Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Eurolewacy - dzieci prawdziwych faszystów i stalinowców

Polacy przeżyli okres nacjonalistycznego regresu pod rządami braci Kaczyńskich, ale nie ustąpili demonom” – napisał rok po katastrofie smoleńskiej na łamach „Le Nouvel Observateur” niemiecki eurodeputowany Daniel Cohn-Bendit

, w latach 60. jeden z przywódców studenckiej rewolty. Zaproszony w 2008 r. przez Adama Michnika jako gość honorowy na obchody rocznicy Marca ’68 i przyjmowany ostatnio z atencją przez „Gazetę Wyborczą” lewicowy celebryta zdaje się zapominać o prawdziwych demonach, którym ulegał przez wiele lat swojej aktywności politycznej.

Zanim wszedł w 1994 r. z ramienia francuskich Zielonych do Parlamentu Europejskiego, gdzie od 2004 reprezentuje niemieckich Zielonych, w latach 60. i 70. trzymał się blisko – o wiele za blisko – środowisk, które wydały na świat terroryzm.

 Matecznik eurolewicy

Najpierw we Francji, a następnie w Niemczech współtworzył owiane do dzisiaj w kręgach lewicowych romantyczną legendą pokolenie ’68: pogrążone w oparach marihuany komuny, w których młodzi ludzie zaczadzeni marksizmem, komunizmem oraz anarchistycznymi pomysłami na urządzenie świata usiłowali sklecić rewolucyjną ideologię. Demonstracje zaczęły się zamieniać w regularne bitwy z policją, w maju 1967 r. pojawiły się ulotki pod hasłem „Kiedy zapłoną berlińskie domy towarowe?” z poparciem dla „belgijskich towarzyszy”, którzy rok wcześniej puścili z dymem brukselski dom towarowy A l’ínnovation i spalili 322 osoby.

 W latach 70. radykalniejsi członkowie ruchu „pozaparlamentarnej lewicy” – jak siebie określali – sięgnęli po broń palną i bomby, a Europę Zachodnią zalała fala przemocy, wspieranej finansowo przez Moskwę. Zaczęła się zbrojna konspiracja skierowana przeciw „społeczeństwu rozdartemu dramatycznym wyborem między proszkiem do prania Persil a proszkiem Sunil” – by użyć słów Ulrike Meinhof, redaktor naczelnej pisma „Konkret”, wydawanego za pieniądze enerdowskiej Stasi. Andreas Baader i Ulrike Meinhof utworzyli Oddział Armii Czerwonej (tłumaczenie rodem z PRL „Frakcja Czerwona Armia” miało, jak się wydaje, zapobiec narzucającym się skojarzeniom). Lista ofiar RAF jest bardzo długa: politycy, biznesmeni, policjanci, prokuratorzy, przypadkowi przechodnie.

„Baader i Meinhof są nasi!”

Daniel Cohn-Bendit, wydalony w maju 1968 r. z Francji jako lider zamieszek na paryskim uniwersytecie Nanterre, znany z pomysłu zastąpienia francuskiej trójkolorowej flagi czerwoną, wylądował w Niemczech. Syn berlińskiego adwokata, sympatyka trockizmu, przyszedł na świat we Francji, dokąd jego żydowscy rodzice wyemigrowali w 1933 r., ale miał obywatelstwo Republiki Federalnej.

We Frankfurcie nad Menem Cohn-Bendit trafił na zaprawionego w ulicznych bijatykach z policją Joschkę Fischera, który w latach 1998-2005 wspiął się na polityczne szczyty jako wicekanclerz i minister spraw zagranicznych RFN w rządzie Gerharda Schrödera. Z nim zakładał ugrupowanie „Walka Rewolucyjna”. Także w 1968 r. zaprzyjaźnił się na całe życie z Hansem-Joachimem Kleinem z „Rewolucyjnych Komórek”.

 Pracował w fabryce, by „mobilizować robotników do rewolucji”, utrzymując równocześnie kontakty ze zrewoltowanymi studentami. Wraz z Fischerem otworzył księgarnię „Karl Marx”, obaj włączyli się też do ruchu „Sponti”, traktującego rewolucję jako „spontaniczny ruch mas”.

Gdy Andreas Baader oraz Gudrun Ensslin postanowili pójść śladem „belgijskich towarzyszy” i podłożyli w kwietniu 1968 r. ogień pod domy towarowe we Frankfurcie, Cohn-Bendit, zwany „czerwonym Danym”, na sali sądowej podczas ich procesu wykrzykiwał: „To są nasi!”.

 Towarzysze broni

Losy jego przyjaciół, z którymi nigdy się nie rozstał, potoczyły się różnie. Joschka Fischer został aresztowany w 1976 r. podczas demonstracji w obronie aresztowanej rok wcześniej Ulrike Meinhof. Zarzucono mu podpalenie samochodu policyjnego i poważne zranienie policjanta. Funkcjonariusz uszedł wprawdzie z życiem, jednak został kaleką. A Fischer, zwolniony z powodu braku dostatecznych dowodów, poszedł za ciosem: „Nie możemy dystansować się od towarzyszy z miejskiej partyzantki, bo musielibyśmy zdystansować się od nas samych” – oświadczył publicznie. Miał na myśli sądzonych wówczas terrorystów: Andreasa Baadera, Gudrun Ensslin i Jana-Carla Raspego, aresztowanych w 1972 r. po tzw. ofensywie majowej – serii zamachów na amerykańskie bazy wojskowe, niemieckie urzędy i banki. Zginęły wówczas cztery osoby, a 74 zostały ranne. W 1977 r., po dwuletnim procesie, dostali kary dożywocia.

Słowa Fischera odbiły się szerokim echem. I choć niepodobna obarczać go odpowiedzialnością za krwawą niemiecką wiosnę i jesień 1977 r., trudno jednak nie dostrzec w nich apelu o zaangażowanie się po stronie terrorystów – niektórzy dopatrują się w nich preludium do krwawych wydarzeń 1977 roku. W kwietniu RAF zamordował prokuratora generalnego Siegfrieda Bubacka, nadzorującego śledztwo w sprawie uwięzionych „towarzyszy broni”, w lipcu Jürgena Ponto, prezesa zarządu Dresdner Bank. Od września tragedie następowały jedna po drugiej: porwanie Hannsa-Martina Schleyera, szefa Związku Pracodawców, uprowadzenie w październiku Boeinga Lufthansy z 86 zakładnikami i żądanie uwolnienia skazanych, odbicie samolotu w Mogadiszu przez oddział specjalny, zamordowanie nazajutrz Schleyera w akcie zemsty przez RAF. Czarną serię zamknęły samobójstwa uwięzionych terrorystów.

Joschka Fischer nie żałuje

 Wtedy Joschka Fischer – jak twierdzi – stracił złudzenia, ale jeszcze w 1978 r. przyszły wicekanclerz komentował śmierć Bubacka, Ponto i Schleyera: „Jeśli chodzi o tych trzech wysoko postawionych panów, nie umiem wzbudzić w sobie prawdziwego żalu”.

Gdy w maju 1981 r. został zamordowany przez „Rewolucyjne Komórki” minister gospodarki Hesji, okazało się, że do zamachu użyto broni ukradzionej z amerykańskich koszar w 1973 r. i przewożonej samochodem Fischera – Fischer twierdzi, że dał wówczas kluczyki „towarzyszowi” z „Komórek Rewolucyjnych” Kleinowi.

 Fischer, wybrany w 1983 r. z ramienia partii Zielonych do Bundestagu, założył wcześniej we Frankfurcie wraz z Cohn-Benditem „Arbeitskreis Realpolitik” – rodzaj think tanku, który sformułował postulaty dla partii Zielonych. W parlamencie nie szczędził sobie ordynarnych wystąpień – dość zacytować jego słowa do przewodniczącego Bundestagu: „Za pozwoleniem, panie przewodniczący, jest pan dupkiem”. Uznał za stosowne przekazać swoje znoszone tenisówki Muzeum Historii Niemiec w Bonn.

W 2001 r. prasę obiegły fotografie Fischera bijącego 7 kwietnia 1973 r. policjanta. A gdy prokuratura postanowiła wznowić śledztwo w sprawie „usiłowania zabójstwa policjanta” z 1976 r., okazało się, że dokumenty przepadły bez śladu, a wraz z nimi wiedza o stopniu jego zaangażowania w terror.

W obronie terrorysty Kleina

Kariery politycznej nie zrobił Hans-Joachim Klein, drugi serdeczny przyjaciel „czerwonego Danyego”. Syn policjanta żali się na przemoc, jakiej miał zaznać najpierw ze strony ojca, potem od zakonnic w domu dziecka i w poprawczaku. Zaczynał w latach 60. od zajmowania wraz z „towarzyszami” pustych domów i zakładania tam komun, o które toczyły się walki z policją eksmitującą dzikich lokatorów. Już jako przyjaciel Cohn-Bendita i Fischera fałszował dokumenty tożsamości, by wreszcie przejść do konkretów. Po udziale w zorganizowanym w końcu 1975 r. pod wodzą terrorysty Carlosa napadzie na wiedeńskie zebranie członków OPEC, pojmaniu 62 zakładników i zamordowaniu trzech policjantów postanowił wycofać się z „walki zbrojnej”. Z pomocą pospieszyli przyjaciele Fischer i Cohn-Bendit, którzy znaleźli mu schronienie w Normandii na ponad 20 lat, a ten ostatni płacić miał nawet czynsz za mieszkanie.


 Gdy w 1998 r. został pojmany przez Francuzów i wydany Niem- com, świadkami obrony na jego procesie byli oczywiście niezawodni Cohn-Bendit i Fischer – za trzykrotne morderstwo dostał 9 lat. Zwolniony w 2003 r., żyje w Normandii i nadal przyjaźni się z „czerwonym Danym”.

Cohn-Bendit wciąż tłumaczy się ze spotkania w 1974 r. z Andreasem Baaderem, uwięzionym w Stuttgarcie. Wybrał się tam z Sartrem, który miał go poprosić o tłumaczenie, i nieodłącznym Kleinem jako kierowcą – żeby sprawdzić, czy terrorysta ma w celi dobre warunki.

W 2007 r. już jako europoseł miał okazję ustosunkować się do swojej przeszłości. Po udaremnieniu zamachu islamistów na bazę USA w Berlinie i na lotnisko we Frankfurcie celebrytę Cohn-Bendita zaproszono do udziału w dyskusji telewizyjnej z chadeckim ministrem spraw wewnętrznych Wolfgangiem Schäublem. Zapytany o współodpowiedzialność za narodziny terroryzmu Cohn-Bendit odrzekł: „Nasze pokolenie stworzyło warunki dla tych, którzy posklejali strzępy różnych ideologii rewolucyjnych i uczynili z nich podstawę intelektualną do działania. Terror RAF-u był jednak wymierzony w konkretne osoby z establishmentu, a ten w niewinnych ludzi”. Usankcjonował jednoznacznie mordowanie oficjeli, pomijając przy okazji niewygodny fakt, że krwawy terror lat 60. i 70. również uderzał w ludzi z ulicy.

Rodzina – „wylęgarnia faszyzmu”

„Byliśmy, jak to zwykłem mawiać, bardzo prometejscy – świat należał tylko do nas, mogliśmy go na swój sposób od nowa kreować” – oświadczył przy innej okazji. Kreowali go w rzeczy samej, walcząc o stworzenie „nowego człowieka”. W latach 60. „czerwony Dany” zaangażował się w ruch tworzenia przedszkoli alternatywnych, promujących wychowanie antyautorytarne.

W cytowanej ostatnio często książce wspomnieniowej „Wielki bazar” z 1975 r. Cohn-Bendit opisał swoje kontakty z dziećmi, zwłaszcza z dziewczynkami. Oszczędzając Czytelnikowi szczegółów, rzec należy, że jego „flirt” z dziećmi miał charakter pedofilski. Gdy w 2000 r. we francuskim tygodniku „L’Express” pojawił się artykuł cytujący zapomnianą autobiografię, ówczesny minister spraw zagranicznych Niemiec Klaus Kinkel zażądał na łamach „Berliner Tageszeitung” od lewicowego polityka zapewnienia, że „nigdy nie doszło w jego kontaktach z dziećmi do aktów seksualnych”. Cohn-Bendit odpowiedział, że „wtedy nie miał świadomości tego problemu”. „Eksperymentowaliśmy po prostu z seksualnością. Poszukiwałem nowej definicji moralności w seksie” – wyjaśnił.

 Cohn-Bendit nie był wówczas wyjątkiem – jego działania wpisywały się w ideologię propagowaną przez berlińskie grupy znane jako „Komuna 1” i „Komuna 2”. Założyciel tej pierwszej, syn bankiera Dieter Kunzelmann, tłumaczył, że rodzina jako „najmniejsza komórka państwa” jest wylęgarnią faszyzmu i z niej wywodzą się opresywne instytucje państwa. Kobieta i mężczyzna żyją we wzajemnej zależności, co sprawia, że potomstwo nie może rozwijać się swobodnie. Wniosek był oczywisty: rodzinę należy unicestwić.

„Komunardzi” chętnie wpuszczali dziennikarzy, zachowały się więc reportaże opisujące zaniedbane dzieci, snujące się za każdym, do matek mówiące „siostro”, do ojców „mamo” – funkcji matek i ojców nie przewidziano w imię zerwania z judeochrześcijańską formą rodziny. W „Komunie 2” żyło dwoje dzieci: dziewczynka i chłopiec – „prarodzice” nowego społeczeństwa. Stanowili oni obiekt eksperymentu wychowawczego, którego szczegóły są tyleż niesmaczne, co oburzające. Wszystko kręciło się wokół „dziecięcej seksualności”. Modele wychowawcze czerpano – rzecz niesłychana – z analiz Anne Freud, córki Zygmunta, poświęconych dzieciom, których żydowscy rodzice zostali wymordowani przez Niemców w Theresienstadt w Czechach, co pozwoliło sierotom ukształtować się samodzielnie, a także z doświadczeń psychoanalitycznego instytutu Wiery Schmidt w bolszewickiej Moskwie, gdzie usiłowano wychowywać dzieci wysokich funkcjonariuszy na „wolnych ludzi” – pozbawionych zahamowań i skrupułów.

„Poszukiwałem nowej definicji moralności w seksie” – powiada Cohn-Bendit. Jego słowa brzmią niepokojąco znajomo, bo czymże innym, jeśli nie redefiniowaniem tradycyjnych pojęć poprzez sięganie do najintymniejszych sfer życia, zajmują się dziś w Polsce specjaliści od nowej moralności? Fachowcy od demontażu rodziny, promowania „związków partnerskich” i uświadamiania przedszkolaków? A nade wszystko od upolitycznienia sfery intymnej?

Demony Daniela Cohn-Bendita mają się coraz lepiej. Hodowane jeszcze pół wieku temu w antycywilizacyjnym podziemiu zostały zalegalizowane przez media, organizują życie polityczne, zyskały prawo obecności w szkole. Wykreowały rzeczywistość, która przed kilkunastu laty nie mieściłaby się zwykłym ludziom w głowach. Wyśmiewana niegdyś przez bohemę Dulska byłaby dziś zwolenniczką adopcji dzieci przez homoseksualistów…

Anna Zechenter

IPN Kraków

za:www.fronda.pl

Copyright © 2017. All Rights Reserved.