Polecane
Powstanie Warszawskie 1944 – Śmiertelna pułapka
O tej heroicznej ofierze naszego Narodu pisałem kilkakroć*, teraz jedynie chciałbym dodać,
iż niezależnie od wszelkich innych rozbudowanych analiz, konkluzja zawsze pozostaje ta sama:
Po latach umęczenia i upokorzenia, po wiedzy o oficjalnych deklaracjach aliantów,
po stanowczych wezwaniach sowieckich władz stojących u wrót stolicy umęczonego kraju:
„Polacy do broni!”
- Powstanie nie mogło nie wybuchnąć.
Iskrą wywołującą zbrojną eksplozję, było przekonanie, iż będzie można otworzyć Warszawę dla armii idącej ze wschodu, miażdżącej dotychczasowego kata.
Wyzwoloną własnymi siłami stolicę, suwerennej – jak zapewniano- Polski.
Powstanie nie mogło nie wybuchnąć.
I nie mogło- jak się okazuje- być inaczej potraktowane przez zbrodnicze reżymy: niemiecki i sowiecki.
Niemiecki z oczywistych militarnych względów.
Sowiecki - również z oczywistych …planów instalowania w Polsce swoich kamratów (czy agentów).
Krzysztof Nagrodzki
* np. http://www.katolickie.media.pl/index.php/publikacje/publikacje-czlonkow-ol-ksd/1722-krzysztof-nagrodzki-pamie-powstania-warszawskiego-musi-trwa
***
80 lat temu dowódca Armii Krajowej gen. „Bór” podjął decyzję o rozpoczęciu powstania w Warszawie
31 lipca 1944 r., o godzinie 19 łączniczki Armii Krajowej rozpoczęły doręczanie rozkazu o rozpoczęciu walki następnego dnia o godzinie „W” – 17:00.
„Po pięciu blisko latach nieprzerwanej i twardej walki prowadzonej w podziemiach konspiracji stajecie dziś otwarcie z bronią w ręku” – pisał dowódca AK.
Powstanie Warszawskie było kulminacyjnym momentem akcji „Burza”.
Niemal od początku okupacji niemieckiej i sowieckiej Polskie Państwo Podziemne, we współpracy z władzami Rzeczypospolitej na uchodźstwie,
przygotowywało plany powstania, które miało rozpocząć się wraz z załamaniem niemieckiej machiny wojennej,
tak jak miało to miejsce w październiku i listopadzie 1918 r.
W 1943 r., w obliczu zbliżania się Armii Sowieckiej do granic II Rzeczypospolitej, plany powstańcze przybrały kształt akcji o kryptonimie „Burza”.
W wydanym w listopadzie 1943 r. rozkazie dowódcy Armii Krajowej gen. Tadeusza Komorowskiego „Bora” napisano:
„Wobec wkraczającej na ziemie nasze regularnej armii rosyjskiej wystąpić w roli gospodarza.
Należy dążyć do tego, aby naprzeciw wkraczającym oddziałom sowieckim wyszedł polski dowódca mający za sobą bój z Niemcami i wskutek tego najlepsze prawo gospodarza.
Miejscowy dowódca polski winien się zgłosić wraz z mającym się ujawnić przedstawicielem cywilnej władzy administracyjnej u dowódcy oddziałów sowieckich i stosować się do jego życzeń”.
Pierwotny plan „Burza” nie przewidywał walk na terenie dużych miast dla oszczędzenia ich mieszkańców i zabudowy.
Jednak w lipcu 1944 roku dowódca AK gen. Komorowski wydał rozkaz zajmowania także dużych miast, który od 21 lipca dotyczył również stolicy, co przyczyniło się także do wybuchu Powstania Warszawskiego.
Objęcie akcją większych miast uznano za ważne, by uwiarygodnić Polskie Państwo Podziemne jako gospodarza wobec wkraczającej Armii Czerwonej.
O podjęciu walk w stolicy zadecydowano 21 lipca 1944 r. na spotkaniu generałów Tadeusza Komorowskiego „Bora”, Leopolda Okulickiego „Niedźwiadka” i Tadeusza Pełczyńskiego „Grzegorza”.
Przez kilka następnych dni trwały konsultacje wewnątrz Komendy Głównej AK, której stanowisko przedstawiono następnie Janowi S. Jankowskiemu, Delegatowi Rządu na Kraj, w celu uzyskania jego akceptacji.
Odbyło się także w tym czasie posiedzenie Rady Jedności Narodowej, na którym opowiedziano się za opanowaniem Warszawy przed wkroczeniem do niej Armii Czerwonej.
25 lipca 1944 r. gen. Komorowski wysłał do Londynu depeszę skierowaną do Naczelnego Wodza gen. Kazimierza Sosnkowskiego, w której stwierdzał:
„Jesteśmy gotowi w każdej chwili do walki o Warszawę.
Przybycie do tej walki Brygady Spadochronowej będzie miało olbrzymie znaczenie polityczne i taktyczne.
Przygotujcie możliwość bombardowania na nasze żądanie lotnisk pod Warszawą. Moment rozpoczęcia walki zamelduję”.
Tego samego dnia Rada Ministrów wydała uchwałę, w której upełnomocniła Delegata Rządu
„do powzięcia wszystkich decyzji wymaganych tempem ofensywy radzieckiej, w razie konieczności bez uprzedniego porozumienia się z Rządem”.
Dzień później premier Stanisław Mikołajczyk polecił ministrowi spraw wewnętrznych przesłać do kraju informację o tym, iż:
„Na posiedzeniu Rządu RP zgodnie zapadła uchwała upoważniająca Was do ogłoszenia powstania w momencie przez was wybranym”.
Premier Mikołajczyk, udający się pod koniec lipca na rozmowy ze Stalinem, liczył, że ewentualny wybuch powstania w stolicy wzmocni jego pozycję negocjacyjną wobec Sowietów.
Opinii premiera nie podzielał Naczelny Wódz gen. Kazimierz Sosnkowski, który uważał, że w zaistniałej sytuacji zbrojne powstanie pozbawione jest politycznego sensu i w najlepszym przypadku zmieni jedną okupację na drugą.
W depeszy do gen. Komorowskiego z 25 lipca 1944 r. stwierdzał m.in.
„W obliczu szybkich postępów okupacji sowieckiej na terytorium kraju trzeba dążyć do zaoszczędzenia substancji biologicznej narodu w obliczu podwójnej groźby eksterminacji”.
Generał Sosnkowski, jako Naczelny Wódz, nie podjął jednak jednoznacznej decyzji zabraniającej rozpoczęcia powstania.
31 lipca po południu dowódca AK gen. Tadeusz Komorowski „Bór” spotkał się z płk. Antonim Chruścielem,
który przekazał „Borowi” nieprecyzyjną - jak się potem okazało - wiadomość o tym, że sowieckie czołgi są już na przedmieściach Pragi.
Ta niesprawdzona informacja była jednym z powodów, dla którego wahający się jeszcze „Bór” podjął ostatecznie decyzję, że powstanie wybuchnie 1 sierpnia.
Przebieg kluczowej narady 31 lipca i podjętej wówczas decyzji o wybuchu Powstania Warszawskiego tak w swoich wspomnieniach przedstawił „Bór” Komorowski:
„Tegoż dnia komendant Okręgu Warszawa-Miasto, 'Monter', oczekiwany był w kwaterze głównej o godzinie 6 po południu.
Zjawił się niespodziewanie o piątej, z wiadomością, że sowieckie oddziały pancerne wdarły się w przyczółek niemiecki, zdezorganizowały jego obronę i że Radość, Miłosna, Okuniew, Wołomin i Radzymin są już w rękach rosyjskich.
Po krótkiej naradzie uznałem, że nadszedł właściwy moment do rozpoczęcia walki o Warszawę”.
Na podjęcie decyzji o rozpoczęcie powstania wpływały także działania strony sowieckiej i jej zwolenników w Warszawie.
„29 lipca 1944 r. mieniący się 'generałem dywizji' Julian Skokowski, dowódca marginalnej Polskiej Armii Ludowej, wydał odezwę wzywającą do powstania, kłamliwie twierdząc, że Warszawę opuściło dowództwo AK.
Ponadto znane były już wówczas okoliczności „współpracy” AK z Armią Czerwoną podczas akcji „Burza” na froncie wschodnim – aresztowania, wywózki na wschód bądź przymusowe wcielenia żołnierzy AK do 1. Armii Wojska Polskiego” – mówił w rozmowie z PAP Michał Tomasz Wójciuk z działu historycznego Muzeum Powstania Warszawskiego.
O rozpoczęcie walki od 29 lipca nawoływały także sowieckie rozgłośnie radiowe:
„Ludu Warszawy! Do broni! Niech cała ludność stanie murem wokół Krajowej Rady Narodowej, wokół warszawskiej Armii Podziemnej.
Uderzcie na Niemców! Udaremnijcie ich plany zburzenia budowli publicznych. Pomóżcie Czerwonej Armii w przeprawie przez Wisłę.
Przysyłajcie wiadomości, pokazujcie drogi.
Milion ludności Warszawy niech stanie się milionem żołnierzy, którzy wypędzą niemieckich najeźdźców i zdobędą wolność”.
29 lipca przed Komendantem Głównym i dowódcą Okręgu Warszawskiego stawił się kurier rządu RP Jan Nowak-Jeziorański
W trakcie spotkania poufnie przekazał gen. Tadeuszowi Pełczyńskiemu swoją ocenę sytuacji, przestrzegając przed wybuchem zrywu.
To wtedy padły słynne słowa: „Jeżeli Burza w Warszawie została pomyślana jako demonstracja polityczno-wojskowa, to nie będzie ona miała żadnego wpływu na politykę sojuszników, a jeśli chodzi o opinię publiczną na Zachodzie, będzie to dosłownie burza w szklance wody”.
Pełczyński odpowiedział, że zdaje sobie sprawę z konsekwencji zajęcia Polski przez Sowietów, podkreślił jednak, iż wszyscy muszą wypełnić swój obowiązek do końca.
„Wychodziłem z mieszkania na Śliskiej z ciężkim sercem” – pisał po latach Jeziorański.
Spotkanie uświadomiło mu, że „misja była spóźniona, mogła co najwyżej pogłębić jeszcze bardziej wewnętrzną rozterkę tych ludzi w chwili, kiedy każda decyzja była zła”.
Jeziorański w Warszawie nabrał pewności, że dowództwo AK przestało brać pod uwagę decyzje podejmowane w Londynie i działa wyłącznie na własną rękę.
Tego samego dnia spotkał się z Delegatem Rządu na Kraj.
Jan Stanisław Jankowski wysłuchał raportu Jeziorańskiego i stwierdził, że wybuch powstania w Warszawie jest nieunikniony:
„Niech pan sobie wyobrazi – użył w tym miejscu plastycznego porównania – człowieka, który przez pięć lat rozpędza się do skoku przez jakiś mur, biegnie coraz szybciej i o krok przed przeszkodą pada komenda: stop! On tak się już rozpędził, że zatrzymać się nie może.
Jeśli nie skoczy, rozbije się o mur. Tak jest właśnie z nami”.
31 lipca ok. godz. 19 z gmachu przy ul. Filtrowej 68, gdzie mieściła się konspiracyjna kwatera sztabu dowódcy Okręgu AK Warszawa-Miasto, płk Chruściel „Monter” przekazał ostateczny rozkaz. „Alarm - do rąk własnych Komendantom Obwodów (…).
Nakazuję 'W dnia 1.8. godzina 17. Adres m.p. Okręgu: Jasna nr 22 m. 20 czynny od godziny 'W'. Otrzymanie rozkazu natychmiast kwitować" – rozkazywał komendant Okręgu AK Warszawa-Miasto.
Godzinę wybuchu powstania o 17.00 Chruściel uzasadniał tym, że w popołudniowym tłoku na ulicach żołnierzom podziemia łatwiej będzie niepostrzeżenie dotrzeć na miejsca zbiórek.
W rzeczywistości rozkaz wydano na tyle późno, że rozkaz do stawienia się w miejscu zbiórki nie dotarł do wielu żołnierzy Armii Krajowej.
Decyzja gen. Komorowskiego została opublikowana z datą 1 sierpnia w „Biuletynie Informacyjnym”.
„ŻOŁNIERZE STOLICY. Wydałem dziś upragniony przez Was rozkaz do jawnej walki z odwiecznym wrogiem Polski, najeźdźcą niemieckim.
Po pięciu blisko latach nieprzerwanej i twardej walki prowadzonej w podziemiach konspiracji stajecie dziś otwarcie z bronią w ręku, by Ojczyźnie przywrócić Wolność i wymierzyć zbrodniarzom niemieckim przykładną karę za terror i zbrodnie dokonane na ziemiach Polski.
Warszawa, 1.VIII-1944 r. Dowódca Armii Krajowej (-) BÓR”.
Dla wszystkich stron – Niemców, ludności cywilnej i Armii Krajowej – już o poranku 1 sierpnia było jasne,
że w każdej chwili w Warszawie może dojść do wybuchu.
„Po drodze wstąpiłem do kościoła Karola Boromeusza przy ulicy Chłodnej, w którym zobaczyłem wielu młodych ludzi, którzy modlili się klęcząc w kompletnej ciszy.
Po wyjściu z kościoła napotkałem grupę młodzieńców ubranych przeważnie w nieprzemakalne płaszcze, przepasanych pasami.
Idąc za nimi obserwowałem ich sylwetki.
Kilku z nich ukrywało broń pod płaszczami, zdradzały to nienaturalne wypukłości ich odzieży.
Jezdnią mknęły pojedyncze samochody ciężarowe, załadowane żołnierzami niemieckimi, którzy trzymali broń gotową do strzału.
Wskazówki zegara posuwały się nieubłaganie.
Zbliżała się godzina 'W'” – pisał w swoich wspomnieniach „Lata chmurne, lata dumne” Felicjan Majorkiewicz, Cichociemny, oficer Komendy Głównej AK.
Pierwsze walki wybuchły już w czasie koncentracji oddziałów, około godziny 14 w okolicy placu Wilsona na Żoliborzu.
za:tvrepublika.pl
***
Dr T. Łabuszewski: Powstanie Warszawskie było fundamentem do działań oporowych, których finałem był 1989 rok
Gdyby nie było Powstania Warszawskiego, pozbawilibyśmy się fundamentu świadomości tego, czym jest wolność we współczesnej Polsce oraz fundamentu do działań oporowych, których finałem był 1989 rok.
To jest kamień węgielny. Są historycy, do których się zaliczam, którzy określają Powstanie Warszawskie jako ostatni głos wolnej Polski.
Była to straszliwa cena za pokazanie całemu światu, że społeczeństwo polskie nie godzi się
na pozbawienie siebie możliwości wywalczenia prawdziwej niepodległości, nie tej niesionej na sowieckich bagnetach ze Wschodu – podkreślił dr Tomasz Łabuszewski, dyrektor Oddziału Instytutu Pamięci Narodowej w Warszawie, w środowych „Aktualnościach dnia” na antenie Radia Maryja.
Trwają obchody 80. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego.
Zryw patriotyczny rozpoczął się 1 sierpnia 1944 roku o godz. 17.00.
Do walki o wolność stolicy stanęło około 50 tys. powstańców.
Była to największa akcja zbrojna podziemia w okupowanej przez Niemców Europie.
Walki trwały 63 dni. W tym czasie zginęło około 200 tys. osób – zarówno żołnierzy, jak i cywilów.
– Całą historię można rozpatrywać w trzech płaszczyznach – politycznej, wojskowej i symbolicznej.
Jeśli chodzi o dwie pierwsze, trudno uciec od konstatacji, że Powstanie Warszawskie zakończyło się porażką.
(…) Problem w tym, że w ówczesnej sytuacji politycznej i militarnej nie było szansy na jakiekolwiek powodzenie tego typu akcji – zaznaczył dr Tomasz Łabuszewski.
Dyrektor Oddziału IPN w Warszawie zauważył przy tym, że „wszyscy decydenci w 1944 r. zdawali sobie sprawę z tego, że podstawowe warunki, które stały za powodzeniem tego typu akcji, nie zostały spełnione.
Pierwszym warunkiem było zwiększenie pomocy militarnej ze strony aliantów”.
– Już 20 maja 1944 r. wiadomo było, że zwiększenia dostaw broni nie będzie.
W czasie całej okupacji AK dostała zrzutów o wadze 443 ton, podczas gdy Grecja dostała ponad 5 tys. ton,
a Jugosławia – a właściwie oddziały wyłącznie komunistyczne Broz Tity – ponad 76 tys. ton.
To pokazuje, że alianci zachodni od początku 1943 r. uważali, że AK w koncepcjach militarnych w Europie,
na których zależało aliantom zachodnim, nie będzie odgrywać żadnej istotnej roli i w nią nie inwestowali – powiedział.
Gość Radia Maryja jako drugi warunek, który miał być spełniony, aby Powstanie Warszawskie zakończyło się powodzeniem, wymienił „udział jednostek polskich na Zachodzie w działaniach powstańczych.
Począwszy od 1940 r. sztab Naczelnego Wodza uważał, że doprowadzenie do powszechnego powstania powinno oznaczać współgranie sił krajowych i jednostek polskich walczących u boku aliantów zachodnich”.
– Wiadomo było, że jednostka, która była przygotowywana do udziału w tego typu walkach
– czyli 1. Samodzielna Brygada Spadochronowa – nie weźmie udziału w jakichkolwiek działaniach powstańczych.
6 czerwca 1944 r. na stronie polskiej wymuszono przekazanie owej brygady pod bezpośrednie dowództwo brytyjskie.
(…) Z przygotowywaniem powstania zostaliśmy sami – przypomniał historyk.
Dr Tomasz Łabuszewski podjął się przy tym oceny znaczenia Powstania Warszawskiego dla ówczesnych i obecnych Polaków.
Mówiąc o pierwszej grupie, gość „Aktualności dnia” zaznaczył, że „miało to kolosalne znaczenie,
ponieważ przez kilka lat będąc celami działań represyjnych ze strony obydwu okupantów Polski, ci ludzie dążyli do działań o charakterze odwetowym.
To było w pełni zrozumiałe”.
– Przez cały okres swojej służby w konspiracji byli przygotowywani do otwartej walki z wrogiem.
Ona była spełnieniem ich wieloletnich oczekiwań. (…) Dla tych ludzi możliwość otwartej walki z wrogiem była czymś absolutnie zasadniczym.
Gdyby tego nie było, pozbawilibyśmy się fundamentu świadomości tego, czym jest wolność we współczesnej Polsce
oraz fundamentu do działań oporowych, których finałem był 1989 rok. To jest kamień węgielny.
Są historycy, do których się zaliczam, którzy określają Powstanie Warszawskie jako ostatni głos wolnej Polski.
(…) Była to straszliwa cena za pokazanie całemu światu, że społeczeństwo polskie
nie godzi się na pozbawienie siebie możliwości wywalczenia prawdziwej niepodległości,
nie tej niesionej na sowieckich bagnetach ze Wschodu – zaznaczył.
Dyrektor Oddziału IPN w Warszawie powiedział, że „od momentu utworzenia. dzięki śp. prezydentowi Lechowi, Kaczyńskiemu Muzeum Powstania Warszawskiego dostrzegam pewien rodzaj pozytywnego snobizmu związanego z Powstaniem Warszawskim i uczestniczeniem w różnego rodzaju imprezach z tym związanych”.
– Nawet dla ludzi nie mających żadnych przedwojennych korzeni z Warszawą, staje się to bardzo ważne święto dla ich lokalnej tożsamości.
Oni przyjmują to jako rodzaj dziedzictwa, które należy kultywować – zwrócił uwagę.
za:www.radiomaryja.pl
***
Prezydent A. Duda: Powstanie Warszawskie to jeden z kamieni milowych naszej wolności i niepodległości
Powstanie Warszawskie to jeden z fundamentalnych kamieni milowych naszej wolności i niepodległości,
powstańcy stanęli do walki, aby odzyskać wolność i dać świadectwo, że trwają
– powiedział we wtorek prezydent Andrzej Duda podczas uroczystości z okazji 80. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego.
Prezydent Andrzej Duda na wstępie podkreślił, że mija 80 lat od wybuchu Powstania Warszawskiego.
„80. rocznica wydarzenia, które leży dzisiaj jako jeden z fundamentalnych kamieni milowych naszej wolności i naszej niepodległości,
wielka – jak czasem mówią niektórzy – druga Bitwa Warszawska, coś, czego wcześniej nie było chyba nigdy w dziejach” – powiedział prezydent Andrzej Duda.
Podczas swojego wystąpienia prezydent nawiązał do dyskusji o celowości decyzji o rozpoczęciu Powstania Warszawskiego w 1944 roku.
„Czy było warto? Setki tysięcy ludzi zginęło, miasto zburzone, trzeba było je potem odbudowywać dziesiątki lat.
Im więcej lat mijało od zakończenia II wojny światowej, tym zdarzało się częściej – zwłaszcza już w wolnej Polsce w ciągu ostatnich 35 lat - że różne środowiska podawały w wątpliwość sensowność tej decyzji, tamtej walki” – zaakcentował.
Jak ocenił, „ostatnio już nie słychać żadnych głosów, które próbowałyby kwestionować zasadność, słuszność tamtego wielkiego czynu zbrojnego”.
„Wiecie dlaczego? Po pierwsze, dlatego, że cały czas są powstańcy i cały czas są świadectwem wolnej, niepodległej i suwerennej Polski, która pokazuje, istniejąc, że było warto.
Dziękuję Wam za to, że jesteście nieprzerwanie” – zwrócił się do zgromadzonych uczestników Powstania Warszawskiego, dziękując im za przekazywane świadectwo.
Jak ocenił, drugim powodem, dla którego ucichła krytyka powstania, są świadectwa z wojny na Ukrainie.
„W ciągu ostatnich dwóch lat (krytycy – PAP) zobaczyli Mariupol zburzony praktycznie do szczętu, a na samym końcu zdobyty przez Rosjan, pod gruzami którego polegli jego obrońcy i którego Ukraińcom do dziś nie udało się odzyskać.
Niech ktoś spróbuje powiedzieć Ukraińcom, że nie było warto (…)
Mimo że stracili miasto, nie odzyskali go do dzisiaj, mimo że będą je odbudowywali być może przez dziesięciolecia.
Dzisiaj każdy, kto to widzi, wie o tym doskonale, że było i jest warto, bo nie ma takiej ceny, której nie warto zapłacić za obronę ojczyzny i za to, żeby ją odzyskać” – stwierdził prezydent.
Prezydent Andrzej Duda przypomniał, że w Powstaniu Warszawskim wzięły udział dziesiątki tysięcy młodych ludzi, którzy mieli przygotowanie wojskowe, ale nie byli żołnierzami.
Jak dodał prezydent, najczęściej ci młodzi ludzie byli bez doświadczenia bojowego i bez broni,
a mimo to stanęli do walki z regularną armią, jedną z najlepszych wówczas na świecie,
z ogromnym doświadczeniem bojowym i nowoczesnym wyposażeniem militarnym.
„(Powstańcy) stanęli do walki po to, aby odzyskać wolność, po to, żeby dać świadectwo tego, że są,
że żyją, że trwają i że Polska, choć zniknęła z mapy, to Polacy nie zniknęli i Polska nie zniknęła z serc” – wskazał Prezydent RP.
Andrzej Duda podkreślił, że w czasie Powstania Warszawskiego poległo 40 proc. powstańców.
za:www.radiomaryja.pl
***
Biskup polowy WP: Powstańcy uczą nas bronić godności ludzkiej osoby oraz wolności
Powstańcy warszawscy uczą nas bronić godności ludzkiej osoby oraz wolności
– powiedział w rozmowie z PAP biskup polowy Wojska Polskiego Wiesław Lechowicz.
Zaznaczył też, że nikt nie ma prawa wyrażać swoich poglądów w taki sposób, który rani czy obraża inne osoby.
W czwartek 1 sierpnia przypada 80. rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego, największej akcji zbrojnej podziemia w okupowanej przez Niemców Europie.
O godz. 17, zwanej "Godziną W", w mieście zawyją syreny, a w kościołach katolickich rozlegną się dzwony.
"Powstanie Warszawskie odegrało bardzo ważną rolę w historii naszego kraju, mimo że nie zakończyło się zwycięstwem.
Wciąż pozostaje ważnym punktem odniesienia dla Polaków oraz dla przyszłości naszej ojczyzny"
- powiedział PAP biskup polowy Wojska Polskiego Wiesław Lechowicz.
"Jak wspominają sami powstańcy, ważnym motywem, dla którego w sierpniu 1944 r. podjęli nierówną walkę z okupantem, było pięć lat pogardy,
lekceważenia, deptania ludzkiej godności oraz terror, który wprowadzili hitlerowcy" - powiedział hierarcha.
Zwrócił uwagę, że "pamiątką tamtego czasu są fotografie obrazujące czasy niemieckiej okupacji w Generalnej Guberni wykonane przez samych hitlerowców.
Możemy na nich zobaczyć, z jaką wyższością i pogardą okupanci patrzyli na Polaków czy inne mniejszości mieszkające w Polsce" - wskazał duchowny.
Bp Lechowicz podkreślił, że "także dziś trzeba stawać w obronie godności ludzkiej osoby, upominając się o godność każdego człowieka,
począwszy od jego poczęcia aż do naturalnej śmierci". Dodał, że nie można także pozostawać obojętnym wobec bezdomnych, bezbronnych czy chorych.
Zaznaczył, że należy im się taki sam szacunek i prawa jak tym, których życie potoczyło się lepiej.
Biskup polowy przypomniał, że sztandarowym hasłem powstańców była walka o wolność i niepodległość ojczyzny.
"Po 80 latach od tamtego zrywu przyszło nam żyć w czasach, kiedy wolność, suwerenność oraz niepodległość nie są czymś oczywistym.
Wojna w Ukrainie czy na Bliskim Wschodzie pokazuje, że wojna konwencjonalna nie jest reliktem przeszłości.
Zagraża nam wojna w znaczeniu militarnym, bo wojna w sensie zagrożenia dla naszej wolności już ma miejsce" - stwierdził biskup.
Jako przykład przytoczył ceremonię otwarcia igrzysk olimpijskich w Paryżu.
"W imię swoiście rozumianej wolności oglądaliśmy ukazaną w krzywym zwierciadle Ostatnią Wieczerzę.
Nie po raz pierwszy okazuje się, że pod pozorem wolności i tolerancji można dopuszczać się postaw nie mających z tymi wartościami nic wspólnego" - powiedział bp Lechowicz.
Oświadczył, że w pełni podziela sprzeciw chrześcijan z różnych stron świata i oficjalne stanowisko biskupów francuskich w tej sprawie.
"Nie możemy przechodzić obojętnie obok wydarzeń, które w tak ewidentny sposób deprecjonują chrześcijaństwo i wyśmiewają się z religii chrześcijańskiej,
która stanowi skądinąd ważną część kodu kulturowego naszego kontynentu" - powiedział biskup.
"Jeśli Europa odetnie się do swoich korzeni, to możemy się domyślać, co z niej faktycznie pozostanie; to, co z drzewem odciętym od korzenia" - dodał.
Zaznaczył, że każdej osobie, bez względu na jej światopogląd czy wyznawaną religię, należy się szacunek.
"Nikt nie ma prawa wyrażać swoich poglądów w sposób raniący czy obrażający inne osoby" - stwierdził bp Lechowicz.
Bp polowy WP zwrócił także uwagę, że tym, co charakteryzowało powstańców w 1944 r., były także wspólnota i solidarność.
"Do walki nie ruszyły pojedyncze osoby, ale zorganizowane grupy i oddziały. Powstańcy stanowili wspólnotę zjednoczoną tymi samymi celami i wartościami"
- powiedział.
Jak ocenił, "dziś szczególnie potrzeba nam w kraju tego ducha solidarności, zgody i jedności,
którego przykład pozostawili nam bohaterscy powstańcy sprzed 80 lat".
Bp Lechowicz przypomniał również, że w czasie powstania nie ustało życie religijne w stolicy.
Mimo zbombardowanych kościołów księża celebrowali msze w domach, piwnicach i na podwórkach, towarzysząc i posługując walczącym.
Wielu z nich, jak choćby dominikanin o. Michał Czartoryski czy ks. Józef Stanek, zapłaciło za to własnym życie - powiedział duchowny.
Hierarcha ocenił, że ich postawa jest wskazówką dla współczesnych księży i zakonników, jak realizować powołanie.
"Oni nie opuścili stolicy, ale zostali tam, gdzie byli powstańcy, ludność cywilna stolicy, chorzy, starsi, służąc im do końca pomocą duchową i ludzką.
Również dziś - jak pokazują różnego rodzaju badania - wierni oczekują od duchowieństwa żywej wiary i zwykłego człowieczeństwa.
Życie religijne powstańców wskazuje ponadto, jak ważną rolę wiara w Boga odgrywa w walce o wolność i godność człowieka.
To kolejna lekcja, jaką przekazują nam bohaterowie sprzed ośmiu dekad" - stwierdził bp Lechowicz.
W Warszawie 1 sierpnia 1944 r. do walki stanęło ok. 40-50 tys. powstańców.
Planowane na kilka dni, trwało ponad dwa miesiące. W czasie walk zginęło ok. 18 tys. powstańców, a 25 tys. zostało rannych.
Straty wśród ludności cywilnej wyniosły ok. 180 tys. zabitych.
Pozostałych przy życiu mieszkańców Warszawy, ok. 500 tys., wypędzono ze zniszczonego miasta, które po powstaniu Niemcy niemal całkowicie zburzyli.
za:www.niedziela.pl
***
„Godzina W”. Walka
Godzina „W”, której początek dowództwo AK wyznaczyło na 1 sierpnia o godzinie 17.00, w istocie zaczęła się o kilka godzin wcześniej od pojedynczych starć, związanych z mobilizacją oddziałów powstańczych.
Najwcześniej, bo jeszcze przed godziną 14.00, strzelanina rozpoczęła się na Żoliborzu, kiedy to osłaniająca transport broni drużyna zmusiła do odwrotu niemiecki patrol.
Rozwój wydarzeń w tej dzielnicy okazał się jednak z tego właśnie powodu znacznie mniej pomyślny,
bowiem zaalarmowane pogotowie policyjne nie tylko zaskoczyło kilka koncentrujących się plutonów,
ale – po obsadzeniu wiaduktu nad Dworcem Gdańskim i skrzyżowania głównych ulic – kompletnie zdezorganizowało mobilizację i w praktyce uniemożliwiło kontakt ze Śródmieściem.
W samym Śródmieściu na pół godziny przed terminem wybuchu powstania toczono już walki na placu Napoleona, placu Dąbrowskiego i ulicy Mazowieckiej.
Co gorsza, o godzinie 16.00 na Woli przez czysty przypadek została zdekonspirowana siedziba Komendy Głównej AK (na jej miejsce postoju wyznaczono fabrykę Kamlera), co spowodowało, że w momencie rozpoczęcia walki była ona oblężona przez niemieckie oddziały i w praktyce odcięta od głównych sił powstańczych. Te zaś, z różnym skutkiem, starały się wykonywać przydzielone im zadania.
Natarcie, które przy olbrzymiej determinacji powstańców trwało do godzin rannych, niemal całkowicie zaskoczyło Niemców.
Poszczególne oddziały usiłowały zdobyć i opanować kluczowe punkty miasta i utrzymać je do momentu spodziewanego wkroczenia do stolicy Armii Czerwonej.
Niemal całkowicie udało się siłom powstańczym opanować Stare Miasto, Powiśle (zajęta została Elektrownia),
w znacznym stopniu Śródmieście (Niemcy bronili się w gmachu Poczty Głównej, budynku Polskiej Akcyjnej Spółki Telefonicznej, na Dworcu Głównym i w kompleksach budynków wokół Pawiaka oraz w rejonie pomiędzy placem Saskim a Teatralnym) i Wolę oraz Dolny Mokotów.
Na Ochocie załamał się szturm na koszary policji niemieckiej przy pl. Narutowicza,
natomiast dowódca oddziałów żoliborskich zdecydował się na opuszczenie miasta i wymarsz w kierunku Puszczy Kampinoskiej.
Na prawym brzegu Wisły znacznie słabiej uzbrojone oddziały powstańcze zdołały obsadzić Targówek i Bródno,
zaatakowały kilka ważnych obiektów kontrolowanych przez Niemców (unieruchomiono przykładowo Dworzec Wileński), ale już 3 sierpnia zdemobilizowały się, rozpraszając się pośród ludności.
Po pierwszych dniach
Do 4 sierpnia sytuacja bojowa w gruncie rzeczy wyjaśniła się.
Pierwszy powstańczy impet nie przyniósł zasadniczego rozstrzygnięcia.
W niemieckich rękach pozostały dworce, lotnisko, budynki koszarowe i – pomimo kilkakrotnie podejmowanych wysiłków – mosty.
A mimo to nastrój nie tylko żołnierzy, ale i ludności cywilnej polepszał się dosłownie z godziny na godzinę.
Był to przecież czas – jak podkreślał to w swej odezwie „Bór” – gdy żołnierza armii konspiracyjnej
poderwał „rozkaz do jawnej walki z odwiecznym wrogiem Polski, z najeźdźcą niemieckim”, walki prowadzonej otwarcie po to, „by Ojczyźnie przywrócić Wolność i wymierzyć zbrodniarzom niemieckim przykładną karę za terror i zbrodnie dokonane na ziemiach Polski”.
Trudno się więc dziwić bezprzykładnemu męstwu młodych powstańców.
Nie jest zaskoczeniem również masowy udział ludności cywilnej, i to bez względu na wiek czy płeć, w budowie barykad (pierwsze wzniesiono w nocy z 1 na 2 sierpnia), umocnień, w kopaniu rowów przeciwczołgowych,
przebijaniu otworów w ścianach domów, zaopatrywaniu powstańców w prowiant, przekazywaniu informacji.
Dowództwo powstańcze doskonale zdawało sobie jednak sprawę, że pobicie Niemców bez pomocy z zewnątrz jest niewykonalne.
Stąd alarmująca depesza do Londynu.
I wsłuchiwanie się w huk dział dobiegający zza Wisły.
Tymczasem po 3 sierpnia ofensywa prowadzona przez Armię Czerwoną zamarła.
Wobec łun Warszawy
Powstanie, którego sukces umożliwiał zainstalowanie w stolicy Polski jej legalnych, uznawanych przez zdecydowaną większość społeczeństwa władz, godziło w plany Stalina.
W tej sytuacji kremlowski dyktator, zdając sobie doskonale sprawę z dysproporcji sił walczących o Warszawę, wydał wyrok na stolicę Polski.
Działania na całym froncie zostały w ciągu kilku dni wstrzymane
– za pretekst posłużyła porażka atakującej Radzymin 2. Pancernej Armii, której 3. korpus, na wyraźny zresztą rozkaz Stalina, nie otrzymał niezbędnego wsparcia.
To, że miasto legnie w gruzach, że straszliwą cenę zapłaci ludność, nie liczyło się.
Więcej – „przestępców, którzy wszczęli awanturę warszawską w celu uchwycenia władzy”
Stalin, wspierany przez swych polskich popleczników w rodzaju Bieruta czy Wasilewskiej, mógł bezkarnie potępiać.
I czynił to.
Czynił w sytuacji, gdy w Warszawie trwały zacięte walki (jeszcze 6 sierpnia Wasilewska dowodziła w Moskwie,
że powstanie jest „wymysłem rządu londyńskiego”), a na Kremlu toczyły się rozmowy z Mikołajczykiem.
Polski premier przybył do Moskwy 30 lipca, aby dokonać uzgodnień odnośnie „dalszej wspólnej walki przeciwko Niemcom” i „ułożenia na długą metę współżycia polsko-sowieckiego”.
Mikołajczyk, pozbawiony wszakże realnego wsparcia zachodnich sojuszników, występował w roli petenta.
Toteż i wstępna rozmowa z Mołotowem, przeprowadzona 31 lipca, i zasadnicze spotkanie ze Stalinem, do którego doszło 3 sierpnia, nie przyniosły rezultatu.
Stalin wyraźnie grał na zwłokę, odsyłając rozmówców do swych zauszników z PKWN.
Warunkiem wszczęcia jakichkolwiek rozmów w sprawie granic było wpierw uznanie przez stronę polską linii Curzona, na które to rozstrzygnięcie Polacy nie wyrażali zgody.
Natomiast paląca kwestia udzielenia realnej pomocy Warszawie w ogóle nie została przez Stalina podjęta.
Rozmowy ze Stalinem były przykrą koniecznością.
Pertraktacje z jego ludźmi spod znaku PKWN – poważnym politycznym błędem.
Propozycja, by powołać rząd jedności narodowej (14 miejsc dla PKWN, 4 dla reprezentantów rządu RP),
przekreślanie ważności konstytucji z 1935 r., wreszcie w pełni podporządkowanie się woli Stalina odnośnie przyszłych granic Polski – były dla Mikołajczyka warunkami nie do przyjęcia.
Bardzo wymowny był jednak sam fakt odbycia podobnych rozmów, utwierdzający kremlowskiego dyktatora w przekonaniu, że polskich polityków w Londynie da się podzielić.
W rozmowach moskiewskich walcząca Warszawa była zaś dla Mikołajczyka jedynie kartą przetargową,
nie sprawą pierwszoplanową, sprawą wymagającą politycznej wyobraźni i determinacji, podobnej do tej, którą wykazywali powstańcy warszawscy.
Do ostatniego naboju… dwa dni
Jeszcze 3 sierpnia „Bór” raportował do Londynu, że w walce o stolicę „inicjatywa w naszym ręku”.
Morale Niemców istotnie było poważnie nadszarpnięte.
Powstańcy zaczęli natomiast odczuwać poważny brak amunicji.
Zaangażowane w bój ponad trzydziestotysięczne siły powstańcze dysponowały zaledwie tysiącem karabinów, 7 cekaemami, 20 karabinami przeciwpancernymi, 500 pistoletami maszynowymi, około 25 tysiącami granatów, na dodatek w większości wytworzonymi w podziemnych zakładach amunicyjnych.
Był to zapas, który mógł wystarczyć na dwa dni walki, i choć stale starano się go uzupełniać (również dzięki zdobyczom na wrogu), jednak coraz niecierpliwiej wyczekiwano na zrzuty.
Te zaś zależały od pogody… i od mało życzliwego Polakom marszałka Johna Slessora.
W szóstym dniu walk, gdy Niemcy, dowodzeni przez gen. SS Ericha von dem Bach-Żelewskiego,
od kilkudziesięciu godzin zaciekle kontratakowali, usiłując wyrąbać sobie przez miasto trasy komunikacyjne,
gdy na Woli i Ochocie masowo mordowano ludność, z Warszawy kierowano do Londynu dramatyczne apele.
„Niemcy – depeszowano – wprowadzają do walki środki techniczne, których my nie posiadamy – broń pancerną, artylerię, lotnictwo, miotacze ognia.
Na tym polega ich przewaga, my – podkreślano z goryczą – górujemy duchowo”.
Pomoc sprzymierzonych zawiodła.
„Nie prosimy o pomoc materialną, lecz żądamy natychmiast udzielenia nam jej”.
– stwierdzano.
Apele płynące z Warszawy wspierane były w Londynie przez polskie czynniki wojskowe i cywilne w każdy dostępny sposób, realna pomoc jednak nie nadchodziła.
Zrzuty, dokonywane głównie przez polskich ochotników z włoskich baz, były niewystarczające, a nierzadko wpadały w ręce Niemców.
Co gorsza, samoloty alianckie nie mogły lądować za niemiecko- -sowiecką linią frontu, bowiem Stalin nie wyraził na to zgody.
Z ociąganiem, stale zerkając na Stalina, reagowali zarówno Brytyjczycy, jak i Amerykanie.
Dopiero 30 sierpnia sojusznicy obwieścili światu, że żołnierze AK są składową częścią Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie i jako takim przysługuje im pełnia praw kombatanckich.
Trudno się więc dziwić, że sojusznicza opieszałość skłoniła Naczelnego Wodza do wydania w rocznicę wybuchu wojny (opublikowanego 4 września) rozkazu adresowanego do żołnierzy AK, w którym dobitnie stwierdzał:
„Warszawa czeka. Nie na czcze słowa pochwały, nie na wyrazy uznania, nie na zapewnienia litości i współczucia. Czeka ona na broń i amunicję. Nie prosi ona niby ubogi krewny, o okruchy ze stołu pańskiego, lecz żąda środków walki, znając zobowiązania i umowy sojusznicze” – konkludował.
Gen. Sosnkowski doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jakie powody sprawiły, że „lud Warszawy” został
„pozostawiony sam sobie i opuszczony na froncie wspólnego boju z Niemcami”.
Nic więc dziwnego, że w kilkanaście dni później Brytyjczycy zażądali jego ustąpienia.
O losie Warszawy zdecydował jednak bezruch wschodniego frontu.
I choć jeszcze 12 sierpnia, jak depeszował dowódca AK, „trzymamy: Żoliborz, Stare Miasto, Śródmieście”,
pętla zaciskana przez Niemców pozwala już tylko trwać.
Rude pola chwały
Od 10 sierpnia główny ciężar obrony wzięło na siebie Stare Miasto.
Bohaterski opór (niezwykle zacięcie walczyły, po opuszczeniu Woli, kadrowe bataliony harcerskie: „Zośka” i „Parasol”) nie był w stanie zrównoważyć przygniatającej przewagi technicznej, którą dysponowali Niemcy.
Ciężka artyleria, w tym moździerze i miotacze min, i bezkarne lotnictwo obracały punkty oporu w perzynę,
w zasypywanych piwnicach grzebały żywcem obrońców: żołnierzy i cywilów.
Dzieła zniszczenia dokonywały samobieżne, wypełnione materiałem wybuchowym, miniaturowe czołgi (tzw. „Goliaty”), działa „Tygrysów”, miotacze płomieni.
Starówka padła 2 września.
Próba przebicia się przez pozycje niemieckie podjęta 31 sierpnia zakończyła się fiaskiem.
Do Śródmieścia – kanałami – przedostał się jedynie oddział z kompanii „Rudy” batalionu „Zośka” dowodzony przez Andrzeja „Morro” Romockiego.
Tych, którzy pozostali, w tym tysiące rannych, wymordowali w ruinach Niemcy.
Plecaki pełne klęski
Wreszcie, po 63 dniach zmagań, 2 października podpisany został akt kapitulacji powstania.
Żołnierze AK z mianowanym Naczelnym Wodzem „Borem” Komorowskim szli do niewoli.
Ocalała ludność – na tułaczkę.
Przytłaczały rozmiary strat.
Zginęło ponad 25 tysięcy powstańców i spieszących im z pomocą żołnierzy I Armii.
Straciło życie (w tym znaczna część w masowych mordach i egzekucjach) niemal 200 tysięcy ludności cywilnej.
Miasto, celowo burzone jeszcze po kapitulacji, zamieniło się w rumowisko.
A jednak warszawska hekatomba, choć przerażająca, nie była daremna.
Determinacja powstańców, pogarda śmierci i głębokie przywiązanie do niepodległościowych ideałów
musiały zaważyć na decyzjach, które w sprawie polskiej zapadały na Kremlu.
Myśl o 17 republice została zawieszona.
Nie to okazało się jednak, z perspektywy czasowej, najistotniejsze.
Ci, którzy stali się „kamieniami rzuconymi na szaniec”, pozostawili wciąż żywą legendę, kształtującą postawy następców.
Legendę, umożliwiającą pielęgnowanie bezcennych, z punktu widzenia zniewalanego narodu, wartości,
te zaś – z wiarą w Niepodległą – były wręcz niezbędne w momencie, gdy na Polskę padł cień Jałty.
Prof. Włodzimierz Suleja
za:przystanekhistoria.pl