SMS-y z pogróżkami za prawdę o TVP
Z Pawłem Miterem, dziennikarzem i prowokatorem rozmawia Robert Wit Wyrostkiewicz
- Dostał Pan pracę w TVP po jednym mailu. Skąd pomysł na taki „numer” i jak w encyklopedycznym skrócie potoczyły się Pana losy w TVP po słynnym mailu-podpusze?
- Na taki pomysł mógł wpaść każdy. O prowokacji pomyślałem 27 sierpnia w dniu konferencji prasowej żyjącego wówczas jeszcze Włodzimierza Ławniczaka, prezesa Telewizji Polskiej, który po wyłonieniu nowego zarządu TVP zapowiedział odpolitycznienie telewizji publicznej oraz przegląd programów i dziennikarzy pod kątem ich kwalifikacji, jakości, rzetelności i niezależności. Sytuacji w mediach przyglądałem się od dłuższego czasu w trakcie studiów politologicznych oraz z okresu pracy nad programem społecznym w telewizji prywatnej TV4. 27 listopada zacząłem prowokację dziennikarską, która moim zdaniem pokazała prawdziwe oblicze tego co dzieje się na ulicy Woronicza. Wysłałem prezesowi Ławniczakowi maila z domeny Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript. Adres poczty elektronicznej jest chroniony przed robotami spamującymi. W przeglądarce musi być włączona obsługa JavaScript, żeby go zobaczyć. Adres poczty elektronicznej jest chroniony przed robotami spamującymi. W przeglądarce musi być włączona obsługa JavaScript, żeby go zobaczyć. sugerując, że mail został wysłany przez Jacka Michałowskiego, szefa kancelarii prezydenta Bronisława Komorowskiego. W treści maila znalazła się informacja o tym, że prezydent chciałby , abym poprowadził program w TVP. Mail został wysłany w godzinach późnowieczornych, pomimo to reakcja była natychmiastowa. Po niespełna dwóch godzinach otrzymałem odpowiedź od prezesa Ławniczaka, w którym odpisywał, że jeśli taka jest wola prezydenta, aby zatrudnić mnie w TVP to oczywiście nie ma najmniejszego problemu. Ławniczak poinformował, że przekazał sprawę panu Marianowi Kubalicy, dyrektorowi biura zarządu Telewizji Polskiej, ale będzie ją monitował w trakcie urlopu zdrowotnego, na który się wybierał. Jak wiemy, nie wrócił już nigdy z tego urlopu. Zmarł, a dzień w którym mi odpisał na maila był jego ostatnim dniem urzędowania. Następnie sprawa mojej prowokacji potoczyła się błyskawicznie. Już z mojego prywatnego maila zacząłem korespondować z Marianem Kubalicą jako protegowany prezydenta. Do pierwszego spotkania doszło 1 grudnia, kiedy ustaliliśmy formułę programu, który miałbym prowadzić w TVP. Miałem mieć wszystko zapewnione. I tak by było.
- Dobrze, ale żeby komuś dać, trzeba komuś zabrać…
Marian Kubalica informował mnie, że w telewizji można zrobić wszystko; że jak coś się nakaże to tak będzie; ustawią mi światła, nałożą puder i program będzie leciał, ale muszę się postarać, żeby był dobry, wtedy będzie szansa, że po roku zostanie w ramówce. Mówiono mi wówczas, że mój program wejdzie za „Warto rozmawiać” Janka Pospieszalskiego. Szefowie TVP twierdzili, że dość już „listka figowego dla opozycji”. Odebrałem to jako realną propozycję, ponieważ po dwóch dniach od momentu kiedy usłyszałem, że dostanę program w miejsce programu Pospieszalskiego media ogłosiły, że Janek stracił pracę w telewizji. Nie ukrywano przy mnie swoich poglądów politycznych, planów co do Pospieszalskiego, a ja miałem zająć jego miejsce. Być może nie była to jedyna koncepcja. Poznano mnie z Przemysławem Wojciechowskim z redakcji kulturalnej TVP1. Zaproponowano mi spotkanie z szefem TVP Info, ale w późniejszym okresie rezygnowałem z takich propozycji argumentując, że chcę skupić się na „Jedynce”. Mój program miał się nazywać „Rozmowa na krawędzi”. Na drugim spotkaniu poznałem pana Andrzeja Jeziorka, dyrektora od spraw producenckich, bardzo ważną i wpływową osobę w telewizji. To on przydziela środki na realizację programu i to jego dział podpisał ze mną umowę. To była umowa o dzieło na okres 3 miesięcy. Umowa opiewała na 39 tys. zł. płatne w trzech ratach to 13 tys. Z umową też kombinowano, oczywiście na moją korzyść. Zastanawiano się jak ją skonstruować, żeby nie przekroczyć progu wymagającego zastosowania procedury przetargowej. Więc dostałem kwotę niższą niż kwota przewidziana w ustawie o zamówieniach publicznych, ale przecież nie bagatelną, bo 39 tys. i pogram w TVP1, a wszystko po jednym mailu i swingowanym przeze mnie poleceniu mnie przez prezydenta Komorowskiego. To chyba nieźle (śmiech). Obiecano mi, że jak projekt zacznie funkcjonować to będą starać się o etat dla mnie. Zazwyczaj przed wykonaniem programu zleceniobiorcy TVP nie otrzymują pieniędzy. Dla mnie zrobiono wyjątek na kwotę 39 tys., ponieważ wierzono w to, że mam plecy w dużym pałacu. Miałem też zaanektowane, że jeżeli program wejdzie to etatowo będę zarabiać 13 tys. zł miesięcznie na rękę, a także za każdy program, który miał ukazywać się raz w tygodniu.
- Ławniczak, Kubalica, Jeziorek i inni szefowie z TVP, wszyscy wiedzieli o 24-latku od prezydenta Komorowskiego, ale zdaje się, że nie Iwona Szymala, dyrektor TVP1, która twierdzi, że nic o Panu nie słyszała.
- Dziwię się, że pani Szymala odcina się od projektu który miałem prowadzić w TVP1, mówiąc, że mnie nie zna a o moim programie nie słyszała. Pamiętam dokładnie moje drugie spotkanie z Przemysławem Wojciechowskim, z którym pojechaliśmy na dziewiąte piętro do Mariana Kubalicy. Dyrektor biura zarządu jak zwykle podkreślił, że jestem człowiekiem od pana prezydenta. Zresztą pierwiastek polityzacji na Woronicza wyczuwało się na każdym kroku. Podczas tego spotkania Wojciechowski zapytał: - Marian, a co Iwona wie o tej sprawie? Z rozmowy wynikało, że Szymala sprawę mojego programu znała. Dziwię się, że teraz się wypiera, bo byliśmy umówieni nawet na jedno spotkanie – ja, Wojciechowski, Szymala. Musiała więc wiedzieć o tym projekcie i politycznym przekręcie, chociaż na to spotkanie się nie stawiłem. Na moje szczęście a nieszczęście Pani Szymali cały czas posiadam maila od Wojciechowskiego w tonie lekkiej pretensji, że spotkanie było przygotowane, a on z Szymalą na mnie czekali i się nie doczekali.
- Jakie wrażenie na władzach TVP robiła etykieta „człowieka od prezydenta”?
Wrażenie było ogromne i piorunujące. Chodziłem gdzie chciałem po 8 i 9 piętrze telewizji, gdzie niejeden znany i zasłużony pracownik na Woronicza nie ma wstępu. Spotkania ustalałem tam pod siebie. Ubierałem się nonszalancko chodząc w bluzie z kapturem i siadając przy stole jakby niedbale, jakbym był u siebie w domu. Służbowy samochód, którym mnie wożono, nawet na zakupy, też świadczy o mocy słów „człowiek od prezydenta”. Dyrektor Jeziorek zaprzecza jakby desygnowano mi auto służbowe, ale o samochód prosiłem zawsze nie Jeziorka, ale Kubalicę, dyrektora zarządu TVP. Pierwszy raz samochód z kierowcą dostałem 4 stycznia, kiedy podpisałem umowę. Powiedziałem Kubalicy, że spieszę się do kancelarii prezydenta więc Kubalica dal mi firmowy samochód i kierowcę.
- Mówił Pan, że Pana prowokacja trafiła akurat na moment sporu władz telewizji z Janem Dworakiem, przewodniczącym KRRiT. Na czym polegał ten spór i jaka była w tym wszystkim Pana rola?
Od listopada można było zaobserwować poważny kryzys w sprawie wyboru nowej rady nadzorczej TVP. To był pat polityczny. Jan Dworak, Przewodniczący Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji nie godził się na to, aby w nowej radzie zasiadało aż trzech członków z SLD, ludzi powiązanych z Ordynacką. W tym czasie za sznurki dość silnie pociągał Włodzimierz Czarzasty. Pamiętam sytuację, kiedy Marian Kubalica na jednym z naszych spotkań rozrysowywał czarnym długopisem na białej kartce słupki, kwadraciki, kto jaki chce mieć podział w radzie nadzorczej. Wtedy udawałem przysłowiowego „głupa”, ukrywałem swoją wiedzę o mechanizmach politologicznych oddziaływujących na wybór władz w telewizji publicznej, bowiem chciałem sprawdzić do czego zdolny jest ten człowiek. Kubalica prosił mnie nawet, abym przekazywał prezydentowi sugestie, aby upomniał Jana Dworaka i aby ten zgodził się na trzech członków w radzie. Przyjmowałem tę misję pośrednika między TVP a prezydentem Komorowskim. – Jeśli prezydent pomoże to wszystko będzie dobrze. To jest rok wyborczy. Działania prezydenta są ważne nie tylko na arenie medialnej ale także dla przyszłego układu sił w parlamencie – to wszystko sugerował mi przekazać prezydentowi Marian Kubalica, dyrektor biura zarządu TVP. Takie rozmowy prowadzone były ze mną, człowiekiem, który ma 24 lata i tak naprawdę wziął się znikąd w telewizji. Na potwierdzenie mych słów posiadam również maile, gdzie piszę do Kubalicy, że rozmawiałem właśnie z prezydentem i przekazałem mu wskazane mi sugestie a propos wyboru rady nadzorczej TVP. Kubalica z maila służbowego odpisał mi, że dziękuje za przekazanie sugestii prezydentowi i zapowiada dalszą rozmowę ze mną w czasie następnego spotkania w TVP. To wszystko pokazuje straszną, przerażająca i przykrą rzeczywistość, skrajne upolitycznienie telewizji publicznej.
- Pokazał Pan jak media i politycy cementują układ Platforma Obywatelska (tu frakcja dawnej Unii Wolności) – Sojusz Lewicy Demokratyczej (środowisko Ordynackiej). Tyle mówiono po przejęciu władzy przez PO o odpolitycznieniu mediów, a tu taki "pasztet"... Nie boi się Pan zemsty? Już wpłynęło na Pana zawiadomienie do prokuratury.
- Tak, od razu po artykule prasowym o efektach mojej prowokacji wpłynęło zawiadomienie do prokuratury. Złożył je Marian Kubalica, czyli były dyrektor biura zarządu i Andrzej Jeziorek, dyrektor agencji produkcji TVP. Szefowie telewizji publicznej zarzucają mi próbę oszustwa na kwotę 39 tys. złotych. To dość dziwne, zwłaszcza, że Kubalica w jednej z wypowiedzi prasowych chwalił się, że rozgryzł mnie już wcześniej, ale skoro tak było to pozostaje pytanie dlaczego wcześniej nie złożył zawiadomienia o możliwości popełnienia przestępstwa do czego miałby nie tylko prawo ale i obowiązek. A jeśli tego nie zrobił, to może ktoś złoży teraz na niego takie doniesienie do prokuratury… Telewizja tłumaczy się, że nie wypłaciła mi pieniędzy co jest manipulacją. Jeziorek napisał mi SMS i mam go do dzisiaj, o treści „wypłata poszła”. Później okazało się, że z powodu błędnego przepisania numeru konta przelew został cofnięty, ale wypłata formalnie dla mnie została uruchomiona. W każdym razie teraz możni tego świata próbują z mechanizmu prowokacji, stosowanego w identyczny sposób (fałszywe maile) przez red. Morozowskiego i Sekielskiego, bo im wolno, a mi jak widać nie, próbują w moim przypadku uczynić mechanizm oszustwa. Dzięki mojej prowokacji odkryłem przed całą Polską obłudę, hipokryzję i upolitycznienie telewizji publicznej, a teraz winni chcą mnie oskarżać o oszustwo i próbę wyłudzenia pieniędzy ze spółki Skarbu Państwa. To straszne, smutne i żenujące.
- Jak na dziennikarstwo śledcze po Pana działalności nie zostało za wiele dowodów.
- Dowodem jest twarda umowa, maile, SMS-y, które posiadam. Ale faktycznie, nie mam nagrań wideo z ukrytej kamery, z podsłuchu itd. Jednak pamiętam moje pierwsze spotkanie z Kubalicą na 8 piętrze, gdzie poinformował mnie, że jeżeli mam jakiś podsłuch czy ukrytą kamerę to będzie o tym poinformowany, ponieważ posiada tam zainstalowany system, który wykrywa natężenia pola magnetycznego. To zniechęciło mnie do ryzyka nagrywania czegokolwiek.
- Wiem, że otrzymywał Pan nie dawno SMS-y z pogróżkami.
Dostawałem SMS-y z pogróżkami, ale się ich nie boję.
- Jaka była ich treść?
- Że mnie dopadną; że mnie znajdą we Wrocławiu; była w nich podana ulica na której mieszkam. SMS-y z pogróżkami zacząłem dostawać kiedy przestałem pokazywać się na Woronicza, szykowałem się do upublicznienia efektów mojej udanej prowokacji. Wówczas szefowie TVP mogli się już połapać, że zwyczajnie ich nabrałem, ale bali się zapewne ingerencji prezydenta, który nie byłby zadowolony, że ekipa z Woronicza dała się zrobić w konia przez 24-latka. Jacek Michałowski, szef kancelarii prezydenta pod którego się podszyłem powiedziałby im po prostu: „Słuchajcie, my żadnego Pawła Mitera nie znamy. Co wy tam wyczyniacie?” W każdym razie nie wiem kto personalnie jest autorem SMS-ów z pogróżkami, ale wiem, że to przypomina stare esbeckie metody. Straszono mnie, że jak nie przycichnę to zrobią w mediach ze mnie homoseksualistę, chociaż nim nie jestem. Zaczęto na mnie zbierać haki. Dzisiaj w prasie czy podczas mojego udziału w programie „Dzień dobry TVN” autorytet mojej osoby próbuje się umniejszać akcentując fakt, z mojego życia, kiedy zostałem ukarany przez sąd grzywną mając lat 24. Nie wiem co jeszcze wymyślą, ale ja szykuję się już do kolejnej prowokacji. Tym razem pokażę patologię w trójkącie Prokuratura Generalna, Minister Sprawiedliwości, Premier Rządu, ale nic więcej o tym nie mogę dzisiaj powiedzieć.
Artykuł ukazał się w tygodniku 'Nasza Polska' nr 12 (802) z 22 marca 2011 r.
za: http://ksd.media.pl/ksd/component/content/article/1-news/309-sms-y-z-pogrokami-za-prawd-o-tvp (wwkn)