że gen. Błasik w ostatnich minutach lotu był obecny w kokpicie pilotów, a z ekspertyzy z jego sekcji zwłok, która została udostępniona przez Rosjan, wynika, że pozostawał tam do samego końca - świadczą o tym charakterystyczne obrażenia.To zastanawiające, że generał był obecny w kokpicie w czasie tak trudnego manewru. Czy pilnował, aby na pewno wylądowali, a nie na przykład odeszli na drugi krąg?
Jan Osiecki

Pomiędzy Rosją a polską komisją wyjaśniającą okoliczności katastrofy smoleńskiej nie ma sprzeczności w kwestii, jaki charakter miał ten przelot. To był lot cywilny.
Jerzy Miller

Decyzja zależała od załogi. Najpełniejszą wiedzą dysponował dowódca samolotu. Samolot miał informacje o wysokości, wieża - o odległości. Próba zrzucenia odpowiedzialności na wieżę jest nieporozumieniem. Co, mieli strzelać do samolotu? Polskich pilotów nic nie usprawiedliwia.
Tomasz Hypki

Analizując stenogramy widać również wyraźnie, że załoga ignorowała informacje Wiktora Ryżenki na temat odległości od pasa.
Kontroler nie ma żadnych możliwości, żeby zmusić pilota do rezygnacji z lądowania.
Jan Osiecki

- A czy Rosjanie nie mogli odmówić przyjęcia samolotu, żeby nie ryzykować, że na ich kiepskie lotnisko spowite mgłą spadnie kolos wypełniony paliwem?
Nie mogli, nie ma takiej procedury. Lądować czy nie lądować - decyduje załoga.
Tomasz Hypki

MAREK DĄBROWSKI
25.01.2012 21:40

(pgtb)






Copyright © 2017. All Rights Reserved.