Witamy serdecznie na stronie internetowej Oddziału Łódzkiego
Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.

Mamy nadzieję, że ułatwimy Państwu docieranie do rzetelnej informacji. Tutaj chcemy prezentować wielkość oraz problemy naszego Kościoła, zagadnienia społeczne, cywilizacyjne, publikacje członków Stowarzyszenia, stanowiska w ważnych kwestiach. Nie będziemy konkurować w informacjach bieżących z innymi portalami (niektóre z nich wskazujemy w odnośnikach), natomiast gorąco zapraszamy do lektury wszystkich tekstów - ich aktualność znacznie przekracza czas prezentacji na stronie głównej. Zachęcamy do korzystania z odnośników: "Publikacje" i "Polecane". Mamy nadzieję na stały rozwój strony dzięki aktywnej współpracy użytkowników. Z góry dziękujemy za materiały, uwagi, propozycje.
Prosimy kierować je na adres: lodz@katolickie.media.pl

Polski Sybir w wersji “radzieckiej”. Film "Syberiada"

Film Zaorskiego – Domino jest załgany w szczegółach i w ogólnym przesłaniu. Jest karykaturalnym obrazem sybirskiej traumy. Kiedy się dowiedziałem, że Janusz Zaorski reżyseruje film o sowieckich zesłaniach Polaków na Sybir, na podstawie powieści Zbigniewa Domino, postanowiłem początkowo, że na ten film nie pójdę i będę od tego odwodził innych. W końcu jednak poszedłem, gdyż często wygłaszam publiczne prelekcje na temat Sybiru i Katynia, słuchacze mogą mnie zapytać o opinię na temat “Syberiady polskiej”.

Oburzające jest to, że pierwszy polski film fabularny, poświęcony w całości bolesnej tematyce sowieckich zesłań obywateli RP, realizowany jest na podstawie książki byłego komunistycznego prokuratora, asystującego przy wykonaniu zbrodni sądowych na polskich patriotach, żołnierzach “wyklętych”! Jakby nie było dziesiątek tysięcy stron wspomnień polskich sybiraków! Jakby nie było “Zapomnianej odysei” Jagny Wright – najlepszego w historii polskiego filmu dokumentalnego o tematyce historycznej, z traumatycznymi relacjami sybiraków. Jakby nie było licznych, utalentowanych polskich scenarzystów, którzy mogliby na podstawie relacji zebranych przez Jagnę (†2009) i traumatycznych wspomnień – na przykład Eugeniusza Grabskiego z Olsztyna (†2012) – stworzyć znakomity scenariusz filmu o polskiej Golgocie Wschodu i o niezaleczonej nigdy ranie.

Jednak Zaorski, syn peerelowskiego wiceministra kultury z lat 60., wybrał książkę stalinowskiego prokuratora. O napisanie scenariusza poprosił Michała Komara, a raczej Kossoja. Nazwisko Komar zostało bowiem zmyślone przez jego ojca Mendela Kossoja – generała bezpieki, szefa wywiadu wojskowego “ludowego” wojska, dowódcy KBW. Sami swoi…

“Literat”

Zbigniew Domino, urodzony pod Rzeszowem, był jako nastolatek wywieziony z rodziną w Sowiety. Niewiele wiemy o tej rodzinnej historii, wiemy za to dużo o prokuratorze. W roku 1949 zgłosił się ochotniczo do wojska “ludowego” i został przyjęty do Oficerskiej Szkoły Prawniczej (!). “Nie matura, lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera”… sowieckiego oficera polskojęzycznej armii. Jeleniogórska “szkoła” uczyła oskarżania polskich patriotów na “czuja klasowego”, bez potrzeby używania prawa. Domino ukończył tę “szkołę” jako prymus i został oficerem śledczym Wojskowej Prokuratury Rejonowej w Poznaniu (1949), potem podprokuratorem w Zielonej Górze (1950). Ciągle był “prymusem”, awansował na wiceprokuratora Naczelnej Prokuratury Wojskowej. 7 sierpnia 1952 r. asystował przy głośnej sądowej zbrodni na ppłk. Władysławie Minakowskim, zabijanym po nieludzkim śledztwie i półrocznym pobycie w karcerze-lochu o wymiarach 2 m na 90 cm.

Był zaufanym prokuratorem władzy komunistycznej: “do specjalnych poruczeń”, “do spraw zleconych”, “do spraw szczególnej wagi”. Od roku 1973 był oficerem “do zleceń specjalnych” Głównego Zarządu Politycznego wojska “ludowego”.

W roku 2001, już na emeryturze, wydał “Syberiadę polską”, która przyniosła mu pewną popularność wśród sybiraków niezorientowanych, kim jest autor. Wiedziała dobrze Joanna Stankiewicz-Januszczak (†2009) – uczestniczka sowieckiego marszu śmierci Polaków z więzienia w Mińsku do Ihumenia (1941), autorka znakomitej książki o tym marszu. W artykule pod znamiennym tytułem “Mnóstwo Kainów jest pośród nas”, pisała: “Profesor Tomasz Strzembosz napisał w przedmowie do jednej z recenzowanych książek: »W sposób wyraźny zaznacza się więź pomiędzy autorem, a jego twórczością, odbija się osobowość« (…). Uwaga profesora znalazła potwierdzenie w przypadku pisarza, a raczej prokuratora wojskowego Zbigniewa Domino, który ma w dorobku kilka książek, ale przede wszystkim ma krew rodaków na rękach. Tymi rękami pisał nie tylko książki z wojennych dziejów naszego narodu, ale i uzasadnienia wyroków śmierci na polskich patriotów… Pewnie nie sprawiało mu to większej trudności, bo fantazji mu nie brakowało, a do tego ta lekkość pióra (…). Domino nie mógłby napisać takiej książki jak “Syberiada polska”, gdyby nie przeżył sowieckiej deportacji. Jak mógł tak później służyć przeciwko własnemu narodowi? Czyżby pragnienie kariery mogło głos sumienia i honor Polaka tak zagłuszyć? Czy spotykając się z czytelnikami nie obawia się, że ktoś go kiedyś zapyta, jak przebiegała egzekucja? Co wtedy odpowie? (…). Teraz, kiedy oskarżani przez niego »bandyci« okazali się – po zeskrobaniu propagandowej czarnej farby – bohaterami walczącymi o niepodległy byt naszej Ojczyzny? Chyba nie jest dumny ze swej »pracy«, bo na żadnej obwolucie książki nie spotkałam najmniejszej wzmianki o działalności »pozaliterackiej« autora. Na czym polega tu więź pomiędzy autorem i jego dziełem, o której mówił profesor Strzembosz?”.

“Więź” i tradycja sowiecka

Po obejrzeniu filmowej adaptacji książki Domina przez Zaorskiego z łatwością tę więź odnajdziemy… Odnajdziemy ją w złagodzonej wersji, ale ciągle wyraźnie jako pewne antypolskie tezy propagandy sowieckiej i współczesnej polityki historycznej Rosji w odniesieniu do zbrodni państwa sowieckiego na obywatelach Polski. Pierwszy mit - czy raczej kit - jest taki, że wyłączną odpowiedzialność za zbrodnicze deportacje ponosi NKWD. Państwo sowieckie jest właściwie w filmie nieobecne. Nie ma nowej administracji na zagarniętych polskich Kresach (“zachodniej Białorusi” i “zachodniej Ukrainie”!), nie ma masowej kolaboracji inteligencji żydowskiej, która tę administrację etatyzuje w niektórych powiatach na poziomie ponad 90 proc.! (kwestia dokładnie przebadana przez prof. Krzysztofa Jasiewicza.) Nie ma młodych Żydów z czerwonymi szmatami na rękawach, służących enkawudzistom za przewodników w pamiętną noc z 9 na 10 lutego 1940 r., ale także wcześniej i później. Szkoda, można było Polakom w końcu wyjaśnić, skąd brała się nasza niechęć do Żydów. “Mleko matki” to stanowczo za mało… Tym bardziej można było, że byli i tacy Żydzi, co razem z nami jechali w Sybir – głównie sklepikarze, ludzie zamożniejsi, według sowieckiej ideologii “krwiopijcy”. Chorobliwy filosemityzm i poprawność polityczna twórców filmu doprowadziły do tego, że mamy absurdalną scenę w wagonie: przerażeni Polacy ruszają w nieznane z modlitwą “Ojcze nasz”. Modlitwie przewodniczy rabin żydowski! Jedyną postacią nieposzlakowaną w filmie, wręcz pomnikową, jest młoda Żydówka. Równie pomnikowy jest młody Ukrainiec, brygadzista polskich “lesorubow”. Postacie wszystkich Rosjan, poza enkawudzistami, są kryształowe. Nie ma w filmie nawet śladu propagandy komunistytcznej, która nastawiała Rosjan wrogo do “przesiedleńców”, co im się mocno dało we znaki. Nie ma śladu zdumienia sowieckich obywateli z powodu nagłej zmiany w roku 1941: “nasz drug Gitler” zamienia się w ciągu jednego dnia w śmiertelnego wroga. Propaganda sowiecka wykonuje na ich umysłach operację wańka-wstańka…

Najbardziej sugestywną postacią polską jest młoda Polka zadająca się z enkawudzistą dla jedzenia i innych korzyści. Goła d… pojawia się w filmie o polskim Sybirze co najmniej 5-7 razy! Sceny te nie mają żadnego uzasadnienia w kreowaniu obrazu “polskiej syberiady” (koszmarne wyrażenie!).

Drugi propagandowy mit – eksploatowany dziś w Rosji – to teza, że Katyń, Sybir i inne nasze nieszczęścia były naturalnym odwetem za rok 1920! Ta teza doprawiana jest kłamstwem o rzekomym mordowaniu przez Polaków jeńców bolszewickich. Zostało to już dawno obalone przez polskiego historyka prof. Zbigniewa Karpusa. Lata 1918-1920 to czas wielkich epidemii w Europie, zwłaszcza grypy hiszpanki. Proporcjonalnie więcej bolszewików umarło z powodu tych epidemii w szeregach Armii Czerwonej niż w polskiej niewoli! Enkawudzista w filmie zapowiada, że będzie tępił Polaków, bo mu zabili ojca w roku 1920 (“rozsiekali go”). No i wszystko jasne…

Poza historią

Film jest całkowicie wyprany z kontekstu historycznego. I trudno twierdzić, by wynikało to z nieudolności scenarzysty i autora książki. Domino, utalentowany narrator, może ciekawie opowiadać losy poszczególnych ludzi (zwłaszcza losy zmyślone…). Nie jest jednak w stanie dostrzec zbrodni deportacji w kontekście niemiecko-sowieckiej przyjaźni lat 1939-1941 i współpracy zbrodniczych państw w eksterminacji obywateli Rzeczypospolitej (zaplanowanej zwłaszcza w II pakcie Ribbentrop-Mołotow z 28 września 1939 r. i w późniejszych naradach NKWD z Gestapo). To się po prostu nie mieści w jego “standardach”. Nie tego uczył go szef Głównego Zarządu Politycznego, towarzysz generał Sawczuk… Nie jest w stanie nam opowiedzieć o zbrodniczej naturze sowieckiego komunizmu, bo musiałby przekreślić swoje życiowe wybory. Takie są konsekwencje oglądania Sybiru oczyma towarzysza prokuratora i politruka od zadań specjalnych.

Historia w filmie, kiedy się w ogóle pojawia, jest tak infantylna, że budzi na zmianę śmiech i złość. Wejście Sowietów na Kresy zobrazowano przez grupkę wystrojonych w galowe mundury ni to żołnierzy, ni to pionierów. Idą z bębenkami i z gałązką oliwną. Proszą Polaków, by pokochali Związek Sowiecki. Ani śladu zbrodni na polskich oficerach i żołnierzach, eksterminacji ziemiaństwa od pierwszych dni. Potem pojawiają się jacyś konni Sowieci. Ubrani jak gwardia przyboczna cara Aleksandra II! Mundury lśnią, na pierwszy rzut oka widać, że to ludzie z państwa dobrobytu. Nie ma sowieckich sołdatów w dziurawych butach i z karabinami na sznurkach – zapamiętanych przez naszych kresowiaków. Nie ma “szkoleń” ideologicznych i okrutnej komedii “wyborów” z listopada 1939 r. Jak w tej sytuacji można cokolwiek zrozumieć z odysei sybirskiej? Scena wyprowadzania z domu na zesłanie jest zupełnie niezrozumiała, zwłaszcza dla młodego widza. Nie wiadomo, o co chodzi. Nie przypomniano sowieckich kłamstw, którymi karmiono ludzi: że to teren przyfrontowy, że tu wrócą etc. Nie pokazano, że deportacje były przede wszystkim totalnym rabunkiem dorobku całego życia. Nie pokazano wielotygodniowej drogi na Sybir, śmierci wielu ludzi z zimna i z głodu, bo przecież nie uprzedzono ich, dokąd i jak długo będą jechać. Nie ma martwych niemowląt wydzieranych z rąk matek i wyrzucanych na kolejowy nasyp. Nie ma śmierci starych ludzi. Nie ma wyciągania z transportów osób zidentyfikowanych jako “pany” czy “oficery”. W ogóle nie wiadomo, kogo Sowieci wywożą, choć data jest wyraźna: 10 lutego 1940 roku. Młody widz nie ma szans się dowiedzieć, że to polscy osadnicy wojskowi i ich rodziny, leśniczy, gajowi, urzędnicy, inteligencja.

Praca w lesie pokazana jest teatralnie, polskie “lesoruby” chodzą tam dobrze ubrani, te ubrania nie zmieniają wyglądu w ciągu kolejnych miesięcy i lat. Nie ma mowy o głodzie. Ot, mogłoby być trochę więcej, ale w zasadzie wystarcza. Brakuje lekarstw, ale przecież Związek Radziecki ma problemy z zaopatrzeniem, a jeszcze musi wyżywić polskich “przesiedleńców”. Brak jednak odpowiedzi, po co ich “przesiedlał”. W żadnym momencie nie padają pamiętne słowa, zapamiętane i zapisane w licznych relacjach: “Was tu zdzieś priwiezli, sztob wy padochli”…

Polacy się cieszą z powodu ataku niemieckiego na Sowiety w czerwcu 1941 r. Mowa o jakimś wojsku polskim, które powstanie w Sowietach, ale potem zaczyna się jakiś miszmasz, rodem z czasów peerelowskiej cenzury. Jeden z głównych bohaterów, Dolina, jedzie do tego wojska, ale wraca na koniec filmu jako kapral wojska “ludowego”… Nie ma śladu armii gen. Andersa i tysięcy polskich dzieci, szkieletów zdążających do Wojska Polskiego jako ostatniej szansy na uratowanie życia. Nie ma dramatu tych, co do gen. Andersa nie zdążyli.

Ktoś powie, że w jednym filmie nie da się wszystkiego pokazać. To prawda, ale w sztuce obowiązuje starożytna zasada pars pro toto. Można pokazać zjawisko czy problem przy pomocy jednej tylko sceny. Tylko trzeba chcieć pokazać.

Rodzina Dolinów wraca szczęśliwie z Sybiru do domu. Do jakiego domu? W jakim państwie? Tego się z filmu nie dowiemy. Sielankowy obraz zapowiada, że kłopoty się skończyły i teraz będą żyli długo i szczęśliwie…



W okowach kłamstwa


“Syberiada” Domino – Komara – Zaorskiego zaczyna się od kłamstw i uproszczeń, opiera się na kłamstwach i na kłamstwach się kończy. Wyjątkowo bezczelnych. Oto na ekranie pokazują się na koniec “informacje”, że “radzieckie NKWD” deportowało kilkaset tysięcy Polaków w okresie od 10 lutego 1940 r. do 21 czerwca 1941 r. Po pierwsze, nie tylko Polaków, także obywateli Rzeczypospolitej Polskiej innych narodowości, choć oczywiście głównie Polaków. Po drugie, nie od 10 lutego 1940 r., lecz od jesieni 1939 r. Po trzecie, nie do 21 czerwca 1941 r., lecz do lat 50.! Po czwarte i najważniejsze, nie NKWD, lecz zbrodnicze państwo sowieckie. NKWD było narzędziem tego państwa.

Polski Instytut Sztuki Filmowej hojnie dofinansował “Syberiadę polską”. Przedtem “Tajemnicę Westerplatte” – chyba najohydniejszy film ostatnich lat. Oba filmy mają wspólny motyw. U Zaorskiego to peerelowski prokurator. W filmie Chochlewa - były oficer wojska polskiego z Westerplatte, który po wojnie zapisał się do PPR, zasłużył się Polsce “sowieckiej” i teraz ma zastąpić majora Sucharskiego, niemiłosiernie poniewieranego (bez żadnej reakcji ze strony oficerów obecnego Wojska Polskiego!) w roli dowódcy Westerplatte…

Na fali zainteresowania historią w ostatnich latach pojawiają się produkcje, które Polsce szkodzą, bo fałszują lub infantylizują naszą historię. Do nich należy “Syberiada polska” Domino – Komara – Zaorskiego.

* * *

Przestrzegam dyrektorów szkół i nauczycieli przed organizowaniem zbiorowych wypraw do kina na “Syberiadę”. Intencje mogą być dobre, ale zapewniam, że dzieci i młodzież niczego się nie dowiedzą na temat sybirskiej odysei obywateli RP z zagarniętych Kresów. Polecam 52-minutowy wspomniany dokumentalny film Jagny Wright “Zapomniana odyseja”.

Czekamy ciągle na pierwszy polski film fabularny o Sybirze, pokazujący prawdę materialną i prawdę psychologiczną o tragicznym fenomenie polskiej historii: w ciągu pierwszych dwóch lat okupacji (“za pierwszego sowieta” 1939-1941) zbrodnicze państwo komunistyczne deportowało na śmierć lub poniewierkę kilkakrotnie więcej obywateli Rzeczypospolitej niż carowie rosyjscy w ciągu półtora wieku…

Piotr Szubarczyk

Artykuł ukazał się w 17 numerze tygodnika „Nasza Polska”.

za: http://www.ksd.media.pl (kn)

Copyright © 2017. All Rights Reserved.