Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Polecane

Prof. Wojciech Polak: Naród i elity. Odpowiedzialność za Polskę

Przeciwstawiając się niszczeniu polskości, suwerenności, wolności i chrześcijaństwa, jesteśmy prawdziwą polską elitą.
Naród i elity – to pojęcia, które pozornie wydają się proste i nie wymagające szczególnego omówienia, a jednak są skomplikowane.

Naród to przecież wspólnota połączona kulturą, językiem, tradycją, terytorium, przeszłością i paroma innymi cechami. Dociekliwi powiedzą jednak: ale jakżeż to, przecież Szwajcarzy mówią po niemiecku, francusku, włosku i retoromańsku, po niemiecku też mówią Niemcy i Austriacy, więc ta definicja nie do końca jest trafna i pewnie jej do końca sformułować i rozwinąć się nie da. Można jednak powiedzieć, że naród to wspólnota poczuwająca się do bycia narodem. Mogą więc mówić w różnych językach, ale jeśli czują się Szwajcarami mówiąc w czterech językach, to Szwajcarami są. Autoświadomość jest w przypadku narodu czynnikiem dość podstawowym. Elita natomiast zawsze istnieje w społeczeństwie i zawsze bierze na siebie największą odpowiedzialność za to, co się w narodzie – tudzież w społeczeństwie – dzieje.

Polska zaczęła się od 966 r., w co nikt nie wątpi, ale nasze elity były od samego początku dość skomplikowane. Z jednej strony bowiem byli książę, drużyna i rodzina książęca, wielmoże, a z drugiej np. misjonarze katoliccy, którzy byli elitą kulturalną. Trochę naśmiewam się z tego, że niektórym wydaje się, iż Polska to był taki dziki kraj, do którego przybyli misjonarze chrześcijańscy i nawracali dzikusów. Nic bardziej mylnego. Myślę, że Mieszko I był człowiekiem nieźle wykształconym, bo już wtedy w rodzinach książęcych, nawet jeśli formalnie pozostawały one pogańskie, zdawano sobie sprawę, że nauka jest czymś ważnym i istotnym. Mieszko zachowywał się bardzo rozsądnie i racjonalnie, podejmował decyzje wynikające z głębokiej inteligencji i mądrości, a pewnie i wykształcenia. Podobnie było z Bolesławem Chrobrym. Co do Mieszka II, to wiemy już, że był świetnie wykształcony, chociaż jego rządy były wysoce nieszczęśliwe.

Ówczesne elity polityczne (książęce) i kulturowe, w miarę wzmacniania się Polski jako królestwa, siłą rzeczy podlegały poszerzeniu. Także okres rozbicia dzielnicowego paradoksalnie służył rozszerzaniu się elit politycznych czy kulturowych. Można jednak zapytać: no dobrze, ale co z pojęciem świadomości narodowej, co z pojęciem narodu? W średniowieczu jest to jeszcze sprawa złożona, ale pojęcie Polski, które pojawia się około roku 1000 (wcześniej mówiono o Państwie Gnieźnieńskim), sprawia, że przynajmniej elity zaczynają bardzo szybko czuć się elitami polskimi. Nikt oczywiście nie bawi się jeszcze w dokładne definicje, ale nie zmienia to faktu, że poczucie narodowości tkwi już w elitach politycznych i kulturowych. Gdy kształtuje się warstwa rycerska, która szybko przekształca się w warstwę szlachecką, zjawisko to zaczyna się coraz bardziej rozszerzać. Co było istotą warstwy szlacheckiej? Ano to, że w zamian za ziemię na prawie rycerskim i pewne, bardzo znaczące przywileje, m.in. podatkowe, szlachta była zobowiązana do służby wojskowej, a więc w razie zagrożenia własną piersią broniła wszystkich innych.

Wiadomo było, że ta warstwa szlachecka, która już w XVI w. staje się przyrodzoną, wręcz elitarną warstwą kraju, ma najbardziej rozwiniętą świadomość narodową. Każdy szlachcic uważa się za Polaka. Musimy pamiętać, że wtedy, bardziej chyba niż dzisiaj, ceniono pojęcie „małej ojczyzny”, więc ta świadomość była często bardziej złożona. Jeżeli po Unii Lubelskiej w 1569 r. ktoś ze szlachty mieszkał na Litwie i związany był z kulturą polską, mówiono na niego „Litwin”. Ale to nie był Litwin w znaczeniu dzisiejszym, w znaczeniu dzisiejszej narodowości litewskiej. Tak samo szlachcic mieszkający na Rusi Czerwonej, mówiący po polsku i związany z kulturą polską był Rusinem. Podobnie było ze szlachcicem-mieszkańcem Prus Królewskich, o którym mówiono „Prusak”. Był to jednak Prusak i Polak, czasem dodawano jeszcze do określenia mniejszą ojczyznę i można było być np. Warmiakiem. Z jednej strony Prusak, mieszkaniec Prus Królewskich, a z drugiej strony mieszkaniec Warmii. Szkoda, że często nie doceniamy dzisiaj tych naszych małych ojczyzn. Może jest to wyzwanie na przyszłość, byśmy zaczęli bardziej cenić te mniejsze terytoria, z których się wywodzimy.

Poza szlachtą elitę stanowiło także duchowieństwo oraz mieszczaństwo, które w Polsce było wówczas troszkę niedorozwinięte, bo miasta były słabe, poza oczywiście miastami Prus Królewskich – Gdańskiem, Elblągiem i Toruniem. Jest wtedy i kilka innych miast znaczących – Kraków, Lwów czy Poznań, ale generalnie mieszczaństwu polskiemu daleko jest w tamtym czasie do rangi, którą osiągnęło już mieszczaństwo w Europie Zachodniej. Nie zmienia to jednak faktu, że także wielu mieszczan czuje się Polakami, czuje swój związek z polskością.

Jeśli zaś chodzi o chłopów, to chłop się uważał za „tutejszego”, za mieszkańca określonej okolicy, chociaż tu też zachodzą z czasem pewne przemiany. Ogromną rolę zaczęło bowiem odgrywać to, co nazywamy reformą katolicką (kontrreformacja) w odpowiedzi na reformację, która w Polsce w XVI w. jest dosyć płytka. Przechodzę na kalwinizm – często mówił szlachcic – bo nie lubię mojego księdza proboszcza. Nie mogę się z nim dogadać i na dodatek on bardzo lubi pieniądze. Nie będę mu płacił, zostanę kalwinem. Wygonię tego proboszcza z kościoła, do którego mam prawo patronatu, mianuję tam ministra i zostanę kalwinem.

Za takim rozumowaniem stało w zasadzie niewielkie zainteresowanie subtelnościami teologicznymi. W następnym pokoleniu rodzina często wracała do katolicyzmu, bo np. ładna i zamożna szlachcianka z okolicy, która wpadła szlachcicowi w oko, była katoliczką, więc żenił się z nią i przechodził na katolicyzm. Odwrót od reformacji był więc tak samo gwałtowny jak przechodzenie do niej. Natomiast reforma katolicka w XVII w. była faktem, Kościół zorientował się, że trzeba działać trochę inaczej. Cóż bowiem z tego, że ludzie chodzą na Msze św. i nabożeństwa i modlą się, kiedy często niewiele ze swej wiary pojmują?

Zrozumiano, że trzeba prowadzić wśród ludu oświecenie religijne, że trzeba głosić kazania w zrozumiałym języku. Że proboszcz nie ma być urzędnikiem, który pojawia się w parafii raz na dwa lata i co najwyżej kasuje dochód z probostwa, ale że ma w tej parafii rzeczywiście pracować duszpastersko. Podjęto ponadto działania, żeby kulturę polską, która była przede wszystkim kulturą religijną, szerzyć wśród ludu. Dlatego jezuici piszą np. kolędy-piosenki – celowo piszę „piosenki”, bo odpowiadały one kołysankom, które mamy śpiewały, lulając swe dzieci. To było naturalne, ale teraz jezuita napisał kolędę „Lulajże, Jezuniu” czy „Jezus malusieńki” o kołysaniu Pana Jezusa. Prawdy religijne zostały nagle powiązane z czymś, co jest bliskie, znajome, serdeczne, codzienne.

Było to działanie na wielką skalę i bardzo przemyślane, albowiem polscy chłopi na wsi, którzy stanowili przecież większość społeczeństwa, stali się uczestnikami, odbiorcami kultury na najwyższym poziomie. Od tego jest już tylko krok do ich unarodowienia, co zaczęło następować w wieku XVIII. Było to w czasie, gdy światłe elity, już przy próbach ratowania państwa za Stanisława Augusta, mówiły, że trzeba skończyć z pańszczyzną, skończyć z podporządkowaniem chłopa i zrobić z chłopa obywatela. Drogę do zmian otwierał Tadeusz Kościuszko, powołując włościan pod broń i jednocześnie tym z nich, którzy przeszli przez kampanię wojenną, dając wolność osobistą i rozmaite przywileje.

Drogą tą zmierzano w XIX w. trochę za wolno. W zaborze rosyjskim w czasie Powstania Styczniowego dopiero rząd narodowy przyznał chłopom wolność i ziemię, ale tak naprawdę dostali oni tę wolność i ziemię z rąk zaborcy, tak więc popełniono tu daleko idące błędy. Stąd nasze wystąpienia wolnościowe w XIX w. po utracie niepodległości, nie ciesząc się poparciem wszystkich warstw społecznych, także nie odnosiły sukcesów. Mieszczanie stawali się Polakami już w XVIII w. Walczący w Powstaniu Kościuszkowskim lud Warszawy to byli świadomi Polacy. Z chłopami natomiast było jeszcze nie najlepiej. Mój pradziadek od strony ojca, Wojciech Wysocki, opowiadał mojemu tacie w latach 1930., że pamięta, jak na Podlasiu, gdzie mieszkał wraz ze swoimi rodzicami, chowali się na bagnach, bo żandarmeria powstańcza, powstańcy styczniowi, jeździli po wioskach i siłą wcielali chłopów do swych oddziałów. Mój prapradziadek nie chciał walczyć w oddziale powstańczym, ponieważ prawdopodobnie nie miał jeszcze żadnej świadomości narodowej. Nie identyfikował się z tą sprawą, więc chował się na bagnach; było to zjawisko powszechne. Z jednej strony moi krewni ze strony mamy – Montwiłłowie-Ejtminowiczowie byli przywódcami Powstania Styczniowego na Podlasiu, mieli potężne partie powstańcze, a z drugiej strony mój prapradziadek ze strony ojca chował się przed żandarmerią powstańczą.

Dopiero w 2. poł. XIX w. wykonano wielką, niesamowitą pracę nad unarodowieniem warstw chłopskich, które stanowiły statystycznie większość społeczeństwa. Przede wszystkim nauczono włościan czytania i pisania. W Kongresówce młodzież związana z ruchem narodowym, należąca do różnych organizacji, m.in. PET (Związek Młodzieży Polskiej „Przyszłość”) czy Związek Młodzieży Polskiej „Zet”, zaopatrzona w podręcznik Konrada Prószyńskiego „Promyka” chodziła po wioskach i uczyła chłopów czytania i pisania. Ten podręcznik był tak skonstruowany, że wystarczyło pokazać na początek pewne rzeczy, a potem człowiek sam mógł się uczyć; i uczył się. Nagle chłopi zaczynają pisać, czytać gazety, uczestniczyć w życiu kulturalnym.

A w tym życiu kulturalnym dzieją się rzeczy niesamowite – np. Sienkiewicz zaczyna publikować w odcinkach „Trylogię”. Nawet nie zdajemy sobie sprawy, jak wielki wpływ miała ona na wzmocnienie naszej świadomości narodowej. Raz w tygodniu na łamach warszawskiego „Słowa” i krakowskiego „Czasu” wychodził kolejny odcinek i wszyscy rzucali się na te gazety. Patriotycznie nastawieni rzemieślnicy warszawscy, którzy mieli iluś tam pracowników i czeladników, gdy ukazywał się następny odcinek „Potopu” czy „Pana Wołodyjowskiego”, nakazywali robić przerwę. Wszyscy siadali, a jeden brał gazetę i czytał na głos. To mogło trwać nawet godzinę lub półtorej, bo były to duże odcinki, ale mistrz wychodził z założenia, że każdy ma prawo przeczytać nowy odcinek tego serialu (celowo używam tego porównania) o potężnej dawce patriotyzmu. Przecież ci ludzie stawali się Polakami w sposób automatyczny.

Moja prababcia Anna Wysocka, mieszkająca na Podlasiu w granicach cesarstwa rosyjskiego – wspominałem już o tym we „Wpisie” – nauczyła się czytać i pisać (podobnie jak inne dzieci w jej wsi) tylko dzięki księdzu proboszczowi, który przekazywał wiernym nie tylko prawdy wiary. Na swym polskim modlitewniku, który mam do dzisiaj, napisała kobiecym niewprawnym pismem „ta książka należy do Anny Wysockiej 1874”, zaznaczając tym samym, że umie nie tylko czytać, ale także pisać po polsku. Takich proboszczów jak ten ze wsi mojej prababci, którzy wbrew zakazom carskim uczyli dzieci pisania i czytania po polsku, były tysiące.

Atrakcyjność kultury polskiej staje się tak wielka, że w warunkach zaboru na Litwie polonizacji ulegają masowo Białorusini. Dlaczego na Wileńszczyźnie mieszkający tam Polacy mają czasami takie dziwne nazwiska? Bo to są nazwiska pochodzenia białoruskiego. Białorusini często stawali się i Polakami, i katolikami, bo takie było oddziaływanie kultury polskiej mimo usilnej rusyfikacji prowadzonej przez cara i jego aparat. A na Śląsku Cieszyńskim? Przecież to księstwo od XIII w. nie należało do Polski. Miejscowa ludność mówiła jakimś językiem słowiańskim, ale Bóg raczy wiedzieć, czy to był polski, czy czeski. Ale oni nie stali się Czechami, w zdecydowanej większości stali się Polakami. Napływ różnych elementów kultury polskiej z Galicji był bowiem taki, że ci wszyscy mieszkańcy Śląska Cieszyńskiego pochodzenia słowiańskiego, z wyjątkiem południowych skrawków, gdzie mieszkało sporo Niemców, stali się po prostu Polakami.

Mieliśmy więc potężne atuty, ale mieliśmy też elity, które niestrudzenie pracowały nad polskością. Skoro ci chłopi zaczęli mówić, myśleć i czytać jako polscy patrioci, to gdy zaczęło się zbliżać rozstrzygnięcie w postaci I wojny światowej, to oni trafiali do Legionów, do polskich formacji. Oni byli już ukształtowani jako Polacy i walczyli o niepodległość Polski. W okresie międzywojennym elity są już poszerzone, zwielokrotnione, dlatego można mówić o różnych rodzajach elit – politycznych, religijnych, kulturowych i medialnych. Tak, już wtedy takie były w osobach np. gwiazd filmowych czy radiowych.

Rozrost elit jest wówczas ogromny, a równocześnie mamy niezwykle patriotyczne społeczeństwo. Dzisiaj niedouczeni historycy i publicyści często mówią, że Powstanie Warszawskie było szaleństwem, bo przecież nic nie można było osiągnąć. Taki styl rozumowania uważam za kompletne nieporozumienie, ponieważ to jest rozumowanie ahistoryczne. Powstanie Warszawskie musiało wybuchnąć, ponieważ dla tych elit, dla tych młodych ludzi walczących o Polskę z bronią w ręku, było niewyobrażalne, że po 20 latach wolności Polska ma stać się kolonią komunistycznej Rosji. Dla nich było to nie do pomyślenia, tak więc, czy ktoś chciał, czy nie chciał, Powstanie musiało wybuchnąć. To była konieczność, której nie można było zapobiec. Wynikała ona z niebywałego patriotyzmu tych młodych ludzi.

Elit komunistycznych w PRL-u nie uważam za elity narodowe. To były elity pseudonarodowe podporządkowane mniej lub bardziej interesom komunistycznej dyktatury obcego sąsiada. Elity w okresie tzw. Polski Ludowej tworzyli opozycjoniści, którzy potrafili przeciwstawić się systemowi, którzy pracowali także dla bliźnich, a nie dla systemu – trzeba to mocno podkreślić.

My, Polacy, mamy pojęcie ojczyzny, które jest alternatywne do pojęcia państwa. Amerykanin tego nie zrozumie. Gdy go zapytamy o ojczyznę, odpowie, że są nią Stany Zjednoczone Ameryki. Polak natomiast odpowie, że jego ojczyzną jest Polska, ale nie państwo polskie. Bo przecież w XIX w. państwa polskiego nie było, ale była Ojczyzna i można było być patriotą dla Ojczyzny. Ta Ojczyzna to: naród, terytorium, wiara, kultura, obyczaj, język, a może nawet rzeczy mniej ważne, tak jak kuchnia czy zwyczaje codzienne. Mamy więc ciągle państwo i Ojczyznę. Może być bowiem różnie… Niech mi nikt nie mówi, że jeśli ktoś odbudowywał Warszawę zamienioną przez Niemców w ruiny w 1944 r., jeśli ktoś odbudowywał ziemie zachodnie, spalony Wrocław czy mój rodzinny Olsztyn spalony przez Armię Czerwoną, to robił to, żeby Gomułce i Bierutowi było przyjemnie. Robiliśmy to dla Ojczyzny, dla Polaków, a nie dla systemu komunistycznego.

Dlatego w czasie PRL-u do elit zaliczam ludzi, którzy się systemowi przeciwstawiali, którzy pracowali dla bliźnich, dla Polaków, a nie dla elit komunistycznych. Często ponosili tego konsekwencje, bo w pojęciu nomenklatury komunistycznej wysokie stanowisko mogła pełnić tylko osoba należąca do PZPR. Moja mama przez lat 40 uczyła w szkole biologii, głównie w liceum, ale nigdy nie mogła zostać nawet wicedyrektorką. Stanowisko to dostawały dziewczyny dwudziestoparoletnie, ale ona nigdy, bo nie była członkiem PZPR-u. To była dola milionów Polaków, którzy zostali pozbawieni jakichkolwiek możliwości awansu, większych pieniędzy, tego, co nazywamy karierą, co sercu ludzkiemu jest miłe. Każdy wszak chciałby mieć wyższe stanowisko, większą odpowiedzialność, zarabiać więcej, ale w systemie komunistycznym szanse na to mieli tylko ludzie, którzy zapisywali się do partii i przynajmniej udawali, że popierają ten system, bo w głębi serca wiedzieli, że to jest lipa. Zgadzali się z oportunizmu.

Musimy pamiętać, że prawdziwe elity to ci, którzy walczyli i walczą o Polskę, dla których wolność jest czymś wielkim, czymś ważnym. Wiemy, jakie są dzisiaj zagrożenia dla wolności Polski, dla polskiej kultury, ale także dla chrześcijaństwa i wartości chrześcijańskich w społeczeństwie. Powiem krótko i dosadnie – to my, przeciwstawiając się tym wszystkim próbom niszczenia polskości, niszczenia naszej suwerenności, naszej wolności i wartości chrześcijańskich, jesteśmy elitą, ale też tym większe spoczywają na nas obowiązk

Prof. Wojciech Polak

za: bialykruk.pl

Copyright © 2017. All Rights Reserved.