Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Krok po kroku. Prof. Andrzej Waśko - Zatrute owoce

Reakcja głównych mediów na mord w biurze Prawa i Sprawiedliwości w Łodzi bliźniaczo przypomina ich reakcję na katastrofę w Smoleńsku. Jak wtedy, tak i teraz najpierw padają krótkie słowa ubolewania, a zaraz potem - zamiast rzeczywistego wyjaśnienia przyczyn zdarzenia - sprzeczne informacje zaciemniające realia sprawy oraz wezwania do zaniechania wzajemnej agresji przeplatające się ze wskazywaniem winnych wśród ofiar - w obozie PiS. Nieposłusznym lub zbyt dociekliwym próbuje się kneblować usta oskarżeniem o "mowę nienawiści".

Jak Smoleńsk w propagandzie PO miał być wyłącznie okazją do polsko-rosyjskiego pojednania, tak Łódź ma ilustrować, do czego prowadzi niezgoda w polityce. Wiadomo, że cokolwiek by powiedzieli ludzie PO o "dorzynaniu watahy" - niezgodę sieje tylko Jarosław Kaczyński. W narracji PO to on odpowiada za atak na biuro PiS w Łodzi, podobnie jak Lech Kaczyński za katastrofę w Smoleńsku. Nieprzekonanym co do przyczyn mordu w Łodzi serwuje się cytaty z wypowiedzi polityków opozycji. Mówi się o tym, co oni powiedzieli. O tym, że w Łodzi zginął człowiek, się nie mówi. Dlaczego?
Dlatego że mord łódzki - podobnie jak Smoleńsk - jest lustrem, w którym PO może zobaczyć prawdziwe oblicze swoich rządów. Pod rządami Platformy spadają samoloty z dowódcami Wojska Polskiego i znienawidzonym przez ludzi PO prezydentem Polski. Działacze demokratycznej opozycji mordowani są w swoich biurach. Tymczasem w prorządowych mediach nie mówi się o tych faktach, tylko o tym, co który z polityków powiedział. Lepiej nie patrzeć na rzeczywistość, jaka jest - bo strach! Za to można do woli oburzać się na słowa, bo to doskonały temat zastępczy. Lepiej obwiniać ofiary - że prowokowały sprawcę - niż spojrzeć sobie samemu w oczy. Tego typu mechanizmy znane są psychologii jako mechanizmy obronne: racjonalizacja, wyparcie winy. Głosiliśmy przez lata, że PiS to nienawistnicy, a tu działacz PiS ginie z ręki zabójcy, który chciał "zamordować Kaczyńskiego". Nie, to nie myśmy popchnęli do działania tego zabójcę swoją propagandą - to samo PiS go sprowokowało...
Dlatego im więcej wezwań do zaniechania nienawiści wygłoszą ludzie PO, tym więcej złości będzie się lęgło w ukryciu. Żeby zakrzyczeć w sobie dysonans między faktami, a ich interpretacją, zaprzeczyć temu, co wszyscy widzą, udowodnić sobie i innym, że w gruncie rzeczy to samo PiS jest winne zamachu na swój lokal. Trzeba bowiem założyć, że Prawo i Sprawiedliwość jest jeszcze gorsze, niż się dotąd wydawało. W ten sposób nienawiść do politycznych przeciwników podnosi się tylko o stopień wyżej. Stąd zalewająca nas dziś fala twierdzeń o antykonstytucyjnym i antysystemowym charakterze opozycji, wezwań do jej delegalizacji, izolacji itp.
Tymczasem już dotychczasowa propagandowa gra PO i jej satelitów na zdemonizowanie obrazu opozycji wydała zatrute owoce. Mord w Łodzi jest jednym z nich. Drugim, a pierwszym chronologicznie, jest wyłonienie się w obozie rządowym skrzydła radykalnego w postaci ruchu Palikota. Pozbawione hamulców szczucie na przeciwnika już wcześniej spowodowało więc skutki uboczne w organizmie samej PO. Dalsze napędzane psychologicznie obciążanie PiS odpowiedzialnością za całe zło, w tym także pośrednią odpowiedzialnością za atak na łódzkie biuro, mimowolnie (?) wspiera skrajne oceny głoszone wcześniej przez Palikota i wzmacnia jego pozycję na przyszłość. Raz rozkręconej spirali agresji nie da się już zatrzymać.

Powrót "układu"

Można jednak zapytać - i to jest pytanie zasadnicze - dlaczego w ogóle ją rozkręcono. Specjaliści od tego, co kto powiedział, będą się przerzucać cytatami i spierać o to, kto zaczął wojnę na słowa. Do niczego to jednak nie prowadzi, prócz kolejnych pyskówek, a zaciemnia sedno rzeczy, które tkwi nie w słowach, tylko w interesach.
Przypomnijmy, że do wyborów w 2005 roku PO i PiS szły dość zgodnie, zapowiadając stworzenie koalicji PO - PiS. Był to jednak czas, kiedy PO na podstawie sondaży sądziła, że w koalicji z PiS będzie miała większość. Kiedy okazało się, że zwycięzcami wyborów są Lech Kaczyński i PiS, nastąpiły telewizyjne pseudonegocjacje koalicyjne zakończone zerwaniem rozmów przez PO. Wcześniej PiS było warunkowo akceptowane jako potencjalny koalicjant mniejszościowy. Kiedy jednak okazało się, że może wygrać wybory i sprawować władzę, nie można go już było tolerować. Słabe, piastujące niektóre urzędy, ale pozbawione inicjatywy rządowej Prawo i Sprawiedliwość mogłoby wegetować w roli przystawki PO, tym bardziej że Platforma mogłaby je rozgrywać we współpracy z mediami. Ale PiS likwidujące WSI, zakładające CBA, wracające do lustracji okazało się przeciwnikiem tego samego rodzaju co rząd Jana Olszewskiego z lat 1991-1992. Toteż w latach 2005-2007 zastosowano wobec niego te same środki - tylko w większych dawkach: obstrukcję, wojnę psychologiczną i pomówienia. To trwa do dzisiaj, ponieważ PiS potencjalnie ma nadal możliwość wyborczego zwycięstwa. A więc agresja propagandowa i słowna nie wynika ze względów ambicjonalnych, tylko jest wyrazem realnego konfliktu interesów i obawy przed powrotem tej partii do władzy.
Aktualny konflikt interesów swoimi korzeniami sięga Okrągłego Stołu i wczesnych lat transformacji. To wtedy ukształtował się system określający te poglądy, które trzeba głosić, żeby móc w Polsce piastować urzędy, otrzymywać kredyty bankowe na działalność gospodarczą, pracować w mediach publicznych i na uczelniach, cieszyć się prestiżem społecznym i awansować. Są to, jak wiadomo, poglądy oparte na liberalno-lewicowej poprawności politycznej, obejmujące amnezję historyczną dotyczącą lat komunizmu, postawę antylustracyjną, krytyczny i selektywny stosunek do tradycji narodowej itp. Głosili je wspólnie przez ostatnie 20 lat partnerzy okrągłostołowych porozumień oraz ich młodsi protegowani. Tylko między nimi miała się toczyć gra polityczna, tylko oni uznali się za uprawnionych do reprezentowania Polski, bogacenia się na prywatyzacji i zmieniania się przy władzy w ramach procedur demokratycznych. Antykomunistów i zwolenników całkowitego zerwania z systemem władzy PRL objęto zasadą marginalizacji i wykluczenia, w imię bezpieczeństwa komunistycznej nomenklatury oraz nienaruszalności uprzywilejowanej pozycji jej sojuszników z dawnego obozu "Solidarności".
Układ ten przechodził w III RP różne metamorfozy, ale nie zmienił się w swej istocie. Od kilkunastu tygodni, pod rządami prezydenta Komorowskiego, przeżywa on swój prawdziwy renesans. W jego obrębie zamykają się wszystkie prezydenckie nominacje, poczynając od tych, których Bronisław Komorowski dokonał jeszcze jako pełniący obowiązki głowy państwa marszałek Sejmu. Na jego życzenie dokonuje się usuwanie z mediów publicznych nieprawomyślnych dziennikarzy i programów. Media publiczne niemal w całości przyjęły już charakter jednolitofrontowy w eliminowaniu i zwalczaniu PiS. Chodzi o to, żeby maksymalnie osłabić tę partię przed zbliżającymi się wyborami parlamentarnymi. Zauważono bowiem, że na ogół PiS zyskuje poparcie w czasie kampanii, a jego notowania sondażowe spadają w okresach międzykampanijnych. Po nerwowych dla PO do ostatniej chwili wyborach prezydenckich postanowiono więc tym razem nie czekać na kolejną kampanię, tylko sprawę załatwić od razu: tak zdyskredytować i osłabić przywództwo PiS, żeby spowodować wielki odpływ jego elektoratu jeszcze przed wyborami. W tym celu rozpoczęto grę na podziały wewnętrzne, zainwestowano w kreowanie pozytywnego wizerunku osób skonfliktowanych z partią, potencjalnych odstępców, przede wszystkim zaś bez przerwy szczuto, judzono i podgrzewano atmosferę histerii wokół osoby jej prezesa.

Cena rządów PO


Taka jest polityczna geneza zbrodni łódzkiej. Fakt ten budzi konsternację w elektoracie PO, który ma o sobie samym inne wyobrażenie i nie spodziewał się zapewne, że ktoś taki jak Ryszard C. pojawi się po jego stronie barykady. Toteż elektorat PO z jednej strony przekonuje się głosami publicystów i autorytetów naukowych, że za akcję mordercy odpowiada agresywny język polityki zapoczątkowany rzekomo przez PiS, z drugiej strony uspokaja się go porannym zapalaniem zniczy przez prezydenta i premiera w Łodzi oraz hurtowym otaczaniem ochroną polityków różnych opcji pod wpływem nagłego wysypu wiedzy o ich zagrożeniu, o którym jeszcze tydzień temu nikt się nawet nie zająknął. Chodzi o to, żeby kolejny skandal pod rządami PO - jak zwykle - utonął w szumie informacyjnym. Żeby - jak w sprawie Smoleńska - nikt nie poniósł żadnej odpowiedzialności i żeby skołowana opinia publiczna nadal ekscytowała się rzekomymi wadami PiS, które co prawda na nic już nie ma wpływu, ale które wraz ze swoim elektoratem ma jeszcze i tak zbyt duży potencjał polityczny.
Ludziom, którzy po Smoleńsku i po Łodzi nadal uważają, że największym nieszczęściem Polski jest działalność Jarosława Kaczyńskiego oraz istnienie jego partii, należy ukazywać cenę, jaką Polska płaci po 2007 roku za ich decyzje wyborcze. Przecież to nie Kaczyński zadłuża dziś państwo i zapowiada ustawy rujnujące służbę zdrowia i uniwersytety - ustawy, przeciwko którym protestują dziś te same korporacje, które jeszcze nie tak dawno wynosiły do władzy ekipę Donalda Tuska. To nie za rządów PiS doszło do serii niewyjaśnionych katastrof w lotnictwie wojskowym i nie PiS zlikwidowało polskie stocznie, negocjując ze słynnym inwestorem katarskim. To Platforma ma na swoim koncie aferę hazardową oraz dymisję i postawienie przed sądem szefa CBA za to, że ją wykrył. To Platforma zamiast liberalizmu i "przyjaznego państwa" funduje kolejne dziesiątki tysięcy etatów w administracji państwowej, a zamiast rurociągu Odessa - Brody - Płock rosyjsko-niemiecki Nord Stream przecinający nasz tor wodny do Świnoujścia.
Rzeczywistość, wbrew pozorom, jest sprawiedliwa aż do bólu, to znaczy każdy wcześniej czy później dostaje to, na czym mu bardziej zależy. Kto uważał, że "w naszym zaściankowym społeczeństwie najważniejsza jest edukacja", i w 2007 roku postawił na ekipę światłych Europejczyków, temu Platforma zabierze teraz z domu sześcioletnie dziecko do brudnej i niedogrzanej w zimie szkoły. Kto się lękał "katolicyzmu zamkniętego" Radia Maryja i przyłączał się w jego krytyce do "otwartych" dziennikarzy "Gazety Wyborczej", ten ma krzyż z puszek po piwie na Krakowskim Przedmieściu i wiece Palikota. Kto w 2007 roku jako lekarz czy pracownik naukowy wolał rozkład państwa niż dalsze trwanie rządów PiS, ten dostaje to, co wolał, z rozkładem własnego środowiska zawodowego na okrasę.

Potrzebna komisja śledcza

W taki krajobraz postępującej zapaści wpisuje się zbrodnia łódzka. W mediach od razu przyjęto, że jest ona indywidualnym aktem szaleńca, i nikt nie rozważa nawet możliwości, iż mogła za tym stać jakaś zorganizowana akcja. Podobnie 10 kwietnia od razu założono, że katastrofę smoleńską spowodowali piloci, a dyskutowanie innych hipotez ochrzczono mianem teorii spiskowej. Skoro morderca wykrzykiwał do kamery, że chciał zabić Jarosława Kaczyńskiego, to powstaje pytanie, co robił w Łodzi i dlaczego w ogóle nie zaatakował swego największego wroga. Przecież w ostatnich tygodniach prezes PiS wielokrotnie pojawiał się publicznie, choćby w czasie ulicznych manifestacji. Może więc zbrodnia łódzka miała być dla niego ostrzeżeniem? Żeby przestał się pokazywać publicznie? Albo żeby pomyślał, że ewentualność zamachu też jest przez kogoś brana pod uwagę? Data ataku łódzkiego, związana z rocznicą mordu na ks. Jerzym Popiełuszce, wyglądałaby w takim wypadku na zamierzoną, czytelną aluzję. To oczywiście tylko teoretyczne przypuszczenia. Ale liczba nieukaranych zabójstw politycznych w Polsce lat 80., którymi zajmowała się tzw. komisja Rokity, teorią już nie jest. W tej sytuacji pierwszym krokiem do jakiegokolwiek pojednania między zwaśnionymi stronami powinno być powołanie wspólnej parlamentarnej komisji do zbadania sprawy łódzkiej pod przewodnictwem przedstawiciela PiS, na dowód, że nikt nie ma w tej sprawie nic do ukrycia. Takie wiarygodne dla opozycji śledztwo parlamentarne mogłoby stanowić dziś przyczółek do odbudowy choćby minimalnego zaufania między obozem rządzącym a PiS. Jeśli sprawy nie potoczą się w tym kierunku, obecny podział sceny politycznej jeszcze bardziej zaostrzy się i utrwali.

Autor jest historykiem literatury, publicystą, pracownikiem naukowym Uniwersytetu Jagiellońskiego i Wyższej Szkoły Filozoficzno-Pedagogicznej "Ignatianum" w Krakowie.


za: NDz z 29.10.10 (kn)

Copyright © 2017. All Rights Reserved.